Bulanżyzm, czyli lifting PO

Przed blisko rokiem na wpół żartobliwie pozwoliłem sobie na określenie Platformy Obywatelskiej mianem reprezentacji „polskiego orleanizmu”1, a więc najkrócej mówiąc formacji utrzymywania burżuazyjnego ładu społecznego. Przez minione 12 miesięcy sporo się jednak zdarzyło, zaś premier Tusk kilkakrotnie udowodnił, że nie jest rodzimym Ludwikiem Filipem, ani nawet Guizotem i Thiersem. PO z czynnika względnie stabilizacyjnego – zaczęła na naszej scenie politycznej przesuwać się w stronę rozrabiactwa, najpierw w sferze ideowo-obyczajowej, a ostatnio także gospodarczej. W tej sytuacji wzrosły oczekiwania jednych, a obawy innych wobec możliwości zliftingowania w III RP „partii ciepłej wody w kranie”. Wyraża się to kreowaniem na tutejszego generała Boulanger – posła Jarosława Gowina.

Jak pamiętamy, obóz bulanżystowski był w XIX-wiecznej Francji efemerydą, wyrazem kryzysu III Republiki, w dużej mierze w oparciu także o osobowości i siły będące beneficjentami tamtego systemu w melanżu z jego zadeklarowanymi wrogami. By połączyć przeciwstawne interesy lewicy radykalnej, nacjonalistów, monarchistów, rewanżystów antyniemieckich, antysemitów, pogodzić Thiébaud z Rochefortem, Dillona z Naquetem, Meyera z Déroulèdem – potrzebny był symbol, jakiś mit, który dałby się sprzedać ówczesnej opinii publicznej. Został nim kochany z bliżej nieznanych powód przez znaczną część narodu generał Georges Boulanger. Człowiek, jak się okazało, całkiem nieprzystający do pokładanych w nim nadziei – a mimo to odeszły w niebyt nie bez pewnych perspektywicznych (acz mimowolnych) zasług dla kraju.

CAT-Mackiewicz w swym niezrównanym „Był bal”2 tak opisywał apogeum ruchu bulanżystowskiego: „ Dnia 27 stycznia 1889 roku cały Paryż oczekuje z minuty na minutę zamachu stanu. Policja daje znać,że jest po stronie generała. Wszyscy się spodziewają, że gen. Boulanger zajmie Pałac Elizejski,rezydencję prezydenta i zapowie rewizję konstytucji. Tak zwykli postępować aspiranci do dyktatury we Francji.

Wieczorem tego dnia sztab bulanżystowski urzęduje w restauracji „Durand” na placu Magdaleny. Zbliża się noc, palą się gazowe światła na ulicach, widać szlachetny, grecki profil kościoła Świętej Magdaleny; tam jest ulica Królewska, która prowadzi do najpiękniejszego na świecie ogromnego placu Zgody, a z innej strony wielkie bulwary – wszystko to wypełnione tłumami wyczekujących ludzi. Ale gen. Boulanger się nie zjawia. Pojechał do pani de Bonnemains – niektórzy mówią, że dlatego, że zasłabła, inni, że tylko dlatego, aby podzielić się wrażeniami czy też całkiem zwyczajnie, aby wieczór i noc spędzić w jej towarzystwie.

Nadchodzi i mija godzina jedenasta wieczór. Jeszcze się czeka, ale juz z wielką niecierpliwością. Godzina dwunasta. Restauracja „Durand” się zamyka. Goście wychodzą na ulicę. Jeden z głównych uczestników politycznego sztabu generała, Jerzy Thiébaud, wyjmuje zegarek i powiada: „Godzina dwunasta minut pięć. Od pięciu minut rozpoczął się spadek bulanżyzmu we Francji”…”

Właśnie ten cytat naprowadza właśnie na bliskość między dziejami Generała – a próbą wykreowania „gowinizmu” w dzisiejszej Polsce. „27 stycznia” ministra Gowina rozciągnął się w czasie między 10 a 24 października 2012 r., podczas procedowania Sejmu nad projektem zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej. Jak wspominają zainteresowani posłowie „konserwatywnej frakcji PO” – atmosfera w ich środowiska przypominała wówczas tamten wieczór restauracji „Durand”. To samo oczekiwanie na przełom, te same głosy poparcia dla rozważanej secesji z Platformy (płynące choćby z najwyższych kręgów Episkopatu), to samo przekonanie, że skoro przesilenie jest i tak konieczne – to niech dojdzie do niego jak najszybciej i w sprawie bardzo czytelnej i sprzyjającej wyraźnym podziałom. Dalszy ciąg znamy – Gowin przekładał spotkania z frakcją, kluczył, dawał się ustawiać Tuskowi pod ścianą, a w końcu zebrał swoich tylko po to, żeby wysłuchali bury od premiera. Od tamtej pory datuje się systematyczny zjazd wsparcia udzielanego coraz bardziej frakcyjnym zagrywkom ministra sprawiedliwości. Tak, że z 68 posłów wówczas wspierających niesubordynację wobec klubu – zostało obecna trójka.

Zaważyła na tym chyba osobowość samego „neo-Boulangera”. Niby wykorzystywał on kwestie in vitro, czy związków partnerskich dla podkreślania swojej odrębności od głównego nurtu PO, ale za deklaracjami nie szły jednak czyny, a Gowina coraz bardziej sprawiał wrażenie Hamleta, a nie przywódcy z prawdziwego zdarzenia. Najbardziej zaciekli gowiniści przekonywali jednak, że jest to świadomy zabieg taktyczny i ideowy, mający świadomie odmienić wizerunek lidera. Gowinowi miało więc chodzić o to, by nie kojarzyć się wyłącznie z tematyką „kościelną”, tylko przesunąć się na pozycję obrońcy wolności gospodarczej i odblokowania przedsiębiorczości Polaków. Ponadto PO-wscy „konserwatyści” zdają się hołdować znanemu w Polsce poglądowi, że z partii nie należy występować, tylko koniecznie trzeba się dać z niej wyrzucić, bo to tak jakoś bardziej szlachetnie wygląda…

Drugi pogląd litościwie pomińmy, z rzeczywistością bowiem ma on niewiele wspólnego i powstać mógł w PR-owskim mózgu typowego polityka III RP, przekonanego, że całym światem jest bieganie między TVN 24, Polsat News, Superstacją, TVP INFO itd. Sami wyborcy mają raczej problem z zauważaniem zmian przynależności partyjnej w ogóle, do dziś masowo kojarząc przecież Ziobro z PiS-em, czy Kwaśniewskiego z SLD. Również Gowin stracił niepotrzebnie dużo czasu na kombinowaniu jak by tu w końcu zmusić Tuska do wywalenia go z PO. Zwłaszcza, że i tak wszystkie jego ostatnie działania i wystąpienia – włącznie z ogłoszeniem zamiaru rywalizacji z premierem, czy internetową ankietą „zgodności poglądów”, były interpretowane jako szkodzenie jedności ugrupowania i podgatowka pod nową, własną inicjatywę.

Czy więc chociaż motyw ideowo-wizerunkowy był racjonalny? Cóż, to okaże się dopiero wtedy, gdy Gowin, Żalek i Godson faktycznie coś zrobią – a także gdy poddadzą swoją ofertę ocenie wyborców. Dziś trudno wyrokować, czy słuszna okaże się wiara, że najważniejszym problemem społecznym do poruszenia w nadchodzącym maratonie wyborczym 2014-15 – będą kwestie deregulacji i liberalizacji gospodarki. Poruszanie tych wątków przez kolejne środowiska – w tym Republikanów Wiplera (także kojarzonych przecież z oczekiwaniem na „gowinizm”), a nawet część Ruchu Narodowego – przypomina nieco początki III RP. We wczesnych latach 90-tych też każda nowo powstająca partia głosiła się reprezentantką „rodzącej się klasy średniej” i przez różne przypadki odmieniała reaganowsko-thatcherowskie recepty ekonomiczne. Skończyło się – jak to zwykle w Polsce – ich parodią, no i całkowitym rozminięciem z faktycznie objawianymi potrzebami elektoratu. Profil społeczny Polaków nieco się jednak przez te 20 lat zmienił, inne są też realia gospodarcze, nie można więc wykluczyć, że tym razem wariant „partii deregulacji i redukcji deficytu budżetowego” może dać się sprzedać wyborcom3.

Czy jednak wiedzą o tym sami potencjalnie zainteresowani udzieleniem poparcia „gowinistom”? Można póki co mieć wątpliwości. Nowej inicjatywy politycznej oczekują na razie raczej „ci podejrzani, co zwykle”, czyli zapas kadrowy wysadzonych z siodła polityków prowincjonalnej centroprawicy oraz (być może) część posłów z tylnych rzędów PO. Zachodzi tu mechanizm nieco podobny, jak w przypadku narodzin Solidarnej Polski. Partię tę też założyli m.in. ci parlamentarzyści PiS, którzy w 2011 r. do Sejmu dostali się ze stosunkowo niskim poparciem, z niskim miejsc – i cały czas odczuwali obawę, czy uda się im ten wyczyn powtórzyć. Ba, podobny był nawet schemat konstrukcyjny – liderzy dali się wywalić, a potem szukano „występujących w ich obronie” kolegów. Zdaje się, że dokładnie tak samo chcieliby postąpić Gowin, Żalek i Godson – tylko nie wiedzą na pewno jaki potencjał „gowinizmu” przetrwał jeszcze w PO blisko roczne niezdecydowanie „polskiego Boulangera”.

Przede wszystkim jednak – ewentualny rozłam w PO, przydałby się… samej PO. Największym problemem tej partii (poza nieumiejętnością rządzenia Polską, ale to przecież łączy wszystkie główne ugrupowania III RP) – jest jej przesycenie, poziom nachapania się, wewnętrzne spory i brak pomysłu na kolejną pozorowaną „dyskusję o przyszłości” kraju z udziałem „opozycji” (zwłaszcza taką dyskusję, która mógłby przynieść kolejne zwycięstwo). Podział, przegrupowanie, trochę nowych hasełek, a może nawet dotarcie do tych wyborców, którzy zdążyli się do Platformy zniechęcić – to nadzieje, jakie Donald Tusk może paradoksalnie wiązać z secesją Gowina. (Szerzej pisałem o tym już przed rokiem w tym tekście: https://konserwatyzm.pl/artykul/4826/tratwa-gowina).

Lifting formacji demo-liberalnej w Polsce staje się koniecznością dla określonego środowiska towarzyskiego, biznesowego i medialnego III RP. W tym sensie również bulanżym nie był wszak realnym zakwestionowaniem podstaw III Republiki – tylko raczej konsekwencją jej słabości i nierozwiązywalnych sprzeczności. Z drugiej jednak ruch poparcia Generała pomimo, a może właśnie dlatego, że poniósł klęskę właściwie nie podejmując realnej działalności – stał się zaczynem wielu cennych i pozytywnych inicjatyw ideowych i organizacyjnych w XIX i XX-wiecznej Francji. Lider całego przedsięwzięcia okazał wprawdzie mieć „osobowość podporucznika”, jednak w efekcie narodzin i upadku bulanżyzmu doszło do ożywienia francuskiego życia politycznego, którego kolejnymi przejawami stała się afera Dreyfusa, a następnie narodziny lig (a z drugiej strony aktywizacja lewicy). Czy podobny efekt mógłby przynieść współczesny polski bulanżyzm – „gowinizm”? Można wątpić, powtarzając znany cytat z Hegla Marksa. Nawet jednak taka parodia i farsa byłaby chyba lepsza, niż zakonserwowanie obecnego stanu politycznej stagnacji, w dodatku z oddechem Kaczyńskiego na plecach. W końcu lepszy taki Boulanger, niż żaden…

Konrad Rękas

2Stanisław Cat-Mackiewicz, „Był bal”, Warszawa 1961 r., str. 300-301

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Bulanżyzm, czyli lifting PO”

  1. Ciekawe skąd to przekonanie „gowinistów”, jakoby dalsze zaostrzanie niemal najostrzejszej w Europie ustawy antyaborcyjnej mogłoby porwać za nimi milionowe tłumy? Na tym samym kilka lat temu stępił kosę Marek Jurek. Na aborcji daleko się nie zajedzie, ale niektóre inne postulaty konserwatywne mogą okazać się interesujące.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *