Czy internacjologia może być nauką? Cz. II. Przedmiot poznania internacjologii rozumianej jako dyscyplina nauki

„Oto bowiem – miast zajmować się internacjologią – uprawiamy ekstensywną internacjografię”.
Andrzej Dybczyński (2006)[1]
 
1. Interdyscyplinarność a dyscyplina nauki
 
Geoignorancja znajduje swoje podstawy w twierdzeniach, które internacjolodzy zaczerpnęli z politologii przekształconej w potoczną wiedzę o społeczeństwie. Jej fundamentem jest teza, że politologia nie jest jedną z dyscyplin nauki, ale stoi wyżej od nich[2] jako „dyscyplina interdyscyplinarna”[3].
 
Teza, iż nauka o stosunkach międzynarodowych ma charakter interdyscyplinarny, ponieważ posługuje się wiedzą innych dyscyplin nauki, jest sprzeczna z elementarną wiedzą z zakresu naukoznawstwa, jednak ten nonsens jest powtarzany i upowszechniany, chociaż nie istnieje tekst politologa poświęcony rozwinięciu i uzasadnieniu twierdzenia o badaniach interdyscyplinarnych. Szczytem możliwości są jedynie typowe dla pseudonauki dywagacje o przekraczaniu granic dyscyplin nauki i łączeniu problematyki, którą zajmują się dyscypliny nauki[4].
 
W XXI w. nie przystoi ignorowanie fundamentów wiedzy naukowej, różnej od wiedzy potocznej i doktrynalnej. Dlatego warto zdać sobie sprawę z tego, że jeśli mówimy o badaniach interdyscyplinarnych, nie idzie o metodę (dotychczas nie została wyodrębniona i opisana specyficzna metoda interdyscyplinarna), nie idzie o środki badawcze, tylko celem jest sprecyzowanie wiedzy o przedmiocie poznania, który jawi się w nowy sposób.
Z pewnością nieomal wszystkie dyscypliny nauki są uprawiane wskutek posługiwania się dorobkiem innych dyscyplin. W każdym takim konkretnym przypadku ma on wyłącznie charakter pomocniczy. W ten sposób rozwijają się chemia, fizyka, biologia, geografia, historia i łatwo zauważyć, iż w wyniku wykorzystania wiedzy pomocniczej nie przestają one być dyscyplinami nauki. Nie przekształcają się w „dyscypliny interdyscyplinarne”, ponieważ dysponują doniosłym przedmiotem poznania. Czy fizyka, korzystająca z dorobku matematyki, jest „dyscypliną interdyscyplinarną”? Samo powyższe sformułowanie problemu ma już charakter absurdalny. Nie powinien on w ogóle narodzić się w profesorskich głowach. Tymczasem w przypadku politologów i internacjologów teza o „dyscyplinie interdyscyplinarnej” zagnieździła się w nich na trwałe.
 
Nie za pomocą ogólników o wiedzy interdyscyplinarnej, ale dzięki wyodrębnianiu i rozwijaniu dyscyplin nauki lepiej rozumiemy świat. Warto krytycznie przyjrzeć się wypowiedziom politologów o rzekomej interdyscyplinarności ich dyscypliny i tezom o interdyscyplinarnym charakterze internacjologii. One wszystkie bez wyjątku są dowodami bezprzykładnej ignorancji.
 
Nauka może mieć charakter interdyscyplinarny tylko wtedy, jeśli jej przedmiot poznania leży na pograniczu innych dyscyplin nauki i w badaniach dochodzi do przekraczania ich ram przedmiotowych z racji nasilającego się zaciekawienia obiektem tak umiejscowionym, wraz ze wzrostem znaczenia wiedzy na jego temat. Warto przy okazji zaznaczyć, że „wielodyscyplinarność” nie oznacza, jak sądzi niemała liczba politologów i internacjologów, tego samego, co „interdyscyplinarność”. Kto posługuje się terminem „wielodyscyplinarność”[5] sugeruje możliwość równoczesnego badania przedmiotów poznania kilku dyscyplin nauki. Należałoby zapytać, jak należy rozumieć taką „wielodyscyplinarność”? Dotychczas nikt nie przedstawił jej założeń.
 
Rozwój badań interdyscyplinarnych nie jest bez znaczenia dla ludzkiego poznania. Rodzi szereg konsekwencji, z których jedna powinna zostać uświadomiona politologom i internacjologom. Jeśli prowadzone badania interdyscyplinarne rzeczywiście dotyczą istotnego przedmiotu poznania, zawsze ewoluują one w kierunku wyłonienia dyscypliny nauki, która ten przedmiot poznania uczyni systematycznym obiektem dociekań. Jeśli tak się nie dzieje, to albo ów przedmiot poznania faktycznie nie jest ważny (a może nawet nie istnieje, jak to ma miejsce w przypadku geoekonomii), albo zajmujący się nim badacze sobie nie radzą ze stojącymi przed nimi zadaniami. Na przykład ich wiedza pozostaje mglista lub jest jakąś formą reprodukcji wiedzy potocznej czy doktrynalnej.
 
Gdy w pierwszej połowie XX w. poddano głębszej systematyzacji wiedzę o tym, co określa się mianem „rzeczywistości międzynarodowej”, teza o jej interdyscyplinarnym charakterze mogła wydawać się zasadna. Przedmiot poznania jawił się niewyraźnie i brak było teorii. Podtrzymywanie twierdzenia o interdyscyplinarności internacjologii na początku XXI w., gdy dysponujemy już zestawem tez coraz lepiej pokazujących przedmiot poznania i jego znaczenie, jest zwykłym anachronizmem i dowodem niedojrzałości środowiska badaczy, które nie radzi sobie z elementarnymi zadaniami. Przede wszystkim zaś nie umie odpowiedzieć na pytanie o to, co i dlaczego bada. Nie rozumie także czym jest dyscyplina nauki i dlaczego jest wyodrębniana.
 
Jak mocno teza o „dyscyplinie interdyscyplinarnej” zagnieździła się w umysłach politologów dowodzi analiza nauki o stosunkach międzynarodowych dokonana przez Teresę Łoś-Nowak. Jeśli głosi ona, że „Stosunki międzynarodowe są więc na pewno dyscypliną ‘pogranicza’[6] innych nauk społecznych”[7] i dodaje, że spór o przedmiot poznania ma charakter pozorny[8], wówczas przekreśla szansę samodzielnego rozwoju internacjologii, spychając ją do poziomu co najwyżej subdyscypliny, a biorąc pod uwagę niedojrzałość teorii internacjologii, do rangi wiedzy potocznej i doktrynalnej. Wrocławska autorka jednak z tym się nie godzi i wedle politologicznej tezy o „dyscyplinie interdyscyplinarnej” próbuje zdefiniować przedmiot poznania nauki o stosunkach międzynarodowych[9], którą w swojej książce stara się traktować jak dyscyplinę nauki.
 
Spór o przedmiot poznania z samej swojej istoty nie może być pozorny jeśli dyscyplina nauki ma nie tylko się rozwijać, ale nawet przetrwać. Albo debata ma miejsce, albo dyscyplina nauki znajduje się w kryzysie lub nawet nie istnieje. Wynika to już z konstrukcji ludzkiego umysłu, społecznego funkcjonowania wiedzy i specyfiki wiedzy naukowej, różnej od wiedzy potocznej i doktrynalnej. Główną troską Łoś-Nowak jest jednak inny problem. Dręczy ją fakt, że przedmiot poznania internacjologii nie jest powszechnie akceptowany[10]. A przecież nie od dzisiaj wiadomo, że przedmioty poznania innych dyscyplin też nie są powszechnie akceptowane[11], lecz toczy się nad nimi debata, a nawet stają się one obiektami sporów o znaczeniu światopoglądowym, jak chociażby przedmioty poznania biologii czy ekonomii. Przypomnijmy tylko stary spór biologów o mechanizm dziedziczenia oraz o interpretację funkcji organizmu i genu w procesie życia.
 
Przedmiot poznania dyscypliny naukowej nie może być powszechnie akceptowany z wielu względów, których tu nie będę omawiał, ponieważ brak miejsca na rozważenie tak złożonych kwestii. W przypadku internacjologii, podobnie zresztą do biologii, także nie może być on powszechnie akceptowany z powodów religijnych i politycznych, ale to nie stanowi przeszkody do prowadzenia debaty nad nim, która zaowocuje konkluzjami i rozwojem dyscypliny pomimo obiektywnych przeszkód. Na przykład przeszkód związanych z polityką państwa i wykorzystywaniem nauki jako środka politycznego.
 
Jeśli nauka o stosunkach międzynarodowych byłaby „dyscypliną pogranicza”, której przedmiot poznania nie jest znany lub jest rozumiany metaforycznie, to przecież wystarczą badania prawników, politologów, ekonomistów i historyków nad stosunkami międzynarodowymi. Jeśli tak może być, to po co powołano odrębne placówki zajmujące się tym, co się nazywa „rzeczywistością międzynarodową”? Aby dublować badania i uczyć mglistej wiedzy, głównie złożonej z nonsensów szeroko prezentowanych w podręcznikach? Jak to stało się praktyką w krajowych instytutach stosunków międzynarodowych, czego dowodem jest wiele publikacji.
 
Dzisiaj najważniejszym dowodem świadczącym o upadku placówek nauczających wiedzy o stosunkach międzynarodowych jest już Geoekonomia zespołu Edwarda Haliżaka. Proces krytyki tej książki będzie podstawowym egzaminem dla internacjologów. Egzaminem na ich dojrzałość i dowodem stanu dyscypliny. Mamy już do czynienia z administracyjną obroną własnego manifestu, czego efektem jest niepublikowanie tego tekstu w „Stosunkach Międzynarodowych”. Nie decyzją komitetu redakcyjnego, ale dyrektora instytutu. Czy spróbuje on może teraz zamówić (zakupić za pieniądze kierowanej przez siebie placówki?) recenzje broniące Geoekonomii? Byłby to logiczny krok. W warunkach upadku uniwersytetu zakup wsparcia nie jest niczym nadzwyczajnym.
 
Być może fakt, że studia internacjologiczne są coraz częściej organizowane przez historyków i ekonomistów, a internacjolodzy zdolni cokolwiek wnieść do rozwoju dyscypliny szybko „wymierają”, jest efektem stanu ich wiedzy, teoretycznej niedojrzałości i obecnej kapitulacji, zwłaszcza na polu teorii? Geoekonomia jest kolejnym objawem postępującej autodestrukcji internacjologów. Czy aby internacjolodzy III RP, jak pseudopolitolodzy III RP, sami nie uzasadniają likwidacji placówek naukowych, w których pracują? Czy nie powinni ich przejąć prawnicy, historycy i ekonomiści? Przecież oni są lepiej wykształceni i lepiej poradzą sobie z badaniami i dydaktyką?
 
Być może fakt otwierania przez profesorów dowolnej dyscypliny nauki studiów z zakresu stosunków międzynarodowych (historycy powołali takie studia chyba już na większości krajowych uczelni), dowodzi tylko, że wykładowcy twierdzący, iż są profesorami stosunków międzynarodowych, takimi wypowiedziami dają świadectwo jedynie własnej ignorancji. Jakimi i czego oni są profesorami, skoro dzisiaj każdy pracownik uczelni może ogłosić, że jest specjalistą internacjologiem i wykładać stosunki międzynarodowe? Nawet teorię stosunków międzynarodowych.
 
Jest to dokładnie taki sam stan, jak w placówkach politologii, gdzie politologiem może ogłosić się każdy ignorant i nawet na oficjalnych dokumentach deklarować, że jest politologiem. Bez świadomości, że tak potwierdza własną ignorancję. Bez słowa protestu profesorów uważających się za politologów. Ci pseudopolitolodzy bez głosu sprzeciwu obecnie pogodzili się z ministerialną decyzją ogłaszającą polityki publiczne nową dyscypliną nauki. W ten sposób jeszcze raz dowiedli poziomu swojej wiedzy i szacunku dla stopnia doktora, który kiedyś otrzymali. Oni nie zdają sobie sprawy, że obecne utrzymywanie stopnia doktora nauk o polityce jest jednoznacznym dowodem likwidacji dyscypliny nauki i ich osobistej naukowej niedojrzałości. Doktorzy politologii tak nisko upadli, że sami niszczą dyscyplinę nauki, w zakresie której otrzymali stopień.
 
W moim przekonaniu internacjolodzy nie powinni wzorować się na pseudopolitologach, ponieważ istnieją argumenty skłaniające do rozważenia tezy przeciwnej i wykazania dojrzałości wiedzy internacjologicznej do nadania jej statusu samodzielnej dyscypliny nauki. Nie za pomocą manifestu, ale w efekcie spełnienia kryteriów wyznaczonych w nauce. Geoekomia stwarza doskonałą okazję do rozważenia podstawowych problemów internacjologii jako dyscypliny nauki.
 
2. Jak przywrócić internacjologię nauce
Nie trzeba wielkiej erudycji i wnikliwej argumentacji, by stwierdzić, że rzeczywistość międzynarodowa jest dzisiaj istotnym i ciągle zyskującym na znaczeniu obiektem poznania. Dlaczego więc internacjologia na początku XXI w. nie jest dyscypliną nauki? Przecież jej przedmiot poznania nadal jawi się nam intuicyjnie, chociaż narasta przekonanie, że zasługuje on na to aby stać się celem systematycznej, ukierunkowanej debaty naukowej. Możliwa jest tylko jedna odpowiedź na pytanie o taki dziwny stan rzeczy. On jest wyłącznie efektem aktywności ludzi zatrudnionych w placówkach badających stosunki międzynarodowe, których postępowanie odznacza się kilkoma charakterystycznymi ułomnościami:
– nie dysponują oni dostateczną wiedzą, aby lepiej zrozumieć znaczenie badanego przez siebie przedmiotu poznania i dokonać jego konceptualizacji, tak, by można było odrzucić stanowiska przestarzałe, naiwne i ukierunkowane na reprodukcję nonsensów;
– zamiast konceptualizacji przedmiotu poznania i rozwijania jego teorii badacze stosunków międzynarodowych posługują się gazetową i polityczną terminologią, nie poddają krytyce rzekomych teorii, tylko zajmują się ich reprodukcją (jak to ma miejsce z „teorią stosunków międzynarodowych”[12], która w swoich dotychczasowych wydaniach z pewnością nie jest tym, co w naukoznawstwie uznaje się dzisiaj za teorię);
– badacze stosunków międzynarodowych w przeważającej mierze zostali wykształceni na wydziałach politologii, którą to dyscyplinę w ostatnich dekadach przeobrażono w potoczną wiedzę o społeczeństwie (głównie wskutek uporczywego dowodzenia, że jest „dyscypliną interdyscyplinarną”[13]) i efekty tego zjawiska obciążają także internacjologów. Teza o „dyscyplinie interdyscyplinarnej” została nieświadomie skopiowana w publikacjach internacjologicznych. Zdaje się, że na wydziałach politologii i internacjologii nikomu nie przeszkadza głoszenie tak dramatycznych nonsensów.
 
Internacjologia stanowi zespół wiedzy o doniosłym przedmiocie poznania, lecz jej reprezentanci wyraźnie nie mogą się odnaleźć po zakończeniu zimnej wojny. Kryzys nauki o stosunkach międzynarodowych staje się coraz bardziej widoczny. Każdy, kto nieco głębiej próbuje zrozumieć stosunki międzynarodowe szybko dochodzi do wniosku, że twórczość internacjologów mu w tym nie pomoże, ponieważ oni posługują się różnorodnymi dziwacznymi, mglistymi, potocznymi i politycznymi terminami, które nie dają jasnej, w miarę niesprzecznej wykładni wiedzy o przedmiocie poznania. Dlatego konieczna jest diagnoza pozwalająca ustalić stan pacjenta i pokazać drogę wyjścia z kryzysu.
 
Diagnoza wydaje mi się dość prosta. Internacjolodzy nie mają poczucia odrębności i własnej wartości, ponieważ są posłusznymi uczniami (naśladowcami) psudopolitologów i, jak „starsi bracia w wierze” (a bożkiem ich jest „dyscyplina interdyscyplinarna”), w ogóle nie rozumieją znaczenia problemu przedmiotu poznania. Wskutek tego nie mogą też zrozumieć przedmiotu poznania własnych badań. Lektura prac akademików z ośrodków zajmujących się stosunkami międzynarodowymi dowodzi, że profesorowie nie są zdolni na tyle określić własnego przedmiotu poznania, iż możliwa stałaby się dyskusja nad nim, która byłaby zrozumiała i pozwoliła na formułowanie nadających się do krytyki hipotez. Obecnie głównym dowodem w sprawie jest już Geoekonomia. W tym tomie przedmiotem poznania został określony nieistniejący obiekt.
 
Wystarczy zajrzeć do podręczników stosunków międzynarodowych, aby uświadomić sobie, że powyższa diagnoza kryzysu internacjologii jest trafna. Wedle mojej wiedzy tylko w jednym z nich podjęto próbę świadomego przedstawienia czym jest dyscyplina nauki i wskazano, że między innymi określa ją istnienie przedmiotu badań, który daje się wyodrębnić, poznawać i którego teorię się buduje, a potem dalej rozwija[14]. To w pracach politologów i internacjologów niespotykana wręcz herezja, z pewnością naruszająca podstawowe dogmaty środowiska kształtującego poglądy autora apostazji. Byłaby ona wyrazem buntu, gdyby nie fakt, że ważna teza szybko została rozmyta wskutek poddania się powszechnie obowiązującym sloganom. Gdy się wierzy, nie ma możliwości samodzielnego myślenia w zakresie obiektu wiary i nie jest on w ogóle przedmiotem badań. Rozwój w nauce może być tylko efektem buntu, a prymusi są z samej swej natury niezdolni do takiego czynu. Oni mogą nauczać, gdy prowadzą ich uczeni. Kiedy sami zmierzają do zajęcia pozycji mistrzów, uniwersytet musi przeobrazić się w swoje przeciwieństwo, na przykład w powielarnię.
 
Andrzej Dybczyński twierdzi, że „Przedmiot badawczy nauki o stosunkach międzynarodowych, rozumiany jako transgraniczne relacje między niezależnymi jednostkami politycznymi, istniał od tysięcy lat. Co więcej było to istnienie uświadomione”[15]. Ostatnia kwestia wydaje się co najmniej sporna. Z pewnością obiekt poznania istniał, ale poziom jego uświadomienia do dzisiaj rodzi wątpliwości, szczególnie kiedy czyta się prace nauczycieli Dybczyńskiego. Rodzą one u odbiorcy tak silny opór w kwestii uznania uświadomienia przedmiotu poznania przez ich autorów, że można wysunąć hipotezę, iż ów przedmiot istnieje w świadomości profesury nie jako obiekt debaty, ale jako metafora i na dodatek traktuje się ją wyłącznie intuicyjnie. Żadnej debaty o przedmiocie poznania internacjologii nie ma, a Dybczyński wychylił się jak przysłowiowy filip z konopi.
 
Przecież łatwo dostrzec, czytając nie tylko wrocławskie książki z zakresu stosunków międzynarodowych, że jeszcze na początku XXI w. badacze mają problemy nie tylko z jego konceptualizacją, ale w ogóle wykazaniem jak bardzo jest doniosły. Nikt nie pokazał go tak, aby dowieść, że zasługuje na badanie w ramach odrębnej dyscypliny nauki. Poziom refleksji prezentowanej jako naukowa bardzo rzadko odbiega w krajowych placówkach internacjologicznych od ustaleń intuicyjnych. Nie tworzy się teorii, lecz ogranicza do opisywania zjawisk, co wnikliwie dostrzegł w innym miejscu niedoszły apostata[16]. Oznacza to, iż przedmiot poznania jawi się mgliście i jest wyłącznie traktowany intuicyjnie, a w publikacjach nie formułuje się oryginalnych tez tylko posłusznie kopiuje twierdzenia będące niczym więcej, jak doniesieniami na temat własnej ignorancji.
 
Dowodzi tego także wywód Dybczyńskiego, który wprawdzie odważnie próbuje wykazać, że internacjologia jest dyscypliną nauki, ale problem jej przedmiotu poznania przedstawia w sposób powikłany, by w końcu, jako typowy zagubiony politolog (niestety przez własnych nauczycieli skierowany na błędną drogę) stwierdzić: „Charakterystyczną cechą internacjologii jest jej wysoce interdyscyplinarny charakter”[17]. Chociaż więc wrocławski autor próbuje przedstawić internacjologię jako dyscyplinę nauki, w końcu i on się poddaje, powtarzając powszechnie kopiowany w jego otoczeniu nonsens. Ostatecznie z zaskakującą łatwością przychodzi mu powielenie kompromitującego twierdzenia, że internacjologia, jak politologia, jest „dyscypliną interdyscyplinarną”[18].
 
Tak właśnie traci się tożsamość i wbrew własnym intencjom aktywnie wspiera przeobrażanie uniwersytetu w powielarnię. W przypadku Dybczyńskiego, skądinąd autora wzmiankowanej już pracy Środowisko międzynarodowe a zachowania państw, będącej rzadkim przykładem publikacji internacjologicznej stanowiącej efekt nie powielania, ale faktycznie przeprowadzonych badań naukowych, jest to akt akademickiej autodestrukcji. Powszechnie poddali się mu doktorzy politologii kolejnej generacji, wyćwiczeni przez swoich profesorów w posłuszeństwie i obecnie już zdominowani przez prymusów. Można go zaobserwować w tomie autorstwa zespołu Edwarda Haliżaka. Geoekonomia jest łatwo rzucającym się w oczy dowodem autodestrukcji młodych ludzi, którzy pracują pod kierownictwem profesora wymagającego posłuszeństwa niczym guru, będącego promotorem postaw eliminujących wszelką skłonność do formułowania oryginalnych problemów badawczych. Do tego stopnia, że przekształcił on badania naukowe w pisanie manifestu i zabronił formułowania wobec założeń geooekonomii jakiejkolwiek krytyki. Po publikacji tego tekstu wypadnie mu już chyba tylko zamówić recenzje broniące Geoekonomii. Ciekawe kto je napisze?
 
Wyjątki od opisanej tu reguły podporządkowania myślenia nonsensownej tezie o „dyscyplinie interdyscyplinarnej” są tak rzadkie, że można mówić o pogardzie doktorów politologii wobec ustaleń nauki, pogardzie dla wiedzy wykładanej przez siebie i pogardzie dla samych siebie. Akademicki los Dybczyńskiego[19] i kierunek ewolucji jego zainteresowań[20] nie są przypadkiem. One zostały określone przez rozwój polskiej politologii i będącej jej przedłużeniem internacjologii, w warunkach nakazu zachowania wierności własnym nauczycielom, którzy swoich uczniów poprowadzili na manowce i złamali kariery najzdolniejszym z nich. Efektem tego jest negatywna selekcja w zakresie stopni naukowych (uzyskują je ci, którzy powinni odejść z uniwersytetu, mierni, ale wierni). Jest nim także Geoekonomia jako produkt posłusznych prymusów.
 
Znamiennych przykładów do czego doszli badacze tego, co się nazywa „rzeczywistością międzynarodową” jest wiele. Jednym z najbardziej rzucających się w oczy jest tom poświęcony stosunkom międzynarodowym w niezwykłej (wyraźnie napisanej na kolanie) Encyklopedii politologii. Nie ma w nim nie tylko hasła „nauka o stosunkach międzynarodowych” (albo „internacjologia”), ale nie ma nawet hasła „stosunki międzynarodowe”, ponieważ termin ten utożsamiono z „polityką światową”[21]. Znajdujemy natomiast hasło „stosunki międzynarodowe vs. polityka światowa”[22].
 
Przecież to jawna kopia z zachodniej pseudonauki. Tej w najgorszym wydaniu, która poddała się polityce i stała jej narzędziem. Zamiast rozważyć czym jest internacjologia, jaki jest jej przedmiot poznania, w dziele przedstawiającym kwintesencję wiedzy o stosunkach międzynarodowych serwuje się mętne dywagacje o „scenie światowej”, „polu badawczym”, „obszarze badań”, „gałęzi nauki” i rzekomych nurtach nauki o stosunkach międzynarodowych, które często nawet nie są niczym więcej aniżeli gazetowymi komunałami. Powstaje z tego już nie melanż, ale mętlik, na manowce prowadzący każdego, kto z tej encyklopedii chciałby się czegoś dowiedzieć. Dzieje się tak tylko dlatego, że sami jej autorzy nie wiedzieli o czym piszą i nie wstydzili się tego, co piszą intuicyjnie, nad znajomość literatury i uczciwość badawczą przedkładając wierność nauczycielom.
Tymczasem stan wiedzy nie jest tak zły, jak sugeruje Encyklopedia politologii. Przecież dzisiaj zdajemy sobie coraz lepiej sprawę z tego, że to, co nazywa się „stosunkami międzynarodowymi” tworzy obecnie globalną strukturę, która określa funkcjonowanie gatunku ludzkiego.
 
Na przykład Roman Kuźniar jest do pewnego stopnia świadomy istnienia tej struktury[23] i nawet próbuje podjąć próbę sprecyzowania wiedzy na ten temat (niestety nie traktuje go jako problemu badawczego). „Jej [internacjologii – R.S.] przedmiotem jest rzeczywistość międzynarodowa, czyli uczestnicy i tworzone przez nich struktury (instytucje, systemy), ich wzajemne oddziaływania (więzi), cechy wydzielanych według różnych kryteriów elementów tej rzeczywistości oraz prawidłowości (zależności), określające przebieg procesów ewolucji (zmienności) życia międzynarodowego[24]”. Są to niestety sformułowania, które mają charakter intuicyjny, ale przecież aż proszą się by je skonkretyzować. Stanowią co najwyżej metaforyczny opis obiektu, wobec którego badacze czują się bezradni. Jednak intuicja idzie w tym przypadku w dobrym kierunku i mogłaby doprowadzić do sformułowania ważnych hipotez badawczych.
 
Kuźniar nie podąża jednak tą drogą. On pozwala sobie na bezwiedne poddanie się własnej intuicji i nieprzemyślanym tezom kolegów. Dlatego warszawski profesor za stan internacjologii nie waha się obarczyć odpowiedzialnością samej rzeczywistości międzynarodowej[25]. Jest to dość popularny pogląd w jego środowisku, który nie przystoi poważnym uczonym. Nie słyszałem, aby fizycy za cokolwiek obarczali winą atomy czy fotony, a genetycy zrzucali odpowiedzialność za ułomności własnej wiedzy na DNA. Oni po prostu otwarcie piszą czego nie wiedzą i badają dlaczego tak jest. Politologów i internacjologów na to nie stać? W tym środowisku niewiedzę się kamufluje, odpowiedzialnością za nią obarczając przedmiot poznania i szermuje efektownymi metaforami, chociaż w Polsce nie istnieje nagroda podobna do nagrody Pulitzera. Nie zdając sobie sprawy, że zamiast nagrody istnieje chociażby taki niezbity, pomnikowy dowód ignorancji profesorów, jak Encyklopedia politologii.
 
Z pewnością wina za stan badań nad stosunkami międzynarodowymi nie spada na zjawiska międzynarodowe, ale ponoszą za nią odpowiedzialność profesorowie, którzy rozwijają mgliste dywagacje. Być może znowu za politologami, z ochotą zaprzeczającymi podstawowym ustaleniom nauki[26]. Sam Kuźniar, pomimo niezłej intuicji i niemałej liczby ciekawych analiz, a także wyjątkowej odwagi (ta cecha praktycznie nie występuje w środowisku konformistycznie nastawionych politologów i internacjologów, którzy z zacięciem zamykają się w strukturach będących jawnym zaprzeczeniem uniwersytetu), grzechów na swoim koncie ma niemało, a jednym z nich jest bezkrytyczne posługiwanie się takimi terminami, jak „społeczność międzynarodowa”, „środowisko międzynarodowe”, „procesy oddziaływań międzynarodowych” i „masowe komunikowanie międzyspołeczne”[27]. Tego typu metafory nie mogą służyć do tworzenia opisu rzeczywistości, który nie budziłby sprzeciwu. Tym bardziej zaś nie pozwalają na jego analizę. Urzędniczy żargon[28] – a z nim tutaj mamy do czynienia – nie może być traktowany jako język nauki, nawet jeśli wywodzi się z języka dyplomatów.
 
Listę elementów globalnej struktury gatunku ludzkiego znajdziemy też w pracach Teresy Łoś-Nowak. Należą do niej przynajmniej „poliarchiczność”, „policentryczność” i „anarchiczność”, „system międzynarodowy”, a ponadto „działania i oddziaływania uczestników stosunków międzynarodowych w środowisku międzynarodowym oraz ich następstwa dla systemu międzynarodowego”[29]. Jak widać profesor odnajduje wiele fundamentalnych składowych obiektu poznawanego przez internacjologów, jednak sama ich nie bada, natomiast stale referuje poglądy innych autorów, szermując hasłami doktryn prezentowanych jako naukowe (np. neorealizmu).
 
W efekcie tego, jak deklaruje Łoś-Nowak odnosząc się do moich analiz struktur międzynarodowych, przedstawione przez mnie wyniki badań są dla niej zbyt niejasne i trudne do zrozumienia[30]. Gdyby wrocławska profesor nabrała dystansu do amerykańskich pseudoteorii, mogłaby zwrócić uwagę na rzeczywiste zjawiska i docenić to, co przedstawiłem w Anarchii i policentryzmie. A przedstawiłem w tym tomie nie kopie poglądów amerykańskich wizjonerów i kandydatów do nagrody Pulitzera, ale wyniki badań nad rzeczywistością nazywaną „międzynarodową”. Z pewnością to właśnie zaprezentowałem, nawet jeśli w sposób daleki od doskonałości, by dokonać poprawek w Mobilizacji politycznej[31].
 
Jak pokazał Dybczyński, w książce nie tylko wolnej od powielania, ale analitycznej, wnikliwej i krytycznej (która powinna zespołowi Haliżaka posłużyć za wzór), także w literaturze zagranicznej bada się znaczenie struktur w analizach zjawisk określanych mianem „międzynarodowych”[32]. Nie bez powodu. Przecież łatwo dostrzec, że interakcje podmiotów są powtarzalne, podlegają zróżnicowaniu, selekcji i w ten sposób powstaje układ zależności o charakterze systemu rozlokowanego w przestrzeni i trwającego w czasie.
Spróbujmy pójść tą drogą. Przecież rysuje się nam ona coraz wyraźniej.
 
Ponieważ coraz lepiej zdajemy sobie sprawę z tego, że to, co nazywa się „stosunkami międzynarodowymi” tworzy obecnie globalną strukturę, która określa funkcjonowanie gatunku ludzkiego, musimy ją opisywać i analizować terminami odnoszącymi się do konkretnych zjawisk. Przedmiotem badań powinny być nie metaforycznie przedstawiane cechy stosunków międzynarodowych, zachowania „aktorów międzynarodowych”, ale struktura zjawiska dotychczas metaforycznie określanego mianem „stosunków międzynarodowych”. Ponieważ są to zjawiska społeczne, ta terminologia musi być ugruntowana socjologicznie. Najlepiej jeśli zostanie zaczerpnięta z języka wnikliwej analizy zjawisk społecznych, czyli z języka socjologii. W tym języku takie metafory, jak „społeczność międzynarodowa” nie są dopuszczalne, ponieważ są one częścią języka politycznego i z nauką nie mają nic wspólnego. Socjologiczne pojęcie „społeczności” nie może być odnoszone do zjawiska potocznie nazywanego „społecznością międzynarodową”.
 
Dlaczego ze sformułowanej powyżej tezy o globalnej strukturze gatunku ludzkiego, dość banalnej, nie wynikają wnioski, które byłyby przedmiotem rozważań internacjologów? Obecność tej struktury jest bardzo słabo uświadomiona, a twierdzenia, jakie powinny być na jej temat formułowane, dotychczas nie zostały przedstawione przez akademików chcących uchodzić za badaczy rzeczywistości międzynarodowej w postaci wykraczającej poza metafory. Na metaforach, w rodzaju „polarność”, zbudowany też został w znacznej mierze model struktury Glenna Snydera[33]. Często nawet anarchię traktuje się jako metaforę. W innych przypadkach pojmuje ją jako abstrakcję, a przecież jest to stan rzeczywisty, który istnieje, jest opisywany i wymaga analizy teoretycznej[34].
 
Nie znam treści dyskusji prowadzonych w salonach Münster i Osnabrück, ale lektura podpisanego tam traktatu jednoznacznie dowodzi, że jego autorzy nie rozumowali w kategoriach nie tylko narodów, ale w ogóle ludzkich zbiorowości. Oni postrzegali świat jako dzieło Boga chrześcijan, a to, co istnieje na Ziemi utożsamiali z dynastią. Takie byty, jak zbiorowość ludzka, tym bardziej zaś społeczeństwo, nie istniały w świadomości królów, książąt i ich służących, a lojalność rozumiano w tamtych czasach nie w kategoriach narodowych lecz dynastycznych[35]. W połowie XVII w. w Europie panował jeszcze system oparty na klientelizmie charakterystycznym dla lojalności feudalnej i dynastycznej. Dużo czasu musiało upłynąć, aby te zależności zostały przekształcone w narodowe.
 
Od XVIII w. niemało się zmieniło, Szczególnie znaczące zmiany miały miejsce jednak dopiero w dwóch następnych stuleciach, gdy ostatecznie ukształtowała się globalna struktura zależności wewnątrz gatunku ludzkiego, ale przedmiot poznania internacjologii nadal nie był i jeszcze obecnie nie jest obiektem liczącej się debaty. Prowadzi się dyskusje o stosunkach międzynarodowych, ale kto pojmuje je jako przedmiot dyscypliny nauki? Ilu jest takich badaczy? Gdyby było inaczej, akademicy dzisiaj prowadziliby poważne dyskusje i masowo nie kopiowaliby pseudoteorii stosunków międzynarodowych, nie pisaliby prac powtarzających tezy wcześniejszych autorów.
 
Omówiona w pierwszej części tego tekstu Geoekonomia jest najlepszym dowodem nie tylko ignorancji w zakresie wiedzy o tym, czym jest nauka i czym są stosunki międzynarodowe. Przede wszystkim ów tom jest dowodem, że w instytucie flagowego uniwersytetu państwa należącego do świata zachodniego niemało osób nie wie, co to jest w ogóle dyscyplina nauki i czym jest przedmiot poznania. Gdyby redaktor tomu to rozumiał nie ogłaszałby, że geoekonomia jest zarazem nauką, doktryną, strategią i polityką. To nie są błędy poczynione w ramach wyrafinowanego wywodu, ale są to objawy ignorancji na poziomie elementarnym.
 
Wprawdzie reprezentantom nauki o stosunkach międzynarodowych wydaje się, że badają doniosły obiekt (odbierają go jednak intuicyjnie i nie traktują tym samym jako przedmiotu poznania w sensie określonym na gruncie teorii nauki), ale poza ogólnymi tezami na jego temat, nie są w stanie przedstawić niczego więcej. W szczególności nie są w stanie sformułować twierdzeń, które pozwalałyby im żywić przekonanie, że uprawiają naukę. Zamiast tego odwołują się do geopolityki, teorii stosunków międzynarodowych (która w obecnym wariancie jest tylko kontynuacją geopolityki w znacznie gorszym wydaniu – uprawianie geopolityki, chociaż ona nie jest nauką, może mieć sens – uprawianie teorii stosunków międzynarodowych jest tylko demonstracją osobistej ignorancji), a przede wszystkim odwołują się do terminologii wywołującej uśmiech politowania każdego, kto cokolwiek rozumie czym jest nauka.
 
Nie idzie tu przy tym o naukę pisaną z dużej litery, ale o sprawy elementarne. Wątpię bowiem, aby w środowisku nauk społecznych dzisiaj ktokolwiek był w stanie uprawiać naukę spełniającą kryteria sformułowane w szkole Karla Poppera. Obecnie idzie raczej tylko o przeciwstawienie się destrukcyjnym tendencjom, które przyniosły ze sobą triumf wiedzy potocznej i doktrynalnej, kopiowanej bez zahamowań. Poważna teoria to sprawa odległej przyszłości. Jej powstanie utrudniają politycy przejęci powołaniem do reformy nauki i szkolnictwa wyższego, przede wszystkim jednak ludzie o niezwykłej skłonności do kopiowania i mentalności prymusa.
 
Jeden z czołowych promotorów powielania próbuje awansować do rangi podstawowych terminów „geoekonomię”, skopiować z amerykańskich publikacji kojarzoną z nim wiedzę, by przedstawić ją jako „paradygmat”. Dlatego nie formułuje żadnej krytycznej tezy wobec geoekonomii. Można oczywiście dalej pisać o „równowadze sił” i „systemie jednobiegunowym”, albo o „turbulenacjach”, „aktorach międzynarodowych”, „rolach międzynarodowych”, „reżimach międzynarodowych” i „realizmie politycznym”. Można dalej ośmieszać się interpretując rzeczywistość międzynarodową w kategoriach „społeczności międzynarodowej”. Można też twierdzić, że są to terminy, a nawet teorie naukowe, ale przecież tylko kompletni ignoranci uwierzą w tego typu tezy.
 
Można też twierdzić, że geoekonomia jest równocześnie nauką, strategią i polityką. Taka maniera istnieje. Jest nawet na tyle popularna, że wśród badaczy stosunków międzynarodowych powoli narasta opór wobec niej, przekonanie, że nie tędy droga, że żonglowanie pseudonaukowymi hasłami nie prowadzi do rozwoju dyscypliny nauki, ale do jej deprecjacji i obezwładnienia. W efekcie tego internacjolodzy nie mogą znaleźć liczącej się pozycji ani na uniwersytecie, ani w debacie publicznej.
 
To, co nazywa się „nauką o stosunkach międzynarodowych” nie będzie miało statusu nauki tak długo, jak długo będzie uprawiane w sposób lekceważący podstawowe wymagania metody naukowej.
Uprawiając naukę trzeba przynajmniej dysponować świadomością:
– różnic pomiędzy nauką, wiedzą potoczną i doktrynalną;
– dlaczego niemożliwa jest „dyscyplina interdyscyplinarna”;
– czym jest dyscyplina nauki, jak jest wyodrębniana i jakie znaczenie w nauce ma poznanie w ramach dyscyplin;
– dlaczego wyodrębniamy i jak określamy przedmiot poznania dyscypliny nauki;
– czym są badania interdyscyplinarne, dlaczego są możliwe tylko na gruncie dyscyplin nauki;
– dlaczego nie istnieje poważna literatura o badaniach interdyscyplinarnych;
– jakie warunki musi spełniać zespół twierdzeń aby dysponował statusem teorii naukowej.
 
Aby zawrócić internacjologię z błędnej drogi i przekształcić ją w naukę trzeba najpierw przeprowadzić dyskusję o jej przedmiocie poznania, następnie zaś o metodach możliwych do zastosowania w badaniach. Zwłaszcza należy wyjaśnić czym są i jakie funkcje pełnią nauki pomocnicze. Dyskusja ta jednak musi być świadoma, nieprzypadkowa, uczciwa (czyli jej celem ma być rzetelna wiedza, a nie obrona układów koleżeńskich) i trzeba ją prowadzić tak, aby doszło do sformułowania konkretnych wniosków. Przede wszystkim do udzielenia odpowiedzi na pytanie, czy można na tyle dookreślić przedmiot poznania, aby internacjologia zaczęła powoli spełniać kryteria dyscypliny nauki.
 
Dyscyplina nauki, jak pokazuje przykład politologii, którą to dyscypliną wzgardzili sami doktorzy politologii, nie tylko dopuszczając do przekształcenia jej w potoczną wiedzę o społeczeństwie, ale akceptując ten stan, a nawet go zaciekle broniąc (pokazuje to reakcja na Podstawowy dylemat politologii), wymaga ciągłej debaty, która musi mieć określone cele. Pierwszym celem jest zawsze przedmiot poznania.
 
3. Co powinna badać internacjologia?
Trzeba zgodzić się z Teresą Łoś-Nowak, że „Aby w badaniach nad stosunkami międzynarodowymi mogła nastąpić konsolidacja, konieczne jest z wielu względów porozumienie w sprawach o znaczeniu podstawowym, bo dotyczących przedmiotu i metodologii badań”[36]. Gdy profesor uwalnia się od zgubnego wpływu tezy o „dyscyplinie interdyscyplinarnej”i amerykańskich pseudoteorii, rozwija twierdzenie, które wskazuje drogę na przyszłość – a to rzadkie w polskiej internacjologii. Konsolidacja jest potrzebna i możliwa, oczywiście pod warunkiem, że nie będziemy dążyć do określenia przedmiotu poznania w taki sposób, że wszyscy uznają jego wykładnię. Przecież z pewnością sprzeciwią się jej zwolennicy politologii rozumianej jako „dyscyplina interdyscyplinarna”, niezależnie jakie argumenty wysuniemy.
 
Pójdźmy drogą wskazaną przez Łoś-Nowak i spróbujmy wstępnie rozważyć problem przedmiotu poznania internacjologii. Być może realna jest przynajmniej częściowa konsolidacja. Dlatego proponuję zespół twierdzeń konkurencyjnych wobec tego, co przedstawił Haliżak w Geoekonomii. Krytykować i odwracać uwagę od spraw istotnych, jak z ochotą czynią to pseudopolitolodzy, może każdy. W nauce jednak sama krytyka nie wystarczy. Idzie przecież o konfrontację programów badawczych, które określają nasze zdolności opisu i wyjaśniania rzeczywistości.
 
Czy internacjologia zajmuje się narodami, państwami, czy jej obiekt poznania jest inny? Być może nauka ta po prostu bada relacje uczestników stosunków międzynarodowych i ich role w systemie międzynarodowym? Czy jednak takie określenie przedmiotu poznania może nas zadowalać? Czy nie jesteśmy w stanie powiedzieć o nim znacznie więcej? A może jest to desygnat zjawiska, które nie istnieje?
 
Paradoksem nauki o stosunkach międzynarodowych jest już ten oczywisty fakt, iż narody nie są uczestnikami tego, co nazywa się „stosunkami międzynarodowymi”. Pojęcie „narodu” jest mgliste, natomiast stosunki międzynarodowe nie istnieją, jeśli rozumieć przez nie stosunki między narodami. Naród nie może być podmiotem politycznym i nie może utrzymywać stosunków z innym narodem.
 
  W ramach gatunku ludzkiego narody tworzą zbiorowości. Zbiorowość to kluczowa kategoria socjologiczna i musi być rozumiana socjologicznie. Nie można jej pojmować intuicyjnie, ani w sposób specyficzny definiować na potrzeby internacjologii, jeśli dorobek socjologii jest pomocny w zrozumieniu zjawisk międzynarodowych. Myślę, że przekonywająco wykazałem, iż aparat terminologiczny i teoretyczny socjologii może być jedyną podstawą wyjaśniania w nauce o stosunkach międzynarodowych[37]. Narody zrozumiemy tylko dzięki analizie socjologicznej, podobnie jak stosunki wewnątrz gatunku ludzkiego, także te określające jego funkcjonowanie w przestrzeni i czasie.
 
Narody same w sobie nie są zorganizowane i dlatego, chociaż na siebie oddziałują, nie mogą być uczestnikami czegokolwiek. Członkowie narodów mogą przecież żyć i często żyją w różnych państwach. Już tylko dlatego stosunki międzynarodowe nie istnieją, a samo określenie „stosunki międzynarodowe” jest metaforą. Wprawdzie istnieje coś takiego, jak lojalność narodowa, ale przecież nie wyraża ona wierności wobec narodu, natomiast oznacza przywiązanie do państwa będącego nośnikiem tożsamości narodowej. Tutaj przedmiotem poznania nie jest naród, tylko zupełnie inny obiekt: państwo narodowe.
 
Warto więc zapamiętać banalną tezę: sformułowanie „stosunki międzynarodowe” nie sposób rozumieć dosłownie. Tworzy ono typową przenośnię.
 
Ponieważ przez pryzmat narodu nie opiszemy zadowalająco tego, co nazywamy „rzeczywistością międzynarodową”, najlepiej byłoby zaprzestać używania terminu „stosunki międzynarodowe”. Jeśli tak się nie dzieje, to dlatego, że brak obecnie pojęcia zastępczego.
 
Na razie nie pozostaje nam więc nic innego, jak pogodzenie się z faktem, że wiedza o funkcjonowaniu gatunku ludzkiego w przestrzeni globalnej i czasie życia szeregu kolejnych pokoleń zaczęła być nieco bardziej systematycznie gromadzona, gdy państwa narodowe wyparły państwa dynastyczne, zdobywając dominujące pozycje. Dlatego dzisiaj nazywamy ją „nauką o stosunkach międzynarodowych” lub „internacjologią”. Tę wiedzę budowano przez trzysta lat (zwykle bez świadomości przedmiotu poznania – intuicyjnie) na gruncie rozmaitych idei prawa narodów, ale obecnie to już nie wystarcza, ponieważ wiemy, że prawo nie może być podstawą takiej wiedzy, a na dodatek jej przedmiotem nie są w ogóle narody, tym bardziej zaś nie są ich stosunki.
 
Internacjologia ma fatalne pochodzenie, ponieważ jako uboczny produkt dyplomacji do dzisiaj pozostaje bękartem polityki. Jej język musiał kształtować się jako język metafor przeplatanych jawnymi fałszerstwami. Podstawy internacjologii zostały sformułowane na gruncie założeń doktrynalnych prawa narodów[38]. Powstawały na konferencjach pokojowych, gdy nie badano rzeczywistości, ale próbowano wykazać uprawnienia władców i tego, co wówczas rozumiano jako „narody”, co stało się potem fundamentem nacjonalizmu i nacjonalistycznego imperializmu. Kontynuowanie dzisiaj tradycji dyplomatycznej i prawniczej przekreśla szanse zdobycia przez internacjologię nie tylko statusu dyscypliny nauki, ale w ogóle uznania jej za naukę.
 
Internacjologia, jeśli uprawiający ją mają ambicje naukowe, powinna obecnie zajmować się rzeczywistością, a nie wywodami doktrynalnymi, czyli egzegezą dogmatów. Do niczego nie doprowadzi ciągłe referowanie poglądów rzekomych szkół naukowych czy zestawianie paradygmatów. To mogą być czynności podejmowane przez prymusów, którzy niczego nie wnoszą do badań. Poważni uczeni, niezależnie od wieku i stopnia naukowego, badają rzeczywistość określoną teorią przedmiotu poznania dyscypliny naukowej.
 
Paradoksalnie więc, nauka o stosunkach międzynarodowych nie bada ani narodów, ani ich relacji. Posługiwanie się metaforą „stosunki międzynarodowe” rodzi jednak jeszcze inny problem. Wyjaśnianie zjawisk nazywanych „międzynarodowymi” jest możliwe tylko w perspektywie państwowocentrycznej, ponieważ nie została dotychczas podważona teza, że polityczne organizacje terytorialne są organizatorami przestrzeni, w której funkcjonuje gatunek ludzki. Jednak łatwo ustalić na początku XXI w., iż koncentracja na stosunkach, nawet na stosunkach państw, nie pozwoli na zrozumienie obecnego sposobu organizacji naszego gatunku na Ziemi, a ostatecznie przecież o to idzie w tej nauce. Internacjologia musi wyjaśnić jak gatunek ludzki funkcjonuje w przestrzeni i czasie rozumianych jako wymiary jego egzystencji. Obecność państw to tylko jeden z elementów jej organizacji w tych wymiarach. Drugim składnikiem są z pewnością stosunki państw, ale to wszystko razem nie wystarczy do wyodrębnienia przedmiotu poznania nowej dyscypliny nauki.
 
Dzisiaj internacjologia musi pokazać jak nasz gatunek kształtował swoje pozycje od czasów, gdy stworzył pierwsze polityczne organizacje terytorialne, a następnie budował starożytne imperia i opanował planetę nazwaną przez siebie „Ziemią”. Przecież dzieje podbojów Asyrii, starożytnej Persji, Grecji i Rzymu należą do tego, co metaforycznie nazywamy „historią stosunków międzynarodowych”. Tak samo należy do niej na przykład rywalizacja politycznych jednostek terytorialnych w przestrzeni dzisiejszych Chin i Półwyspu Indyjskiego oraz obu Ameryk. Historia stosunków zachodzących pomiędzy terytorialnymi zjednoczeniami politycznymi i podmiotami przekraczającymi ustanowione przez nich granice rozciąga się na tysiące lat i obejmuje przestrzeń kuli ziemskiej.
 
Stworzenie teoretycznych podstaw internacjologii nie będzie możliwe bez teorii systemu regulującego zależności przestrzeni jako wymiaru egzystencji gatunku ludzkiego. W nim ów gatunek podlegał i nadal podlega grupowaniu podzielony na rozmaite całości społeczne, wśród których kluczowa pozycja przypada terytorialnym podmiotom politycznym. Dla internacjologów kluczowe znaczenie ma zresztą nie tylko przestrzeń, jak to jest w geopolityce i w jej nieudolnej częściowej kopii (wbrew tezie Haliżaka), czyli w geoekonomii. Dla nich takim samym zagadnieniem badawczym jest problem czasu, drugiego wymiaru egzystencji gatunku ludzkiego.
 
Internacjolodzy (w odróżnieniu od geopolityków i geoekonomistów, a także innych teoretyków stosunków międzynarodowych) muszą odpowiedzieć na proste z pozoru pytanie: kiedy zostały zainicjowane stosunki nazywane metaforycznie „międzynarodowymi” i jak należy interpretować ich istnienie w czasie. Odpowiedzieć nie tak, jak czyni się to w podręcznikach wiedzy o stosunkach międzynarodowych, intuicyjnie, mgliście, dogmatycznie (powtarzając truizmy prawników), ale w sposób naukowy, czyli ugruntowany źródłowo. Konieczne są ustalenia odnoszące się do literatury historycznej, która oferuje pomoc. Dziwnym trafem internacjolodzy nie są skłonni, aby z niej skorzystać i zadowalają się ogólnikami o systemie westfalskim (bez jakiejkolwiek znajomości samego traktatu westfalskiego).
 
Z pewnością dzisiaj już żaden poważniejszy badacz nie twierdzi, że stosunki międzynarodowe istnieją od pokoju westfalskiego[39]. Niczego nie wyjaśnia popularny u nas podział na stosunki przedwestfalskie, system westfalski i postwestfalski. Taki wywód należy do czynności pseudonaukowych, już tylko dlatego, że nie został ugruntowany źródłowo. Rok 1648 nie był żadnym istotnym przełomem w organizacji gatunku ludzkiego w dostępnej mu przestrzeni. Jeśli w ogóle można mówić o momentach zwrotnych, to oczywiste jest, że kluczowe znaczenie miały przełomy w procesach organizacji gatunku ludzkiego w przestrzeni, procesach, które go w niej dzieliły, selekcjonowały i lokowały w konkretnych niszach geograficznych. Problem w tym, że nie sposób uchwycić ich przebiegu na podstawie wiedzy wykorzystywanej przez internacjologów. Można co najwyżej mówić o radykalnym przyspieszeniu procesów globalizacji wraz z odkryciami geograficznymi (ale nie tylko Europejczyków, lecz także np. Azjatów i mieszkańców wysp oceanicznych) i ekspansją kolonialną, a potem wskutek niezwykle szybkiego rozwoju technologii oraz postępu uprzemysłowienia w XIX i XX w.
 
W końcu przyjdzie nam uznać, że zrozumienie przedmiotu poznania na gruncie narodowym i w kontekście globalizacji nie wystarczy. Trzeba poszukiwać innych punktów w czasie, aby stworzyć poważną teorię internacjologii, która nie będzie teorią stosunków międzynarodowych, ponieważ przedmiotem takiej teorii nie wolno określać tego, o czym wiemy, że nie istnieje. A z pewnością stosunki międzynarodowe są fikcją.
 
Internacjologia musi być rozwijana na podstawie teorii organizowania się i funkcjonowania gatunku ludzkiego w przestrzeni globalnej i w czasie mu dostępnym w okresie jego mobilizacji politycznej, ponieważ mobilizacja polityczna pchnęła ludzi do nowych działań i stała się impulsem do budowania instytucji i struktur społecznych nieznanych w życiu rodowym i plemiennym. Początek mobilizacji politycznej jest zarazem momentem przełomowym w dziejach naszego gatunku, w którym zainicjowano relacje nazwane kilka tysięcy lat później „międzynarodowymi”.
 
W procesie określania przedmiotu poznania internacjologii staje się oczywiste, że badaczom musi chodzić nie tylko o interakcje zorganizowanych zbiorowości, o ich stosunki, ale także o struktury powstałe w wyniku procesów przebiegających w czasie życia wielu pokoleń. Być może zresztą te struktury okażą się nadrzędne wobec stosunków całości społecznych, ponieważ z biegiem czasu coraz bardziej określają przebieg owych relacji, nadając im ramy, oblekając w sztywny gorset. Już istnienie takiego elementu owej struktury, jak politycznie ustanowiona i utrzymywana granica, powinno dawać wiele do myślenia i zmodyfikować wyjaśnianie tego, co nazywamy „stosunkami międzynarodowymi”.
 
Początkowym punktem w czasie będzie z pewnością wspomniane powstanie pierwszych terytorialnych jednostek politycznych, czyli podmiotów dzisiaj nazywanych państwami. Miało to miejsce, jak wykazałem nie w efekcie budowania metafor czy spekulacji, ale odwołując się do badań historycznych, około sześć tysięcy lat temu[40]. Od tego czasu wyłaniały się lokalne systemy grupujące takie zjednoczenia, które rozrastały się i stopniowo wchodziły ze sobą w kontakty. Aż do momentu, gdy powstał globalny system państw w XIX i XX w., czyli światowy układ kompleksowych interakcji terytorialnych jednostek politycznych. Te dwa punkty w czasie mają kluczowe znaczenie dla zrozumienia przedmiotu poznania internacjologii.
 
Tak uchwycony problem czasu stosunków międzynarodowych ma charakter wstępny i wymaga dalszych badań. Dotychczasowe ustalenia pozwalają już jednak wykazać, że internacjologia faktycznie zajmuje się zjawiskami liczącymi około sześć tysięcy lat[41]. Jej przedmiotem poznania są skutki wyłonienia terytorialnych podmiotów politycznych w postaci najpierw lokalnych i regionalnych struktur, a potem globalnej struktury, określającej sposób istnienia gatunku ludzkiego. Ta struktura jest efektem specyficznego organizowania ludzi w rozmaite ramy – terytorialne i pozbawione atrybutu terytorialności. Jednak sześć tysięcy lat temu gatunek ludzki niewątpliwie wszedł na drogę budowania i utrzymywania politycznych organizacji terytorialnych. On pozostaje na niej do dzisiaj, cały czas żyjąc w specyficznym systemie (nie można określić go mianem „systemu międzynarodowego”). Także obecnie niektóre takie jednostki przestają istnieć i na ich miejsce powstają nowe. Ten proces będzie trwał nadal i on aktualnie określa podstawowe zależności w ramach naszego gatunku.
 
Jeśli mówimy o historii stosunków międzynarodowych, mamy na myśli okres około sześciu tysięcy lat, lecz przedmiotem badań nie są relacje narodów tylko bardziej złożone zjawiska, których kluczową częścią są ciągi interakcji państw będących zjednoczeniami ludzi ustanawiających porządek w przestrzeni oraz ciągi interakcji podmiotów zdolnych przekraczać granice wytyczone i chronione przez państwa. Wspólnie tworzą one procesy przebiegające w wielkiej przestrzeni, a obecnie już w przestrzeni globalnej w czasie życia kolejnych pokoleń ludzi. Wraz z ich skutkami w postaci układów sił i systemowych zależności pomiędzy podmiotami. Efektem tego jest specyficzna, konkretna struktura społeczna w przestrzeni, która istnieje i podlega przeobrażeniom od mniej więcej sześciu tysięcy lat. Ona wymaga nazwania i badania, jako doniosły obiekt, ponieważ jej wyjaśnienie wiele wniesie do zrozumienia natury i funkcjonowania naszego gatunku.
 
Zauważmy od razu, że tak rozumiany obiekt poznania internacjologii kształtował się w miarę politycznego organizowania gatunku ludzkiego i dla jego funkcjonowania kluczowe znaczenie mają zjawiska polityczne. Dlatego to, co metaforycznie nazywamy „stosunkami międzynarodowymi” tworzą przede wszystkim stosunki polityczne, ale „stosunki międzynarodowe” nie ograniczają się do nich. Nie oznacza to jednak, że internacjologia jest częścią politologii, tylko że przedmioty poznania politologii i internacjologii zachodzą na siebie, a politologia jest bardzo ważną nauką pomocniczą internacjologii. Zachodzi też związek odwrotny. W każdym razie mamy do czynienia z dwoma doniosłymi przedmiotami poznania, uzasadniającymi istnienie odrębnych dyscyplin nauki.
 
To, co nazywa się „międzynarodowymi stosunkami politycznymi” ma dla internacjologii znaczenie podstawowe, ale takie relacje są tylko fragmentem przedmiotu badań tej dyscypliny nauki, którego nie wyjaśni się bez skorzystania z dorobku politologii, zwłaszcza z jej teorii zjawisk politycznych. Pamiętając przy tym oczywiście, że określenie „międzynarodowe stosunki polityczne” to także metafora. Faktycznie bada się przecież stosunki podmiotów politycznych, przede wszystkim dysponujących atrybutem terytorialności.
 
Internacjologia nie jest częścią politologii już tylko dlatego, że wyłonienie terytorialnych zjednoczeń politycznych prowadzi do politycznej organizacji gatunku ludzkiego, jednak państwa czerpią swoją energię z innych typów stosunków i takie stosunki, w szczególności ekonomiczne i kulturowe w ogromnej mierze rozwijają się w efekcie penetracji granic politycznych przez ludzi i ich organizacje. Efektem powstania państw było przeobrażenie wielu struktur, nie tylko politycznych, ale także ekonomicznych i kulturowych. Do tego, co się nazywa „stosunkami międzynarodowymi” należą stosunki polityczne, gospodarcze i kulturowe. Oznacza to, że przedmioty poznania politologii i internacjologii muszą być określone odrębnie. One wprawdzie na siebie częściowo zachodzą, ale ostatecznie są inne.
 
Przedmiotem poznania politologii są zjawiska polityczne, a przedmiotem poznania internacjologii są zjawiska związane z kształtowaniem struktur określających zależności w ramach gatunku ludzkiego w przestrzeni i czasie jego egzystencji, ostatecznie w przestrzeni globalnej w ciągu ostatnich sześciu tysięcy lat. Część „zjawisk internacjologicznych” ma charakter polityczny, a na dodatek odgrywają one kluczową rolę w ustalaniu podziałów w ramach gatunku ludzkiego i jego rozmieszczeniu w przestrzeni oraz ewolucji w czasie.
 
Przedmiot poznania internacjologii może i musi być badany przez politologów, ekonomistów, kulturoznawców, prawników itd. (dokładnie tak samo jak przedmiot poznania biologii może i musi być badany przez matematyków, fizyków, chemików itd.), jeśli jednak jest doniosły, jeśli poznaje się go przez pokolenia i czyni przedmiotem nauczania na poziomie wyższym, należy postawić pytanie o potrzebę i możliwość nadania mu statusu dyscypliny nauki. Dojdzie do tego wtedy, kiedy tylko zostanie to w odpowiedni sposób uzasadnione, przede wszystkim przez wyodrębnienie przedmiotu poznania o wielkim znaczeniu, na przykład dla wyjaśnienia funkcjonowania gatunku ludzkiego. Warunkiem jest jednak nie tylko rezygnacja z nonsensownej tezy o „dyscyplinie interdyscyplinarnej”, zaprzestanie rozwijania pseudonaukowych „teorii stosunków międzynarodowych”, świadomość odrębności przedmiotu poznania, ale także zdolność prowadzenia nad nim debaty. Oczywiście nie metodą kopiowania wizji imperialnych tylko budowania hipotez wymagających konfrontacji i krytyki.
 
W efekcie tego obiekt ten będzie jawił się jako ważny i nowa dyscyplina zaprezentuje wiedzę, która zostanie uznana jako osiągnięcie badawcze, ponieważ będzie to wiedza lepiej opisująca i wyjaśniająca zjawiska metaforycznie nazywane „międzynarodowymi”, aniżeli wiedza dostarczana przez uczonych z dyscyplin, które też badają obiekty tego typu. Tak internacjologia może nawet kiedyś stanie się programem badawczym w sensie nadanym temu terminowi przez Imre Lakatosa[42]. Nie w efekcie odwoływania się do metafor i naiwnych pseudoteorii, ale dzięki stworzeniu teorii, która lepiej wyjaśni zjawiska określane dzisiaj „międzynarodowymi” aniżeli czynią to prawo, historia, kulturoznawstwo czy ekonomia. Innej drogi nie ma, jeśli internacjologia ma przetrwać i przekształcić się z obiektu krytyki i drwin w dyscyplinę nauki.
 
Nowa dyscyplina, nawet jeśli już ustali swoje miejsce wśród innych dyscyplin, dalej musi być rozwijana przede wszystkim z zakresie teorii jej przedmiotu poznania. Przy czym teoria ta musi być traktowana jako narzędzie służące zarówno do określania tożsamości dyscypliny nauki, jak i wyjaśniania rzeczywistości. Jeśli ten proces osłabnie, wówczas inne, starsze, bardziej dynamiczne dyscypliny nauki zastąpią internacjologię. Z tym stanem mamy do czynienia obecnie. W połowie XX w. doszło do dynamicznego rozwoju elementarnej wiedzy z zakresu internacjologii, która pozwoliła zrozumieć ograniczenia geopolityki i wskazała kierunki dalszych badań[43]. Został on jednak zahamowany i jeszcze dzisiaj dominują tendencje, których wyrazem jest obecnie doktryna geoekonomii.
 
Geoekonomia jest tylko kolejnym sztandarowym dowodem, że internacjolodzy przełomu XX i XXI w. nie rozumieją podstawowych problemów własnej dyscypliny nauki, w szczególności zaś jej przedmiotu poznania. To pseudoteoria, wyłącznie o znaczeniu zastępczym. Niczego nie wyjaśnia, a nawet zaciemnia obraz rzeczywistości dostarczając jej błędnej, pełnej sprzeczności interpretacji.
 
Nie dojdzie do rozwoju internacjologii bez zrozumienia, że przedmiot poznania dyscypliny trzeba definiować w przestrzeni i czasie, a wymiary te nie mogą być rozumiane intuicyjnie i nie można ich traktować tak, jak czyni się to w geopolityce i geoekonomii. Na gruncie tych doktryn problem czasu się pomija, a przestrzeń fetyszyzuje.
 
Przestrzeń i czas w rozumieniu internacjologii są wymiarami fizycznego istnienia państw oraz innych uczestników stosunków nazywanych „międzynarodowymi”, wiążących ich struktur, regulujących ich zachowania instytucji i są względne. Już tylko dlatego, że czym innym przestrzeń i czas są na przykład dla rządów, w polityce, czym innym dla uczonych badających tę problematykę.
 
Dla ośrodków władzy przestrzeń stosunków międzynarodowych znajduje się poza państwem, czyli jest jedynie wymiarem, w którym ono ma fizycznie przetrwać, gdzie w warunkach współpracy i rywalizacji pozyskuje się zasoby, aby generować siły i gdzie możliwa jest ewentualna ekspansja. Natomiast dla badacza przestrzeń jest wymiarem istnienia terytorialnych zjednoczeń politycznych, które tworzą system zależności określających jak egzystują nie tylko poszczególne zbiorowości ludzi, ale w ogóle przesądzających o sposobie funkcjonowania gatunku ludzkiego. Interpretacja polityczna koncentruje się na interesach, natomiast wykładnia naukowa przedmiotem rozważań czyni całość zależności i wyjaśnia je jako jedną strukturę.
 
Czas jest także różnie pojmowany. Politycy zwracają na niego małą uwagę, a często może w ogóle go nie dostrzegają, czego efektem jest między innymi stosunek do problemu czasu na gruncie geopolityki. Politycy dzielą czas na przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Ich interesuje historyczna wykładnia przeszłości, którą traktują jako narzędzie własnej polityki. Współczesność jest momentem aktualnie prowadzonych przez nich zmagań. Politycy przyszłość zwykle widzą jako okres wzrostu i ewentualnie ekspansji. Niekiedy przedmiotem zainteresowania stają się zagrożenia.
 
 W praktyce czas jest wymiarem, w którym ma miejsce akt przetrwania kruchego zjednoczenia politycznego. Zdaje się jednak, że niewielu mężów stanu zrozumiało ten problem. Uczony nie może na przedmiot poznania spoglądać ich oczami.
 
Dla internacjologa czas jest przede wszystkim wymiarem istnienia systemu interakcji państw, w którym ich stosunki podlegają ewolucji, egzystencja części politycznych jednostek terytorialnych dobiega końca, a na ich miejsce wkraczają inne. Ostatecznie czas jest wymiarem trwania systemu interakcji określających pozycje i działania państw oraz innych podmiotów zdolnych przekraczać ustanowione i utrzymywane przez nich granice, wraz z będącymi ich efektem strukturami społecznymi i towarzyszącymi im instytucjami. On przesądza o sposobie istnienia i funkcjonowania tych bytów, a tym samym rozstrzyga o tym, jak ludzie współpracują i rywalizują w dostępnej im przestrzeni. W czasie przebiega selekcja zjednoczeń ludzi.
 
Internacjologia nie może badać przestrzeni i czasu (jak postuluje Edward Haliżak w doktrynie geoekonomii), ale musi traktować je jako wymiary istnienia swego przedmiotu poznania. Tym przedmiotem poznania mogą być tylko realnie istniejące całości społeczne, ich stosunki i systemy zależności wraz z instytucjami regulującymi wzajemne relacje. Te obiekty są złożone z ludzi, czyli z organizmów ukształtowanych w procesie ewolucyjnej selekcji.
 
Internacjologia może być nauką, ale nie będzie nią wtedy, gdy uprawiający ją akademicy będą posługiwać się terminami traktowanymi jako klucze do poznania rzeczywistości, typu „turbulencje”, „długie cykle” czy „geoekonomia”. Taka metaforyka niszczy poznanie, przede wszystkim kierując je ku zjawiskom powierzchownym, aktualnie przyciągającym uwagę. Internacjologia nie może też odwoływać się do koncepcji religijnych i politycznych. Nie może czerpać przypadkowych inspiracji. Jeśli internacjologia ma być nauką, musi dysponować teorią swego przedmiotu poznania, a uprawiający ją uczeni muszą wykazać się zdolnością selekcji dorobku dyscypliny. W przypadku internacjologii ten przedmiot poznania jest możliwy do określenia i to w sposób o wiele bardziej wnikliwy, aniżeli uczyniłem to powyżej, jeśli tylko zostaną rozwinięte poważne badania.
 
Wiedza o przedmiocie poznania pozwoli ograniczyć próby przekształcania internacjologii w pseudonaukę przypominającą psudopolitologię. One prawdopodobnie całkowicie nie zanikną, ponieważ problematyka międzynarodowa jest popularna w mediach, a niemała liczba pracowników uniwersytetów chce być znana, sławna, a nawet marzy o statusie celebrytów w rodzaju Francisa Fukuyamy i Leszka Balcerowicza. Możliwe są więc kolejne pseudonaukowe propozycje w rodzaju geoekonomii. Jeśli jednak będzie dostępna teoria przedmiotu poznania krytyka pseudonauki okaże się znacznie łatwiejsza.
 
Naukowość teorii wynika nie tylko z tego, że nie jest eklektycznym zbiorem twierdzeń, ale taka teoria wychodzi od przedmiotu poznania i określa go jako element rzeczywistości. Określa go z biegiem czasu w wyniku debaty tak, że lepiej wyjaśnia dany przedmiot poznania od wiedzy potocznej, doktrynalnej i ewentualnie innych teorii i dyscyplin naukowych, jeśli takie istnieją.
 
Oznacza to także, że teoria przedmiotu poznania internacjologii nie może być określana jako „realistyczna”, „liberalna” czy „feministyczna”, ponieważ twory oznaczone wyliczonymi przymiotnikami z samej swojej istoty nie mają charakteru naukowego. Jak wskazują ich nazwy, są to produkty ludzkiego umysłu o charakterze perswazyjnym, normatywne, które należy nazywać doktrynami. Teoria naukowa w szczególności nie może być teorią „realistyczną”, ponieważ „realizm” nie jest cechą umysłu ludzkiego, a tak zwane „poglądy realistyczne” są tylko efektem potocznej lub/i doktrynalnej interpretacji ludzkich zdolności[44].
 
4. Przedmiot poznania internacjologii
Nie tylko naukowe myślenie w kategoriach narodowych, ale także samej globalnej struktury państw jest dzisiaj anachronizmem, chociaż teoria państwowocentryczna nie została podważona. Dostępna wiedza pozwala nam na zupełnie inne określenie przedmiotu poznania internacjologii, poza doktrynami i bez fantazji charakterystycznych dla języka metafor.
 
Internacjologia powinna badać struktury społeczne gatunku ludzkiego w przestrzeni i czasie. Jednak nie wszystkie, a tylko te spośród nich, które określają jego wewnętrzne relacje i formy organizacyjne w dostępnej mu przestrzeni oraz w szczególnym dla niego odcinku czasu – gdy został on poddany mobilizacji politycznej. Wtedy zaczęła się kształtować obecna struktura określająca globalne funkcjonowanie ludzkości, która istnieje nie w ramach rodzin, rodów i plemion, ale zupełnie inaczej.
Nie ulega bowiem wątpliwości, że w pewnym momencie ewolucji społecznej organizacji gatunku ludzkiego nastąpił zasadniczy przełom. Doszło do niego wtedy, gdy ludzie zostali poddani procesom grupowania ich w zjednoczenia zmierzające do ustanowienia z powołania porządku wedle jego specyficznego wyobrażenia w całym znanym im świecie. Najpierw działając z woli boga, pod kierownictwem kapłanów, a później dynasty, by z czasem łączyć się w imię praw rasy lub wiary w przeznaczenie do wielkich czynów jednej z klas społecznych, prowadzeni przez partie. Wtedy oni rozpoczęli życie odmienne od realizowanego w rodzinie czy w ramach plemienia. Zmiana ta nie nastąpiła z ich własnej woli, doszło do niej nie w efekcie przemyśleń, ale wskutek masowych procesów społecznych, które przeobraziły formy egzystencji gatunku ludzkiego.
 
Bliższa analiza przedmiotu poznania internacjologii prowadzi do wniosku, że powinna nim być poliarchia, którą tworzy system polityczny regulujący funkcjonowanie gatunku ludzkiego w dostępnej mu przestrzeni od czasów zapoczątkowania łączenia ludzi w pierwsze zjednoczenia dążące do ustanowienia z powołania powszechnego porządku. Mamy tu do czynienia nie z systemem międzynarodowym, ale z systemem politycznym, ponieważ jest to struktura zjednoczeń ludzi działających w szczególny sposób (określony jako polityczny[45]), różny od postępowania organizacji kulturowych i gospodarczych[46]. Podstawowe zjednoczenia w ramach poliarchii mają charakter terytorialny, są ze sobą powiązane i stale oddziałują na siebie w układach sił, a ich status określa nie podmiotowość gospodarcza czy kulturowa, ale polityczna.
 
Samo słowo „poliarchia” jest używane w sposób specyficzny w polskiej internacjologii. Wedle mojej wiedzy, poza mną dotychczas nikt nie pisał o poliarchii, natomiast „stosunkom międzynarodowym” przypisuje się w literaturze przedmiotu cechę „poliarchiczności”[47]. To zasadnicza różnica, nawet jeśli „poliarchiczność” rozumie się jako właściwość, wyróżnik struktury nazywanej metaforycznie „międzynarodową”. Podczas lektury prac internacjologicznych zastanawia jednak coś jeszcze, a mianowicie fakt, że nikt nie próbuje wyjaśnić na czym polega owa poliarchiczność struktur międzynarodowych. Termin ten nie znalazł się także w Encyklopedii politologii, co musi dziwić, ponieważ dość często występuje w literaturze internacjologicznej, a samej anarchii nie da się wyjaśnić bez odniesienia jej do poliarchii.
 
Po głębszej analizie tekstów internacjologicznych jasne staje się, że nieobecność pojęcia poliarchii w Encyklopedii politologii nie jest przypadkiem. Autorzy posługujący się nie rzeczownikiem „poliarchia”, ale przymiotnikiem „poliarchiczność” używają go intuicyjnie, bez zrozumienia jego treści. Dlatego ona nigdzie nie została wyjaśniona. Nie wiemy, co znaczy sformułowanie „poliarchiczność stosunków międzynarodowych”. Słowo to jest po prostu mechanicznie kopiowane. Gdyby było inaczej musiałoby ono stać się przedmiotem refleksji i trafić do zestawu podstawowych haseł Encyklopedii politologii. Tym bardziej, że jest tam hasło poświęcone anarchii.
 
Wiele wskazuje, że w 2006 r. wprowadziłem termin poliarchia do analizy internacjologicznej (nawet jeśli nie jestem uznawany za internacjologa i moją książkę zacięci obrońcy ortodoksji uparcie ignorują, wybierając intuicyjne kopiowanie terminów, których nie rozumieją[48]) jako rzeczownik oznaczający konkretną strukturę społeczną, ukształtowaną w procesie ewolucji społecznej gatunku ludzkiego, jednocześnie podkreślając, że sam termin i zjawiska z nim związane można wyjaśnić tylko w kontekście anarchii i monarchii[49]. Nie posłużyłem się terminem intuicyjnie, nie potraktowałem jako metaforę, ale odniosłem go do zjawisk rzeczywistych, obszernie przedstawiając zasadnicze elementy poliarchii.
 
Chociaż w Anarchii i policentryzmie jeden rozdział nosi tytuł „Poliarchia”, cały tom jest faktycznie poświęcony analizie zjawisk związanych z funkcjonowaniem poliarchii, nawet jeśli są one niekonsekwentne, ponieważ wówczas próbowałem jeszcze rozumować w kategoriach teorii stosunków międzynarodowych, które dzisiaj odrzucam. Dopiero po pewnym czasie zrozumiałem, że nigdy nie będą one niczym więcej aniżeli symulowaniem nauki. Dalsze badania pokażą czy w sposób oryginalny posłużyłem się terminem i czy powyższa teza jest słuszna.
 
W każdym razie kwestie te powinny być rozważone przez internacjologów. Zwłaszcza tych, którzy piszą o „poliarchiczności” zjawisk nazywanych „międzynarodowymi”. Czy czasem oni nie posługują się nieświadomie słowem „poliarchiczność” jak metaforą (podobnie jak posługują się pojęciami „wielobiegunowości”. „turbulencji” i „równowagi sił”), a ja używam pojęcia poliarchia w odniesieniu do konkretnego obiektu, stanowiącego ważny przedmiot poznania i obiekt ten poddałem wstępnej analizie? Obecnie wskazuję, że obiekt ten powinien być uznany za przedmiot poznania nowej dyscypliny nauki, jaką jest internacjologia.
 
Dobrze byłoby, aby sposób użycia przez mnie terminu poliarchia dokładnie zbadali też ci, których nazywam pseudopolitologami, ponieważ politologię przekształcili w potoczną wiedzę o społeczeństwie w wywodach dotyczących metafor[50]. Może w ten sposób udałoby się też lepiej wyjaśnić dlaczego metafory nie mogą być częścią języka analizy naukowej.
 
Poliarchia, jako system współzależności[51], zmusza państwa i inne istniejące w jej ramach podmioty (większość z nich istnieje w ramach państw, których granice przekracza, ale nieliczne istnieją ponad państwami, jak np. część organizacji terrorystycznych i korporacji, szczególnie zarejestrowanych w „rajach podatkowych”, gdy oficjalna siedziba ma charakter fikcyjny) do rozwijania coraz bardziej zaawansowanych form kooperacji i koegzystencji.
 
Naczelną instytucją systemu poliarchii jest układ sił regulujący zachowania i relacje zjednoczeń ludzi zmobilizowanych do ustanowienia powszechnego porządku wedle własnej wizji. Ten cel (czyli porządek) jest prezentowany jako nadrzędny, chociaż zwykle walka prowadzona jest nie po to, aby go osiągnąć, lecz koncentruje się na przetrwaniu lub uzyskaniu przewagi nad innymi podmiotami w dostępie do zasobów i rozwijaniu technologicznej zdolności ich przetwarzania na energię[52]. Celem nie jest więc jakakolwiek przestrzeń, ani geopolityczna, ani geoekonomiczna, ponieważ ludzie zgrupowani w państwa i inne struktury organizacyjne dążą do ustanowienia konkretnego porządku stosunków społecznych w dostępnej im przestrzeni i czasie. Na przykład do powołania porządku wyznaczonego przez Boga Aszura, określonego w wyobrażeniu Imperium Romanum, ładu komunistycznego, narodowosocjalistycznego, czy wreszcie świata jednobiegunowego, zbudowanego na zasadzie Pax Americana.
 
Tak określony cel nadrzędny jest swego rodzaju przysłowiowym „zajączkiem”, którego nie można złapać, ale to on w znacznej mierze określa zachowania ludzkich zbiorowości w ramach struktur organizacyjnych poliarchii. Do tego stopnia, że ludzie działają z powołania i gotowi są masowo zabijać bez wyrzutów sumienia, a nawet sami umierać. Ponieważ podstawową jednostką organizacyjną w tym systemie jest państwo, w praktyce nadrzędną zasadą dnia codziennego jest zapewnienie bezpieczeństwa politycznego, które osiąga się każdym dostępnym środkiem, także poświęcając życie ludzi. Gospodarka zawsze tworzy ważny środek przetrwania, będący subsystemem przetwarzania zasobów na energię w ramach politycznej organizacji terytorialnej. Ona jest środkiem, a nie celem państwa.
 
Bezpieczeństwo oznacza zdolność przetrwania państwa drogą reprodukcji jego struktur w przestrzeni i czasie (reprodukcja bywa związana z ekspansją) podczas rywalizacji z innymi zjednoczeniami, dzięki dostępowi do zasobów nadających się do przetwarzania na energię. Dlatego tak wielka rola przypada kontroli technologii. Jej zaawansowanie rozstrzyga o możliwej przewadze niektórych potęg nad innymi i określa hierarchię, pozwalając nielicznym na zajęcie pozycji mocarstwowych, a nawet budowę imperium, innych spychając do roli środka politycznego, który używa się i zużywa w walce.
 
System finansowy jest w ramach poliarchii subsystemem regulacji zachowań ludzi zaangażowanych w wytwarzanie energii z zasobów naturalnych, celem własnej reprodukcji i reprodukcji politycznego zjednoczenia terytorialnego, do którego oni przynależą. Każda inna jego funkcja ma charakter uboczny, a gdy zyskuje szczególne znaczenie (jak ostatnio spekulacje i drukowanie pieniądza), pociąga to za sobą zakłócenia w gospodarowaniu i zagraża utrzymaniu efektywności.
 
Kontrola zasobów i technologia nie są celami ostatecznymi, ale są celami szczególnie ważnymi, ponieważ realizacja tych dążeń rozstrzyga o zdolności ludzi zgrupowanych w danym zjednoczeniu do ich osobistej reprodukcji i reprodukcji (czyli przetrwania) samego zjednoczenia. Jednak w szczególnych okresach ustanowienie imperium może okazać się celem samym w sobie, do tego stopnia, że będzie prowadzić nawet do biologicznego niszczenia ludności państwa, które podjęło się takiej misji. Jak miało to miejsce na przykład we Francji napoleońskiej, Niemczech hitlerowskich czy stalinowskiej Rosji. Tak samo można mówić o ekonomicznej autodestrukcji, na przykład w starożytnym Rzymie czy dzisiaj w Stanach Zjednoczonych, gdy na prowadzenie wojen wydaje się środki bez żadnego umiaru, wielokrotnie przekraczające zdolności słabnącej gospodarki.
 
Do takich i innych krańcowych zachowań dochodzi dlatego, ponieważ podmioty polityczne same nie mogą określić granic swojej ekspansji, w tym nawet rozwoju własnej gospodarki. Zostają one wytyczone w układach sił wyznaczających ich postępowanie. Niektóre z tych układów tworzą warunki do ekspansji wymykającej się kontroli (chociażby ekspansja Prus w Europie do 1945 r. i Stanów Zjednoczonych od 1945 r. do chwili obecnej). Wtedy prowadzone są wojny bez określenia celu (lub po przyjęciu celów zupełnie fantazyjnych). Chociażby takie, jak amerykańskie wojny w Wietnamie, w Iraku i Afganistanie, gdy rachunek kosztów jest prowadzony wyłącznie wedle kalkulacji politycznej i nie dopuszcza się do głosu ekonomistów.
 
W warunkach podjęcia przez polityczne potęgi specyficznej działalności w obrębie poliarchii dochodzi nawet do kierunkowej selekcji ludzi, w tym specjalistów. Na przykład większość najbardziej wpływowych ekonomistów czyni się środkiem politycznym systemu i dobrze opłaca (najlepszym przykładem jest tutaj przypadek Alana Greenspana, w latach 1987-2006 szefa Amerykańskiej Rezerwy Federalnej, jednego z głównych reżyserów destrukcji gospodarki amerykańskiej i światowego kryzysu finansowego), a pozostałych dyskredytuje metodami czarnego PR (Nouriela Roubini nazwano po prostu „Doktorem Zagładą”, aby zdezawuować jego wnikliwe, niewygodne dla demokratycznych rządów analizy i dzisiaj w nagłówkach artykułów prasowych zwykle nie operuje się już jego imieniem i nazwiskiem tylko dezawuującym go hasłem). Natomiast przedstawicieli nauk społecznych selekcjonuje się zależnie od ich ideologicznego zaangażowania, w skrajnych przypadkach promując ideokopiarki i pozbawiając znaczenia badaczy posługujących się metodami naukowymi.
 
W układzie sił, a faktycznie w wielu układach sił, grupujących tak podmioty polityczne, gospodarcze, jak i kulturowe, dochodzi do konfrontacji potęg generowanych przez uczestników poliarchii. Nadrzędnym układem sił, ostatecznie określającym funkcjonowanie całego systemu, jest ten, w którym w danym momencie wytyczane są zależności obowiązujące w poliarchii. Tym układem jest układ sił politycznych jednostek terytorialnych, w aktach mobilizacji zdolnych operować każdym środkiem w zakresie niedostępnym pozostałym podmiotom. W nim uzewnętrznia się i realizowana jest potęga państw, gdy on zmienia się w przestrzeni i czasie, a szczególna rola przypada siłom generowanym przez mocarstwa. Początkowo ten układ sił miał charakter lokalny, potem regionalny. Dzisiaj ma już wymiar globalny, przy czym dzieli się na podukłady lokalne i regionalne.
 
O kształcie i funkcjonowaniu poliarchii ostatecznie przesądza układ sił terytorialnych jednostek politycznych, ale wpływają na niego także podmioty kulturowe (generujące symbolikę) i gospodarcze (w powierzchownym rozumieniu generujące zysk, lecz w kontekście całego systemu zarządzające przepływem energii). Poliarchia jest systemem politycznym pozostającym pod silnym wpływem podmiotów pozbawionych statusu politycznego, ponieważ to, co polityczne czerpie środki z tego, co nie jest polityczne. Dlatego system polityczny poliarchii nie jest wyizolowany, chociaż jego zasadniczą część tworzą potęgi daleko odbiegające od innych podmiotów w zakresie zdolności kształtowania rzeczywistości.
 
Poliarchia, za pomocą niezliczonej ilości układów sił (złożonych z podukładów regionalnych i lokalnych potęg politycznych, pozostających także pod oddziaływaniem wyspecjalizowanych układów sił gospodarczych i kulturowych), w które zawsze są zaangażowane terytorialne podmioty polityczne (inne układy sił nie należą do samej poliarchii, chociaż na nią oddziałują), reguluje relacje państw i wielu podmiotów, także kulturowych i gospodarczych. Od poliarchii, jej aktualnego stanu wyrażonego w bilansach układów sił (ale nie w równowadze sił), zależne są nawet typowe struktury nazywane „międzynarodowymi”, jak organizacje sportowe, terrorystyczne, banki spekulacyjne i fundusze hedgingowe. Są one zależne w tym sensie, że struktury poliarchii narzucają kierunki i określają ramy ich działaniom, z jednej strony ograniczając je, z drugiej jednak otwierając niespotykane dotychczas możliwości. Na przykład w spekulacjach kapitałem.
 
Już same fundusze hedgingowe są produktem poliarchii globalnej, ponieważ ona tworzy i utrzymuje rynki, wprawdzie ze sobą powiązane, ale jednak odrębne i wykazujące zróżnicowane zdolności rozwoju. Sterowanie strumieniami pieniędzy przepływającymi przez te rynki często nie prowadzi do produkcji dóbr, przyczynia się nawet do upowszechniania nędzy i zależności kolonialnych w wielu regionach, ale pozwala spekulantom generować zyski także w okresie bessy na giełdzie, a nawet głębokiego kryzysu gospodarczego w efekcie trafnego obstawiania tendencji zmian zachodzących na rynkach. Działalność charakterystyczna dla funduszy hedgingowych (i wielkich banków spekulacyjnych typu Goldman Sachs i Deutsche Bank, prowadzących także po cichu działalność typową dla funduszy hedgingowych[53]) nie byłaby możliwa bez specyficznych struktur współczesnej poliarchii.
 
Nie oznacza to jednak, że w ramach poliarchii występuje to, co Haliżak nazywa „przestrzenią geoekonomiczną”. Analiza rzeczywistości nazywanej „międzynarodową” w kategoriach poliarchii ostatecznie dowodzi, że coś takiego nie istnieje. Obserwowany wzrost znaczenia podmiotów gospodarczych, przede wszystkim finansowych, jest głównie związany ze strukturą globalnego rynku, który faktycznie składa się ze zbiorów rynków o zróżnicowanej dynamice zmian, co umożliwia wielkie spekulacje finansowe, prowadzone poza kontrolą rządów. Nie idzie tu o jakąkolwiek przestrzeń, tym bardziej kształtowaną przez „geoekonomiczną działalność państw” (jak sugeruje Haliżak), ale o żywiołowe procesy zmian, wykorzystywane przez korporacje w warunkach spadku sprawności działania rządów demokratycznych. Zamiast „geoekonomicznej działalności państw” należy mówić o ich niedowładzie, co wykorzystują takie pasożytnicze twory, jak Goldman Sachs i Deutsche Bank(za nimi kryją się dziesiątki znacznie mniejszych banków, jak np. monachijskie konsorcjum bankowe Hypo Real Estate Holding czy monachijski HypoVereinsbank[54]).
 
Głównymi funkcjami układu sił poliarchii są regulacja stosunków społecznych gatunku ludzkiego i określanie dostępu poszczególnych podmiotów do zasobów, co przesądza o możliwości pozyskiwania z tych zasobów energii. Konstrukcja państwa powoduje, że zysk ma być środkiem do celu, a nie środkiem do wzrostu coraz większych struktur, które stają się „zbyt wielkie by upaść” i muszą być, jak typowe pasożyty, ratowane ze środków publicznych. Takie podmioty są ciężarem dla państwa, ponieważ obniżają jego sprawność. Gdy zysk banków staje się celem, któremu podporządkowana zostaje polityka rządów państw (jak w USA), musi to prowadzić do utraty kontroli nad budżetem tego państwa i zagraża jego egzystencji. Dlatego podział Stanów Zjednoczonych na kilka państw może być liczącym się remedium na dzisiejszy kryzys (podobnie jak podział Unii Europejskiej).
 
Państwo nigdy nie będzie „zbyt wielkie, by upaść”. Przeciwnie, państwo zbyt wielkie zawsze musi upaść, ponieważ jest częścią systemu politycznego poliarchii, a to oznacza, że nie tylko nie ma go kto ratować, ale wielu czeka na okazję by pożywić się jego pozostałościami. Nie tylko pozostałościami terytorium, ale także resztkami rynków zbytu i sfer wpływów.
 
Istnienie poliarchii, zwłaszcza zaś jej instytucji układu sił, pociąga za sobą wyłonienie wielu zjawisk. Należą do nich na przykład granice terytoriów, instytucje i organizacje ponadterytorialne (nazywane obecnie „międzynarodowymi”) czy strefy wpływów. Układ sił nie znajduje się w równowadze (nie występuje w nim jakakolwiek równowaga sił[55]), tocząca się w nim rywalizacja nie jest grą o sumie zerowej (kolejne podmioty są eliminowane z systemu poliarchii), ale ciągle się zmienia, w efekcie czego określane są aktualne wzajemne pozycje jego uczestników, czyli ich hierarchia. Walka w takim systemie nie polega tylko na fizycznym mierzeniu sił. Ta czynność nawet nie jest najważniejsza, a jedynie okresowo zyskuje na znaczeniu. Podstawową formą walki jest generowanie energii w wyniku przetwarzania zasobów, ponieważ dostępna energia przesądza o stanie populacji danego zjednoczenia politycznego, możliwym wzroście jej gospodarki i rozwoju technologicznym[56].
 
Podstawowymi cechami struktury poliarchii są hierarchia i policentryzm. Hierarchia jest naturalnym skutkiem zróżnicowanego dostępu do zasobów w efekcie już samego umiejscowienia państw w środowisku naturalnym, co przede wszystkim warunkuje ich zdolność reprodukcji biologicznej i ekonomicznej. Pogłębia ją rywalizacja w układach sił, gdy pozycje hegemoniczne, a nawet dominujące zdobywają nieliczne potęgi, czyli mocarstwa. W tej rywalizacji liczy się nie tylko energia pozyskiwana z zasobów naturalnych, ale także energia generowana w aktach wiary i ujawniana na przykład w wielkich konfrontacjach religijnych muzułmanów i chrześcijan. Policentryzm oznacza obecność szczególnych ośrodków regulujących relacje w poliarchii, w efekcie grupowania się mniejszych potęg wokół najsilniejszych, dysponujących przewagą w danym układzie sił, zdolnością hegemonii, a nawet dominacji.
 
Wprawdzie istnieje wiele typów najróżniejszych uczestników stosunków metaforycznie określanych „międzynarodowymi”, ale warunkiem istnienia tego rodzaju relacji jest obecność politycznych organizacji terytorialnych, czyli państw. Dopiero w efekcie ich pojawienia się doszło do wyłonienia niespotykanych dotychczas granic w przestrzeni dostępnej gatunkowi ludzkiemu (granice wytyczano od dawna przełamując bariery naturalne, ale były to inne granice, głównie budowane na więzach krwi i bliskim sąsiedztwie, rodowe i plemienne), uwarunkowanych poczuciem tożsamości religijnej, dynastycznej, narodowej, rasowej lub klasowej), utrzymywanych przez zjednoczenia ludzi wyposażone w wizje uniwersalnego porządku i zmierzające do jego ustanowienia każdym środkiem.
 
Właśnie tego typu zjednoczenia, polityczne, dzisiaj gwarantujące istnienie tych granic, dysponują zdolnością użycia środków w rywalizacji, która nie jest dostępna innym podmiotom społecznym z racji specjalnego – przede wszystkim uczuciowego[57] – zaangażowania ludzi. Dlatego to one, a nie na przykład związki zbudowane na pokrewieństwie, korporacje czy miasta przesądzają o sposobie istnienia, podziałach i rozmieszczeniu gatunku ludzkiego na Ziemi. Korporacje i miasta nie mogą utrzymywać takich granic jak państwa i nawet najpotężniejsze są o wiele mniej efektywne w rywalizacji o zasoby oraz kontrolę przetwarzania ich na energię. Dlatego podstawowymi elementami poliarchii nie są miasta i wielkie firmy (nawet takie, jak Goldman Sachs i Deutsche Bank, gdzie obowiązuje szczególna kultura korporacyjna, której pewne elementy przypominają tajny związek), ale państwa.
 
Polityczne zjednoczenia o statusie terytorialnym nie są samotnymi graczami w ramach struktur społecznych gatunku ludzkiego. Suwerenność państw nie oznacza absolutnej niezależności tylko szczególny status wobec podobnych im i innych podmiotów grupujących ludzi. Efektem tego statusu, określanego w walce toczącej się w układach sił, jest wyjątkowa zdolność korzystania z zasobów wytwarzanych i będących w dyspozycji przede wszystkim podmiotów gospodarczych (generujących zysk, jednak w pierwszym rzędzie  odpowiedzialnych za przetwarzanie zasobów na energię), ale także kulturowych (generujących wiedzę i symbolikę).
 
Teoria poliarchii zupełnie inaczej pokazuje relacje pomiędzy zjawiskami politycznymi i gospodarczymi aniżeli geoekonomia, ponieważ bazuje na analizie zjawisk poddających się procedurom badawczym i uniemożliwia żonglerkę słowami, za którymi trudno dopatrzeć się konkretnych zjawisk. Dlatego jej wykład nie przybiera formy manifestu propagującego metafory intuicyjnie charakteryzujące rzekomą „przestrzeń geoekonomiczną”. Pisanie manifestów należy pozostawić politykom i ich służącym, zgrupowanym w partiach, redakcjach gazet i think-tankach. Uniwersytet powinien zajmować się niezależnymi badaniami, prowadzonymi przy zastosowaniu metody naukowej.
 
5. Pojęcie poliarchii nie jest metaforą
Poliarchia jest zjawiskiem rzeczywistym, które można wyodrębnić i badać z rosnącą dokładnością, na przykład socjologicznie, od strony ekonomicznej, technologicznej, a także historycznie. Niemałe znaczenie dla poznania poliarchii będą mieć badania geograficzne i demograficzne. Jest to zjawisko na tyle doniosłe, że jego poznanie powinno się odbywać w ramach odrębnej dyscypliny nauki.
 
Na gruncie teorii poliarchii możliwe jest jasne sformułowanie wielu problemów badawczych, spośród których następujące prawdopodobnie powinny mieć znaczenie priorytetowe.
1. Nadrzędna rola terytorialnych podmiotów politycznych, ich pochodzenie, ewolucja, cele do osiągnięcia i funkcje w procesach grupowania zbiorowości ludzkich.
2. Terytorium i jego granica, jej geneza i funkcje w egzystencji gatunku ludzkiego.
3. Pochodzenie, geneza, cele i funkcje podmiotów politycznych pozbawionych terytorialności.
4. Problem stosunków w obrębie poliarchii podmiotów:
– politycznych;
– politycznych z gospodarczymi;
– politycznych z kulturowymi;
– gospodarczych w kontekście ich odniesienia przede wszystkim do podmiotów politycznych;
– kulturowych w kontekście ich odniesienia przede wszystkim do podmiotów politycznych;
– gospodarczych i kulturowych.
5. Instytucja układu sił, zwłaszcza potęg politycznych.
6. Rola środowiska w kształtowaniu poliarchii.
7. Regulacja dostępu do zasobów i technologii w poliarchii.
8. Przetwarzanie i przepływ energii w poliarchii.
9. Demografia poliarchii.
 
W procesie ewolucji gatunku ludzkiego polityczne organizacje terytorialne uzyskały szczególny status, określający sposób jego funkcjonowania w przestrzeni globalnej. Oznacza to, że jedynie teoria państwowocentryczna może być podstawą internacjologii jako dyscypliny nauki. Wszelkie inne teorie muszą być odrzucone, a tworzenie alternatywy dla ujęcia państwowocentrycznego nie znajduje uzasadnienia. Jednocześnie teoria państwowocentryczna w wersji na przykład rozwijanej na gruncie tego co nazywa się „teorią stosunków międzynarodowych”, nie może zadowalać, ponieważ nie wyjaśnia tak podstawowych zjawisk jak państwo, suwerenność, potęga, układ sił i bilans sił układu. Nie wyjaśnia ich dlatego, ponieważ jest uparcie budowana na gruncie doktryn, zamiast teorii społeczeństwa dostępnej na gruncie socjologii.
 
Poważna teoria państwowocentryczna nie może obecnie lekceważyć przede wszystkim dwóch kwestii. Po pierwsze genezy i celu państwa. Po drugie środowiska określającego funkcjonowanie państwa i to zarówno środowiska naturalnego, jak i środowiska społecznego. Czyli taka teoria musi uwzględniać fakt, że polityczna organizacja terytorialna jest efektem ewolucji struktur społecznych gatunku ludzkiego. Państwo jest częścią nie systemu międzynarodowego (metafora), ale poliarchii (konkretne zjawisko), której obecna postać jest efektem ewolucji społecznej w ciągu ostatnich sześciu tysięcy lat.
 
Teoria poliarchii jest rozwinięciem teorii państwowocentrycznych, a jednocześnie pokazuje przypadkowość tego, co nazywa się „teoriami stosunków międzynarodowych” i innymi, podobnymi do nich konstrukcjami doktrynalnymi. W efekcie jej sformułowania okazuje się, że nie ma sensu tworzenie na przykład teorii dowodzących szczególnego znaczenia gospodarki czy przestrzeni nazywanej szumnie „geoekonomiczną”. Te i inne zjawiska można badać tylko w kontekście politycznej egzystencji i organizacji gatunku ludzkiego jako całości, pod warunkiem, że one istnieją. Badanie wyrwanych odcinków, bez uwzględnienia ich miejsca w strukturze poliarchii, tym bardziej zaś bytów rzekomych, faktycznie skonstruowanych, nie ma sensu. W szczególności zaś przedmiotem internacjologicznych badań naukowych nie mogą być przestrzeń i czas. Przedmiotem badań są zawsze ludzie i struktury społeczne tworzone przez nich w konkretnych wymiarach egzystencji, czyli w przestrzeni i czasie.
 
Zrozumienie tego, co obecnie nazywa się „zjawiskami międzynarodowymi” będzie możliwe wyłącznie w efekcie sformułowania teorii zależności zjawisk politycznych, kulturowych i gospodarczych w społeczeństwach ludzkich, zwłaszcza w kontekście wykorzystania zasobów, przepływu energii i mechanizmów funkcjonowania ludzkich zjednoczeń, w specyficzny sposób rozmieszczonych na planecie Ziemia.
 
Poliarchia jest zjawiskiem konkretnym, strukturą która daje się wyodrębnić i pozwala badać jako sieć stosunków społecznych wraz z wytwarzanym na ich gruncie układem zależności społecznych. Ona jest systemem politycznym, ponieważ jej podstawowe cechy określają terytorialne zjednoczenia polityczne, które w jej ramach powstają w układzie zależności w efekcie generowania sił stanowiących składowe ich potęgi. Poliarchię należy wyjaśniać jako strukturę złożoną ze zgrupowań ludzi (zbiorów rywalizujących zjednoczeń), których relacje regulują układy sił. Strukturę poliarchii należy traktować jako system powiązanych ze sobą jednostek łączących organizmy ludzkie. Ich interakcje są kształtowane przez mechanizmy działające w czasie życia wielu pokoleń ludzi.
 
Taka interpretacja poliarchii narzuca określone rozumienie przestrzeni i czasu, różne od proponowanego przez geopolitykę i rozmaite teorie stosunków międzynarodowych, w tym geoekonomię.
 
 Poliarchię można badać, w odróżnieniu od nieistniejących bytów określanych metaforycznymi sformułowaniami typu „system wielobiegunowy”, „system jednobiegunowy”, „geoprzestrzeń”, „przestrzeń geoekonomiczna”, „społeczność międzynarodowa” czy „turbulencje”. Te terminy nie odnoszą się do żadnych konkretnych zjawisk i dlatego nie są przedmiotem głębszej analizy w literaturze internacjologicznej, natomiast nadają się do prezentacji rozmaitych manifestów czy składania deklaracji. Internacjolodzy posługują się nimi intuicyjnie i za wszelką cenę unikają ich krytyki. Prawie nikt nie bada „społeczności międzynarodowej” ani „systemu wielobiegunowego”, ponieważ to musiałoby prowadzić do uznania, że nie istnieją zjawiska określane tymi pojęciami. Te terminy są produktami języka dyplomacji i publicystyki. Jeśli zaś pojawia się ich analiza i krytyka, jest ona uparcie ignorowana. Już powierzchowne badania wykazałyby, że w obu tych przypadkach mamy do czynienia z produktami języka potocznego i politycznego, które bezrefleksyjnie się reprodukuje. Natomiast wiedza z zakresu teorii poliarchii może być gromadzona i weryfikowana naukowo.
 
Wprawdzie przedmiotem dociekań teorii poliarchii jest przede wszystkim system polityczny określający funkcjonowanie gatunku ludzkiego, jednak jego wyjaśnienie jest możliwe tylko w efekcie badania społecznego funkcjonowania tego zjawiska, zwłaszcza zaś jego kulturowych i ekonomicznych uwarunkowań. Dlatego przedmiot poznania nie ogranicza się na przykład do samych relacji politycznych i instytucji regulujących ich przebieg, ale jest znacznie szerszy. Jego znajomość pozwala określić zakres badań przez wyodrębnienie tego, co jest związane z funkcjonowaniem poliarchii.
 
Ponieważ przedmiotem poznania badanej tu dyscypliny nauki nie są narody, dlatego usunięcie z teorii internacjologii pojęcia „narodu” (nie powinno nazywać się jej „teorią stosunków międzynarodowych”, tylko należy określić jako teorię poliarchii), uczyni przedmiot poznania lepiej dostępnym naszemu badaniu. Przede wszystkim możliwe stanie się przejście od rozważań ogólnych, mglistych, popisowych (by zaistnieć w mediach) do badania konkretnego zjawiska i znaczenie straci terminologia metaforyczna. Wówczas także lepiej zrozumiemy konieczność dążenia do doprecyzowania teorii i jej systemu pojęciowego.
 
Teoria poliarchii wyjaśnia funkcjonowanie nie gatunku ludzkiego jako zjawiska społecznego (tym powinna zajmować się socjologia), ale tych stosunków, struktur i instytucji, które przesądzają, że ludzkość jest gatunkiem funkcjonującym jak żaden inny, ponieważ, po sześciu tysiącach lat ewolucji społecznej od momentu wyłonienia pierwszych politycznych organizacji terytorialnych, wytworzyła system globalnych zależności, w którym każda polityczna jednostka może utrzymywać kontakty z pozostałymi, a globalne działania rozwijają także organizacje ekonomiczne i kulturowe, a nawet pojedynczy ludzie. Wszystko to jest możliwe i dzieje się wyłącznie w ramach poliarchii, systemu niegdyś mającego charakter lokalny i regionalny (istniało wiele poliarchii, chociażby grecka, świata rzymskiego, europejska, poliarchie chińskie[58], azjatyckie, amerykańskie), a od XIX czy może XX w. mającego wymiar globalny.
 
Poliarchia jest zjawiskiem społecznym, ale nie w sensie sumy wszystkich stosunków, struktur i instytucji gatunku ludzkiego, lecz wyłącznie tych spośród nich, które rozstrzygają o jego sposobie zorganizowania i rozmieszczenia w przestrzeni i czasie, rozumianych jako wymiary rywalizacji terytorialnych potęg politycznych. Innymi słowy tych zjawisk, które powodują, że nie ogranicza się on do życia w rodzinach, plemionach, na wsi i w mieście, ale podlega grupowaniu w podmioty o dużo większej zdolności oddziaływania i uczestnictwa w rywalizacji nie tylko o zasoby pozwalające pozyskiwać energię, ale napędzane wiarą w możliwość powołania do życia ostatecznego porządku świata, przedstawionego w jego wizjach religijnych, dynastycznych, klasowych, rasowych i narodowych.
 
Do poliarchii należy dokładnie to, co określa ten termin, czyli jak już przed laty stwierdziłem, składa się na nią system wielowładztwa[59]. Dzisiaj dodałbym, że efektami jego istnienia są na przykład także układy sił i organizacje regulujące relacje uczestniczących w nim podmiotów. Tak samo charakteru metaforycznego nie mają pojęcia służące do opisu poliarchii, przede wszystkim takie, jak: anarchia, monarchia, suwerenność, siła, potęga i układ sił. One określają zjawiska konkretne, możliwe do badania i wyjaśniania za pomocą teorii[60]. Z pewnością warto byłoby też zbadać poliarchię jako system homogeniczny i heterogeniczny, w sensie nadanym tym terminom przez Panayisa Papaligourasa[61].
 
Każdy internacjolog powinien być świadomy, że około sześć tysięcy lat temu ludzkość zaczęła w kolejnych niszach ekologicznych przechodzić od form egzystencji związanych z życiem w rodzinach i plemionach, dotychczas determinowanych przede wszystkim czynnościami uprawy ziemi i hodowlą zwierząt, do organizacji państwowych, które zajmują się zupełnie innymi zadaniami. Wtedy została poddana procesom grupowania we władztwa polityczne, w wyniku czego doszło do podziału obszarów dostępnych ludziom na takie, które są władztwami politycznymi, a więc monarchiami[62] i takimi, które zachowały swój pierwotny charakter, czyli trwały jako wolne od mobilizacji politycznej i pozbawione władztwa politycznego, a więc nadal istniały w formie anarchii[63]. Ponieważ w ten sposób, w efekcie rozwoju coraz bardziej złożonych interakcji rywalizujących ze sobą państw, ukształtował się zbiór władztw o charakterze politycznym, doszło do wyłonienia specyficznego systemu wielowładztwa politycznego, czyli poliarchii[64]. W jego ramach relacji pomiędzy terytorialnymi zjednoczeniami politycznymi nie kontroluje żaden ośrodek nadrzędny, dlatego stosunki te także cechuje anarchia.
 
Wtedy, mniej więcej sześć tysięcy lat temu narodziły się stosunki nazwane obecnie w świecie zachodnim „narodowymi” i ukształtował system określany dzisiaj mianem „międzynarodowego”. Faktycznie ten system nigdy nie miał niczego wspólnego z narodami, poza krótkim okresem ostatnich dwustu lat, gdy wiedzę o sposobie istnienia gatunku ludzkiego zaczęło określać zachodnie wyobrażenie ludzkich zbiorowości, przedstawianych w postaci narodów. Ów system najpierw kształtowała aktywność kapłanów, a później władców dynastycznych (wraz z kręgiem ich najważniejszych służących), którzy z czasem stopniowo wyzwalali się od kontroli depozytariuszy sacrum.
 
W formowaniu metaforycznego (chociaż przez wielu odbieranego dosłownie) rozumienia rzeczywistości określanej mianem „międzynarodowej”, kluczową rolę odegrali dyplomaci tworzący podstawowe założenia prawa narodów w XIX i pierwszej połowie XX w (nie było o nim mowy podczas ustalania traktatu westfalskiego, gdyż ów dokument został napisany całkowicie w warunkach dominacji myślenia dynastycznego). Warto jednak mieć na uwadze, że nawet w tak zwanej „epoce narodów” w systemie poliarchii kluczową rolę odgrywała aktywność władców dynastycznych wraz z ich doradcami, a potem przywódców partyjnych, którzy dominują obecnie[65]. Pojęcie „narodu” zawsze było desygnatem mglistej wizji specyficznie rozumianej zbiorowości (rywalizowały z nim inne desygnaty, jak „rasa” i „klasa”) – wizji, która miała łączyć ludzi w poczuciu wspólnoty i określać zasady ich egzystencji. Natomiast „prawo narodów” było metaforą z ochotą używaną jako środek polityczny w dyplomatycznej rywalizacji mocarstw. Prawo nazywane „prawem narodów” nigdy nie było prawem narodów w znaczeniu ich prawa, tylko zawsze pozostawało środkiem politycznym potęg rywalizujących ze sobą o hegemonię i dominację w ramach poliarchii.
 
Zjawisko „stosunków międzynarodowych” i tym samym pojęcie „nauki o stosunkach międzynarodowych” nie mają więc swojej genezy w rzeczywistości międzynarodowej, nie zostały wyodrębnione i sformułowane wskutek jej badania, ale określono je z punktu wiedzenia wizji ludzkości podzielonej na zjednoczenia określające swoją tożsamość symbolami narodowymi, zgrupowane w państwa, gdy pojawił się interes do formułowania takiej interpretacji. Ta wizja oddziałała bardzo silnie, zwłaszcza jeśli chodzi o mobilizację polityczną. Często do tego stopnia, że narzucała typowe cele imperialne, identyczne z celami starożytnych potęg. Narzucała je nie tylko zbiorowościom znajdującym się w kryzysie, na przykład Niemcom czy Włochom, ale także demokracji Stanów Zjednoczonych. O imperium śnili nawet niektórzy Polacy, gdy wielu poddawało w wątpliwość samą zdolność narodu polskiego do przetrwania w formie terytorialnej organizacji politycznej.
 
Teoria poliarchii nie ma nic wspólnego z dyplomacją, z interesami i prawem narodów, natomiast w sposób neutralny, na gruncie wiedzy socjologicznej i politologicznej[66], wyjaśnia przedmiot poznania internacjologii jako dyscypliny nauki. Teoria poliarchii stanowi narzędzie przydatne do wyjaśniania relacji pomiędzy podmiotami politycznymi i gospodarczymi, dlatego czyni zbędne doktryny typu „równowagi sił”, „geoekonomii” i wszystkie inne doktryny nazywane zbiorczo „teoriami stosunków międzynarodowych”. One są efektem prób uchwycenia istoty zjawisk nieistniejących, głównie za pomocą metafor. Dzisiaj widać, że z nauką nie mają nic wspólnego. Za naukowe mogą uznawać je tylko osoby pozbawione wiedzy, promujące kopiowanie anachronicznych formułek, jak ma to miejsce w Geoekonomii Haliżaka
 
6. Terminologia internacjologii: od metafor „dyscypliny interdyscyplinarnej”
 do dyscypliny nauki
Jeśli już takie podstawowe terminy, jak „stosunki międzynarodowe”, „nauka o stosunkach międzynarodowych” i „internacjologia” mają charakter przenośni, czyli nie dotyczą dokładnie tego, czego desygnatami są powyższe pojęcia, to czy można zbudować na ich gruncie dyscyplinę nauki? Zwłaszcza, gdy nie jest się świadomym ich metaforycznego statusu lub się go bezwarunkowo akceptuje czy nawet promuje do rangi teorii naukowej?[67]
 
Tym bardziej trudno na metaforach budować podstawy dyscypliny nauki, gdy wiele innych pojęć współczesnej internacjologii ma charakter metaforyczny. Nie sposób dosłownie rozumieć ulubionych terminów badaczy tego, co nazywa się „stosunkami międzynarodowymi” i traktować ich poważnie. Nie tylko chodzi mi o „systemy wielobiegunowe”, o słynną „jednobiegunowość”, o „unilateralizm”, o „internacjonalizację”, ale przede wszystkim o „społeczność międzynarodową” i „równowagę sił”. Przecież są to z samej swojej istoty pojęcia polityczne, które pełnią ważne funkcje w rywalizacji państw (dyplomatycznej i propagandowej), podczas artykulacji dążeń i w negocjacjach. One pozwalają się sprawnie, szybko porozumiewać dyplomatom, a także oddziaływać na świadomość konsumentów „informacji”, ale myślenie naukowca kierują na manowce. Badania naukowe mają inne cele. Dlatego stosowanie metafor (szczególnie popularnych metafor), w pracach zawierających wykład wiedzy mającej mieć status naukowy jest po prostu szkodliwe dla tej dyscypliny i uprawiających ją badaczy.
 
Rozważmy słynną zasadę „równowagi sił” Emericha de Vattel, który stwierdził, że równowaga sił jest takim układem stosunków międzynarodowych, w którym żadne państwo nie może zapanować nad innym do tego stopnia, aby narzucać mu własną wolę[68]. Czy stan tak zdefiniowanej równowagi sił faktycznie kiedykolwiek istniał, czy tylko mamy do czynienia z terminem łączącym się ze stanem realnym w sposób pośredni, sugerującym pewien stan rzeczy, prezentującym go za pomocą przenośni. Czy aby nie mamy tu do czynienia z terminem pełniącym funkcję metafory przedstawiającej określony wzór ładu i model polityki mającej prowadzić do jego osiągnięcia, ale nieprzydatnej do opisu rzeczywistości w taki sposób, aby można było uznać, że termin ten przekazuje nam dane informujące nas o istniejącym stanie rzeczy?
 
Czy aby równowaga sił nie jest czasem metaforą używaną głównie w dyskursie dyplomatycznym przegrywających, schodzących ze sceny, którzy chcą przetrwać i dlatego postulują utrzymanie równowagi sił, a faktycznie zmierzają do jej odbudowania w warunkach utraty dotychczasowych pozycji[69]? Pochłonięci budowaniem imperium nie będą rozumowali w kategoriach równowagi sił tam, gdzie ich potęga ma być implementowana. Termin ten wówczas nie należy do ich języka. Przeciwieństwem równowagi sił są terminy wyrażające nastawienie zwycięzców, czyli „hegemonia” i „dominacja”. Być może także należy zaliczyć je do zestawu metafor, którymi ja sam posługiwałem i posługuję się w moich publikacjach? Być może należy zastąpić powyższe terminy innymi pojęciami lub przynajmniej zbadać ich treść i funkcje.
 
Nie trzeba wielkiej wnikliwości, aby stwierdzić, że w przypadku „równowagi sił” mamy do czynienia z metaforą. Pokazują to już badania historyczne[70]. Tym bardziej dowodzi tego socjologiczna analiza stosunków społecznych, których układy są zawsze efektem rywalizacji wielu podmiotów politycznych, gospodarczych i generujących symbolikę poruszającą ludzkie uczucia i emocje. Tutaj możliwe są tylko przejściowe stany przypominające równowagę sił, gdy dotychczas przeważające podmioty powoli tracą pozycje lub nawet szybko ustępują nowym hegemonom czy też imperium i wtedy one zaczynają mówić o równowadze sił (ich rywale nie chcą o niej słyszeć).
 
Postulowanie równowagi sił może być też korzystne dla potęg imperialnych, które chcą ją zachować w pewnych specyficznych układach sił, by w innych wzmocnić swoje pozycje. Jak miało to miejsce w Europie XVIII i XIX w., gdy Wielka Brytania była zainteresowana wzajemnym szachowaniem się mocarstw kontynentalnych, by podnieść własne znaczenie w innych obszarach poliarchii i zbudować tam imperium.
 
„Równowaga sił” to taka sama metafora jak „system jednobiegunowy” – naiwna, lecz efektowna i dlatego łatwo zapisująca się w ludzkiej pamięci, zwłaszcza pamięci służących przeznaczonych do szczególnych zadań, a nimi przecież byli i są dyplomaci. Nie zrozumiemy tego jednak na gruncie geopolityki, geoekonomii i innych teorii stosunków międzynarodowych. Dopiero internacjologia zbudowana na gruncie teorii poliarchii pozwala nam pokazać różnice zachodzące pomiędzy perswazyjnym opisem zjawisk przy pomocy języka dyplomacji i propagandy i analizą tych zjawisk za pomocą teorii zbudowanej zgodnie z wytycznymi współczesnego naukoznawstwa.
 
Poddana rzetelnym badaniom zasada równowagi sił okazuje się złudzeniem, przenośnią odnoszącą się do polityki i nieistniejącego stanu rzeczy. Jednak w polityce jest ona znaczącym środkiem i w dyplomacji może funkcjonować, ponieważ pozwala sprawnie komunikować się urzędnikom. Ta metafora jest też przydatna dzisiaj w mediach, gdzie rządy kształtują swoje wizerunki i prowadzą działania polityczne. Gdy zresztą głębiej wnikniemy w wywody de Vattela, okazuje się, że on sam równowagę sił rozumiał przede wszystkim jako efekt polityki ukierunkowanej na specyficzny układ relacji monarchii, czyli przede wszystkim jako działanie, dopiero potem jako stan stosunków i parytet sił. Dyplomata przede wszystkim radził jak prowadzić politykę równowagi sił[71].
 
Czy pojęcia stosowane na gruncie internacjologii mogą zachować charakter metaforyczny? Wieloma z nich musimy się dzisiaj posługiwać, ponieważ nie ma terminów zdolnych ich zastąpić. Na przykład nie da się zrezygnować z takich pojęć, jak internacjologia, a prawdopodobnie także hegemonia i dominacja.  Sądzę jednak, że w nieodległej perspektywie niemożliwe okaże się posługiwanie metaforami, jeśli chcemy uprawiać naukę zgodnie z dzisiejszymi wymogami. Możemy czasowo dalej nazywać tę naukę metaforycznie jako internacjologię. Nie będzie to niosło za sobą negatywnych skutków, jeśli staniemy się świadomi pochodzenia, znaczenia i funkcji tego terminu. Natomiast z debaty naukowej należy możliwie szybko eliminować metaforykę i zastępować ją pojęciami i teoriami odnoszącymi się do konkretnych zjawisk, pozbawionych naleciałości typowej na przykład dla idei „społeczności międzynarodowej”, „równowagi sił” i „teorii stosunków międzynarodowych”. Tego typu metafory przydatne są w języku dyplomacji[72], ale przenoszone do publikacji akademickich stają się źródłem szybkiej destrukcji badań naukowych, ponieważ szczególnie łatwo zapisują się w pamięci i są traktowane dosłownie.
 
Proces odchodzenia od metafor ma już miejsce, nawet jeśli wielu go nie zauważa, ponieważ jeszcze jest w fazie początkowej i przebiega powoli. Widać go na przykład w krytyce dwóch wspomnianych pojęć i kryjących się za nimi wyobrażeń.
 
W polskich badaniach nad stosunkami międzynarodowymi już dawno wskazywano na podejrzany status pojęcia „społeczności międzynarodowej”. Kazimierz Kocot w wykładzie podstawowych zagadnień prawa międzynarodowego poświęcił tej problematyce cały rozdział, dowodząc, że w przypadku „społeczności międzynarodowej” mamy do czynienia wyłącznie z metaforą prawną[73]. Po wnikliwej analizie jasnej oceny tej kwestii kilkanaście lat później dokonał Stanisław Bieleń, pisząc, że termin ten „[…] ma charakter publicystyczny i występuje raczej w znaczeniu propagandowo-ideologicznym, podkreślającym wspólnotę losów ludzkości oraz konieczność solidarnego występowania w obliczu istniejących zagrożeń ze strony różnych zdarzeń międzynarodowych”[74].
 
Dążenie do odejścia od języka dyplomatycznego, publicystycznego, metaforycznego i utrudniającego zrozumienia zjawisk społecznych widzę też w rezygnacji z pseudoteorii równowagi sił i wskazaniu, że możliwa jest polityka równoważenia sił, prowadzona instynktownie albo w sposób uświadomiony[75]. Mamy tutaj nie tylko do czynienia z nietypowym dla metaforycznej internacjologii rozumieniem polityki, ale także wskazówką, że konieczna jest nowa teoria systemu państw, przede wszystkim w odniesieniu do funkcjonowania ich układów sił. Dlatego zamiast rozważać nieistniejącą „równowagę sił” bada się „międzynarodową hierarchię sił”[76]. Hierarchia – jak wskazałem wyżej – jest naturalną cechą poliarchii. W kategoriach poliarchii można też precyzyjnie zdefiniować niepotrzebnie używane często jako metafory pojęcia „hegemonii”, „dominacji” i „suwerenności”.
 
Natomiast nie mogę zgodzić się z uporczywą adaptacją idei „porządku” do internacjologii, która owocuje pojęciem „porządku międzynarodowego”. Pisałem o tym już wielokrotnie[77], ale idea „porządku” jest tak głęboko utrwalona w świadomości internacjologów, że jej podważenie zajmie pewnie jeszcze wiele lat.
 
Skłonność badaczy do posługiwania się ideą „porządku” nie jest przypadkowa, lecz została ukształtowana w myśleniu ludzi w wyniku działania doboru naturalnego. Trudno zdać sobie sprawę z tego, że sam termin „porządek międzynarodowy” to faktycznie metafora. Za nią kryje się wizja oddziałująca na uczucia ludzi, mobilizująca ich do poddania się procesom grupowania w zjednoczenia polityczne, a potem wyzwalająca gotowość do ofiarowania za nie życia[78]. Internacjologiczna idea „porządku międzynarodowego” jest zarówno pozostałością ludzkiej tęsknoty za porządkiem, jak i spopularyzowanej na gruncie prawa narodów wizji porządku.
 
Oczywiście stosunki międzynarodowe, czyli stosunki w poliarchii, cechują się pewnym powiązaniem, ułożeniem, ponieważ tworzą system, ale związki pomiędzy wchodzącymi w jego skład podmiotami mają ze swej istoty specyficzny charakter[79]. Nie jest to ten sam stan, który panuje w ramach stabilnego państwa. Już dlatego poliarchii nie można określać jako porządku. Byłoby to określenie potoczne, zacierające podstawowe różnice cech badanych obiektów.
Wyjaśnianie zależności panujących w poliarchii na gruncie idei „porządku międzynarodowego” czy w ogóle „porządku” ponadto prowadzi do ujawniania się innych trudności.
 
Przede wszystkim w stanie anarchii też można dopatrzeć się pewnego ułożenia stosunków charakterystycznych dla rodzin i plemion, także tych określających wzajemne pozycje owych jednostek. Nie jest to jednak porządek w dzisiejszym rozumieniu tego terminu, w szczególności porządek charakterystyczny dla państwa.
 
Jak długo będą istniały państwa tak długo będzie też istniała anarchia, czyli przeciwieństwo porządku zapewnionego politycznie. System poliarchii jest odmienny od porządku państwa, które tworzy jedynowładztwo i tym samym to państwo powinno być określane jako monarchia[80]. Poliarchia to system monarchii istniejących w warunkach anarchii, gdy obok zbioru monarchii dysponujących rządem występuje także anarchia oznaczająca bezrząd, lecz w jej ramach podmioty polityczne, przede wszystkim te o statusie terytorialnym, czyli państwa, zmierzają do ustanowienia porządku. Anarchia nie jest zjawiskiem z innego świata, marginesowym, lecz jest trwale związana z kondycją ludzkiej egzystencji także w epoce państw. Oznacza to, że pojęcie „porządku międzynarodowego” jest podwójną metaforą, ponieważ faktycznie ani nie jest porządkiem, ani nie ma charakteru międzynarodowego. Należy rozróżnić pewne ułożenie relacji od systemu i od porządku. System układa relacje jego uczestników, ale nie musi być podstawą porządku.
 
Jedyną nadrzędną instytucją poliarchii jest jej główny układ sił, który tworzą polityczne zjednoczenia ludzi o statusie terytorialnym[81]. Efektem działania tego układu sił nie może być jednak porządek, jest nim natomiast opisana już wyżej hierarchia o strukturze policentrycznej, charakterystyczna dla zjednoczeń ludzi rywalizujących w warunkach anarchii. Odznacza się ona nie tylko ciągłą i stosunkowo szybką zmiennością wzajemnych pozycji państw, lecz także jej efektem jest selekcjonowanie państw, co ostatecznie owocuje ich ewolucją wewnętrzną i wymianą w czasie. Państwa między innymi zmieniają swój ustrój i wewnętrzny system polityczny, aby podnieść efektywność polityki w wielkiej przestrzeni. Państwa także zostają poddane selekcji i przestają istnieć w systemie politycznym poliarchii. Nawet jeśli są tak wielkie, jak były kolejne imperia od czasów Asyrii.
 
Poliarchia nie jest porządkiem, lecz tworzy system, w którym w układach sił zostają określone wzajemne pozycje jego uczestników, czyli ich hierarchia. Sam system poliarchii nie jest władztwem, a państwa różnymi metodami, stosując rozmaite i zmienne strategie działania, od uległości i koegzystencji, przez politykę równoważenia sił aż po imperializm, ustalają wzajemne relacje, pozycje w systemie i hierarchię. Określanie tego układu sił czy zbioru bytów politycznych jako „porządek”, jest efektem stosowania języka metaforycznego, potocznego, mylącego i tym samym służącego upowszechnianiu nie tylko wizji politycznych, ale i fałszywych ocen zjawisk. Takim samym efektem, jak mówienie o „porządku jednobiegunowym” czy „porządku wielobiegunowym”, gdy kopiuje się tezy publicystów artykułujących wizję porządku imperialnego w wydaniu waszyngtońskim.
 
Pojęcie poliarchii wyklucza pojęcie porządku w ramach tego systemu jako całości regulującej zależności w obrębie gatunku ludzkiego, dzisiaj już w przestrzeni globalnej. Porządek jest jedynie atrybutem monarchii, który wraz z nią się kończy, na przykład wskutek powrotu do trwałej anarchii lub jest odnawiany w rezultacie przywróceniem monarchii po przejściowym okresie anarchii. Anarchia jest stanem naturalnym, podczas gdy monarchia jest jej zaprzeczeniem jako ich kruche dzieło, chociaż przez ludzi jest odbierana jako stan normalny. Na tym polega paradoks anarchii, monarchii i poliarchii, gdy ludzie te terminy przeżywają uczuciowo i pojmują metaforycznie, zamiast poddać krytycznej refleksji.
 
Gdy zrozumiemy znaczenie tego przełomowego momentu w dziejach ludzkości, kiedy po raz pierwszy jej niewielka część przeszła od anarchii do monarchii, by zacząć funkcjonować w systemie poliarchii, będziemy w stanie odpowiedzieć na wiele pytań, jakie narzucają się dzisiejszej nauce. Przede wszystkim tych pytań, które stawiają internacjolodzy. Jedną z podstawowych kwestii, jakie okażą się możliwe do rozstrzygnięcia będzie rozróżnienie porządku i anarchii, a także wyjaśnienie znaczenia porządku w ewolucji społecznej gatunku ludzkiego.
 
Termin „porządek międzynarodowy” to nie bez powodu taka sama metafora jak „społeczność międzynarodowa”. Państwa dążą przecież do ustanowienia powszechnego „porządku” wedle własnej wizji. Co dla jednych jest porządkiem, dla innych może być bezładem. Mówienie o „porządku międzynarodowym” jest określaniem naczelnego zadania państwa w taki sposób, aby ludzie go zaakceptowali, gdyż oni najbardziej pragną „porządku”. Rozprawiając o „porządku międzynarodowym” wpisujemy się w uczucia ludzi i jesteśmy przez nich akceptowani, ale to nie jest efekt nauki tylko poddania się polityce. Mamy tu do czynienia ze swoistą wykładnią wizji politycznej, która łatwo umiejscawia się w świadomości ludzi, zwłaszcza w kontekście alternatywnej wizji anarchii, przedstawiającej rzeczywistość jako nieprzyjemną, odbieraną jako brutalna i zła. Tym samym obcej ludziom, nawet jeśli pojęcie anarchii dotyczy rzeczywistości, a sformułowanie „porządek międzynarodowy” jest tylko metaforą. W wielu sytuacjach mylącą.
 
Jeśli mówimy o „porządku międzynarodowym”, wtedy mamy na myśli ład w znaczeniu potocznym, jako coś konkretnego, przede wszystkim w postaci ustalonych relacji i wzajemnych pozycji państw. Jednak w polityce globalnej ów termin jest wykorzystywany do utrwalania pozytywnego nastawienia do porządku amerykańskiego, rosyjskiego czy chińskiego. A to już nie jest nauka. Gdy tak rozumianej wizji porządku próbuje się nadać status naukowy, nauka staje się narzędziem polityki i przekształca w pseudonaukę. Mało kto chyba dzisiaj pamięta, że Hitler też chciał ustanowić porządek i zaplanował go jako porządek „tysiącletniej Rzeszy”. Niedawno jeszcze bardzo pociągająca wizja Pax Americana, współcześnie traci swoją atrakcyjność i przestaje być traktowana jako porządek, bardziej kojarząc się z chaotycznym interwencjonizmem militarnym i bezładem finansowym. Być może nastał czas odmiennego spojrzenia na problem „rzeczywistości międzynarodowej”, przez pryzmat teorii poliarchii, a nie przy pomocy metafory „porządek międzynarodowy”?
 
Należy odróżnić wizje porządku międzynarodowego, politykę prowadzącą do ustanowienia porządku, która może na przykład mieć charakter imperialny i system relacji państw pozwalający im kooperować i rywalizować.
 
Dlatego pojęcie „porządku międzynarodowego”, które ma charakter metaforyczny, powinno być zastąpione terminem zdecydowanie bardziej konkretnym. Nie wolno go konstruować dowolnie. Musi on zostać wyłoniony w efekcie analizy rzeczywistości w kategoriach określonych przez teorię poliarchii.
 
W poliarchii, w stosunkach jej elementarnych jednostek, czyli państw, nie mamy do czynienia z porządkiem (tym bardziej międzynarodowym), ale z anarchią, którą państwa próbują regulować w ramach tworzonych przez siebie układów sił. Być może tego zjawiska nie da się określić jednym słowem i do jego opisu potrzeba kilku pojęć. Prawdopodobnie jednak to, co określa się metaforycznie „porządkiem międzynarodowym” najlepiej oddaje już samo pojęcie poliarchii, ugruntowane teorią poliarchii jako zjawiska będącego przedmiotem badań dyscypliny nauki. Ono pokazuje, gdzie istnieje porządek, gdzie natomiast nadal panuje jego przeciwieństwo, czyli anarchia.
 
7. Internacjologia jako nowa dyscyplina nauki
Internacjologia z pewnością nie jest ani „dyscypliną interdyscyplinarną” ani „dyscypliną wielodyscyplinarną”, natomiast może być pełnoprawną dyscypliną nauki, którą określa dający się wyodrębnić i badać doniosły przedmiot poznania. Jest nim opisana wyżej poliarchia.
 
Jako dyscyplina nauki, internacjologia może się rozwijać tylko dzięki dorobkowi jej nauk pomocniczych. Ona czerpie:
– z socjologii podstawową terminologię i wiedzę o społeczeństwach ludzkich;
– z politologii wiedzę o podmiotach politycznych, terytorialnych i pozbawionych atrybutu terytorialności, o ich pozycji w przestrzeni i czasie i kształtowaniu się w tych wymiarach stosunków politycznych;
– z biologii wiedzę o organizmie jako wytworze ewolucji w procesie dostosowania i selekcji naturalnej;
– z demografii wiedzę o rozmieszczeniu populacji ludzkich w przestrzeni i ich ewolucji w czasie;
– z ekonomii wiedzę o gospodarowaniu zasobami i podstawach generowania potęgi;
– z geografii wiedzę o środowisku naturalnym i jego wpływie na funkcjonowanie gatunku ludzkiego;
– z historii wiedzę o organizacji i funkcjonowaniu gatunku ludzkiego w ciągu ostatnich sześciu tysięcy lat.
 
Wykorzystanie wiedzy dostarczonej przez wymienione wyżej nauki pomocnicze (możliwe jest korzystanie także z innych nauk pomocniczych wedle potrzeb) nie przekształca internacjologii w „dyscyplinę interdyscyplinarną”, ale jest warunkiem jej funkcjonowania jako dyscypliny nauki we współczesnym rozumieniu tego terminu.
 
Wiedza z zakresu prawa międzynarodowego ma znikome znaczenie dla internacjologii, ponieważ niewiele wnosi do zrozumienia jej przedmiotu poznania. Tym bardziej, że nauka prawa międzynarodowego znajduje się obecnie w głębokim kryzysie w efekcie destrukcji debaty na temat teorii własnego przedmiotu poznania.
 
 

***

prof. dr hab. Ryszard Skarzyński

 Za: http://geopolityka.net/internacjologia-jako-dyscyplina-naukowa/

a.me.


[1] A. Dybczyński, Środowisko międzynarodowe a zachowania państw, Wrocław 2006, s. 13.

[2] W 2004 r. wyższość politologii nad przestarzałymi dyscyplinami nauki ogłosił M. Karwat w tekście o charakterze manifestu Metodologiczne przewartościowania politologów („Studia Nauk Politycznych” 2004, nr 1, s. 9 i 14). Być może Geoekonomia (Warszawa 2012, red. E. Haliżak) jako manifest jest jego kontynuacją albo nawet rozwinięciem.

[3] Redaktorzy, w: A. Antoszewski, A. Dumała, B. Krauz-Mozer, K. Radzik (red.), Teoretyczne i metodologiczne wyzwania badań politologicznych, Lublin 2008, s. 7.

[4] G. Ulicka, Politologia a interdyscyplinarność nauk społecznych, w: K. Wojtaszczyk, A. Mirska (red.), Demokratyczna Polska w globalizującym się świecie, Warszawa 2009, s. 198-199.

[5] E. Haliżak, Pojęcie i istota przestrzeni geoekonomicznej, w: tenże, (red.), Geoekonomia, op. cit., s. 31; tenże, Zakończenie, ibidem, s. 729.

[6] Nie może istnieć dyscyplina pogranicza innych dyscyplin nauki!!! Albo coś jest dyscypliną nauki albo nią nie jest.

[7] T. Łoś-Nowak, Stosunki międzynarodowe. Teorie – systemy – uczestnicy, Wrocław 2000, s. 30.

[8] Ibidem, s. 31; wedle kryteriów autorki biologia nie byłaby dyscypliną nauki. Przecież analizę życia można przeprowadzić traktując je jako zjawisko matematyczne, fizyczne i chemiczne.

[9] Ibidem, s. 33.

[10] Ibidem.

[11] T. Kuhn, Struktura rewolucji naukowych, Warszawa 1968, s. 34-35 i 68-81.

[12] Termin „teoria stosunków międzynarodowych” został niewątpliwie zbudowany na potocznym rozumieniu słowa „teoria”. Jeśli „feministyczna teoria stosunków międzynarodowych” jest teorią (tak głosi J. Czaputowicz, Teorie stosunków międzynarodowych. Krytyka i systematyzacja, Warszawa 2007, s. 372-382), tym bardziej jest nią także wypowiedź Majów o końcu świata. Przecież Czaputowicz za teorie stosunków międzynarodowych uznał też „Teorie końca” (Ibidem, s. 246-250). Dlaczego wśród nich nie wymienił „teorii” Majów?

[13] Zob. wyżej przypis 3.

[14] A. Dybczyński, Stosunki międzynarodowe w perspektywie teoretycznej, w: T. Łoś-Nowak (red.), Współczesne stosunki międzynarodowe, Wrocław 2008, s. 15.

[15] Ibidem.

[16] A. Dybczyński, Środowisko międzynarodowe, op. cit., s. 13.

[17] A. Dybczyński, Stosunki międzynarodowe, op. cit.,s. 16.

[18] Ibidem; na s. 15 Dybczyński stwierdza, że stosunki międzynarodowe są dyscypliną naukową, by już na następnej stronie napisać, że internacjologia ma charakter interdyscyplinarny.

[19] Trudno nie postawić pytania o przyczyny braku rozwoju naukowego po doktoracie, które spowodowały, że dotychczas nie poddał się procedurze habilitacyjnej?

[20] A. Dybczyński (red.), Geopolityka (Warszawa 2013). Przejście od badań nad teorią stosunków międzynarodowych do popularyzowania geopolityki jest dla mnie aktem kapitulacji jednego z najzdolniejszych badaczy młodego pokolenia. Pokolenia, które z powodów domagających się wyjaśnienia tak łatwo poddało się dominującym trendom destrukcji polskiej nauki i uniwersytetu, wybierając konformizm, wygodę i złudzenia.

[21] T. Łoś-Nowak, Polityka światowa (stosunki międzynarodowe), w: T. Łoś-Nowak, A. Florczak (red.), Encyklopedia politologii, t. V, Stosunki międzynarodowe, Warszawa 2010, s. 460-461.

[22] T. Łoś-Nowak, Stosunki międzynarodowe (ang. International Relations) vs. polityka światowa (ang. World Politics), ibidem, s. 551-553.

[23] R. Kuźniar, Stosunki międzynarodowe – istota, uwarunkowania, badanie, w: E. Haliżak, R. Kuźniar (red.), Stosunki międzynarodowe. Geneza, struktura, dynamika, Warszawa 2006, s. 21-23.

[24] Ibidem, s. 30.

[25] „Rozwój tej dyscypliny jest trudny, co jest głównie rezultatem wspomnianych wcześniej cech rzeczywistości międzynarodowej” (ibidem s. 30-31).

[26] R. Skarzyński Podstawowy dylemat politologii: dyscyplina nauki czy potoczna wiedza o społeczeństwie. O tradycji uniwersytetu i demarkacji wiedzy, Białystok 2012, s. 84-88.

[27] R. Kuźniar, Stosunki międzynarodowe, op. cit., s. 22-24.

[28] Dwa przypadki, Jadwigi Stachury i Adama Rotfelda, zostały przeanalizowane przeze mnie w innym tekście. Zob. R. Skarzyński, Od statusu uczonego do funkcji ideokopiarki. Jak uniwersyteccy profesorowie dają się przekształcać w środek polityczny i rujnują własną dyscyplinę powielając zachodnie wizje rzeczywistości międzynarodowej, w: W. Mich, J. Nowak (red.), Wokół teorii stosunków międzynarodowych, Lublin 2012, s. 62 i 65-69.

[29] T. Łoś-Nowak, Stosunki międzynarodowe. Teorie op. cit., s. 30 i 33.

[30] T. Łoś-Nowak, O książce Ryszarda Skarzyńskiego Anarchia i policentryzm. Elementy teorii stosunków międzynarodowych, jej oryginalności oraz stylu polemiki naukowej, w: W. Mich, J. Nowak (red.), Wokół teorii stosunków międzynarodowych, Lublin 2012, s. 104-106.

[31] R. Skarzyński, Mobilizacja polityczna. Współpraca i rywalizacja człowieka współczesnego w wielkiej przestrzeni i długim czasie, Warszawa 2011, s. 171-338.

[32] A. Dybczyński, Stosunki międzynarodowe, op. cit.

[33] Ibidem, s. 50.

[34] Tak potraktowałem anarchię w Anarchii i policentryzmie (s. 151-164), ale nie zauważyłem, aby przyciągnęło to uwagę internacjologów, którzy wolą żonglować metaforami.

[35] Szerzej R. Skarzyński, Od statusu uczonego, op. cit., s. 35-42.

[36] T. Łoś-Nowak, Stosunki międzynarodowe. Teorie, op. cit., s. 32.

[37] R. Skarzyński, Anarchia i policentryzm. Elementy teorii stosunków międzynarodowych, Białystok 2006, s. 17.

[38] Szerzej R. Skarzyński, Od statusu uczonego op. cit., s. 34-42.

[39] Zaczyna się sięgać znacznie dalej, chociaż są to próby nieśmiałe (B. Buzan, R. Little, International Systems in Word History. Remaking the Study of International Relations, Oxford 2000).

[40] R. Skarzyński, Powstanie polityki i początki prehistorii stosunków międzynarodowych, „Studia Politologiczne” 2010, vol. 17, s. 13-33; tenże, Mobilizacja polityczna, op. cit, s. 93-123.

[41] Tutaj wykraczam poza czas, który przyszedł do głowy internacjologom starającym się dowieść jak stara jest refleksja nad stosunkami międzynarodowymi. Zwracam jednak uwagę, że mówię o czasie trwania przedmiotu poznania, a nie o okresie debaty nad nim.

[42] I. Lakatos, Falsyfikacja a metoda naukowych programów badawczych, w: tenże, Pisma z filozofii nauk empirycznych, Warszawa 1995, s. 71-81; R. Skarzyński, Podstawowy dylemat, op. cit., s. 279-331.

[43] Przede wszystkim P. Papaligouras, H. Morgentau i R. Aron.

[44] Wyjaśnienie tego problemu można znaleźć w wielu książkach. Pewnie jednak najlepiej uporał się w nim laureat Nagrody Nobla D. Kahneman (Pułapki myślenia. O myśleniu szybkim i wolnym, Poznań 2012).

[45] Opisałem to szczegółowo w Mobilizacji politycznej (s. 253-338).

[46] Różny zarówno jeśli chodzi o motywy, cele, jak i używane środki.

[47] Np. J. Kukułka, Problemy teorii stosunków międzynarodowych, Warszawa 1978, s. 173; tenże, Teoria stosunków międzynarodowych, Warszawa 2000, s. 133; T. Łoś-Nowak, Stosunki międzynarodowe. Teorie, op. cit., s. 14, 16, 24 i 30.

[48] Jak czyni to A. Dybczyński, gdy pisze: „Anarchia to tylko brak władzy centralnej. Z tej perspektywy właściwszy od terminu ‘anarchia’ wydaje się termin ‘poliarchia’” (Anarchia, w: T. Łoś-Nowak, A. Florczak (red.), Encyklopedia politologii, t. V, Stosunki op. cit., s. 39). Co znaczy to sformułowanie, poza tym, że jest dowodem pisania hasła w encyklopedii bez zrozumienia i znajomości literatury przedmiotu?

[49] R. Skarzyński, Anarchia i policentryzm, op. cit., s. 308.

[50] B. Kaczmrek (red.), Metafory polityki, t. I, Warszawa 2001, t. II, Warszawa 2003, t. III, Warszawa 2005.

[51] System dzisiaj będący częścią sytemu społecznego całego gatunku ludzkiego (szerzej R. Skarzyński, Stosunki międzynarodowe, system międzynarodowy i poliarchia, „Stosunki Międzynarodowe – International Relations” 2010, nr 1-2, s. 18)

[52] Wynika to z tego, że państwa są zbiorami organizmów walczących o przetrwanie i prawo reprodukcji. Możliwa i konieczna jest więc teoria poliarchii jako systemu grupującego organizmy będące wytworem działania doboru naturalnego. Taką teorię przedstawiłem w Mobilizacji politycznej i wcześniej w skróconej, uproszczonej wersji w tekście Siedem ćwiczeń z rozumienia polityki i stosunków międzynarodowych („Annales Universitatis Mariae Curie-Sklodowska” 2009, nr 2, s. 7-39). Tutaj problem ten pomijam jako zbyt złożony.

[53] Lecz znacznie od nich groźniejszą, ponieważ banki te dysponują ogromną wiedzą o zachowaniach inwestycyjnych swoich klientów i używają tej wiedzy przeciwko nim spekulując własnymi środkami finansowymi.

[54] Dla autorów tomu Geoekonomia bardzo pouczające byłyby studia nad historią HypoVereinsbank, zwłaszcza w kontekście sprawy Gustla Mollatha. Kto jednak o tym słyszał w zespole Haliżaka, gdzie kopiuje się tylko wiedzę o powszechnie znanych zjawiskach?

[55] Termin ten w sensie użytym przez Emericha de Vattel jest metaforą. Zob. dalej w tym tekście.

[56] Pouczająco napisał o tym V. Smil (Energy in the world history, Boulder 1994). Szerzej pisałem o tym w Mobilizacji politycznej.

[57] Gdy generowane są uczucia do wyobrażeń boga, klasy, rasy, narodu, gdy ludzie utożsamiają się z kościołem, dynastią, partią i państwem, gotowi za nie umierać.

[58] Dzisiaj też istnieje poliarchia chińska o złożonym statusie. W jej skład wchodzą nie tylko Chiny i Tajwan, ale także Hongkong i Makao. Ta poliarchia jest już jednak tylko subpoliarchią poliarchii globalnej.

[59] R. Skarzyński, Anarchia i policentryzm, op. cit., s. 308.

[60] Jak to przedstawiłem w tomie Anarchia i policentryzm.

[61] P. Papaligouras, Théorie de la société internationale. Genève 1941, s. 246-441.

[62] Jak określali je starożytni Grecy: archos.

[63] Jak określali je starożytni Grecy: anarchos.

[64] Jak określali ją starożytni Grecy: poliarchos. Poliarchia sama w sobie jest zjawiskiem politycznym, a więc nie można mówić o „poliarchii politycznej”, jak nie można mówić o „monarchii politycznej” i „państwie politycznym”.

[65] R. Skarzyński, Politycy: od wojownika do produktu, „Pro Fide Rege et Lege” 2011, nr 1, s. 70-104.

[66] Dla zrozumienia poliarchii niezbędna jest też wiedza biologiczna, ponieważ system ten jest efektem istnienia organizmów żywych i bez uwzględnienia tego faktu nie można zrozumieć jego pochodzenia, ewolucji i funkcjonowania.

[67] Zob. wyżej przypis 50.

[68] E. de Vattel, Prawo narodów czyli zasady prawa naturalnego zastosowane do postępowania i spraw narodów i monarchów, t. II, Warszawa 1958, s. 64-65.

[69] Pytanie to zostało sformułowane kilkadziesiąt lat temu w pracy, którą internacjolodzy kompletnie zignorowali (M. Naidu, Alliances ad the Balance of Power. A Search for Conceptual Clarity, London 1975, s. 180-217).

[70] E. Bloch, Społeczeństwo feudalne, Warszawa 1981; F.Braudel, Morze Śródziemne i świat śródziemnomorski w epoce Filipa II. T. I-II, Warszawa 2004; P. Kennedy, Mocarstwa świata. Narodziny – rozkwit – upadek. Przemiany gospodarcze i konflikty zbrojne w latach 1500-2000, Warszawa1994; P. Schroeder, The Transformation of European Politics, 1763-1848, Oxford 1994.

[71] E. de Vattel, Prawo narodów, op. cit., s. 65-70.

[72] Warto może zbadać „teorie stosunków międzynarodowych” jako produkt i środek dyplomacji, a także jako kontynuację geopolityki, która faktycznie jest jedną z doktryn nazywanych „teoriami stosunków międzynarodowych”. Bardziej wszakże od innych znaczącą, ponieważ stanowi próbę analizy realnej polityki, podczas gdy doktryna „realizmu” jest głównie fantazją na temat zjawisk nieistniejących.

[73] K. Kocot, Organizacje międzynarodowe. Systematyczny zarys zagadnień prawa międzynarodowego, Wrocław 1971, s. 66.

[74] St. Bieleń, Kategoria „społeczności międzynarodowej”, „Stosunki Międzynarodowe” 1985, t. 5, s. 129.

[75] St. Bieleń, Polityka w stosunkach międzynarodowych, Warszawa 2010, s. 163-168.

[76] Ibidem, s. 36-43.

[77] Np. R.Skarzyński, Czy istnieje porządek międzynarodowy? Jak starożytne i średniowieczne wizje myślowe określają terminologię współczesnej nauki o stosunkach międzynarodowych, w: E. Kużelewska, K. Stefanowicz, (red.), Wybrane problemy globalnej i regionalnej polityki międzynarodowej, Toruń 2009, s. 147-157; R. Skarzyński, Stosunki międzynarodowe, system międzynarodowy op. cit., s. 9-28; wcześniej R. Skarzyński, Anarchia i policentryzm, op. cit., s. 259-283.

[78] R. Skarzyński, Mobilizacja polityczna, op. cit., s. 132-208.

[79] St. Bieleń, Polityka w stosunkach, op. cit., s. 207-212.

[80] Pomimo utożsamienia królestwa z monarchią, co jest pozostałością średniowiecznych, a może nawet starożytnych wizji politycznych i z nauką nie ma niczego wspólnego.

[81] Scharakteryzowałem go krótko w Mobilizacji politycznej (op. cit., s. 350-352), odwołując się do klasycznej idei Lewiatana.
Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *