Czy KOD broni demokracji?

Od kilku tygodni ze zdziwieniem patrzę w odbiornik telewizyjny i oczom nie wierzę: w obronie „demokracji” protestuje w całej Polsce więcej niż 460 osób. W telewizji, szczególnie zaś w TVN, liczba manifestantów zwołanych przez Komitet Obrony Demokracji („kodziarzy”) każdorazowo przekracza, i to grubo, kilka tysięcy osób. Owszem, powie ktoś, że wielu protestujących to ludzie „starego reżimu”, zagrożeni utratą państwowych posadek. Mimo to jednak relatywna masowość tych demonstracji mnie zdumiewa.

Przyznam się szczerze, że nie spodziewałem się, że w kraju, gdzie system parlamentarny kojarzy się większości ludzi ze złodziejstwem, aferami i przekrętami, uda się wyprowadzić na ulice, w jego obronie, większą liczbę osób. Przeciwnie, wydawało mi się, że nikt nie będzie tego systemu bronił i gdyby Jarosław Kaczyński chciał rozpędzić Sejm czołgami, to przysłowiowy pies z kulawą nogą nie będzie manifestował pod parlamentem, wyjąwszy (może) parlamentarzystów, ich asystentów i rodziny. Dlatego pewien sukces tej akcji zaskakuje mnie. Szczególnie interesująco wyglądają starsze panie – takie „mohery demoliberalizmu” – radośnie podskakujące w obronie dziennikarzy zwalnianych z TVP.

Najciekawsze przy tym jest to, że – wbrew temu co opowiadają sami „kodziarze” – KOD wcale nie broni demokracji. Przecież dopiero co mieliśmy tzw. demokratyczne wybory i suwerenny „demos” właśnie wybrał do władzy swoich przedstawicieli. Czy się to nam podoba czy nie, to tenże „demos”, powierzył władzę partii neo-sanacyjnej. Wszystko odbyło się wedle standardów demokracji, co potwierdził i sam Jarosław Kaczyński, jak i ci, którzy wybory te przegrali. Dlatego działalność KOD-u wcale nie jest w obronie demokracji, lecz przeciwko niej. KOD sugeruje przecież, że aktualna większość parlamentarna nie może rządzić tak jak chce, ani obsadzić państwowej telewizji kim chce, nie pamiętając, że przez ostatnie kilkadziesiąt lat była to praktyka oczywista. Każda władza w Polsce zaczynała reformy od przejęcia telewizji i umiejscowienia tam swoich ludzi. W wielu krajach – w Niemczech i we Włoszech – każda z partii ma niejako na własność jeden z kanałów telewizyjnych i nie ma w tym nic „niedemokratycznego”. Cokolwiek by „kodziarze” nie twierdzili, to w sumie ich działalność sprowadza się do podważenia wyniku demokratycznych wyborów i prawa większości do kształtowania państwa na swoją modłę. Jako demo-sceptyk bym ich może nawet i w tym żądaniu poparł, ale zupełnie nie dostrzegam w czym post-solidarnościowcy z PO mieliby być lepsi od post-solidarnościowców z PiS? Powtarzałem to wielokrotnie i powtarzam nadal: każdy solidaruch jest taki sam. Gdyby ktoś założył Komitet Obrony przed Solidaruchami (KOS), to pewnie zapisałbym się do niego jako pierwszy i wesoło podskakiwał, domagając się odsunięcia od władzy wszystkich partii post-solidarnościowych.

Czy działacze KOD są świadomi tego, że nie bronią demokracji? Jestem przekonany, że są pewni, że demokracji bronią, a to dlatego, że mylą dwie rzeczy: demokrację i liberalną demokrację.

Demokracja to ustrój w którym suwerenność została przypisana ludowi (narodowi). W demokracji przedstawicielskiej lud wybiera do parlamentu swoich reprezentantów, którzy działają w jego imieniu. Parlamentarzyści są bezpośrednimi reprezentantami suwerena i mają władzę będącą refleksem suwerena. Tak jak lud jest wszechpotężny, tak wszechpotężni są jego przedstawiciele. W imieniu ludu mogą odebrać własność 40% społeczeństwa i rozdzielić ją pozostałym 60%, mogą znacjonalizować samochody, kazać przemalować trawniki na niebiesko, etc. Suwerenny lud, w postaci swoich przedstawicieli, może zrobić wszystko. Stary Hobbes pisał, że suwerenowi wolno wszystko, poza zmianą płci swoich poddanych. Postępy medycyny powodują, że dziś można (podobno) zmienić nawet i płeć. Tym bardziej więc ludowi i jego reprezentantom wolno wymienić skład Trybunału Konstytucyjnego czy Prezesa TVP.

Liberalna demokracja jest czymś zupełnie innym. W systemie tym ludowi nie wolno wszystkiego, a jedynie to, na co zezwala mu konstytucja. Wszechwładza ludu i jego przedstawicieli jest przeto ograniczona konstytucją i prawami fundamentalnymi, takimi jak prawa obywatelskie czy prawa człowieka. Lud nie jest wszechwładny, lecz jedynie zdolny do wykonywania swojej mocy politycznej w ramach wcześniej stworzonych instytucji, a wola tegoż ludu jest ograniczona. Zasadnicze wątpliwości budzi to, czy lud jest tutaj rzeczywiście suwerenny? Jeśli jego wolę ogranicza konstytucja, to ona jest suwerenem. Jeśli jego wolę ogranicza Trybunał Konstytucyjny, to ta instytucja jest suwerenem. Jeśli wolę ludu ograniczają prawa człowieka lub prawa obywatelskie, to one są suwerenne. Innymi słowy, w liberalnej demokracji suwerenem nie jest wcale naród – to tylko slogan konstytucyjny – lecz rozmaite liberalne instytucje opisane w konstytucji i bronione przez Trybunał Konstytucyjny. Lud rządzi tylko w ramach zakreślonych mu przez ustrojodawcę, czyli Zgromadzenie Narodowe, które uchwaliło ustawę zasadniczą i, ewentualnie, przez naród, który tę konstytucję przyjął w referendum. Ustrojodawcą był tamten, nieistniejący dziś, parlament oraz tamten suwerenny naród, którego jedna połowa członków dawno już mogła zmienić poglądy, a druga już od dawna nie żyje. Ci, którzy uchwalili konstytucję dawno temu byli suwerenem, który skrępował lud współczesny, zostawiając swoją wolę w postaci prawa. To konstytucja jest suwerenem. W Niemczech określano to kiedyś mianem „suwerenności prawa”.

KOD stoi na stanowisku, że suwerenem jest konstytucja uchwalona w 1997 roku i współczesny „demos” jest zobligowany jej postanowieniami, a więc nie jest wszechmocny. Tym samym KOD neguje rzeczywistą suwerenność ludu i konstytuuje się jako organizacja antydemokratyczna, która „suwerenność prawa” przeciwstawia zasadzie „suwerenności ludu”. Nie piszę tego, aby potępić KOD za antydemokratyczne poglądy, a jedynie – jako politolog – ku wyjaśnieniu pewnych pojęć.

Adam Wielomski

Tekst ukazał się w tygodniku Najwyższy Czas!

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Czy KOD broni demokracji?”

  1. „w czym post-solidarnościowcy z PO mieliby być lepsi od post-solidarnościowców z PiS” – a jeszcze niedawno Tusk był „katechonem”…..

  2. powstrzyma „demos”. Jakby TK był PiSowski, to pisowską (lub prawicową) wolę ludu blokowałyby trybunały europejskie. Zdanie ludu się liczy dopóki lud robi to, czego się od niego oczekuje. W przeciwnym razie blokuje się poprzez instytucje krajowe lub międzynarodowe, albo obala rządy (vide: Ukraina), albo powtarza referenda (Irlandia), albo ostatecznie robi zamach stanu przy poparciu elit międzynarodowych (w celu rozpisania nowych wyborów po ustabilizowaniu sytuacji: wariant stosowany w krajach egzotycznych). W zanadrzu są jeszcze ataki spekulacyjne… Jest jeden nurt światowy, który nadaje kierunek. Kto za nim nie podąża, ten jest niedemokratyczny ex definitione i jakaś wola głupiego ludu nie może tego zmienić. Lud, który nie spełnia pokładanych w nim nadziei, traci demokratyczną legitymizację.

  3. @ szczuriks: Kilka lat temu – w okolicach roku 2011, gdy Platforma była postrzegana jako partia nieruszająca spraw światopoglądowych. Liczono, że taką pozostanie, co okazało się być błędem. Warto przypomnieć, że katechonem był też Kaddafi. Patrząc na rozwój wypadków w Libii, wydaje się, że słusznie.

  4. Alek: w takim razie dziwię się, że prof Wielomski naprawdę sądził wtedy, że PO jest partią „neutralną światopoglądowo”, a tym bardziej, że będzie ona katechonem Europy, zwłaszcza, że był to początek drugiej kadencji PO i jak czarno na białym było wtedy widoczne w którą stronę zmierza PO i że nie jest to strona dla katechona Europy. Jeszcze dziwniejsze jest dla mnie to, że taki konserwatysta jak prof Wielomski nie wiedział, że żadna partia rządząca nie może być neutralna światopoglądowo, gdyż musi ona przecież tworzyć prawo, zakazy i nakazy, które oparte są o jakąś etykę, ktora z kolei niesie ze sobą jakiś światopogląd.

  5. @ szczuriks: Chodziło o katechona w Polsce i nie tyle o neutralność światopoglądową, co nieruszanie takich spraw jak homosie, aborcja, in vitro itd. Osobiście uważałem ten pogląd za błędny. Myślę, że chodziło też o jasne wygrodzenie portalu od „prawicy” pisowskiej (cel taktyczny) i odegranie się na PiSie za „skrzywdzenie Libickich” (powód emocjonalny). Filip Libicki przeszedł wtedy do PO via PJN. Próbowano się wkręcić w „bezideową partię władzy”, która jednakże zaraz skręciła w lewo kadrowo i ideologicznie. Ten skręt był już wówczas zresztą do przewidzenia, bo kierunkowskaz mrugał znacznie wcześniej…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *