Białek: Wyskoczyć z kolein (rozważania o polskiej polityce zagranicznej wobec Wielkich Potęg)

Od co najmniej trzystu lat Polska prowadzi beznadziejną politykę zagraniczną, której nie widać końca. Nijak nie przystaje ona do miejsca, w którym się znajdujemy. Jak się okazuje, przełom XX i XXI wieku nie przyniósł w tym względzie szczególnych zmian.

Jako pierwsi uznaliśmy niepodległość Kosowa, godzącą w interes słowiańskiego narodu Serbów, i to na korzyść muzułmanów, tylko dlatego, że taka była wola Amerykanów. Poparliśmy agresję Gruzji na Osetię. Staliśmy po stronie emancypującej się muzułmańskiej Czeczenii, według zasady, że każde działanie Rosji musi być torpedowane przez nasz kraj. Poparliśmy woltę na Ukrainie, kraju, do którego sto tysięcy polskich firm eksportowało swoje towary. Według szacunków byliśmy tam trzecim w kolejności eksporterem, a dzisiaj stan relacji handlowych między nami a Ukrainą przedstawia się w sposób opłakany. Ale co tam, kolejne polskie rządy w swoich rachubach, sporadycznie lub w ogóle nie kierują się interesem gospodarczym. W tej dziedzinie ponosimy kolejne fiaska. Wychodzi na to, że nie rozumiemy, czym w ogóle jest polityka zagraniczna. Nie mamy jej definicji, nie wiemy, o co oprzeć nasz rozwój. Stąd wynikają działania pełne chaosu i przynoszące coraz większe zagrożenie konfliktami zbrojnymi.

Trudno już w tej chwili kolejny raz powracać do tego, co robiliśmy jako kraj w ciągu ostatnich trzydziestu lat, gdzie pełniliśmy rolę wykonawcy amerykańskich lub niemieckich kierunków strategicznych. Wiadomo, że nie prowadziliśmy suwerennej polityki w interesie Polaków, dla dobra polskich przedsiębiorców, z czego wynika tak fatalna kondycja naszej gospodarki.

Chiński syndrom

Obecnie jednak Polska podpisała umowę z Chinami. Otrąbiono to jako wielki sukces. Początek świetlanych polskich inwestycji. W perspektywie rysuje się uruchomienie nowego „Jedwabnego Szlaku”. Inwestycje chińskie w Polsce. Słowem Eldorado.

Niestety, mówię to z bólem, jako przedsiębiorca, który od lat pokłada nadzieję na szersze otwarcie możliwości handlowych związanych z Dalekim Wschodem – w tym wszystkim brakuje spójności i występuje tu elementarny brak logiki. Domagamy się embarga na Rosję, a przecież właśnie przez ten kraj musi biec spory odcinek owej przynoszącej dochody „jedwabnej” trasy handlowej. Przecież w każdej chwili Rosja może zablokować tę trasę i cała koncepcja bierze w łeb.

Inną kwestię stanowi hurraentuzjazm towarzyszący otwarciu chińskiego rynku na polskie produkty rolne. Będziemy eksportować – pięknie! Chętnie bym się przyłączył do tej egzaltacji, niestety nie pozwala mi na to jedno, proste pytanie, powracające jak natrętny leitmotiv: co będziemy eksportować? Ciastka i cukierki krówki? Rolnictwa, na skutek „nieugiętej” postawy takich partii jak choćby PSL już nie ma. Nie mamy krów, świń, kur, nie mamy wartościowych niepastewnych upraw.

Co chcemy sprzedawać? Przecież sami spożywamy w tej chwili w przeważającej mierze mięso holenderskie czy niemieckie. Czy ktoś rozsądny wyobraża sobie, że mięso do kabanosów, czy kiełbas sprzedawanych u nas, często jako polska marka, pochodzi z naszego kraju? Jak mi kiedyś powiedział jeden z kolegów przedsiębiorców – jedna z firm robiących kabanosy kupuje mięso z państwowych zapasów holenderskich. Kiedy się kończy ważność tego towaru, wtedy jest on eksportowany do Polski, gdzie robi się z niego właśnie kabanosy lub inne podsuszane wędliny. Można Holendrom pogratulować kreatywności.

Brak jest w polskiej polityce konkretnej wizji gospodarki, a co gorsza zainteresowania tym tematem. To wpływa na podejmowanie nieodpowiedzialnych kroków przez polską dyplomację. Kto odpowie na pytanie, co przyniosło Polsce, że nowo zaprzysiężony prezydent Andrzej Duda swoją pierwszą zagraniczną podróż odbył jesienią ubiegłego roku do Estonii? Czy przyczyni się to do obrony nas przed wyimaginowanym, czy też nie, wrogiem? Tymczasem Estonia, jako państwo, praktycznie nie ma dla nas większego znaczenia strategicznego. Ten mały kraj cierpi na zapaść demograficzną, ogromna rzesza jego mieszkańców wyemigrowała na Zachód. Wszelkie stosunki gospodarcze zdominowane są w nim przez kraje skandynawskie. A może to państwo jest nam potrzebne, jako sojusznik militarny? Pewnie posiada ze dwa czołgi (w tym jeden zepsuty) – zawsze to jakaś siła!

Inne pytanie: na jakiej konkretnie dziedzinie gospodarki mamy oprzeć swój rozwój? Panuje w tym względzie chaos przypominający dom wariatów. Brak jest kompleksowego myślenia. Oparcie naszego eksportu na Chinach, ma sens wyłącznie wtedy, gdy pan minister Morawiecki jednocześnie będzie dążył do odbudowania polskiego rolnictwa, co może się wiązać z poluzowaniem więzów, którym zniewalają nas w tym względzie unijne przepisy i tak zwana solidarność wewnątrzunijna, która, jak do tej pory, służy, owszem, rozwojowi przedsiębiorczości, ale tzw. równiejszych krajów. Równolegle konieczna będzie odbudowa spółdzielni producenckich, rzeźni, mleczarni.

Mankament polega na tym, że nie jest to przedsięwzięcie, które można zaplanować na jeden rok. Odbudowa zasobów trzody chlewnej czy bydła rogatego trwa całe lata. Wiąże się z tym też spory koszt inwestycyjny. Trzeba zakupić pierwsze stada zwierząt służące do dalszego rozpłodu. Trzeba postawić chlewnie, obory, które po tak zwanej transformacji ustrojowej są istną ruiną, pomieszczenia gospodarcze, maszyny rolne i całą infrastrukturę, bo tego wszystkiego nie ma. Stodoły pogrążają się w coraz większej dewastacji, a ogromną część pomieszczeń rolniczych dawno wyburzono. Trzeba stworzyć preferencyjne warunki polskim kreatywnym rolnikom. Wesprzeć ich być może odpowiednim kapitałem lub możliwościami jego zdobycia.

Wciąż te same iluzje

Pan minister Morawiecki informuje, że Polska otrzyma osiemdziesiąt miliardów euro z Unii Europejskiej i podobno są ku temu spore szanse i konkretne propozycje. Pomysł na dofinansowanie zatem wspaniały, entuzjazm wielki, ale proste wątpliwości zdają się nad nim jednak górować. Światem rządzi interes. Kto więc w Unii odegra rolę dobrego dziadka i nam te pieniądze da? Nie po to zneutralizowali nasz potencjał wytwórczy, zniszczyli rolnictwo i przemysł, żeby teraz strzelić sobie w kolano. Takimi wariatami to oni nie są. Od wielu lat jesteśmy rynkiem zbytu zagranicznych korporacji.

Już James Billigton w swojej rewelacyjnej, wydanej przez nas, książce „Płonące umysły” (Wektory 2012) odsłonił rolę, jaką między innymi często odgrywali Polacy zwłaszcza w szczytnym dla nas okresie tzw. walki z zaborcą. O naszym zaangażowaniu w masonerię, ruchy rewolucyjne, często pod sztandarem patriotyzmu, jest tam małe co nieco. Może to stąd pochodzi priorytet tej walki rewolucyjnej „za wolność naszą i waszą” w naszym narodowym etosie, którego idea przewyższa znacznie sprawę dobrze rozumianego, racjonalnego interesu narodowego. Stąd może bierze się kierunek dzisiejszej polityki MSZ i MON, która prowadzona jest na tzw. ostre starcie z Rosją.
To chyba Winston Churchill powiedział, że nie ma takiej przepaści, do której Polacy by nie wskoczyli. Jeden z generałów francuskich tydzień po napaści Niemców na Polskę w 1939 roku, na nadzwyczajnym spotkaniu połączonych sztabów, miał rzec: że Polacy jak zwykle będą się bili do ostatniej kropli krwi, a Francuzi wejdą, gdy zginie ostatni polski żołnierz.

Co do Rosji, to chyba jednak nie ona zafundowała nam rozmontowanie przemysłu i zalew zagranicznych korporacji. Tymczasem, jako przejaw sukcesu obecny rząd traktuje zamontowanie na terenie naszego kraju amerykańskich rakiet wymierzonych w największego naszego sąsiada. Oznacza to jednak, że zaznaczono właśnie nasz kraj na strategicznej mapie jako pierwszy cel ataku w razie wojny. Ta tarcza nie jest w stanie w żaden sposób nas obronić, ale staje się pretekstem. Jest to kompletny absurd.

Warto tutaj zadać panom ministrom Waszczykowskiemu i Macierewiczowi proste pytanie: po co Rosja miałaby nas napadać? Nie ma dość ziemi? Co takiego mamy, cennego dla nich. Mamy może złoto, złoża ropy? Nie mają dość problemów z demografią, z gospodarowaniem wielkimi użytkami terenów, których bogactwa naturalne stanowią smakowity kąsek dla innych państw naszego globu, nie tylko Chin – o których owszem pisze się najchętniej w tym kontekście w tzw. mainstreamowych mediach. Człowiek naprawdę logicznie myślący, niezwiązany żadną postromantyczną dogmatyką, nie może mieć nawet najmniejszego cienia wątpliwości, że taki scenariusz to absurd. Jedynym powodem do tego, żeby rozbudzić rzeczywiście rosyjską agresję, może być to obecne kreowanie sztucznego napięcia pomiędzy Rosją a tzw. demokratycznym światem, które budowane jest w ramach dążenia do zbudowania świata jednobiegunowego.

Albo co wspólnego ma poważne podejście do polityki zagranicznej z niektórymi wypowiedziami pana Waszczykowskiego? Sugestia, padająca z ust dbającego podobno o polski interes urzędnika państwowego, że unijne, ale także polskie, stanowisko na temat sankcji wobec Rosji miałoby zależeć od ustępstw w sprawie aresztowanej przez Rosjan Sawczenko. Poważny polityk kraju, graniczącego ze strategicznym partnerem, o którym mowa, mógłby ewentualnie takie wstawki serwować, ale przy wódce pitej z kolegami w restauracji Sowa, po uprzednim zbadaniu czy nie podłożono mu urządzeń nagrywających.

I tu przechodzimy do kolejnego zagadnienia, które świadczy o złym pojmowaniu i co gorzej – wprowadzaniu w czyn – polityki zagranicznej, to jest do egzaltowanej wręcz wizji proukraińskiej. Do nieznajdującego precedensu w Europie zaangażowania się Polski w spór pomiędzy Rosją a Ukrainą i afiszowania się tym. To wszystko obywa się oczywiście z narażeniem geopolitycznego i gospodarczego interesu narodowego. Jest to hazard, w którym nasze pozbawione potencjału państwo beztrosko rzuca się na szczyt puli. Czyni się to rzekomo w imię jakichś wartości – mimo że sytuacja polityczna tego sporu etycznie nie jest jasna co najmniej po żadnej stronie konfliktu.

To, co się dzieje na Ukrainie, stanowi element rozgrywki toczącej się między USA a Rosją. Tymczasem eksponuje się tylko jedną ze stron, zaangażowanie drugiej marginalizuje lub rozgrzesza. Główna narracja dotycząca Ukrainy to ewidentna propaganda. Wycisza się probanderowskie czy też pronazistowskie nastroje występujące na Ukrainie, jednocześnie operując dowolnie postkomunizmem rosyjskim (tak jakby Ukraina nie była postkomunistycznym tworem, a jej rząd czysty był od byłych funkcjonariuszy systemu).

Po raz kolejny z uporem przypominam o schizofrenii i podwójnych standardach naszych obrońców wolności, którzy bez mrugnięcia powiekami uznali nie tak dawno niepodległość Kosowa. To prawda, że suwerenność Krymu wykluła się w dość specyficznych warunkach trwającej rewolty. Spójrzmy jednak, jaka była historia emancypacji Kosowa, która rodziła się podczas głębokiej wojny domowej i okupacji NATO. Rosja, mimo wszystko, nie zaangażowała się w konflikt ukraiński aż tak otwarcie i z taką siłą. Jeśli argumentem na korzyść Kosowa była obecność muzułmańska w tym rejonie, trzeba zaznaczyć, że Krym zechciał powrócić do Rosji w rezultacie dość jednoznacznych wyników referendum. Jeśli referendum nie było wolne od rosyjskich wpływów (tak chcieliby niektórzy, jednak obserwatorzy niezależni dali świadectwo fikcji takich podejrzeń) – niepodległość Kosowa była wymuszona przez dysponującego ogromną przewagą militarną okupanta.

Spójrzmy na to tak – katolicka (przynajmniej z nazwy), polska (czy gazetopolska) prawica, uznała oddanie chrześcijańskiego bijącego serca Serbii muzułmańskim terrorystom, którzy tę ziemię anektują w wyniku napływu i podboju. Ta sama siła polityczna nie uznaje rosyjskiego Krymu, który historycznie prawie zawsze należał do Rosji.

Gdzie Rzym, gdzie Krym

Może na przebieg wypadków można spojrzeć czasami chłodniejszym okiem, nie tak jak to u nas jest w modzie. Oto w wyniku Majdanu Rosja stanęła przed zagrożeniem utraty strategicznego przyczółka dla swojej czarnomorskiej floty, o którą od lat toczyła spór z Ukrainą w wyniku nieodpowiedzialnej (według wielu ekspertów – także nielegalnej) decyzji Nikity Chruszczowa – przekazania półwyspu krymskiego Republice Ukraińskiej. Porozumienia z 1997 r. i z 2010 r., zagwarantowały Rosji stabilność w tej kwestii. W zamian za prawo do stacjonowania Floty Czarnomorskiej Rosja obniżyła Ukrainie ceny gazu. Przyszła rewolta i nagle miało się okazać, że gwarancje i umowy międzynarodowe stanęły pod znakiem zapytania. Jeśli dodamy do tego strategię, umownie nazwijmy ją „Brzezińskiego”, i planowe ograniczanie wpływu, jaki ma Rosja na świecie, czy trudno zrozumieć, że nie trzeba być okrutnym postkomunistycznym imperialistą, by bronić tego, co jest mi odbierane? Mało tego – odsądzany od czci i wiary Putin jak do tej pory broni się za pomocą dziwnie łagodnych, jak na przypisywaną mu demoniczność, środków. Nie najechał jak dotąd połowy świata czy choćby Europy, czego nie można z ulgą powiedzieć o jego atlantyckim głównym konkurencie.

Polityka popierania amerykańskiej wojny prowadzonej – wszystko jedno – rzeczywiście w obronie tzw. demokracji czy też brudnych interesów geopolitycznych przez państwo tak słabe jak Polska jest ogromnym błędem, tym bardziej że nasze władze mają ambicje wykreowania nas na amerykańskiego sojusznika numer jeden, swoistą szpicę uderzeniową i głównego wroga Rosji. Służy to realizacji wyłącznie obcych celów geopolitycznych, nie polskiej korzyści, która polegać musi przede wszystkim na zrównoważonej odbudowie gospodarczej naszego kraju, jego wzmacnianiu i długofalowej perspektywie osiągania wytyczonych zamiarów.

Trudno się jednak dziwić obecnej błędnej strategii, takie podejście stanowi polską romantyczno-sanacyjną tradycję. My nigdy nie staraliśmy się liczyć strat, jakie ponieśliśmy na tzw. bohaterskich zrywach. Gdyby zrobić rzetelne podsumowanie powstań, mogło by się okazać, że nasze bohaterstwo zostało by nieco odbrązowione. Zważywszy, że Polska była krajem wielokrotnie upokorzonym, koszt spojrzenia przysłowiowej prawdzie w oczy byłby spory. Może jednak warto, bo korzyści z nauki, jaką moglibyśmy wynieść z tego remanentu, niewspółmiernie wyższe. Sprawdziłoby się choć raz to oklepane przysłowie bez pokrycia: „mądry Polak po szkodzie”. Tymczasem bardziej aktualne jest u nas powiedzenie: „historia lubi się powtarzać”. Ogromna część klasy politycznej żyje dzisiaj etosem (o zgrozo – nie jest to nawet nasz własny etos) niedawnego przewrotu na Majdanie, a nikt nie jest zainteresowany liczeniem strat, jakie ponieśli w jego wyniku polscy przedsiębiorcy eksportujący do Rosji i Ukrainy.

Daleko za Orbanem

Priorytety mamy zupełnie poprzestawiane. Jeśli gospodarka i prawdziwy interes kraju stanie się głównym celem, zmieni to automatycznie sposób traktowania relacji międzynarodowych. Jeśli popatrzymy na Rosję jako na kraj, z którym umiejętna współpraca może, tak jak w przypadku każdego innego państwa, przynieść Polsce wymierne korzyści ekonomiczne. Tym bardziej że dotyczy to czasów, w których zależności od dominujących ekonomicznie i politycznie zachodnich partnerów i ponadnarodowych korporacji są tak ogromne. Odnalezienie alternatywnych rozwiązań finansowo-gospodarczych, paradoksalnie, może być gwarantem względnej stabilności, co wykazuje przypadek Viktora Orbána.

Wielu ludzi w Polsce ufa, że naszą politykę da się wystarczająco oprzeć na układzie państw tzw. Grupy Wyszehradzkiej. Niestety w dzisiejszym, globalnym świecie są to raczej mrzonki, Grupa Wyszehradzka stanowi zlepek zbyt słaby, by przetrwać światową konkurencję bez oparcia się na szerszych zależnościach rynkowych. Tragicznym żartem jest to, że jesteśmy w zasadzie jedynym państwem w opiewanej Grupie Wyszehradzkiej aż tak zablokowanym na współpracę z Rosją. Zarówno wspomniany Orbán, jak i Słowacy, a nawet Czesi, wydają się mieć zupełnie inną perspektywę niż polski rząd.
Wspomniany wyżej ruch w kierunku Chin jest bardzo dobry, z tym że potraktowany jako zupełnie przypadkowe i odrębne działanie, z pominięciem otwarcia się na całe porozumienie BRICS, może okazać się strzałem kulą w płot, choćby przez możliwość blokowania tych działań przez poważnego partnera Chin, jakim jest niezadowolona z naszej wyrazistej opcji atlantyckiej Rosja. I nie chodzi tu tylko o blokadę Jedwabnego Szlaku, ale również o ewentualne próby zablokowania lub dodatkowego obwarowania kredytów bądź ulg handlowych dla nieprzewidywalnego sąsiada na pasku amerykańskim. Warto czasami odwrócić obowiązującą w Polsce perspektywę i zobaczyć siebie przez pryzmat w jakim oglądają nas inni, by w pełni zrozumieć otaczającą nas rzeczywistość.

Polityka wyraźnie proatlantycka może utrudniać naszą suwerenność w podejmowaniu decyzji o otwarciu nie tylko na Rosję, ale także na rynki takie jak Iran, Kazachstan, Białoruś.

Podjęcie już dzisiaj współpracy z przychylną nam i racjonalnie myślącą tzw. dyktaturą Łukaszenki powinno być priorytetem polskich strategicznych ministerstw już dzisiaj. Czas zerwać z tą bełkotliwą i niestety uprawianą przez lata również przez PiS propagandą przeciwko Białorusi i odgrywaniu, pożal się Boże, obrońcy praw człowieka dla zaspokojenia ego postoświeceniowo-lewicowych instytucji na usługach bankstera Sorosa. Tarcza rakietowa, na dzień dzisiejszy, kładzie głęboki cień na otwartości i przejrzystości stosunków z tym ważnym partnerem. Rosja zapowiada, że jej odpowiedzią będzie postawienie swoich wyrzutni na terenie Białorusi.

Polityka na świecie zmienia się jak w kalejdoskopie, tymczasem nasza strategia oparta jest na sztywnym gorsecie historyczno-ideologicznych zależności. W tym kontekście bardzo ciekawe, co zrobi nasz rząd w odpowiedzi na załamanie sojuszy europejskich w wyniku referendów w sprawie opuszczenia Unii (przesądzonego już brytyjskiego czy możliwych w przyszłości następnych państw). Jaka będzie strategia PiS wobec tego nagłego przebiegunowania, które wywołane zostanie niechybnie całkiem możliwą prezydenturą Donalda Trumpa, zapowiadającego zwrot ku izolacjonizmowi USA.

Wojowniczo nastawieni wobec praktycznie wszystkich największych swoich sąsiadów obudzimy się w miejscu nie do pozazdroszczenia. Koszmar porozumienia niemiecko-rosyjskiego to zła wizja, której miało zapobiec nasze oparcie na zamorskim sojuszniku. Paradoksalnie „lekarstwo” to może doprowadzić do pełnego urzeczywistnienia horroru, któremu miało przeciwdziałać. Podjęty ponad naszymi głowami pakt stanie się faktem. Zapowiedzią tej sytuacji był wspomniany już kiedyś przeze mnie w innym artykule przykład naszej walki o tzw. dywersyfikację gazu, która doprowadziła do wybudowania gazociągu „Nord Stream 2” z pominięciem Polski.

Przypomnijmy. Rosja zaproponowała poprowadzenie nitki gazociągu przez Białoruś, Polskę do Niemiec. Polska miała zarobić na samym tranzycie około 1 mld euro rocznie. Miały powstać nowe miejsca pracy, przepompownia i związana z nią infrastruktura na terenie naszego kraju, lepsze warunki do negocjacji w sprawie cen gazu i ropy. Jedynym, jak się okazuje kluczowym dla naszych rządców mankamentem było ominięcie Ukrainy. Mimo że Rosja słusznie argumentowała, iż Ukraina jest partnerem niestabilnym i nie reguluje opłat za gaz, Polska w wyniku nacisku USA i w myśl zasady: „za naszą wolność i waszą” postawiła swoje veto. W wyniku tych działań, Rosja i Niemcy, wbrew mrzonkom o solidarności, dogadały się ponad naszymi głowami i wyszliśmy na tym jak Zabłocki na mydle. Straciła na tym Polska i nic nie zyskała Ukraina, o którą tak zatroszczyli się naszym kosztem włodarze Rzeczypospolitej.

Kto mieczem wojuje…

Czyżby i tutaj dała się zastosować Chrystusowa maksyma: „kto mieczem wojuje, od miecza ginie”? Konia z rzędem temu, kto zdoła o tym przekonać nowy rząd, jeśli nie jest już za późno. Co tam 1 mld euro czystego zarobku, skoro teraz na dofinansowanie Ukrainy cierpiącej zapaść w wyniku rewolucji, którą z taką ochotą popieraliśmy – Polska udzieliła teraz (bezzwrotnej?!) pożyczki 4 mld. złotych. Widocznie jesteśmy krajem bogatym.

Przez te trzysta lat, mimo rózgi zaborów i wojen, nie nauczyliśmy się za grosz pragmatyzmu. Ciągle wolimy stawiać krzyże zamiast fabryk, czcić mogiły zamiast nagradzać ludzi pragmatycznych i przedsiębiorców. Chodzić z chorągwiami i śnić niepoparte zdrową logiką sny o potędze zamiast mądrze na długie lata planować i wytrwale budować. To ostatnie znacznie bliższe jest chrześcijańskim cnotom – pokojowi, pracowitości, mądrości – niż mesjanistyczno-rewolucyjne, wyemblematowane z zewnątrz symbolami patriotyczno-katolickimi pieniactwo.

Za nami referendum w sprawie wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii, które pociągnąć może już w najbliższym czasie reakcję łańcuchową kolejnych exodusów wśród krajów członkowskich.

W Austrii z powodu rażących nieprawidłowości, powtórzone zostaną wybory prezydenckie, które niewielką ilością głosów przegrał kandydat prawicowy Norbert Hofer. Przed nami wybory w USA, które może wygrać Donald Trump. Wszystko to jest zapowiedzią radykalnych zmian na światowej scenie. Świat i Europa z różnych powodów wraca do polityki nacjonalistycznej, w wyniku czego nastąpi rozmontowanie i przebiegunowanie dotychczasowych sojuszy. Jeśli nasz, uwarunkowany ideologią i nadmiernym historyzmem kurs pozostanie sztywny, będziemy chyba jedynym krajem w naszym regionie, który ponieść może naprawdę dotkliwą porażkę.

Józef Białek
Za; „Opcja na Prawo”, nr 3/2016
Myśl Polska, nr 37-38 (11-18.09.2016)

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *