Azerbejdżan – papierowy tygrys?

Prezydent Ilham Alijew tnie po skrzydłach i zaostrza politykę wobec wewnętrznych środowisk niezależnych – tak liberalnych, jak i religijnych. Czy to przygotowania do rozwiązania narastających problemów międzynarodowych Baku? Azerbejdżan wciąż nie może zdecydować się na konsekwentną linię polityczną wobec Iranu, a co więcej – państwu aspirującemu do roli lokalnego mocarstwa grozi kolejny konflikt transgraniczny. Tym razem za łby biorą się dwaj wypróbowani wasale Ameryki, a spór azersko-turkmeńsko ma Morzu Kaspijskim wyraźnie cieszy Moskwę, która liczy na wzmocnienia swojej pozycji na tym strategicznym obecnie akwenie.

Na przełomie marca i kwietnia azerskie władze bezpieczeństwa przeprowadziły aresztowania działaczy opozycyjnych, w tym członków obywatelskiego ruchu młodzieży N! DA, ex-kandydata na prezydenta Ilgara Mammadowa i charyzmatycznego szyickiego duchownego, Taleha Bagir-Zadeha. Zwłaszcza to ostatnie zatrzymanie (będące następstwem publicznej krytyki Alijewa) wzbudziło silne wzburzenie szyitów. Siłą propagandy pro-irańskiej są zaś nie tylko duchowni, ale i media. Persowie nadają na teren Azerbejdżanu – i po azersku programy swojej stacji Sahar TV, podając nie tylko informacje o problemach religijnych azerskich szyitów, jak burzenie meczetów i zakazy noszenia hidżabu, ale także o korupcji, politycznych aresztowaniach i rosnących problemach socjalnych północnego sąsiada. Na tym lepszy grunt trafiło więc potępienie dokonanego dokonanego 31 marca (pod zarzutem… posiadania narkotyków) aresztowania Bagir-Zadeha. Zamieszki wybuchły w Nardaran (tradycyjnym ośrodku religijnym kraju), jednak próby wykorzystania ich w rządowej propagandzie jako dowodu na zagrożenie islamskie zostały odrzucone nawet przez liberalnych i świeckich intelektualistów. Ci zaś wiedzą co robią – bo jednocześnie władza wzięła się też za zaciskanie obroży na organizacjach pozarządowych tolerowanych dotąd ze względu na kontakty z Zachodem. Co ciekawe, władze mają na oku nawet organizacje, jak Narodowy Instytut Demokratyczny (NDI) wyrzucony jeszcze w 2011 r. z Baku pod zarzutem nielegalnych transferów finansowych (w domyśle – dla środowisk z rządowego punktu widzenia nieprawomyślnych). Nie powinno dziwić, że w tym przypadki władze amerykańskie, jak i ambasador Stanów w Baku Richard Morningstar zachowali nietypową jak na dyplomację USA wstrzemięźliwość. I nie bez powodu.

Administracja Alijewa co jakiś czas wypuszcza bowiem uspokajające sygnały o możliwości „resetu i nowego otwarcia” w relacjach z Teheranem. Budzą one jednak coraz większy sceptycyzm analityków nie wierzących, by azerski przywódca umiał wyjść ze swej tradycyjnej roli „sprawdzonego przyjaciela” USA, Turcji i Izraela. Azerowie od dłuższego czasu łudzeni są wszak przez Waszyngton mocarstwowymi wizjami „podziału stref wpływów” w obszarze Morza Kaspijskiego, „strategicznego partnerstwa”, a nawet pomocy w rozwiązaniu „problemu obszarów okupowanych”, co w Baku bywa odbierane nie tylko jako deklaracja wsparcia w kwestii Karabachu, ale także nadzieja na jakąś nową organizację Azerbejdżanu Południowego, czyli pogranicza perskiego – oczywiście w przypadku zastosowania wobec Iranu wariantu irackiego.

Baku boczy się na Teheran jednak nie tyle z powodów historycznych (wykorzystywanych w krajowej propagandzie – jak np. hasło „irańskiej zdrady” w konflikcie z Armenią), co gospodarczych, przede wszystkim dotyczących zagospodarowania Morza Kaspijskiego. Iranowi faktycznie nie spieszy się do rozmów z sąsiadami, traktując tutejsze złoża ropy i gazu jaki rezerwę wobec swoich zasobów w Zatoce Perskiej. W naturalny też sposób Persowie nie mają żadnego interesu w ułatwianiu rozbudowy kaspijskiej infrastruktury przesyłowej( np. przez czytelne rozgraniczenia), traktując je jako element amerykańskiej strategii zmniejszania roli państw Zatoki w światowym bilansie energetycznym, a więc docelowo ułatwienie wojny ekonomicznej, a nawet inwazji.

Amerykański namiestnik w Baku, ambasador Morningstar dokłada starań, by ten nieco sztuczny jednak konflikt interesów trwał w najlepsze, nie szczędzi też pochwał prezydentowi Alijewowi podkreślając np., że „Stany Zjednoczone są zadowolone i szczęśliwe z poparcia przez Azerbejdżan sankcji międzynarodowych wobec Iranu”. Dokładniej rzecz biorąc Baku uznawało dotąd prawo Iranu do pokojowych badań jądrowych, faktycznie jednak azerska doktryna obronna określa uzyskanie broni atomowej przez Teheran jako „poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa Azerbejdżanu”, co ma usprawiedliwiać udział Azerów w agresji ekonomicznej na Persów.

O ile wizje strategicznej roli energetycznej Azerbejdżanu są wciąż jeszcze w dużej mierze elementem PR-u jego „sojusznik”, o tyle realną, a sprawdzoną metodą uzależnienia od Zachodu – jest postępująca militaryzacja państwa, dokonywana przy udziale Turków, Amerykanów i Izraelczyków. Według raportu ekspertów SIPRI (International Institute for Peace w Sztokholmie) tylko w latach 2003-2012 import broni do Azerbejdżanu wzrósł o 155 proc. i jest największy w całym obszarze Europy Wschodniej i regionów post-sowieckich.

Wśród ostatnich zakupów Azerbejdżan są izraelskie bezzałogowe samoloty – Aerostar i Hermes-450, rosyjskie ciężkie śmigłowce bojowe Mi-24, wyprodukowane na licencji Paramount RPA pojazdy opancerzone Matador i Marauder. Izrael ogłosił też swoją gotowość do zwiększenia wartości obrotów handlowych w zakresie obronności (w tym technologii high-tech) do 1,6 mld USD. Autorzy raportu SIPRI zauważyli, że Azerbejdżan w ciągu 10 lat znacznie awansował na światowej liście importerów broni – z 48. na 35. miejsce. Turcja i Izrael są też zgodne we wspieraniu azerskiej gospodarki, co jest tylko jednym z pól dowodzących fikcyjności konfliktu między Baku a Tel-Awiwem. W Azerbejdżanie działa obecnie 1.106 tureckich spółek kapitałowych, które zainwestowały tu ok. 1,9 mld USD. Jawnie – już od czasu inwazji na Irak, lecz obecnie coraz intensywniej, działają tu wojskowi i wywiadowczy rezydenci Izraela i USA, wsparcie amerykańskie otrzymuje też wpływowe lobby międzynarodowe – Światowy Kongres Azerów, uważający się za polityczną reprezentację Azerbejdżanu Południowego. Jeszcze podczas zjazdu zorganizowanego 18-19 stycznia we Frankfurcie przedstawiciele Kongresu omawiali utworzenie rządu i parlamentu na uchodźstwie irańskich Azerów, a w Baku odbywały się wprost inspirowane przez władze manifestacje piętnujące rzekome prześladowania ludów tureckich przez władze w Teheranie. Po spotkaniu sekretarza Najwyższej Rady Bezpieczeństwa Narodowego Saeeda Jalili z prezydentem Alijewem 24 lutego 2012 r. doszło wprawdzie do pewnego odprężenia, ale Baku trzyma otwarte potencjalne fronty konfliktu, do uruchomienia na zlecenie amerykańskich czy izraelskich opiekunów. Złudzenia może bowiem mieć chyba już tylko prezydent Alijew. Pomimo snu o „regionalnym mocarstwie” – wciąż jest najsłabszym ogniwem pierścienia okrążania Teheranu (i szachowania Rosji), a rola lokalnego rozgrywającego przypada Turcji (uwiarygadnianej wszak niezbyt zgrabnie w oczach muzułmanów ewidentnie fikcyjnym konfliktem z Izraelem).

Władze w Ankarze zdają sobie jednak sprawę, że odgrywanie wymarzonej roli w regionie może napotkać istotne hamulce. Turcja jest bowiem wciąż silnie uzależniona od importu rosyjskiego gazu (58 procent importu gazu w roku 2012) i ropy (pomimo spadku udziału rosyjskiego importu z 40 do 12 procent między 2009 i 2011). Turcy chcą więc dywersyfikacji, np. z obszaru zakaspijskiego – ale to włącza dzwonki alarmowe na Kremlu, a w dodatku póki co Ankarze nie udaje się pełnienie roli mediatora między Azerbejdżanem a Turkmenistanem, co ideę trans-kaspijskiego rurociągu wciąż stawia pod kolejnymi znakami zapytania.

W tym punkcie zbiegają się interesy trzech państw – Federacji Rosyjskiej, Republiki Islamskiej i Armenii. Zwłaszcza Teheran zmuszony był przewartościować swoją politykę wobec północnych rubieży słusznie uznając, że lepiej przyjmować na tych terenach aktywność Moskwy, niż odwiecznych tureckich rywali, nie mówiąc o Amerykanach i Izraelczykach (co w sumie na jedno wychodzi).

Na razie więc i Baku, i Ankarze udało się pogodzić Rosjan i Ormian z Persami, co jest dowodem na szczególną polityczną biegłość wasali Ameryki. Zwłaszcza, że na razie grozi im konflikt w rodzinie. Turkmeńska marynarka ostrzelała bowiem instalacje naftowe na azerskich wodach terytorialnych Morza Kaspijskiego. Źródła rosyjskie podają, że prezydent Alijew zmuszony był poprosić o pomoc… Moskwę. Na wniosek Azerów jednostki Floty Kaspijskiej przemieściły się więc z Astrachania i Machaczkała w stronę Baku. Zachodni eksperci kwestionują informacje agencji informacyjnej OSTKRAFT twierdząc, że dotąd prezydent Alijew uznawał raczej większe zagrożenie ze strony Rosjan, niż Turkmenów, zwłaszcza wobec znanej niechęci Kremla do przerywania raz udzielonej bratniej pomocy. Źródła azerskie nie potwierdzają nawet samych zniszczeń, faktycznie jednak stosunki między Baku a Aszchabadem gwałtownie pogarszają się. Ponieważ zaś to na osi tych dwóch stolic budowane były dotąd amerykańsko-tureckie plany alternatywnej wobec infrastruktury energetycznej dla Europy wydaje się, że opracowana w Waszyngtonie i Tel-Awiwie, a wykonywana rękoma Turków i Azerów układanka dla Zakaukazia i Azji Środkowej – bierze powoli w łeb ku nieskrywanej uciesze nowej osi tworzonej przez Moskwę, Erewań i Teheran. Skonkretyzowanie jej działań oznaczać też będzie kres papierowej mocarstwowości regionalnej Azerbejdżanu.

Konrad Rękas

Zapraszam też na Geopolityka.org

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *