Czas na PPR!

Brak ten tłumaczony jest wprawdzie samym faktem funkcjonowania Wspólnej Polityki Rolnej, w istocie jednak jest uzasadnianiem bierności rządu na tym odcinku polityki gospodarczej i europejskiej. W efekcie w sytuacjach kryzysowych strona polska jest w stanie jedynie oczekiwać na reakcję Komisji Europejskiej (jak było w przypadku rzekomego czy prawdziwego zagrożenia zatruciem warzyw bakterią E.coli), bądź też zachowywać się całkowicie biernie – jak w przypadku klęsk żywiołowych dotykających plantatorów owoców i warzyw. Co gorsza, rząd (a w szczególności ministerstwo rolnictwa) jedynie komentują prezentowane stronie polskiej stanowiska KE i DG AGRI, nie wywierając istotnego wpływu na kształt ich ustaleń. Negatywnie wyróżnia to sytuację Polski na tle innych krajów unijnych o zbliżonym potencjale produkcji rolnej, a nawet mniejszych.

Nie wykorzystujemy WPR

Tymczasem przy takiej „strategii” – polskie rolnictwo staje się całkowicie uzależnione od zapisów WPR, przy czym jak dotąd niewykorzystywane były nawet te jej zapisy, które pozwalały na wprowadzanie choćby czasowych mechanizmów ochrony i wsparcia poszczególnych branż produkcji rolnej. I znowu – powie ktoś – świetnie, nie chrońmy, to na pewno będzie lepsze dla konsumentów! Sęk w tym, że jednak nie jest, głównie dlatego, że nie żyjemy w liberalnym wszechświecie Rurytanii i inni swego rynku i swojej produkcji bronią. Dopóki więc żyjemy tu i teraz – podobnie robić winniśmy i my. Niestety – nie robimy.

Inżynieria społeczna

Zarówno w minionych dekadach, jak i obecnie, a także w ramach przyszłej WPR wobec polskiej wsi realizowane są i mają być nie tyle cele makro- i mikroekonomiczne służące obronie bezpieczeństwa żywnościowego kraju oraz zapewnieniu opłacalności produkcji rolnej, ale pomysły z zakresu inżynierii społecznej, mające w sposób sztuczny i na przekór naturalnej ewolucji kultury rolnej zmienić strukturę społeczną i demograficzną polskiej wsi, przymusowo wykluczając z obecności na rynku aktywną dotąd grupę rolników średniopowierzchniowych, stanowiących wcześniej istotny element postępu technologicznego i dywersyfikacji produkcji na wsi. W ich miejsce preferuje się monokulturowe gospodarstwa wielkotowarowe, jakby w sposób naturalny przygotowane do przejęcia przez zagraniczny kapitał i powiązania z zagranicznymi koncernami spożywczymi. Celowo i świadomie podtrzymywana jest natomiast grupa pozbawionych już statusu rolników dawnych chłoporobotników z działkami przydomowymi oraz drobnych właścicieli, z jednej strony utrzymywanych dotąd przy rolnictwie przez system socjalnych „zachęt” w postaci ubezpieczenia zdrowotnego i emerytalnego KRUS oraz dopłaty unijne. System ten ulegnie teraz dekompozycji wraz z wprowadzeniem składek na ubezpieczenie zdrowotne rolników nawet dla drobnych posiadaczy, a zwłaszcza poprzez wprowadzenie w nowej WPR istotnych utrudnień ograniczających dostępność nawet podstawowych, zryczałtowanych składek. Zamiast więc grupy drobnych, ale jednak posiadaczy uzyskujących dochód pozwalający na utrzymanie rodziny, nawet wielodzietnej, w przeciągu kilku lat na polskiej wsi powiększy się grupa zdeklasowana pod względem socjalnym i ekonomicznym, nie mająca też perspektyw odnalezienia się na rynku pracy. Pod tym względem polska wieś zaczyna przypominać II Rzeczpospolitą, gdzie podobny efekt uzyskiwano wskutek niedostatecznej industrializacji z jednej, a dominacji mniejszości żydowskiej w handlu i usługach z drugiej strony. W istocie dziś sytuacja jest podobna – produkcyjne działy gospodarki zostały zwinięte, podobnie jak i drobny rodzimy handel, który pozostawiony sam sobie nie zdążył się zorganizować, choćby na wzór francuski, gdzie dzisiejsze wielkie sieci handlowe zakładali przed półwiekiem jednoczący się mali, lokalni kupcy.

Nadchodzi katastralny?

    Jest czymś oczywistym, że wzrost obciążeń dla rodzinnych gospodarstw rolnych będzie postępował także w związku z planami włączenia rolników do niewydolnego systemu ubezpieczeniowego ZUS, czy prawdopodobnym wprowadzeniem podatku dochodowego w rolnictwie. Podobnie rzecz się ma ze szczególnie dotkliwie odczuwalnym na wsi wzrostem cen paliwa i idącymi za nim podwyżkami środków do produkcji rolnej. Co więcej, należy wyrazić obawę, że przyjęta forma naliczania składki ubezpieczeniowej, związana z koniecznością ponownego zewidencjonowania użytków rolnych – może stanowić kolejny krok w stronę wprowadzenia w Polsce szczególnie dotkliwego podatku katastralnego.

W ekologicznym szaleństwie jest metoda

    W zarysowanej wyżej sytuacji tym większe znaczenie ma dla Polski ostateczny kształt Wspólnej Polityki Rolnej pod 2013r. – nie można bowiem niestety kierować się wyłącznie nadzieją, że już do tej daty nie dociągną struktury europejskie. Podstawowe zarzuty wobec neo-WPR są znane, przypomnijmy je więc tylko w skrócie: wprawdzie teoretycznie środków na unijne rolnictwo ma być generalnie tyle samo, co obecnie – tyle tylko, że znacznie trudniej niż dotąd będzie po nie sięgnąć przeciętnemu polskiemu rolnikowi. Ponadto struktura budżetu WPR ma po pierwsze gwarantować agendom KE środki do dyspozycji poza zasięgiem nawet krajowych agencji płatniczych i rządów, po drugie zaś – trafiając już do krajów członkowskich (w tym do Polski, której rząd upierał się przy preferowaniu II filara) również mają wspierać i odciążać budżety samorządów, czy agencji, a więc – cokolwiek by o tym nie mówiła rządowa propaganda – służyć urzędnikom, nie zaś bezpośrednio rolnikom. Ponadto należy zauważyć, że po 2013r. dopłaty w Polsce wprawdzie zbliżą się do średniej unijnej, ale nie dlatego, że wzrosną, tylko dlatego, że spłaszczą się nożyce między krajami uprzywilejowanymi, a najbardziej pod względem płatności uprzywilejowanymi. W zakresie płatności podstawowych ciągu czterech lat 2014–2018 ogólny urobek Polski wyniesie ledwie ok. 83 mln eu. Przede wszystkim zaś i tak już mętne procedury zostaną dodatkowo skomplikowane. Wprawdzie drobny rolnik będzie mógł uciec na szybszą ścieżką dopłat, ale wówczas zablokuje sobie szanse rozwojowe, odetnie sobie bowiem drogę do innych dostępnych możliwości finansowania w zamian za mniej rygorystyczne podejście przede wszystkim do nowych, surowych norm ekologicznych. Reszta będzie musiała zmierzyć się z niezmienionym (mimo sprzeciwu polskich organizacji rolniczych) priorytetem „zazieleniania”, czyli uznaniem, że celem rolnictwa nie jest produkcja rolna, tylko ochrona środowiska. Do tego dochodzi szereg innych barier (np. sztuczny podział rolników pod kątem „aktywności”), a także taktyka raz regulowania rynku, raz jego pozornego uwalniania – niemal na każdym polu jednak na przekór interesom polskich producentów rolnych. Mamy więc do czynienia z dalszymi działaniami mającymi utrwalić już dokonane podziały na rynku europejskim i zawłaszczenia środków produkcji na rynkach krajowych przez kapitał zewnętrzny.

„Społeczni” czyli swoi

    Tak podyktowanej „Wspólnej” Polityki Rolnej oficjalnie w Polsce nie poparł niemal nikt (poza częścią PO i SLD). Co ciekawe, warto przy okazji zauważyć, że pomimo zajęcia ostatecznie krytycznego stanowiska wobec propozycji KE przez ministerstwo rolnictwa (które wcześniej nie wykazało się większą skutecznością przy negocjowaniu kolejnych wersji WPR) – postulaty polskich rolników (zgodne przecież w 100 procentach z całokształtem polskiej racji stanu tak jeśli chodzi o gospodarkę, jak i politykę zagraniczną) wobec KE i DG AGRI reprezentuje jedynie strona społeczna, a więc część rolniczych związków zawodowych nieskorumpowanych dotąd przez rząd. Pomimo tego rola czynnika społecznego (nawet w kształcie bliskim stronie rządowe) jest stale w Polsce pomniejszana, o czym świadczą m.in.:

  • zbyt słaby status i nadmiernie ograniczone kompetencje Izb Rolniczych, w dodatku wyłanianych w drodze niejasnych przepisów ułatwiających manipulacje wyborcze oraz petryfikację wewnątrzorganizacyjnej oligarchii;

  • pozorne wspieranie Ochotniczych Straży Pożarnych, sprowadzające się do wzmacniania jedynie pozycji ZOSP RP, przy utrzymywaniu dalszego uzależnienia prawdziwych Ochotniczych Straży w gminach od miejscowej nomenklatury i administracji;

  • ograniczanie dialogi społecznego niemal wyłącznie do organizacji powiązanych z rządzącym PSL oraz do pseudo-opozycji (w rodzaju zależnej od PiS Solidarności RI) bez względu na ich faktyczną reprezentatywność, co tworzy system korupcji politycznej na szeroką skalę w oparciu o bezpośrednie wsparcie finansowe, udział w radzie nadzorczej KRUS, radach nadzorczych spółek z udziałem agencji rolnych itp.

PPR – o to walczymy!

    W tej sytuacji pilną potrzebą staje się sformułowanie założeń Polskiej Polityki Rolnej stawiającej jasne cele strategiczne w kontekście szerszego programu społeczno-ekonomicznego dla Polski, a w sytuacji ich sprzeczności z założeniami WPR – uznającej nadrzędność interesu polskiego. Konieczne jest także przeciwdziałanie wdrożeniu nowej WPR w zaproponowanym kształcie nawet, gdyby wymagało to organizacji akcji ogólnopolskiej – czy to referendalnej, czy też protestacyjnej,  a z całą pewnością szerokiej, krytycznej akcji informacyjnej. Dalej – działanie na rzecz zwiększenia nie tylko aktywności rządu, ale także roli czynnika społecznego w organizowaniu polskiej wsi – nie tylko wokół celów programowych, ale także nawet lokalnych projektów gospodarczych (jak tworzenie grup producenckich czy  ich organizacja ubezpieczeń wzajemnych itp.). I wreszcie koordynowanie działań różnych grup i środowisk pracujących na rzecz polskiego rolnictwa, podzielonych dotąd względami historycznymi, personalnymi, czy ambicjonalnymi.

Z kim po (chłopskiej) drodze?

Ambicję oddziaływania na polską wieś, czy raczej na dokonywane przez jej mieszkańców wybory mają partie centroprawicy – co elekcja Jarosław Kaczyński zamienia się w chłopomana oglądającego ze znawstwem krowy i jedzącego bigos. Niestety (?) jednak, swoją aktywność w sprawach rolnych – jak zresztą każdą inną – lider PiS traktuje czysto instrumentalnie, a tematyka wiejska poza kampaniami praktycznie nie istnieje w propagandzie i przekazie programowym tej formacji. Co więcej, Kaczyńskiemu udało się przy kolejnych rozłamach utracić swych co lepszych fachowców od spraw rolnictwa, którzy znaleźli się czy to w PJN, czy w Solidarnej Polskiej. Ta ostatnia zresztą najmocniej bodaj szuka programu rolnego (tak jak i zresztą całej reszty założeń programowych), trudno dziś jednak jeszcze stwierdzić czy i jaki w końcu takowy odnajdzie. W tej sytuacji artykułowaniu postulatu Polskiej Polityki Rolnej spoczywa na barkach środowisk zawodowych, politycznych i społecznych wywodzących się z różnych tradycji i źródeł, jednak zgadzających się choćby pod względem tych kilku, zarysowanych wyżej obserwacji.

Konrad Rękas

Referat przedstawiony na posiedzeniu Rady Regionalnej Związku Zawodowego Rolników Polskich w Lublinie, stał się podstawą do przyjętego przez to gremium stanowiska w sprawie sytuacji w rolnictwie.

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Czas na PPR!”

  1. Konkurencyjność na obu byłaby większa, gdybyśmy korzystali ze sprawdzonych mechanizmów politycznych, co widać było na przykładzie histerii wokół E.coli. Gdybyśmy mieli lepsze stosunki dyplomatyczne z Rosją – nie zostalibyśmy ukarani blokadą dla naszych warzyw, gdybyśmy zaś byli odważniejsi wobec Unii – mogliśmy bezkarnie zamknąć granice dla produkcji z krajów zagrożonych (nieważne, faktycznie, czy nie), wzmacniając naszych producentów.

  2. „gdybyśmy zaś byli odważniejsi wobec Unii – mogliśmy bezkarnie zamknąć granice dla produkcji z krajów zagrożonych (nieważne, faktycznie, czy nie)” – ciekawe. Czyli żeby usatysfakcjonować kol.Konrada trzeba mnie pozbawić dostępu do części warzyw a za resztę kazać płacić drożej. A ja niestety jestem warzywożerny…

  3. Zawsze mógłbyś spasać się na trawniku przed domem, żeby się usatysfakcjonować… Co zaś się tyczy produkcji, to warto przypomnieć lata 90-te, gdy bodaj 12-krotnie spadło w Polsce pogłowie bydła, wyrzynano nawet stada podstawowe (po wielu dekadach hodowli i doboru osobniczego), bo „przecież się sprowadzi z Argentyny”. Po drodze wylecieliśmy więc z rynku rosyjskiego, a teraz na gwałt próbujemy odtwarzać pogłowie – tylko nie bardzo jest z czego. Jeśli dobrze łapię tomkowo-liberalny ideał gospodarczy, to polega on na tym, że się nic nie hoduje, nie sieje, nie sadzi, nie produkuje, bo wszystko można importować. A środki na zakup uzyska się – jak się domyślam – dzięki sprzedaży książek JKM i to ile je ktoś nam wydrukuje…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *