[Archiwum polskiej prawicy] Mowa p. Wojciecha Dzieduszyckiego wypowiedziana w Radzie państwa podczas obrad nad reformą ustawy wyborczej

Stoimy pośród debaty, do której przywiązują może większe obawy i większe nadzieje, niżeliby się należało; jest to jednak niezawodnie jedna z najdonioślejszych,jakie mogą zająć ciało prawodawcze, a najważniejsza, jaką się ta Izba w ciągu tej kadencyi zajmowała.

Opuszczając wczoraj Izbę miałem wrażenie, jakoby ci właśnie mówcy, którzy bronili powszechnego prawa głosowania, uczynili wszystko, co było w ich mocy, aby odstraszyć większość tej Izby, ludzi myślących spokojnie, ludzi, którym chodzi o dobro tego państwa, ludzi, którzy na politykę się zapatruje nie jako na igraszkę, jeno jako na trudną pracę, wymagającą najwyższego wykształcenia, nietylko od głosowania powszechnego, ale nawet od proponowanego rozszerzenia prawa wyborczego.

Miałem, powiadam, to wrażenie wczoraj, dziś stało się inaczej, dziś słyszeliśmy silne argumenta w obronie głosowania powszechnego,dziś mogę zabrać głos ze spokojem i z pewną przyjemnością. Dziś przemawiam w innem zgoła usposobieniu, niźlibym to był wczoraj uczynił; wolno mi dziś mówić spokojnie i zaniechać tej ostrości, do której byłem obowiązany, gdybym był bezpośrednio odpowiadał na wczorajsze prowokacye. A to szczęście, bo do podobnych kwestyj trzeba przystępować z całym spokojem statysty i wydobyciem całego wykształcenia, które się posiada. Brzękotem haseł nie wolno się w takich sprawach posługiwać. Hasło to rzecz potężna; ono podobne do głosu lawiny strąconej z wysokiej skały, która z razu sypki śnieg gromadzi, potem zwolna mocy nabiera, ciężarem swoim wieczyste drzewa wraz z korzeniami wyrywa, ziemię orze, opoki porywa,a spadłszy w doliny, nieobliczone szkody wyrządza. Równie potężnem, się i równie bezmyślenem bywa hasło; zrazu gromadzi lotny proch ludzki, wnet huczy z taką mocą, iż nie słychać już rozważnego głosu sprzeciwiającemu się hasłu, staje się tak groźnem, że nawet najdzielniejsi mężowie gotowi o swoim zapomnieć obowiązku i choć zasiadają w parlamencie, gotowi nie przeciwstawić hasłu dowodzeń rozumnych. Ale biada tym, którzy się dadzą przez hasła porwać! Hasło wydaje się w danej chwili nieomylnem, myślą ludzie, że odkryto lekarstwo na wszystkie cierpienia świata. Demagog sam jeden się cieszy; demagog to ten, który prostymi frazesami okłamuje rzesze, nie posiadające ostatecznego wykształcenia, aby puste a śmiało wypowiedziane frazesy dokładnie rozważyć, a zatem demagog siedzi na haśle, jakby na stolnicy; on posiada tę sztukę iż się z lawiny nie zwali, a nie dba o to, że hasło zburzy potem domy i wsie, a spustoszy kraje, on chce tylko dosiadłszy hasła wyjechać tryumfalnie na pośmiewisko dziejów. (Bardzo dobrze!)

Stoimy obecnie przed hasłem, że powszechne równe prawo głosowanie jest przyrodzonem, świętem, prawem człowieka. Nie chcę twierdzić panowie, aby wszyscy, którzy w tej Izbie prawa powszechnego głosowania bronili, tylko hasłem, tylko prowokacyą się posługiwali. Nie, tak nie było. Zaczynając, skoro do głosu przyszedłem, zaznaczyłem, że dzisiaj broniono tego stanowiska poważnie, a mogę a mogę dodać, że i wczoraj nie brakło poważnych obrońców głosowania powszechnego. Moim zatem obowiązkiem jest oświadczyć przedewszystkiem, dlaczego będę głosował za przedłożeniem rządowem, a nie za wnioskiem mniejszości.

Sam historyczny rozwój tej sprawy – wszekżeż ta sprawa ma już swoją historyę – zniewala mnie już do tego, abym głosował za rozszerzeniem prawa wyborczego, jeśli stronnictwa w tej Izbie mają pozostać konsekwentnemi. Kiedy ta Izba ministerstwo Taaffego obaliła, zobowiązały się wszystkie wielkie stronnictwa głosować za roszerzeniem prawa wyborczego, a skoro niepodobna obecnie w tej izbie inaczej osiągnąć rozszerzenia prawa wyborczego, jak przez przyjęcie wniosków uchawalonych w komisyi większością, polityczna konsekwencya domaga się stante concluso, aby większość parlamentu za tym wnioskiem głosowała, nie przecząc temu zresztą, że to nie jest wniosek doskonały, żenam nie przynosi idealnej ordynacyi wyborczej.

Nie będę temu przeczył, że to, co z przeszłości w nowej ordynacyi wyborczej pozostanie, mieści w sobie wiele rzeczy, które po dokładnym namyśle nie dadzą się bronić. Wiele szczegółów jest takich, któreby należało zmienić, ale panowie, nie ruszajcie tego teraz, bo nie można przewidzieć, co się w tej Izbie, co się w państwie stanie, gdy się w szczegóły wdamy.

Ale jeszcze i inny powód nakłania nas do tego, abyśmy za przedłożeniem głosowali. Porównywano nieraz ostatnimi czasy państwo do ludzkiego organizmu. Powiedziano, że państwo jest wielką, żywą, rozumną istotą, wielkim człowiekiem. Stało się to dokumentem najnowszej filozofii. Rozumie się, że nie chcę tu wdać w rozbiór pytania, czy ten dokument godzi się uważać za coś więcej jak za porównanie; porównaniem jest co najmniej.

Gdybyśmy się mieli tego dokumentu trzymać i gdybyśmy mieli mniemać, że każda komórka ciała da się zestawić z obywatelem, doszlibyśmy do jak najbardziej arystokratycznych wniosków.

Nie każda komórka panuje w owem państwie, które zwie się ciałem ludzkiem – a mówię teraz, panowie, całkiem po nowożytnemu, ze stanowiska nowożytniejszych teoryj – nie każda komórka panuje! Paznogć nie ma zgoła nic do czynienia z rządami nad ową rzeczypospolitą, jaką ma być ciało ludzkie i tylko nie wielka całości cząstka, którą uważają za siedzibę rozumu rządzi ciałem. Z tego możnaby wydobyć jak najbardziej arystokratyczne wykrojenia o rządzie społeczeństw, możnaby twierdzić, że tylko najbardziej  wykształceni są powołani do sprawowania rządów.

Ale w samemże porównianiu znajduje się korektura; nic nie mógłby mózg zdziałać bez dopływu krwi z innych organów, krew muszą mu nieustannie przesyłać członki, muszą go krwią ożywiać, rozwijać, muszą w nim myśl krwią swoją rodzić, a mózg bez krwi chcący rządzić całem w swoim majestacie z fosforu i aluminium, okazałby się ze wszystkiem nieudałym. Więc potrzebujemy krwi przesyłanej nam przez lud, a wybory krwi tej dostarczają, skoro nadejdzie chwila w której nowe warstwy ludowe przyjdą do świadomości swoich pragnień politycznych; nie wolno tych warstw politycznych ludu nie powołać do ciał prawodawczych, nie wolno im prawa wyborczego odmawiać.

Dlatego będziemy głosować za nowym przepływem krwi do mózgu państwa, dlatego będziemy za przedłożeniem głosować. Ale dlaczegoż nie będziemy głosowali za powszechnem, za równem, za bezpośredniem prawem wyborczem? Dlaczegoż nie damy się mocą haseł porwać?

Teraz, panowie, przejdę od najnowszej filozofii, do bardzo dawnej, do filozofii, która się opierała już pod względem politycznym na bardzo długiem doświadczeniu i którą wygłosił jeszcze za dni starożytnych Hellenów, może najbardziej podziwu godny umysł filozoficzny, jaki kiedykolwiek istniał, do filozofii, która zachowała jednak dotąd całą swoją polityczną wartość i której prognoza dla rozmaitych form rządu sprawdza się wszędzie po dziś dzień. A mam na myśli politykę Aristotelesa i jego etykę.

Panowie! Nie chcę się w cudze ubierać pióra ; kiedy mówię, powiadam z jakiego czerpię źródła. Mowa wciąż o sprawiedliwości i o prawie. Ale czemże jest prawo? Czem sprawiedliwość? Wielki mąż stanu tego stulecia, jeden z władców piorunu, prawdziwy Jowisz, który spustoszał na Europę krew, nieszczęście i straszliwe burze wojenne, wypowiedział takie oto słowo: w polityce nie na prawa! Siła idzie przed prawem.

Na tem nie stanę stanowisku. Wszelkie poważanie dla Bismarka, ale mam także na tyle poważania dla tej Izby, iż mniemam, że ogromna jej większość, że zapewne wszyscy tej Izby członkowie uważają tę definicyę prawa za definicyę największego bezprawia. A zatem nie zabawimy przy niej.

Ale co znaczy prawo? Co znaczy sprawiedliwość? Mówca z miasta Wiednia, mówca, który bronił zresztą wczoraj powszechnego prawa głosowania silnymi organicznymi dowodami i argumentami, wspomniał tu także o miłości chrześcijańskiej. Ależ gdyby się w tej Izbie trochę mniej teologią zajmowano, zarobiłby może na tem nie mało rozum i polityka. (Bardzo dobrze! Wesołość). Wyciągają najświętsze rzeczy, nie zrozumiawszy ich istoty, nie pomyślawszy nawet poważnie o tem, czem jest ów ideał ludzkości, Bóg-Człowiek – o tem, czem jest miłość chrześcijańska? Z tych rzeczy kują broń dla ulicy. Ależ panowie, miłość chrześcijańska ma tylko jak najbardziej pośredni związek z kwestyą polityczną, która nas zajmuje. Wobec prawa miłości są wszyscy ludzie równi o to nie ma się co spierać, ale nie o samą miłość teraz chodzi, tylko o sposób, w który należy użyć tej miłości dla dobra, dla szczęścia, dla powodzenia wszystkich ludzi, a na to zagadnienie nie da odpowiedzi ogólnikowa gadanina o chrześcijańskiej miłości. Nie można rozwiązać kwestyi praw politycznych przez ogólnikowe zastosowanie najwyższej zasady moralnej, jaką jest przykazani miłości. Kwestya praw politycznych nie da się rozwiązać twierdzeniem że wszyscy ludzie są równi. Żadne w ogólnie prawo nie opiera się na mylnem przypuszczeniu, jakoby wszyscy ludzie byli równi w istocie. Najlepszą definicyę prawa postawił właśnie Aristoteles, lepszej nie znajdą. W zasadzie wedle idealnej teorii ma każdy człowiek w społeczeństwie prawo do tych czynności, które najlepiej wykonać potrafi. (Bardzo słusznie!). Dlatego to by też Izba lekarska wyglądała bardzo dziwacznie, gdyby się składała z wybrańców powszechnego głosowania. Oczywiście chwalcy szalbierzy i szalbierskich lekarstw odnieśliby zwycięstwo nad naukowo wykształconymi lekarzami (Bardzo dobrze!).

,           Jednak panowie, obowiązujące prawo, jakie po państwach bywa wytworzone, nie odpowiada owemu ideałowi. Wszystkie prawa, nawet wszystkie prawa prywatne opierają się jedynie na ustawach, usiłujących urzeczywistnić ów ideał, o ile to w danych okolicznościach być może, na ustawach mających na celu także wspomożenie dobra całej rzeczypospolitej i całego rodzaju ludzkiego, jakie osiągnąć można. Przeto także i ustawy, tyczące się prawa wyborczego, nie mogą nigdy ideału urzeczywistnić.

Nigdy nie można odgadnąć, gdzie się znajdują mężowie, którzy właśnie powinni być powołanymi do zasiadania w Izbie prawodawczej. Musiał by naprawdę powstać między ludźmi, urodzony król, wielki duch, któryby w jednem z wielkich, dzisiejszych państw, posiadł moc jasnowidzenia, czy też moc rozumu nadludzką, aby odgadł kogo ma powołać do swojej rady. Nie ma nigdzie tego ducha !

A czy jest nim może wszechmocny, nieomylny lud poetów romantycznych i mówców ludowych? czy może na tego trafi, który nie błyskocze frazesem, który nie wysuwa naprzód drobnej sprawy, nie zważając zgoła na wielką? Nie, tym wielkim duchem nie jest lud, nie jest starzec Demos, choćby dlatego, że lud wybierający prawie nigdy prawdziwym ludem nie bywa. Tylko w wyjątkowych chwilach dziejowych bywa powszechne prawo wyborcze istotnie wykonanem, powszchnem prawem wyborczem, a tak zwany głos ludu, istotnym głosem ludu. Wydarza się to bardzo rzadko.

Lud składa się mniej więcej z cnotliwych i rozsądnych, ale bądź co bądź ze spokojnych ludzi, świadomych tego, że wybierając posłów którzy mają w wielkiem scentralizowanem państwie stanowić o sprawach wychodzących zgoła po za widnokrąg wyborców, będą tylko pozornie o losach państwa rozstrzygać, a będą królami na żarty, podobnymi do kogoś, któregoby dzieci osadziły w papierowej koronie na tronie z papki i któremuby potem wśród zabawy jako monarsze czołobitność składały. (Wesołość).

Ludzie tacy nie rozumieją tego, o czem to w Radzie państwa przyjdzie mówić, mają tedy na tyle rozsądku że siedzą w domu (Bardzo słusznie!), a tylko ludzie z siły mniej słabymi idą na wybory. Szczęście, jeśli rozumni mężowie stanu takie niestałe żywioły zorganizują, ale to się niestety nie zawsze zdarzy, a przeto zależy się państwu zbadać drogi, po którejby prawdziwa opinia narodu – a w Austryi, narodów – znalazła zastępców o ile możności rzeczywistych. To się nigdy nie stanie dokładnie, nigdy w zupełności ideałowi nie odpowie!

Należy jednak na każdy sposób życie publiczne chronić przed wielkiem niebezpieczeństwem, wykluczenia właśnie najbardziej inteligentnych mniejszości; bo bardzo by źle było, gdyby nietylko lud spokojny, nie dbający o sprawy publiczne, ale także ludzie obdarzeni zdolnościami statystów, wysoce wykształceni, reprezentanci najważniejszych interesów i tych interesów gruntowni znawcy, stracili udział w robotach prawodawczych.

A takie niebezpieczeństwo wcale nie jest mrzonką. Niech się kto uda Francyi albo do Ameryki, a zobaczy jak najważniejsze duchy, arystokracya umysłowa, bez względu na to, czy są przekonań liberalnych albo demokratycznych, czy też zachowawczych, albo jak to mówią klerykalnych, nie mogę znaleźć dla siebie miejsca w parlamencie. W Ameryce przyszło do tego, że uważają członków parlamentu za nic nie znaczące w społeczeństwie jednostki (Bardzo słusznie!), a używają tam słowa „polityk” jako obelgi. Ni należy w żadnym kraju dopuścić, aby podobne powstało niebezpieczeństwo.

Zastępstwo interesów zapewno nie jest ideałem, ale powstało historycznie; jest to tymokracya, przez którą państwa i narody w pewnych warunkach przejść muszą. Zrazem bywa w kraju ubogim i cielnym jeden tylko Menelik (wesołość), który coś rozumie i ten bywa królem naprawdę, zupełnie prawowitym despotą, (Bardzo słusznie). Następnie gromadzi się naokoło homerowego bazyleusa koło wykształconych, którzy na mocy swego stanowiska społecznego pewnego dobrobytu i już w dzieciństwie, umożliwionego wykształcenia, bywają wstanie zrozumieć wielkie zagadnienia gospodarstwa państwowego, a pojąć wielkie, wspólne nam wszystkim cele ludzkości i do nich dążyć; wtedy to powstaje prawowita arystokracya. Następnie nastaje czas tymokracyi albo czystej demokracyi. Jedna i druga jest postępem w urzeczywistnieniu idei. Pomnożyła się w państwie liczba ludzi posiadających świadomość obywatelską i mogących sprawy publiczne rozumieć, także i dobrobyt stał się powszechniejszym. Stoimy bliżej ideału państwa zamieszkałego przez samych ludzi cieszących się dobrobytem i posiadających potrzebne wykształcenie; a zatem należy się szersze koła powołać do współdziałania przy prawodawstwie. Nasze stulecie stało się demokratycznem, a w samejże Austryi jest wielka różnica pomiędzy chwilą obecną, a tem co było przed trzydziestu laty.

Przed trzydziestu laty było wielkie rzesze o wiele uboższemi, o wiele mniej świadomemi politycznie. Można było, należało się nawet w interesie rozwoju konstytucyi, te mnogie rzesze wykluczyć, nie od udziału w sprawach obywatelskich, ale od udziału w sprawach obywatelskich, ale od udziału w rządach i w ustawodawstwie. Bo tu zachodzi znowu nieporozumienie. W naszem stuleciu w tej tu dobie dziejowego postępu, dojrzała świadomość o obowiązku moralnym wszystkich względem wszystkich, więc biada państwu, któreby czyjekolwiek, choćby najuboższego, rzeczywiste obywatelskie prawa choćby na włos ukróciło! Ale zachodzi wielka różnica pomiędzy prawem obywatelskim świętem a rzeczywiście przyrodzonem prawem każdego człowieka do tego, aby państwo dobre rządy nad nim sprawowało, wychowywało go do wolności za tę wolność ręczyło, a prawem zasiadania w radzie senatu i stanowienia o prawach najtrudniejszych a najbardziej doniosłych.

Dojrzeliśmy zatem do chwili, w której należy się dać prawo udziału w Radzie, większej liczbie współobywateli, wszystkim współobywatelom pełnoletnim płci męskiej; ale nie dojrzeli do do ustanowienia zupełnej demokracyi – a właściwie nie domokracyi, tylko panowania mniej wykształconych nad bardziej wykształconymi. To panowanie mniej wyształconych nad bardziej wykształconymi nazywa się powszechnem, równem, bezpośredniem, prawem wyborczem (Oho!) – i jest to rzecz z gruntu błędna.

Arystoteles znał już od dawna podobne formy rządu, a dowodził tego, że tam tylko powiodło się demokracyi, gdzie udział we władzy rozdzielono, rozważywszy imponderabilia rzeczywistej wagi, jaką różni w społeczeństwie mają. Nie chodzi o sam tylko podatek opłacany, o samo tylko wykształcenie, chodzi o imponderabilia, które nie łatwo wymienić ściśle, ale którym tak zwane zastępstwo interesów w tej chwili, w pewnej mierze zadość uczyni.

A proszę słów nie przekręcać. Zastępstwo interesów nie ma na celu tego, aby poszczególne interesa w tej Izbie zastępowano; poseł nie bywa zastępcą interesów; jest i wienien być zastępcą narodu, a chodzi jedynie o to, aby zastępstwo narodów było jak najlepsze, jak najspokojniejsze, jak najrozumniejsze.

Ale zastępowanie narodu nie koniecznie zawisło od wyboru. Miewa się często tak w prywatnem jak i w publicznem życiu zastępcę, którego się wcale nie wybrało. Zastępca narodu w Abisynii jest Menelik, bez względu na to, czy został wybrany czy nie. Zastępcami kraju są ci, którzy interesów tego kraju z całą świadomością bronią. Już teraz chcę się zastrzedz przed wykrzyknikiem przyszłości, odzywającym si już dziś. Zawołają na nas. Wy tu nie macie do czynienia, bo wyście zastępcami interesów! Nas siedemdziesięciu dwóch, gdzietam! Nas piętnastu pomiędzy siedemdziesięcioma dwoma (bardzo dobrze), my którzyśmy zostali wybrani przez pewne stronnictwo, myśmy zastępcami narodu w Austryi!

Panowie! Najlepiej zastępuje naród, czy raczej narody Austryi, najlepiej zastępuje każdy z tych narodów ten poseł, który sobie potrafi zdobyć znaczenie w tej Izbie! Oto miara tego, który występuje jako zastępca narodu.

A teraz muszę się spytać o to, czego nas najnowsza historya uczy, o niezmiernych błogosławieństwach głosowania powszechnego a równego? O to muszę się spytać, bo Aristoteles to stary jegomość. Już coś o tem napomknąłem, mógłbym o tem całą wygłosić rozprawę, ale będę się trzymał klasycznej pod tym względem Francyi.

Cóż się stało, odkąd głosowanie powszechne we Francyi zaprowadzono? Najpierw rzucił się lud bez pamięci za hasłem: Bonaparte! – i zajechał aż do Sedanu. (Bardzo Dobrze). Potem pod wrażeniem druzgocącej klęski zwrócił się lud na chwilę w przeciwną wprost stronę i wybrał izbę z samych tak skrajnych legitymistów, że nie byli w stanie monarchii przywrócić, dla tego właśnie, ponieważ byli tak zbrojnymi (Wesołość). Potem nastało nowe wołanie, potem chciano burmistrza Wiednia (Wesołość) – chcę powiedzieć dyktatora Francyi, pana Boulangera tyranem Francyi obwołać. To się zawaliło. Boulanger ulotnił się. Obiecywał wszelkie możliwe szczęście, znał się na samochwalstwie, jak najznakomitszy mówca ludowy (Bardzo dobrze), umiał powiedzieć: ja mam więcej rozumu jak wszyscy Francuzi razem wzięci, Francya to mój lud, ja jestem tego ludu przyrodzonym przywódcą, (Bardzo dobrze). A jednak stał się potem nagle zerem. Ale kto też zapanował potem nad ludem? Przyszli skompromitowani Panamiści.

Oto czego dokazało głosowanie powszechne w scentralizowanem państwie.

Tak panowie! Miejcie się na baczności! Mybyśmy byli w Austryi w trudniejszem położeniu jak we Francyi, myśmy bez porównania w trudniejszem położeniu jak wyspiarska Anglia, w której obowiązuje powszechne prawie prawo wyborcze; jak państwo niemieckie, w którem to prawo istnieje tylko dla centralnego parlamentu bujnej federacyi; jak federalne Stany Zjednoczone, które ościennego nieprzyjaciela nie mają. Tak panowie! Jakby się demokracya miała u nas tak jak w Francyi zataczać powstałoby u nas większe od tyranidy niebezpieczeństwo. Bo tylko do tyranidy domowej może przyjść we Francyi, a tyranida jest niczem w porównaniu z większem niebezpieczeństwem, mogącem sięgnąć z po za granic. Musimy się z całą siłą o to starać, abyśmy, abyśmy kierowali państwem jak można najrozumniej, z jak największem wyrachowaniem dla dobra wszystkiego co jest w państwie; dla dobra ludzkości, tak aby nie mogło się na nas zwalić wielkie zewnętrzne niebezpieczeństwo, w skutek niestałości wewnętrznych stosunków. To nasz święty obowiązek!

Nie raz już powiedziano o nas to jest o mich współwyznawcach politycznych, że myśmy tu zasiadać nie powinni, że nie dbamy o to państwo. Wszystkie napaści tych, którzy przeciw obecnemu porządkowi i przeciw powolnemu rozwojowi dojrzalszego porządku występują, dowiodły mi, że musimy przecie mieć jakieś znaczenie w tem państwie, że musimy mu przecież jakiś przynosić pożytek. Na każdy sposób dbamy mocno o pomyślność tego państwa.

Wierzajcie mi panowie! Ci, których przodkowie zamieszkują Austryę od najdłuższego czasu, nie mają silniejszego od nas interesu przestrzegania potęgi, wewnętrznej pomyślności i ładu w tem państwie. Pragniemy, aby się wszystko w tem państwie wiodło jak najlepiej i dlatego jesteśmy zmuszeni zastanowić się nad tem, coby się stało, gdyby nam się nagle popularności zachciało i gdybyśmy ogólne równe prawo wyborcze tu uchwalili? Powiadają że nastałby spór narodowości. Wątpię o tem. Być może, usłyszanoby w pierwszej chwili inne hasła, ale nie potrwałoby długo, a zachwalane cudowne leki okazałyby się, że nic tak bardzo nazywczajnego stworzyć nie można, powstałyby nowe organzacye, dążące do władzy i nic nie byłoby łatwiejszego, jak rznoić hasła walki ras i nienawiści narodowej.

O! Jakżeżby mi miło było, gdybym to mógł mówić jedynie o partii chrześcijańsko-socyalnej w tej Izbie. Jakżeżby to mi miło było, i wielebym to czuł sympatyi dla tej właśnie partii! Ale właśnie potrzeba uzyskania mas doprowadziła to stronnictwo do tego że wybrało sobie motto nie dające się łatwo z chrześcijaństwem pogodzić, że się nazywa partyą antisemicką; a czytałem w jednym, wprawdzie w jednym tylko z organów tej partyi artykuły, zawierające najgwałtowniejsze napaści na dogmata chrześcijaństwa, uzasadnione tem jedynie, że chrześcijaństwo jest religią semicką. Takie hasło nienawiści rasowej i walki ras da się łatwo rzucić , a rzesza ludu chwyci się go z daleko większą i daleko bardziej ślepą nienawiścią od wykształconych. Gdybyśmy zrobili „salto mortale” do powszechnego a równego prawa wyborczego, doczekalibyśmy się w tej Izbie najbardziej niesłychanych scen spowodowanych przez narodową i rasową namiętność. Rozmaitość krajowych interesów ekonomicznych spotęgowałaby to tylko. Chcecie, moi panowie przykładów? Przepraszam ale muszę to powiedzieć. Byliśmy świadkami tego, jak właśnie popularni mówcy ludowi, trącając stanowczo o struny nienawiści rasowej i narodowej, cisnęli hasłami o których sami na żaden sposób przypuszczać nie mogą, aby były prawdą. Wracam tedy do posiedzenia wczorajszego.

Muszę najpierw wspomnieć o mówcy, który powiadać zwykł o sobie, że jest jedynym orędownikiem ludu w tej Izbie; a pierwszy zwrócił moją uwagę na inne jeszcze niebezpieczeństwo, mianowicie na to, że skoro się raz weszło do życia politycznego traci się dziwnie łatwo poczucie odpowiedzialności za słowa i czyny, (Bardzo dobrze!) Prawda, poseł Pernerstorfer nie powiedział, że życzy sobie, aby mord i pożoga po jakimkolwiek przeszły kraju. Ale pytam się, czyby sądził że to się zgadza z jego odpowiedzialnością moralną i z jego rozumem, bo wcale nie wątpię że jemu tych rzeczy nie brak – gdyby przyszedłszy gdzieś do zamożniejszego człowieka, powiedział w obecności jego czeladzi: Jeśli się będziesz dalej tak obchodził ze swoimi ludźmi, jak słyszałem, będą ci ludzie mieli słuszność, jeśli Cię zabiją. Tegoby z pewnością nie zrobił i wiedziałby, jak się takie postępowanie nazywa/

A inni mówcy! Pan poseł z miasta Wiednia, o którym wspomniałem wpierw,że mówił zresztą całkiem przedmiotowo, tak rzecz przedstawił, jakby w naszym kraju sprawa podatku od spirytusu była interesem szlachty. Radbym był, gdybym nieco konsekwencyj znalazł w wywodach wszystkich mówców opozycyjnych. Powiadają: teraz nie wolno pod żadnym warunkiem podnieść podatku od spirytusu! A jak się będziemy przeciw temu podatkowi bronić, powiedzą: Polacy bronią swojej prywaty; wszak podatek od wódki jest najmoralniejszym podatkiem jaki istnieć może; tylko podatek od piwa jest niemoralny (Wesołość). A teraz mówią znów: podatek od spirytusu jest to bene dla większej własności w Galicyi. Tak jest i to tutaj powiedziano właśnie. A jak mi bardzo wielce szanowny pan poseł rzecz tak przedstawił, jakoby nie większa własność, tylko szlachta feudalna Galicyi, coś czego nigdy nie było i nigdzie znaleść nie można, jakoby jacyś ludzie w pancerzach i z hełmem (wesołość) to jest oczywiste z chełmem gorzelnianym na głowie, byli nałożyli na obywateli państwa podatek, mający wpłynąć do tych feudałów kieszeni. P. poseł Menger odpowiedział: zysku na kontyngencie nie ma nikt w Austryi, kontyngent isrnieje na to, aby się grunt ze wszystkiem z pod rolnictwa nie osunął.

A dalej! Czego się wszystkiego nie nagadano o rolnictwie! Tak jest, panowie! Nieprzyjaciel to szlachta feudalna. Feudalną już nie jest, szlachtą jest, ale przywilejów nie ma, a zatem musimy to przetłumaczyć: Nieprzyjaciel to większa własność! Nieprzyjaciel to rolnictwo! Tak jest i to z jego słów wyglądało wyraźnie. Rzucono hasłem: Nieprzyjaciel, tak jest rolnictwo! Bo Pan Bóg przecie – i tu się odzywa znowu teologia – stworzył ziemię na to, aby wszyscy jej owoców używali! Jeżeli cokolwiek się stanie dla obrony rolnictwa, stanie się to wbrew biblii, wbrew świętej wierze! A co się stanie z państwem autryackiem jeśli rolnictwo przepadnie ze wszystkiem, jak łany nie będą już rodzić ani żyta ani pszenicy? Jeśli się nie da rolnictwu opieki, jeśli się zabije w interesie przemysłu kurkę niosącą złote jaja, ni będzie się już odbywała owa emigracya, o której panowie mówiliście w jednym albo w dwu krajach, tylko miliony rolników albo poginą z głodu, albo popłyną po za ocean. Co zrobią wtedy przemysłowcy, co zrobi ludek wiedeński, jak nie będą mogli sprzedać swoich wyrobów? I oni pomrą z głodu albo będą musieli wyemigrować.

Taka jednostronność nie będzie miała powodzenia w parlamencie nie obranym pod panowaniem haseł, ale gdybyśmy mieli parlament wybrany przez powszechne prawo , równe a bezpośrednie głosowanie odpowiedzianoby na to hasło, jakiemś brutalnem agraryjnem hasłem, a obok sporów, narodowych powstałaby inna jeszcze rozterka, której państwu życzyć nie mogę.

Dopiero co mówiłem o emigracyi, a teraz muszę się zwrócić do wielce szanownego a wielce wymownego posła, który jest oto teraz bożyszczem miasta Wiednia i muszę się rozprawić z jego dygresyą o emgracyi w Galicyi. Prosiłem wpierw szanownego mowcy, abyśmy się wzajem oszczędzali. Zdaje mi się żem do niego zawołał: bene veniam damus petimusque vicissim, ale to się nie przydało na nic. Nam nie zaszkodził – prawda – ale zaszkodził sobie (Bardzo dobrze!) bo mówił o stosunkach, o których nie ma wyobrażenia. (Bardzo dobrze!)

Powiedział tedy najpierw, że kraj Galicya jęczy dopiero od jakich dwudziestu czy trzydziestu lat pod jarzmem szlachty polskiej, a do tej szlachty bywa zaliczanym każdy Polak, który jest tak bezczelnym, że jest wykształconym i że kocha swój kraj. (Brawo, brawo!) A zatem pod jarzmem tych haniebnych Polaków, którzy są tak bezwstydnymi, że posiedli wykształcenie i że pracują dla kraju swojego, pod jarzmem tych ludzi zmawiano kraj, a pierwej uszczęśliwiali urzędnicy kraj i opiekowali się chłopem.

Panowie! Rzucono prowokacyę. Mam jak największe poważanie dla stanu urzędniczego w Austryi, ale mogę oświadczyć, że owi urzędnicy, którzy wtedy do nas przybywali – nie wiem czy z własnej winy, czy z winy ówczesnego absolutyzmu – zrobili opłakanie mało do kraju, (potakiwania) a jak wspomnę moje dzieciństwo, przypominam sobie kraj w którym były trzy gościńce cesarskie w którym nie było ani mostów, ani komunikacyi, oprócz starodawnych promów z okresu kamiennego; przypominam sobie kraj, w którym szkół po wsiach wcale nie było – biedny, wyssany, znękany kraj. Bolesnem jest jeszcze teraz dla mnie wspomnienie nędzy ówczesnej ludu wiejskiego, stoją jeszcze w mojej dziecinnej pamięci wynędzniałe z głodu poczerniałe postacie ludzi, którzy na wiosnę trawą tylko żywić mogli i którym żadnej pomocy nie można było nieść, o nie było żadnej komunikacyi, żadnych środków do ratunku. Przypominam sobie liczne chaty bez okien, w których nawet u zamożniejszych gospodarzy, znaleźć było można dla całej rodziny, jeden tylko kożuch jedną parę butów.

Teraz jest przecie lepiej. A że sobie dawniejsze właśnie przypominam stosunki, muszę jeszcze odpowiedzieć na coś, z czem poseł Lueger był tak dobry i tak łaskaw, że się do nas odezwał. Nie było wówczas emgracyi chłopskiej, prawda – ale nie było tej emgracyi, bo nie było środków komunacyjnych, a był przymus paszportowy.

Mógłbym jeszcze uderzyć w boleśniejsze struny, ale tego nie uczynię.

Skorom to już rzekł, muszę teraz odpowiedzieć na zarzut względem analfabetów i względem niedostatecznej płacy nauczycieli ludowych. Nie mogę tego pana nic zgoła zrozumieć, jak można z takimi zarzutami występować? Jak można nas za to robić odpowiedzialnymi, że wpierw szkół nie zakładano, kiedy mamy dopiero od lat dwudziestu prawo i możność zakładania szkół? A czyż wystarczy stuknąć nogą, aby szkoły powstały? Wytężamy wszystkie siły kraju, aby szkoły zakładać i nauczycieli utrzymywać, komuż tedy wolno nam z tego zarzut czynić, że nie mamy w bardzo ubogim kraju środków na to, aby dać nauczycielom tę samą płacę, którą dostają w bogatych krajach? Proszę spojrzeć na wysokość naszych krajowych dodatków do podatków, a można się dowiedzieć, jak wielkimi są wysiłki kraju< aby szkoły na nogi postawić. Wielkim był mój podziw, gdym dostrzegł że mąż i inni jeszcze mężowie narzucili się na obrońców ludu Galicyi, przeciw przez ten lub obranym zastępcom.

Kilku posłów to zrobiło, a przychodzi mnie się spytać: Coby posłowie z miasta Wiednia powiedzieli. Gdybyśmy tu chcieli wystąpić jako obrońcy jakiejś mniejszości i gdybyśmy na podstawie jakichś wieści zasłyszanych zaczęli piorunować, że większość w sejmie niższo-austryjackim albo w radzie miejskiej wiedeńskiej została tylko zdobyta za pomocą brutalnego terroryzmu? (Bardzo dobrze!) Jak można o tem przynajmniej nie pomyśleć, że wyborcom, gdyby nam teraz byli przeciwnymi, nie brak przecie środków aby nas powołać do odpowiedzialności? Czy słyszano o wotach nieufności, któreby się na nasze głowy sypały? Skądże zatem prawo twierdzić, że rządzimy naszym krajem – Bóg wie jak – w interesie obrzydłej szlachty polskiej – w interesie tych Polaków, tak bezczelnych, że chcą być wyskształconymi i tylko w interesie tych ludzi?

Jeszcze większe wzięło mnie zadziwienie, kiedy wielce szanowny poseł wyraził swoje oburzenie z tego powodu, ż ubolewania godny wykrzyknik usłyszano podczas ożywionej debaty w sejmie lwowskim. Wszakżeż w tem nie mogło być nic poniżającego bo „bydlę” jest bardzo łagodnym wyrazem, w porównaniu z wykrzyknikami, a i mowami z zakończeniem mów, któreśmy tu słyszeli i które zwrócono przeciw najpierwszym osobistościom w państwie najpotężniejszym stronnictwo. (Bardzo dobrze!).

Wielce szanowny poseł powinien się cieszyć, że znalazł w obskurnym Sejmie galicyjskim przynajmniej jednego adepta (Bardzo dobrze), który potrafił wypowiedzieć swoje zdanie z prawdziwą siłą trybuna ludu. (Wesołość).

Wszystko to, czegośmy tu byli świadkami, każe się obawiać tego coby się stało, gdybyśmy się puścili w Austryi na bystre wody nieograniczonej niczem demokracyi . Bywają stosunki w których te niebezpieczeństwa są mniejsze.

Nawet w narodowo jednolitem państwie jest federalizm pierwszym i nieodzownym warunkiem tego, aby się demokracya stała prawdą, jeśli chodzi o demokracyę bezwzględną, potrzeba konieczne daleko idącej autonomii.

Złe skutki powszechnego głosowania nie wystąpiły tak wyraźnie w Niemczech i w Ameryce, jak we Francyi, bo istnieje w Niemczech i w Ameryce federalizm. I to da się łatwo wytłómaczyć. Łatwiej zrozumieć i rozważyć stosunki gminy, jak stosunki prowincyi, jak stosunki państwa. Hasła puste mniejszy wywierają wpływ w prowincyi, jak w państwie, a w gminie miewają tylko wpływ po największych miastach, których stosunki są tak skomplikowane, jak stosunki państw. Jeśli chcemy w ogóle w Austryi na bardziej demokratyczne wkroczyć tory, trzeba nam przedewszystkiem rozszerzyć autonomię prawodawczą krajów.

Nie powtórzyłem zastrzeżenia, wniesionego już kilkakrotnie przez posłów z mojego kraju, ale stoję przed niem. Według prawa historycznego, byłoby prawowitem rozwiązaniem dziś omawianej sprawy: powrót do obesłania Rady Państwa przez Sejmy. Ale do tego zastrzeżenia muszę dodać, że domaga się tego interes państwa i parlamentu, aby większej władzy prawodawczej udzielono krajom, będącym naturalnymi społecznymi towarzyskimi organizmami i to wszystkim krajom, bo nie chodzi mi jedynie o dobro mojej prowincyi. Takim sposobem ożywi się ciało parlamentarne. Spodziewają się niektórzy po reformie wyborczej, że wleje w ten parlament nowe życie, którego mu dziś nie dostaje. Parlament ten działał nie jedno i to pod względem społeczno-ekonomicznym, mianowicie dla warstw niższych. Ale można dostrzedz w tym parlamencie pewne, niepociągające wcale zjawiska. Nie jakoby parlament bywał serwilistycznym wobec rządu, bo to jest zasadą, że parlament powinien albo jakiś rząd popierać i wtedy robić co ten rząd chce, albo też rząd obalić. Jak długo parlament uważa rząd jakiś za odpowiedni, musi się z nim tak znosić, jak my się znosimy. Pewno tu nie ma serwilizmu, bo zastrzegamy sobie prawo do własnego zdania daleko więcej, niż angielski naprzykład parlament.

W Anglii robi stronnictwo rządzące zawsze tylko, czego rząd każdorazowy chce. Zresztą nie mógłbym tego nazywać rzeczą pożądaną dla Austryi, abyśmy, trzymając ię francuskiego wzoru, sprawiali sobie uciechę obalania rządu raz na sześć miesięcy. (Wesołość). Miałby wtedy parlament gruby kark wobec rządu, ale ani rząd ani państwo grubego karku by nie miały. Jest jednak coś w tej Izbie nieswojego. Debaty robią zwykle całkiem dziwne wrażenie. Mowca mówi patetycznie i nikt go nie słucha (wesołość); drugi mowca mówi do rzeczy i nikt go nie słucha (wesołość); musi się chyba zabawić w dobre koncepta, albo w liche dowcipki, aby go słuchano. Ale dlaczegoż tak? A dlaczegoż tak mało nas zajmuje to, co w Izbie robimy? Bo od razu za wiele rzeczy do tego parlamentu wniesiono; bo chodzi tu o sprawy, przy których niepodobna o wspólny interes całych grup, większości i mniejszości; bo dzielimy się naturalnie wedle krajów, a mowca uderzający o strony, które w jednym kraju wywołują zapał, wydaje się reszcie czemś niesmacznem, myślimy sobie że zabawia się tylko w deklamacyę. Jest życie po Sejmach; tego chce przyroda! Nie panowie, nie chcę pod żadnym warunkiem owej formy federacyi, któraby była przeciwieństwem tego, co słowo federacya oznacza; nie chcę za dysolucyą państw występować, za dysolucyą, obkruszeniem, rozdarciem tego, co jest państwu potrzebnem, dla jego jedności i potęgi. Przeciw temu trzeba być, ale powiększanie autonomii krajów jest rzeczą konieczną. Już tak długo trudziłem Izbę, że już tylko kilka słów o doniosłej sprawie dopowiem. Poruszano wielokrotnie rzecz o pośrednich i bezpośrednich wyborach. Kto chce aby lud, abv Demos powołany do urny, miał rzeczywistych zastępców, a nie ludzi przez siebie wybranych którzyby go wcale nie zastępowali, a lud frazeem porwali, albo może jemu się narzucili przez niesłychaną korupcyę, urządziwszy Kaukus na sposób amerykański, ten powinien lud zorganizować po małych korporacyach, wybierających swoich reprezentantów, na podstawie znajomości osobistej i wspólnych interesów. Te korporacye będą zbyt małe, aby każda z nich mogła osobnego posła do parlamentu wybrać, ale grono reprezentantów takich organizacyi byłoby najlepszym organem do wyboru posła przy takiej organizacyi pomniejszyłby się niezmiernie niebezpieczeństwa demokracyi, a spotęgowały jej korzyści. Tego w Austryi nie ma, ale wybory pośrednie do tego się zbliżają i cała rzecz poprawiają nieco; jestem przeto zasadniczo za wyborami pośredniemi.

Istnieją jednak żyjące organizmy: kraje i mogę zatem obstawać, aby na włos nie ukrócono wpływu jaki przedłożenie rządowe nadaje prawodawstwu krajowemu. Żywy ów organizm więcej nawet wart od przez prawybory wytworzonego. Muszę tedy powiedzieć z całą siłą i spokojem: Panowie z wielkich stronnictw, którzy jesteście podobnie jak ja przekonani, że w interesie państwa trzeba raz z reformą wyborczą skończyć, raczcie sobie oszczędzić wywoływania trudności, któreby z pewnością powstały, wskutek uchwał mających na celu odjąć sejmom prawo stanowienia o wyborach pośrednich albo bezpośrednich. Gdyby coś podobnego zaszło, zostaliby moi przyjaciele polityczni zmuszeni, całe swoje stanowisko w obec ustawy zmienić. Sapienti sat, a tuszę, a tuszę, że nikt nie weźmie na siebie tej odpowiedzialności, aby miał grą małostkową, parlamentarną, dzieło prawodawcy utrudnić. (Żywe brawa i oklaski. Z wielu stron winszują mówcy).

Wojciech Dzieduszycki

opr. Arkadiusz Wcisło

 

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *