Czy Platon byłby piłsudczykiem?

.

Gdy z okazji 90 rocznicy Zamachu Majowego i dojścia do władzy wojskowych pod przywództwem Józefa Piłsudskiego pisałem felieton „Konserwatywny 'błąd majowy'” spodziewałem się rozpaczliwego ataku tej części środowiska konserwatywnego, które zawsze wykazywało słabość do piłsudczyzny i nienawidziło Romana Dmowskiego oraz endecji.

Nie pomyliłem się. Na łamach Myśli Konserwatywnej (dalej: MK) na mój tekst zareagował prof. Jacek Bartyzel – tradycyjnie wysuwany do boju przez redakcję MK, gdy tylko trzeba wypowiedzieć się w kwestii choć troszkę skomplikowanej i wymagającej pewnej wiedzy, a nie na poziomie ogólników i górnolotnych słów pisanych Dużymi Literami. Chodzi mi o tekst Pana Profesora „Konserwatywna 'roztropność majowa'”.

Nie będę się tutaj wdawał z prof. Bartyzelem w szczegółowe dyskusje który z polskich konserwatystów poparł Piłsudskiego już w V, a który dopiero we IX 1926 roku, gdyż nie bardzo widzę związek problemów tak szczegółowych z problemem ogólnym, jakim jest pozytywny stosunek znaczącej części konserwatywnego ziemiaństwa do rządów pomajowych. Zamiast kwestii szczegółowych zdecydowanie wolę zająć się ogólnym problemem różnicy pomiędzy środowiskiem konserwatyzm.pl i MK do sanacji i ziemiaństwa, a przede wszystkimi źródłami tej różnicy.

Prof. Jacek Bartyzel charakteryzuje mój stosunek do ziemiaństwa i reformy rolnej jako:

„absolutny brak empatii dla ziemiaństwa polskiego i jego dziejowego dramatu w XX wieku, zakończonego zagładą tego świata, nie biologiczną wprawdzie, ale socjologiczną. Właściwie nie zdziwiłbym się nawet, gdyby Autor wrócił do dobrze znanego z minionej epoki określenia „obszarnicy”. Czytając rozważania i dobre rady, co byłoby lepszym i dla samych ziemian, i dla dobra ogólnego, rozwiązaniem, trudno mi oprzeć się wrażeniu, iż przemawia on jak typowy konstruktywista, jak „inżynier socjalny”, który planując pożądaną zmianę społeczną patrzy na ludzi i naturalne grupy społeczne, jak na cegły czy kawałki blachy oraz wyłącznie z instrumentalnego punktu widzenia alokacji zasobów i środków: tu się przesunie, tam się zainwestuje, tym się zabierze (za odszkodowaniem), tamtym się da i będzie gites. Przyjmuje niejako taki punkt obserwacyjny, znamienny dla człowieka epoki postindustrialnej (zresztą coś w tym duchu niedawno powiedział), dla którego rustykalno-ziemiański świat jest czymś nie tylko odległym i umarłym, ale całkowicie obojętny. Intelektualista z postindustrialnej metropolis, jadąc przez rzadko zabudowane obszary wiejskie, z jednej Akademii, gdzie wykłada, do drugiej, gdzie ma konferencję, omiata zapewne zimnym wzrokiem przez szybę samochodu tę wyzerowaną semantycznie przestrzeń i nie zastanawia się czy tam, gdzie stoi teraz fabryczka wtryskarek albo portugalski hipermarket, stał ongiś szlachecki dwór, do którego prowadziła aleja wysadzana lipami. Cóż, było, przeminęło, zeszło z tego świata, nie ma co pochylać się nad skorupami.”

Fragment ten uważam za najistotniejszy w tekście mojego Oponenta i czuję się w obowiązku odnieść się do niego w kilku punktach:

1/ Jakkolwiek mieszkam na wsi pod Warszawą, to rzeczywiście jestem z miasta. Urodziłem się w 1972 roku i świata ziemiańskiego nie miałem okazji poznać osobiście. Nie tylko dlatego, że pochodzę z miasta, ale przede wszystkim dlatego, że gdy się urodziłem, to nie było już po nim śladu. Trudno mi się więc utożsamiać ze światem, który znam tylko z pięknych powieści Henryka Rzewuskiego. Podobnie nie utożsamiam się ze szlachetnym światem Apaczów Winnetou, choć w dzieciństwie przeczytałem wszystkie książki Karola May’a. Świat ziemian to nie jest już mój świat, choć (ze strony ojca) pochodzę z drobnej mazowieckiej szlachty. Nie widzę w tym braku mojego poczucia zrozumienia tego świata niczego strasznego, ponieważ z ziemiaństwa nie wywodzi się 99% Polaków i poza grupą hobbystów i ideologicznych muzealników ze światem tym związków nie czuje już nikt. To wspaniała tradycja, ale już martwa. Bezpowrotnie. Może to dobrze, może to źle, ale martwa i jej rezurekcji nie będzie.

2/ Tradycja ziemiańska była skazana na zagładę jeszcze przed nadejściem Polski Ludowej. Na zagładę skazała ją eksplozja demograficzna cechująca ziemie polskie w drugiej połowie XIX wieku. Państwo wielkości Polski przedwojennej czy współczesnej nie mogło być państwem z dominującą warstwą ziemiańską, skupiającą w swoich rękach większość własności rolnej. Polacy rozmnażali się, a postęp medycyny wydłużał życie i zmniejszał śmiertelność dzieci. Z tego powodu wieś polska stawała się coraz bardziej przeludniona i głodna. Gospodarstw rolnych było zbyt mało i bezrolni chłopi zaczęli migrować do miast. Niestety, zbyt słaby przemysł nie mógł przyjąć wszystkich. Lud był coraz bardziej biedny i zaczął się domagać „pańskiej ziemi” lub setkami tysięcy emigrował do Zagłębia Ruhry (na zniemczenie), do USA i Brazylii. II RP była zbyt mała, aby – zachowując wielkie majątki ziemskie – można było wyżywić ponad 30 milionów ludzi. W tej sytuacji alternatywy były następujące:

a/ masowa emigracja, w wyniku czego Polska stawałaby się rozrodczym rezerwuarem świata, z czego korzyść mieliby wszyscy tylko nie my;

b/ przyśpieszona industrializacja i stworzenie kilku milionów miejsc pracy w miastach – wariant niemożliwy z powodu braku rodzimego kapitału;

c/ rozwiązanie problemu przeludnienia wsi przez reformę rolną;

d/ wypowiedzenie wojny ZSRR, wygranie jej i stworzenie jakiejś wersji polskiego „Lebensraum” na Wschodzie – wariant niemożliwy z powodu słabości militarnej II RP.

W swoim tekście, który tak oburzył prof. Bartyzela, opowiedziałem się za rozwiązaniami b/ i c/, czyli za mądrą reformą rolną, czyli reformą rolną za pełnym odszkodowaniem rozłożonym na lata, połączoną z systemem zachęt dla ex-ziemian, aby inwestowali pozyskane w ten sposób pieniądze w przemysł. Za wzór postawiłem tutaj „pruską drogę do kapitalizmu”, gdzie podobne rozwiązania zostały przyjęte i w ciągu kilkudziesięciu lat uczyniły Niemcy potęgą gospodarczą. W ten sposób warstwa ziemiańska zachowałaby swoje polityczne i społeczne przywództwo, przeistaczając się w warstwę przemysłową. Mielibyśmy np. samochody z firmy Radziwiłł czy samoloty z firmy Sapieha.

3/ Czytając rozmaite teksty prof. Jacka Bartyzela, jak i wypowiedzi członków redakcji MK początkowo nie mogłem zrozumieć tego emocjonalnego zaangażowania po stronie Piłsudskiego, widząc w tym element politycznego irracjonalizmu czy infantylnego antykomunizmu (Piłsudski pobił bolszewików, etc.). Dla mnie osobiście „Ziuk” zawsze kojarzy się z napadem na pociąg pod Bezdanami, rewolucją 1905 roku, kolaboracją z Niemcami, agenturą austro-węgierską, klęską wyprawy kijowskiej, prawie 400 zabitymi w V 1926 roku, a przede wszystkim z żenadą rządów sanacyjnych, zakończoną klęską ich polityki w IX 1939 roku i haniebną ucieczką z Polski drogą na przysłowiowe już Zaleszczyki. A i jeszcze z pobiciami przeciwników politycznych przez „nieznanych sprawców w mundurach oficerskich”. Słowem, Piłsudski kojarzy mi się z politycznym pieniactwem, szlacheckim warcholstwem i z przekonaniem tyrana o swojej nieomylności. Rozmowa Marszałka z jakimś filozofem mogłaby być ciekawą inspiracją do 2 tomu „O tyranii” Leo Straussa. Wczytując się w ostatnie publikacje na MK i wpisy na facebooku członków redakcji, zrozumiałem jednak o co chodzi. Stało się to po wpisach facebookowych kol. Matuszewskiego o roli Platona i platonizmu dla konserwatywnych „dogmatów” (konserwatywny dogmat? qu’est-ce que c’est?).

Prof. Bartyzel, Arek Jakubczyk i Mariusz Matuszewski nie są zainteresowani światem takim jakim on jest dzisiaj, a także takim, jakim on był w okresie międzywojennym. Interesuje ich pewien wielki kontrrewolucyjny Ideał, zakorzeniony w swoiście pojętej Etyce. Wedle tego Ideału istnieje Polska Prawdziwa. Polska ta rozciąga się na wschód od Warszawy, ciągnie się po Kijów i Smoleńsk, a konstytuują ją wiejskie dworki szlachty i pałace kresowych magnatów. Nad pałacami powiewają wielkie biało-czerwone sztandary narodowe i maryjne, na dworkach błyszczą katolickie krzyże. W tej konserwatywnej utopii ziemianie są stanem przywódczym, „przodkującym” w Narodzie, a właściwie to tylko oni są Narodem. Poza ziemianami są jeszcze chłopi, którzy są politycznie bierni, niemi i bezgłośni. Orzą pola, pasą krowy i kozy. Kobiety i dzieci zbierają grzyby w pańskim lesie (jeśli ich nie złapie leśniczy i nie obije batogiem). Pomiędzy ziemiaństwem a chłopstwem panują stosunki patriarchalne, cechujące się absolutnym idealizmem: chłopi z przyjemnością pracują na „pańskiej” ziemi, może nawet z uśmiechem od ucha do ucha obrabiają pańszczyznę i chwaląc sobie swój los. Ich żony i córki piorą, gotują i zajmują się wychowaniem dzieci, szczęśliwe, że nie dotknął ich wirus feminizmu. Z kolei ziemianie zajmują się swoimi wielkimi folwarkami, przepełnieni myślą o dobru wspólnym i zajmując się, w wolnych chwilach, studiami nad klasykami filozofii i myśli politycznej. W tej wizji nie ma przemysłu, nie ma też miast z podłą klasą podludzkiego mieszczaństwa, kapitalistów-lichwiarzy, pośredników i adwokatów.

Tak, wedle naszych platoników politycznych, wyglądał świat kresowy. Niestety, do tego wspaniałego świata wdarli się przerażający obcy, niczym „Alliens” z filmów Ridley’a Scotta. To ci, którzy zaczęli wmawiać prostym ludziom, że świat może być dla nich lepszy, a są kraje gdzie chłopi nie obrabiają pańszczyzny, a dzięki reformom rolnym otrzymali nawet ziemię i nie będąc już więcej robotnikami dniówkowymi, awansowali do statusu samodzielnych gospodarzy. Równocześnie powstawać zaczął zupełnie sprzeczny z estetycznym ideałem naszych platoników przemysł i poczęły rosnąć szare i dymiące miasta z wielkiej płyty, z dwoma zdegenerowanymi klasami społecznymi: żądnym zysku egoistycznym mieszczaństwem i obskurnym zrewoltowanym proletariatem. To ludzie, którym nie wystarczyły kartofle, więc zaczęli produkować, burząc naturalny i organiczny porządek natury, stworzony przez Pana Boga. Skąd przyszli ci wywrotowcy polityczni, przemysłowcy i proletariusze? Z zachodniej Polski: z Wielkopolski, Śląska, z Warszawy, czyli z ziem opanowanych przez „alliensów”, czyli przez „obcych”. Dwoma wielkimi ideologiami tych parszywców był nacjonalizm (endecja) dla kręgów mieszczańskich i dla zamożnych chłopów, albo socjalizm (PPS) dla zradykalizowanego proletariatu.

Co zrobić? Jak uratować kresowy świat ziemiański, który przedstawia najwyższy ideał Etyki? Świat ten potrzebuje politycznego cudu, gdyż znajduje oparcie pośród 1 czy 2% społeczeństwa (ziemianie). Potrzebuje więc KATECHONA, który odeprze socjalizm PPS oraz nacjonalizm endecki, który w międzyczasie dogadał się z PSL „Piastem” w sprawie reformy rolnej za odszkodowaniem (Pakt Lanckroński, 1923). Katechonem tym był Piłsudski i czambuł jego pułkowników. Sanacja. Sanatorzy dadzą po pysku mieszczańskim endekom, powsadzają do Berezy Kartuskiej i do twierdzy Brzeskiej socjalistów oraz zwolenników reformy rolnej. I, używając Bartyzeliańskiego określenia, „będzie gites”.

Jakie jest zadanie sanacji? Powstrzymać siłą nieuchronne zmiany społeczne i nieuchronną reformę rolną. Piłsudski ma uratować świat ziemiański wbrew reszcie społeczeństwa, które żyje już w innej industrialnej rzeczywistości świata zachodniego. Wedle tej koncepcji Piłsudski nie jest socjalistą i terrorystą spod Bezdan, politycznych warchołem i zapatrzonym w lustro tyranem, lecz ostatnim punktem zbrojnego oporu polskiego ziemiaństwa przed reformą rolną i industrializacją. To nowy hr. Henryk z „Nieboskiej komedii” Zygmunta Krasińskiego, walczący z Pankracym nowoczesności i industrializacji.

Problem polega tylko na tym, że podtrzymywanie struktury własności ziemskiej ze świata przed-nowoczesnego nie rozwiązuje problemu wyżywienia społeczeństwa masowego powstałego w świecie nowoczesnym. Model Polski sanacyjny może wyżywić pewnie ze 20 milionów ludzi. Ale Polska miała ich już wtedy (1926) ok. 30 milionów. I liczba ta rosła (34,8 miliona  w 1938 r.). Co zrobić z tą nadwyżką, skoro Polska nie ma przemysłu i miast, które mogłyby ich przyjąć? Sanacja próbuje budować przemysł państwowy (wicepremier E. Kwiatkowski), czyli socjalizm, ale nie ma pieniędzy na inwestycje. Najrozsądniejsza byłaby zdrowa reforma rolna (za odszkodowaniem), ale na to „Ziuk” nie pozwoli. W tej sytuacji wynikłe z przeludnienia wsi konflikty społeczne uśmierzyć musi policyjna pałka, Bereza Kartuska i znęcający się nad więźniami sadysta płk. Kostek-Biernacki – rodzaj mini-katechona sanacyjnego więziennictwa.

Prof. Jacek Bartyzel i redakcja MK, aby dać taką utopijną odpowiedź na realne problemy społeczne, muszą uciec się do Platona: muszą rzucić Polsce wielki Ideał, oparty na Etyce i politycznych Dogmatach, aby będąc weń wpatrzonymi móc zignorować rzeczywistość empiryczną i zaproponować siłowe utrzymywanie status quo. Oto model Platona: rzeczywistość empiryczna nie jest istotna, gdyż ważny jest tylko wielki Ideał, Etyka i Dogmaty konserwatywne, widziane po wyjściu z Jaskini opisanej w ks. VII „Państwa”. Lud jest ludem. Jest godny pogardy. Niech wraca na pole i do swoich chat. Jeść nie musi. Ideał mu wystarczy. Trzeba go tylko porządnie nafaszerować Etyką i Dogmatami. Jeśli mu to nie wystarczy zamiast obiadu i będzie bezczelnie gardłował, to przyjdzie Platoński Filozof, który zbuduje sprawiedliwy Porządek. To katechon-Piłsudski. Aby zaś lud zmusić do sprawiedliwego Porządku potrzebni są platońscy Strażnicy. To pułkownicy sanacyjni, którzy będą walić po twarzach, urządzać ścieżki zdrowia opornym, wsadzać do Berezy, a jak to nie wystarczy, to opozycjoniści będą „znikać” – jak gen. Rozwadowski.

Ta konserwatywna utopia – mimo naprężonych oficerskich muskułów i haseł Silni-Zwarci-Gotowi – gdyż to ideał Polski słabej. Polski rolniczej, z archaiczną strukturą rolną, pozbawionej przemysłu, przeludnionej, gdzie zamiast silnej polskiej klasy średniej będą żydowscy sklepikarze w zabitych deskami miasteczkach. Piłsudczyzna marzyła o imperium. Ale kraj tak zacofany, bez przemysłu, siłą utrzymywany w strukturze z XIX wieku, nigdy nie będzie imperium. Kraj taki może być tylko częścią niemieckiej Mitteleuropy, stanowiąc zaplecze rolne dla niemieckiej gospodarki, z którego nadmiar ludności będzie emigrował do Zagłębia Ruhry, aby pracować na rozwój Kapitalizmu Reńskiego. W Niemczech ziemianie będą kupować samochody i produkty przemysłowe, eksportując w zamian polskie zboże, jabłka i robotników. Niestety, to model chyba odpowiadający prof. Bartyzelowi, który nie ukrywa swojego filogermanizmu, sympatii do mediewalnego cesarstwa niemieckiego, do wykreowanego przez 2 cesarzy fasadowego „królestwa” lat 1916-18, czasami nawet do III Rzeszy, tak jakby milcząco uznawał fakt, że Niemcy wyznaczyli nam miejsce drugorzędnego państwa, takiego przyfabrycznego pola uprawnego z ekologiczną żywnością.

Czy podporządkowanie Berlinowi to nie jest cena nazbyt wysoka za utrzymanie tej konserwatywnej utopii?

4/ Myślenie platońskie, ignorujące rzeczywistość i jej realne problemy, nie jest na kontrrewolucyjnej prawicy nowe, ale zawsze jest groźne. Opisałem je w obszernym tekście o Pliniu Correi de Oliveirze w numerze 72 (2013/14) naszego „Pro Fide Rege et Lege”. Brazylijski myśliciel także miał na celu ochronienie miejscowych plantatorów – z których zresztą sam się wywodził – przed reformą rolną i rosnącym niezadowoleniem wiejskiej biedoty, grożącym rewolucją socjalną lub wręcz komunistyczną. Na zakończenie sformułowałem wtedy tezę, że projektowane rządy konserwatywne bardzo przypominają myślenie Lenina: jest platoński ideał i empiryczna rzeczywistość. I niestety, rzeczywistość musi się dostosować do ideału. Jeśli bezrolne milionowe masy chłopskie w Brazylii nie pogodzą się ze stanem nędzy w jakiej żyją, to trzeba im najpierw zaaplikować indoktrynację przez katolicką prawicę, zagrozić kościelną anatemą i Piekłem pośmiertnym, a jak to nie wystarczy, to dyktaturę, która zmusi je do uznania własnościowego status quo. Gdzie nie starcza Katechizm, tam wchodzi pałka.

Pomiędzy Correą de Oliveirą, prof. Bartyzelem i MK widoczne jest podobieństwo myślenia: oto mamy rustykalny i przed-industrialny ideał społeczny, neo-mediewalny w istocie, który nie ma możliwości samoistnego trwania w rzeczywistości empirycznej, gdzie narodziło się i rozwija społeczeństwo kapitalistyczne. A więc trzeba sięgnąć po dyktaturę, aby ta przemocą utrzymała porządek społeczny, który nie ma szans istnieć samoistnie.

Prof. Bartyzel zarzucił mi konstruktywizm społeczny, gdyż chciałem w II RP przeprowadzić reformę rolną za odszkodowaniem. Nie będę się wypierał. Czyż jednak myśl o utrzymaniu wielkiej własności ziemskiej za pomocą pałek nie jest konstruktywizmem politycznym o wiele większego kalibru? Tyle, że ja odwołuję się do zdrowego rozsądku oraz proponuję stworzenie silnego konserwatywnego chłopa-właściciela i nie rzucam wielkich słów o Etyce i Dogmatach.

Jest paradoksem, że prof. Bartyzel i Correa de Oliveira, mając cele jak najbardziej konserwatywne, w rzeczywistości prowadzą do eskalacji postaw społecznie i politycznie rewolucyjnych. Podtrzymywanie wielkich majątków ziemskich przed mądrą parcelacją (za odszkodowaniem) jest niczym innym, jak tylko produkowaniem paliwa dla partii rewolucyjnych. Konserwatywny cel kończy się bolszewickim efektem. Postulowany przez nich rząd autorytarnego katechona w istocie jest budowaniem wielkiej beczki prochu, która czym później eksploduje, tym wybuch przyniesie większe straty. Nominalnie cel jest katechoniczny, ale gdy powąchamy tę beczkę z bliska, to czuć w niej siarkę Antychrysta. Katechon jest niezbędny, aby unowocześnić i modernizować państwo, aby uratować je przed zagraniczną interwencją, aby uratować je przed wojną domową, ale nie dla ratowania grupy społecznej, której interes jest sprzeczny z dobrem wspólnym! Piłsudski nie był katechonem Polski, lecz katechonem grupki ziemian.

5/ Przy okazji wreszcie zrozumiałem co nas dzieli. W konflikcie sanacji z endecją zawsze byłem po stronie tej drugiej. Endecko-piastowski Pakt Lanckroński, zakładający reformę rolną za odszkodowaniem, uważam za rozwiązanie najmniej złe (dla ziemian) z możliwych, mających szansę trwałego funkcjonowania. Rządy tzw. chjenopiasta to najlepsze, co mogło Polskę spotkać.

Tak jak pisałem, jestem z miasta. Obcy jest mi konserwatyzm koncentrujący się na obronie świata ziemiańskiego, gdyż świat ten jest już dla mnie czymś abstrakcyjnym. Zapewnie nie lepiej byłoby, gdybym żył przed Wojną. Za nosiciela idei konserwatywnych w okresie międzywojennym – tradycji, własności, religii, idei państwowej – uważam mieszczaństwo i zamożne chłopstwo głosujące na endecję. Mówiąc wprost: endecja stanowi wyraz umiarkowanego konserwatyzmu szerokich mas społecznych, która wraz z PSL „Piastem” zdolna była stworzyć konserwatywną i polską większość sejmową. Zamach Majowy uniemożliwił ukonstytuowanie się tej prawicowej większości w postaci III rząd Witosa. Konserwatyzm endecki do 1926 roku, szanujący religię i tradycję narodową, otwarty był na postęp ekonomiczny i zjawiska industrializacji. Endecja to partia tradycyjna, ale myśląca o świecie w nowoczesnych kategoriach, mająca recepty na bolączki tego świata. To partia, która nie myśli Platonem – i jego kategoriami światów idealnych – ale Arystotelesem i jego „rozumem praktycznym”, czyli kategoriami tego, co możliwe, co racjonalne i co empirycznie może być zastosowane.

Miejsce zdrowo-rozsądkowych konserwatystów było po stronie endeckiej. I żałować tylko mogę, że miejsce tego polskiego i katolickiego mieszczaństwa zastąpiło dziś nowe post-modernistyczne mieszczaństwo, głosujące na PO i podskakujące na imprezach KOD-u. Tragedią współczesnej Polski nie jest brak konserwatywnego ziemiaństwa, które i tak skazane było na społeczną zagładę. Tragedią III RP jest brak klasy średniej o endeckim światopoglądzie, czyli jedynego możliwego konserwatyzmu w epoce masowej. W to miejsce mamy dzisiaj neo-sanacyjny rząd, uchodzący za „prawicę”.

Adam Wielomski

Click to rate this post!
[Total: 1 Average: 5]
Facebook

0 thoughts on “Czy Platon byłby piłsudczykiem?”

  1. Skoro napisano o „alienach z Wielkopolski” to wtrącę parę swoich komentarzy (jako potomek chłopów z Wielkopolski właśnie) 🙂 Po pierwsze, która Polska jest prawdziwsza, ta piastowska, która była normalnym państwem średniowiecznym, czy ta szlachecka/ziemiańska, która była z góry skazana na upadek (ze względu na demokrację szlachecką i zacofanie ekonomiczne)? Po drugie to p. prof. Bartyzel chyba rzeczywiście nie dostrzega, że nie wystarczy znaleźć sobie jakieś zjawisko z przeszłości i do niego się odnosić, trzeba jeszcze umieć dopasować go do współczesności i to jest bardzo ciężka praca. Można sobie obrać za jakiś „wzorzec” życie dawnego ziemiaństwa, albo dajmy na to średniowiecznych rycerzy albo Apaczów, albo kowbojów z Dzikiego Zachodu, ale to są światy, które przeminęły i nie wrócą w tym sensie w jakim nie wrócą dajmy na to rycerze z mieczami. Nawet jeśli byśmy sobie wyobrazili, ze jakieś zaawansowane technologie z przyszlosci pozwolą stworzyć miecze świetlne jak z „Gwiezdnych wojen”, to i tak to będzie broń anachroniczna, rycerz Jedi nie poradzi sobie z serią z karabinu maszynowego, nie obroni nikogo przed nalotem dywanowym czy bombardowaniem napalmem, nie mówiąc już o bombie atomowej. Ale można sobie wyobrazić społeczeństwo hierarchiczne i osobiście uważam, że w przyszłości to będzie jedna z najpoważniej traktowanych opcji, tzn. monarchie powrócą w miejsce obecnych demokracji. Tak samo nie da się wrócić do świata ziemiańskich dworków itp. Ale być może – jeśli dla p. Bartyzela jest to jakiś nośny wzorzec – dałoby się go jakoś przetworzyć, wyciągnąć z niego istotne elementy i je wykorzystać we współczesności. I to byłoby owocne. Tylko że tutaj potrzebna jest jakaś praca, której p. Bartyzel nie wykonuje. Zachwyca się przeszłością i na tym koniec. Przytajmniej tak mi się wydaje, mi jest bardzo trudno zrozumieć p. Bartyzela, prawie nigdy go nie czytam, można powiedzieć, że dla mnie to on jest jakimś „kosmitą” 😉 Po trzecie p. Wielomski rzeczywiście jest człowiekiem z miasta i nie czuje pewnych spraw, sam jako człowiek ze wsi wyczuwam, że on ma przypuszczalnie inny stosunek do ziemi. Ale p. Wielomski przynajmniej pracuje, tzn. próbuje różne dziury łatać tym co samodzielnie że tak powiem „wykombinuje”. I tu jest jakaś istotna różnica. Która pewnie się przekłada – gdyby to przeanalizować – na relację „platoński idealizm” vs. „zdroworozsądkowy konserwatyzm endecki” tj. p. Bartyzelowi bliżej do tego pierwszego, p. Wielomskiego do drugiego. Przynajmniej ja to tak odbieram.

  2. @ dariusz.pilarczyk Czy czasem prof. Wielomski nie zastosował kilku chwytów erystycznych? On dyskutuje z tezami prof. Bartyzela w granicach tego, co tenże napisał, czy z tym, co sam rozszerzył i włożył oponentowi w usta? Warto przeczytać wszystkie 3 teksty (i niezłe komentarze pod tekstem prof. Bartyzela).

  3. 1. W Starym Testamencie, zdaje się w Księdze Kapłańskiej, zawarty jest Boży nakaz anulowania co dekadę całego porządku ekonomicznego, dorobku, stosunków własnościowych etc. poprzez nowy podział majątku pomiędzy synów Izraela. I tak co dekadę. Nie taki zatem konstruktywizm społeczny straszny. To tradycja biblijna albo jak kto uważa wola Boga. Ale jest też druga tradycja, reprezentowana przez patriarchę Józefa, który omamiwszy faraona psychoanalizą, nałożył nowe podatki, zapędził część wolnych chłopów do budowy spichlerzy i magazynowania zapasów a kiedy jego działania wywołały oczekiwaną klęskę głodu, stopniowo wyprzedawał zgromadzoną żywność aż uczynił z Egipcjan niewolników na ziemi faraona. Ponieważ podatek nie dotyczył kapłanów ustrój zaprowadzony przez Jóefa zyskał boską sankcję. Prof. Bartyzel wielokrotnie twierdził, że jego duchowym domem jest starożytny Egipt, więc dobrze wiadomo, czym może być platonizm w jego wykonaniu. Nawiasem mówiąc platonizm jest dzisiaj reprezentowany w filozofii matematyki i stosowanie go w naukach społecznych jest rażącym anachronizmem lub antycypacją jeszcze nieznanych i trudnych do wyobrażenia odkryć naukowych, krótko mówiąc blagą. 2/ Zarówno sanacja jak i endecja wykorzystywały religię instrumentalnie w sposób, który filozofia religii zna pod nazwą „argumentu z genezy”. Argument z genezy nie przesądza o fałszywości racji religii, lecz wskazuje na jej społeczne pochodzenie i funkcję. Dyrektywa człowieka religijnego byłaby zatem taka: wybrać taki sposób realizacji funkcji religii, który będzie najbardziej zgodny z religijnymi roszczeniami do Prawdy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *