Dawid i jego cień

Czasami tak jest – wystarczy owe jedno spojrzenie, by zrozumieć, iż możemy mieć więcej wspólnego, niż nam się tylko wydaje. Co też świadczyło o tym, że niejednokrotnie znajdowaliśmy się w tych samych miejscach, w jednakowym czasie.
Tak, więc okazja na udany początek naszej znajomości pojawiła się, gdy razem zmierzaliśmy na pocztę- jedynej instytucji, przywracającej witalność nerwową i emocje pomiędzy schematem: praca-dom- piwo- sen- praca – tego osiedlowego siedliska plotek, długich kolejek, sepleniących urzędniczek w okienkach, wyjących na zewnątrz psów i grubych bab z tuzinem dzieci, drących się w niebogłosy. Poczty na osiedlach wyglądają podobnie. Na sześć okienek czynne są tylko dwa lub trzy. Oprócz tego urząd ten pełni funkcję butiku, w którym można kupić prasę, gry dla dzieci, artykuły kosmetyczne, a nawet prześcieradła i poszwy.
Szybko z Dawidem nawiązaliśmy konwersację, porozumiewając się z początku w kwestiach neutralnych i ogólnych, jak to zwykle bywa, a następnie nasz dialog dotyczył coraz bardziej zawiłych spraw. Szybko doszliśmy do porozumienia, zważywszy że oboje diametralnie odbiegamy od przeciętnej ciżby ludzkiej, ujeżdżającej regularnie komunikację miejską i francuskie pojazdy rodzinne. Zresztą, odbiegaliśmy nie tylko wizualnie od standardowego mieszkańca wielkiej płyty. Nic też nie utożsamiało nas z tym środowiskiem, poza meldunkiem i wieczornymi powrotami na sen. Okazało się, że mamy podobny punkt widzenia na większość spraw, że potrafimy odróżnić nie tylko wiele odmian szarości betonu, ale i łączy umiejętność krytycznego spojrzenia na społeczeństwo „zablokowane”. Oboje też codziennie uciekaliśmy z tego miejsca jak najdalej.
A to wszystko działo się na samym początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku…

Prawdę mówiąc, patrząc teraz z perspektywy bezlitośnie minionego czasu, mamy w dorobku solidną garść wspólnych wspomnień, wiele zwykłych oraz karkołomnych przeżyć. Łączyła nas przyjaźń oparta na braterstwie, tak wiele razy wystawiana na próbę, z której to oboje wychodziliśmy zwycięsko. Ale pewnego razu nasze burzliwe i zawiłe drogi nagle się rozeszły i wydawałoby się wtedy, że już na zawsze; chociaż ciągle tliła się we mnie taka mała iskierka nadziei, nie pozwalająca wyrzucić z pamięci tamtych lat.
Kiedy ktoś bardzo bliski nagle znika i przestaje dawać jakiekolwiek sygnały, to wspomnienie o nim towarzyszy na każdym niemalże kroku, bowiem nie funkcjonujemy wtedy doczesnością, lecz nieustannym przywoływaniem pewnych obrazów. Kiedy zniknął Dawid i nie było żadnej możliwości skontaktowania się z nim, jakże często powracały sceny z życia „młodych gniewnych”: z ulic naszego miasta, z koncertów i manifestacji, z wyjazdów, z różnych wieczornych sobotnich maratonów alkoholowych, które kończyły się na dworcu PKP w oczekiwaniu na pierwszy poranny autobus lub na najbliższym komisariacie. Nocne życie miasta miało swoje prawa w sobotnie wieczory. Wódka na ławce smakowała jak nektar, podawana w jednym plastikowym kubku, który krążył w zaklętym kręgu z nieodłączną popitą, niczym fajka pokoju pośród Indian.
Ale potem Dawid przepadł, a do mnie dochodziły jakieś bliżej nieokreślone strzępy wieści. Ktoś mówił, że siedzi w więzieniu i grozi mu jakiś wyrok, a to znowu że wyjechał- niektórzy byli przekonani, iż został mnichem buddyjskim, inni że chasydem. Byli tacy, co powtarzali niesprawdzone informacje, po to by na końcu rozkładać ręce w niewiedzy i głupocie. To znów ktoś go widział na ulicach jak wychudzony, brudny zbierał na kolejną porcję heroiny; jednym słowem wiele, czasem sprzecznych ze sobą plotek, których nie mogłem w żaden sposób zweryfikować.

Dopiero na początku 2004 roku zacząłem dostawać kartki z pozdrowieniami. Najpierw przyszedł list z zakładu karnego, gdzieś w okolicach Warszawy, potem widokówka z ośrodka leczenia dla narkomanów. Dawid powrócił do świata żywych. Nie miałem możliwości odpisywania, więc pozostawało mi cierpliwe czekanie na dalszy ciąg wydarzeń, a znając Dawida dobrze, wiedziałem, że to wkrótce nastąpi.
Znowu minął rok i wreszcie usłyszałem jego głos w słuchawce telefonu, zapowiadający przyjazd do miasta. Znaczyło to między innymi tyle, że wreszcie się zobaczymy po latach i będziemy mieli sporo czasu, aby przynajmniej odrdzewić nasze wspólne wspomnienia.
Czas stracony? Dziwne określenie. Póki życie trwa, zawsze można coś usiłować zmienić na lepsze, nawet, jeśli minęło sporo lat. Tylko martwe rzeczy są niezmienne, tak jak bloki na naszym smutnym osiedlu- pękająca zemsta jaruzelszczyzny na dawnym lotnisku, które gościło Adolfa Hitlera, Hannę Reitsch i innych dygnitarzy tysiącletniej Rzeszy, a obecnie jego murawa posłużyła jako teren pod betonowy labirynt zasiedlony marzycielami o lepszej przyszłości.
Tak sobie również myślałem, kiedy szedłem na spotkanie z dawnym przyjacielem, który jako chyba jedyny w życiu potrafił zaskoczyć czymś przyjemnym, często niezwykłym, do czasu zaskakującego zniknięcia, o którym miałem właśnie teraz- między innymi- porozmawiać.

Dzwonek domofonu. Znajomy głos, otwierają się drzwi. Wbiegam niemalże po schodach na czwarte piętro, po dwa stopnie. W drzwiach widzę znajomą postać z niewinnym uśmiechem na twarzy zza okrągłych okularów. Zanim się przywitam, staram sobie przypomnieć ileż to razy okulary na jego nosie były rozbijane, tłuczone i wyginane podczas tych wszystkich awantur i bójek, dyktowanych ideologią oraz piłka nożną.
W mieszkaniu niewiele się zmieniło od ostatniego razu jak byłem. Pojawiła się nowa wieża grająca ot i wszystko. Za to na stole już czeka herbata, nieodłączny rytuał naszych spotkań. Nie muszę pytać jaka.
– Earl grey Twinningsa; taką, jaką lubisz bez cytryny- oznajmia Dawid.

Z sąsiedniego pokoju dochodzą odgłosy. Ojciec Dawida tradycyjnie jest w domu, w swoim mikroskopijnym świecie. To znany profesor, autor kilkudziesięciu publikacji, który dla dobra nauki pogrzebał własne życie osobiste i rodzinne. Patrząc na jego gabinet i samą postać, ma się wrażenie, że nigdy się nie skończyła dekada Gierka.
-Tomek, nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że cię widzę. Jesteś jedyną osobą, z którą, póki co, tu we Wrocławiu utrzymuję kontakt. Nie mogłem się z tobą nie zobaczyć.
Kiwam ze zrozumieniem głową. Nie wiem jeszcze, co powiedzieć, jak zacząć. Czujemy się chyba jeszcze niezbyt swobodnie z podobnym dystansem, bo rozmawiamy jakoś tak niepewnie, nienaturalnie…
-Co się z tobą działo, jak cię nie było?- Przełamuję pierwszy barierę taktu- dochodziły jakieś plotki, ale sam wiesz jak to jest…nie daje im wiary.
-Wiem. Ale czeka cię długa historia, hehehe… ile to już lat minęło?
Szybko przywołuje pamięć. Rozglądam się. Dostrzegam na meblach jak i na ścianach sporo pamiątek z podróży ojca Dawida.
-Wiesz, co najmniej minęło ich pięć. Ale dla nas wszystko, co było, to jakby wczoraj…
Dawid uśmiecha się porozumiewawczo. Uśmiech pozostał taki sam. Znam jego pozory niewinności. Jego matka nieraz mi mówiła, że kiedy jako dziewięciolatek wyrywał się z domu na mecze piłkarskie wraz z jedenastoletnim bratem, to ten uśmiech potrafił załagodzić jej gniew, kiedy odbierała ich z policyjnej izby dziecka, gdzieś w Polsce.
-Tomasz… tyle się działo….- zaczyna.
-Dochodziły do mnie jakieś informacje, ale wiesz, każdy mówił co innego, a mitologia na mnie nie działa. Choć w kilku przypadkach pojawiały się słowa klucze: narkotyki, dilerka, przemyt, grupa zorganizowana- usiłuję zgadywać, siląc się na dowcip.
-Też!
Cały Dawid. Jak już, to na całość. Żadnych półśrodków Ale znając jego inteligencję, spryt oraz talent do rozgrywek zakulisowych, nigdy by się jawnie nie pakował w cos takiego, co może być dla niego niebezpieczne. Co więc skłoniło go, że w wieku trzydziestu lat, ma ponad czterdzieści aktów oskarżenia, prawie trzydzieści spraw sądowych w toku, kilkanaście wyroków, licząc sądy dla nieletnich, oraz za sobą liczne boje prawne z dzielnicowymi, komornikami i kuratorami?

Przerywamy naszą rozmowę wraz z nadejściem ojca. Profesor będąc w domu, tylko dwukrotnie opuszcza swój gabinet- na Teleexpress i na Wiadomości. Akurat jest godzina 17, więc z nabożnym namaszczeniem wpatrujemy się we trójkę w telewizor. Przez te wszystkie lata naszej znajomości zauważyłem, że Dawid czuje jakiś bliżej nieokreślony respekt przed ojcem, połączony z lękiem. To w zupełności nie leży w jego naturze. Ojciec, który po rozstaniu z żoną, wiedzie samotny i dziwny tryb życia, potrafi zasadniczo wpływać na Dawida i chyba tylko on jedynie w tak specyficzny i efektywny sposób. Więc Dawid bez większego sprzeciwu akceptuje wszelkie pomysły i dziwactwa ojca, dusząc w sobie spory potencjał nienawiści. On, który nigdy nie miał skrupułów i potrafił owijać wokół palców każdego napotkanego frajera. W domu stawał się potulnym nastolatkiem i bez słowa sprzeciwu poddawał każdej presji.
W końcu zostajemy znowu sami i wracamy do rozmowy.
-Ojciec pisze nową książkę- wyjaśnia Dawid.
-A czy kiedykolwiek robił coś innego?
-Niekiedy jeździ po świecie z odczytami.
-To wiem… ostatnio nawet ciebie zabrał do Japonii?
Dawid ożywia się.
-Tak, to prawda. Ale byłem wtedy w stadium palenia heroiny. Zanim zacząłem się kłuć. Miałem przy sobie kilka porcji w samolocie. Wychodziłem kilka razy do kibla, by się napalić.
Kręcę głową z niedowierzaniem, ale wiem, że to prawda. Znając jego wiem, że tak mogło być.
-Teraz jak pomyślę o tym, to mi aż ciarki przechodzą- wyjaśnia.

Chyba następuje właściwy moment. Czas na szczera rozmowę, a więc zaspokoję swoją ciekawość. Więc pytam w dość banalny sposób:
-Co się stało, że zniknąłeś?
-Wyjechałem najpierw do Francji, do brata. Wiesz, że był w legii?
Kiwam głową, że tak. Starszy brat Dawida musiał uchodzić przed Temidą w Polsce, więc trafił do Legii Cudzoziemskiej. Dosłużył się stopnia sierżanta i miał na swym koncie sporo odznaczeń. Odnalazł się w koszarach w Orange, jaki na pustyni w Czadzie, Dżibuti, czy w górach Bośni i Hercegowiny. Brat Dawita był pozbawiony strachu. Kiedy inni uciekali lub wycofywali się, on dostawał jakiejś nieopanowanej furii, która pojawiała się znikąd. Jego starcia z lewakami na mieście kończyły się klęską i ciężkimi obrażeniami tych drugich. Brudasom spod znaku anarchii nie pomagały ani siekiery, ani kastety, ani pałki. Dość szybko stał się postrachem „antyfaszystów” wszelkich odmian. Poza tym był konsekwentny i zorganizowany, a styl życia wojownika był mu jak najbardziej na rękę. Dlatego potem dość łatwo przystosował się do warunków panujących we francuskiej Legii Cudzoziemskiej. Jednak po zakończeniu kontraktu zaczął się zajmować nieco inna branżą.
-No, więc w Paryżu poznaliśmy taką ekipę, która zajmowała się handlem złomem na szeroką skalę. Wiesz o czym mówię: broń amunicja, tłumiki, celowniki laserowe, materiały wybuchowe. To niezły biznes, tylko bardzo stresujący. Duże ciśnienie i wszędzie trzeba się śpieszyć.
-Ta ekipa, to byli legioniści?- pytam.
-Tak. I to z całego świata. USA, Rosja, Argentyna, Turcja, Nigeria…chłopie, wszędzie niemalże byliśmy. A tam gdzie byliśmy, to forsa, kobiety i kokaina..
-Ale chyba nie za darmo?- zauważam.
-No pewnie, że nie. Ale my woziliśmy broń i to sporo. Na tym jest biznes, bo każdy kupuje. Brat załatwił transport, z Rosji do Francji, nie ewidencjonowanej broni AK-47. wszystko przez kanały Legii.
-To duże pieniądze?
-Spore, tylko musisz ciągle uważać i wszystkiego pilnować.
-To rozumiem czemu, pojawiła się kokaina u was; jak pamiętam, wrogów wszelkich używek.
-No dokładnie- Dawid uśmiechnął się- ale się nie da inaczej przy tym. Najlepsze było to, że udawaliśmy przed sobą, że żaden z nas nie wciąga koksu.
-A jak się dowiedzieliście, to już było za późno na odwyk?
Dawid w milczeniu przytaknął. Teraz, kiedy ma to już za sobą widać, że wygląda o wiele lepiej, chociaż gdzie niegdzie są jeszcze widoczne ślady jego upadku.
-Zaczęło się jak wróciłem do Polski. Nawet nie chciałem myśleć o tym, że jestem uzależniony. Brat zresztą też, wrócił później, bo go wysiudali z interesu przez te prochy. On poszedł na początku dalej ode mnie, zaczął pierwszy się kłuć.
-Ale ty miałeś dziewczynę….- przypomniało mi się.
-Tak, ale to już czas przeszły dokonany.
Nie pytam dalej. Ton odpowiedzi Dawida oznacza, że to niewłaściwa pora jeszcze, aby o tym mówić. To przyjdzie z czasem samo.
Dawid przyniósł nową porcje herbaty oraz zdjęcia. To fotografie z Francji i nie tylko. Jest na nich z bratem; weseli, uśmiechnięci na paryskich ulicach. Potem oglądamy nieco inne obrazy. Dawid zarośnięty, brudny, braki w uzębieniu, mętny wzrok. W ręku strzykawka z podejrzaną brązową cieczą. Jakieś ciemne pomieszczenie zagracone, mnóstwo słoików na czymś, co trudno nazwać stołem. Obok jakiś pryszczaty i długowłosy ćpun w rozwiniętym stadium uzależnienia.
-Te fotki zostawiłem sobie ku przestrodze- wyjaśnia, uprzedzając moje pytanie- ile razy na nie patrzę, wiem, że nie chce do tego już wracać. Oby się udało!
-Uda się!- potwierdzam.
-Ale to ciężka sprawa. Próbowałem kilka razy sam, ale to nic nie wychodzi. Jak się zaczniesz kłuć, to lecisz w dół. Najpierw jest fajnie, masz odjazdy. Jeszcze jak kasa była z Francji…
-Ale wtedy nie było kłucia?
-Nie. Wtedy paliliśmy jeszcze heroinę. Pełen high life- uśmiecha się- tu w Polsce poznaliśmy handlarzy. Sprzedawaliśmy i braliśmy. Nawet nie wiedziałem, że najwięcej heroiny i piksów kupują pedały.
-Pedały?- pytam zdziwiony.
-Pedały- Dawid ożywił się- wiesz, takie młode cioty, co biegają po klubach. Żrą piksy, a potem ich nosi, gadają do siebie, gestykulują. To niezły biznes, ale kiedy sam nie bierzesz, bo inaczej, to prędzej czy później wtopa.
Słucham Dawida z uwagą, ale ciągle mnie nurtuje jedna rzecz, o którą muszę zapytać.
-Ale powiedz mi jak się zaczął ten moment u ciebie. Kiedy przekroczyłeś tę granicę. Co dobrego jest we wdychaniu oparów podgrzewanej kulki na srebrzanej folii?
Dawid rozłożył ręce.
-Nie wiem. Zupełnie nie mam pojęcia, kiedy to się stało. Ktoś nam przyniósł i powiedział, że będzie fajnie, to było jeszcze we Francji. Za pierwszym razem porzygalismy się, ale potem był odlot.
Ponawiam i nalegam pytanie, bowiem jakoś nie mogę zrozumieć, że człowiek, który z pogardą odnosił się do wszelkich narkotyków, który tłukł bez opamiętania ćpunów i lewaków, łamał im żebra, przestawiał nosy, zmieniał anatomię ciała, a teraz sam stał się ich ofiarą. Głupota, ciekawość? Nie, to zbyt proste. Nie w jego przypadku. Chcę zatem wiedzieć dlaczego, poznać przyczynę, chociaż z drugiej strony nie wiem jak zapytać dosadniej.
-Rozumiem twoje wątpliwości Tomek- może trochę się załamałem kobietą, która mnie zdradzała. Wiesz co to słabość?
Potwierdzam w milczeniu. Przeżywałem już takie niejedne momenty w swoim życiu, ale to chyba nie powód by zostać narkomanem. A może się mylę?
Dawid wyszedł na chwilę do gabinetu ojca. A ja się rozglądam po pokoju, który to znam na pamięć. Przeglądam półki z książkami o tematyce krajoznawczej. To dziedzina pana profesora, a ja jestem tylko skromnym miłośnikiem swojego regionu. Ale książki jego lubię wertować. Robię to trochę bezwiednie, gdyż myślę cały czas o naszej rozmowie. Zresztą będę do tego chyba zawsze wracał…
-No, już jestem- Dawid wyrwał mnie z zamyślenia.
-A powiedz mi, gdzie się podziewałeś, jak wróciłeś z Francji?- zmieniam nieco temat.
-Kupiłem mieszkanie, w końcu zarobiliśmy trochę. Dwa pokoje, kuchnia… od razu zamontowałem grube, stalowe drzwi.
-W obawie przed policją?
-W obawie przed konkurencją. Ile razy te drzwi ocaliły moje życie…
Nie pytam o to, ale wiem, czemu już będąc w Polsce nie dzwonił do mnie, nie przychodził. Z jednej strony, znając poczucie mojej wartości, uniknął mnie, a z drugiej prowadząc de facto przestępczy tryb życia miał swoje środowisko, w którym coraz bardziej się pogrążał.
-Sam tam mieszkałeś?- pytam.
-Czasami tak, czasami nie. Wiesz, niekiedy był to dom otwarty, bo narkomani znosili różne fanty ze sklepów. Mogłeś tanio kupić, co tylko chciałeś. Jak byli na głodzie to oddawali prawie za darmo. A było w czym wybierać, łącznie z paliwem.
-Paliwem?
-Tak…benzyna, ropa. Mieliśmy taka starą skodę i kilka kanistrów. Podjeżdżaliśmy na stacje paliw, laliśmy i w długą…- Dawid roześmiał się.
-I nikt was nie gonił?
-Nie, raz tylko facet za nami rzucał brykietami. Ale i tak nie trafił.
Roześmiałem się.
-A powiedz mi, przecież narkotyki to równia pochyła zawsze w dół. W końcu nadchodzi taki moment, że nie masz już nic, jesteś na dnie i co wtedy? Uciekasz od rodziny, uciekasz od przyjaciół i co wtedy? Gdzie idziesz?
Dawid zamyślił się. Za oknem już poszarzało, ale jak bywało za dawnych lat; czasu tutaj się nie liczy, płynie niezauważalnie. Instynktownie wyczuwałem, że chce się wypowiedzieć; ciąży mu ten bagaż i szuka tylko odpowiedniej osoby, by móc uzyskać jako taką absolucję.
-Handel bronią dawał pełno siana. To było cos niesamowitego, dzięki kontaktom brata. Podchodziliśmy do tego żywiołowo, jak zresztą do wszystkiego. Ale stresu nie da się oszukać. Sam wiesz, jak to jest. A tu było go, co niemiara. Duże pieniądze, duże ryzyko i ciągłe wyjazdy po całej Europie. Potem jeszcze Afryka. To trwa kilka lat i się wypalasz. Życie staje się pusta rutyną. Teraz wiem, że brakowało nam jakiegoś celu, kierunku, do którego można by było iść.
-Mogliście gdzieś te pieniądze lokować, a później się z tego wycofać- zauważyłem.
-To prawda, ale nam było ciągle mało. To taki etap, kiedy przerzucasz się z kieszonkowego na grube torby dolarów i franków szwajcarskich. Głupiejesz od razu…
Wyobraziłem sobie w tejże chwili dwóch rosłych typów, jak siedzą w paryskim hotelu na wielkim łożu, na którym po rozsypanej forsie pełzają półnagie prostytutki.
-…ale jak ci wspomniałem- kontynuował Dawid- miałem dziewczynę, która się puściła z takim jednym. A mnie zabrakło odwagi, by móc jakoś zdecydowanie zareagować, czujesz?
Jasne, że tak. Ale jakoś nie mogłem w to uwierzyć, że ktoś, kto bił się z kilkoma naraz, kto rzucał się sam lub tylko z bratem na grupy uzbrojonych w kije i łańcuchy lewaków, kto obracał w perzynę squoty; nie mógł sobie poradzić z kochankiem własnej kobiety.
-Nie mogłeś sobie z nim poradzić?- zapytałem
Dawid pokręcił przecząco głową.
-To był mój bliski kolega, któremu zawdzięczałem niemalże samo życie- powiedział cicho, ale niezwykle wyraźnie- nie wiedziałem jak to przetrawić i sam zresztą wiesz, że nigdy ci o tym nie mówiłem. Nigdy!
-Wiem.
-A oni i tak się rozstali, choć ją wyciągnął z dołka. Widzisz jakie życie jest pojebane?
-Widzę.
-No właśnie- ożywił się- zresztą sam popatrz na te fotki- rzucił na stół plik zdjęć.
Ze zdjęć spoglądała na mnie uśmiechnięta blondynka o jasnych długich włosach koloru dojrzałej pszenicy. Radosna i słoneczna twarz, emanująca ciepłem, a za nią dobrotliwy uśmiech Dawida pośród palm na Lazurowym Wybrzeżu, na Montmarcie, nad Bałtykiem, w Karkonoszach… Ani cienia niepokoju, sama radość.
Generalnie lubię oglądać zdjęcia, a Dawid wyczuwając moje intencje, przyniósł mi kolejną ich porcję. W sumie to spory kawałek życia- nie tylko te etapy, które znam, ale i takie, o których ja sam osobiście wolałbym szybko zapomnieć i wymazać z pamięci. Zwłaszcza te, na którym mój dawny przyjaciel wygląda jak uciekinier z gułagu. Zastanawiam się, kiedy miał on czas pozować do tych zdjęć?
Z rozmyślań tych wyrwał mnie jego głos. Mamy się przenieść na chwile do gabinetu ojca, który w tym czasie chce cos obejrzeć w telewizji. Przenosimy się w jeszcze inny świat, który jak już wspomniałem, zatrzymał się w latach „Przerwanej Dekady”.
Kiedyś na biurku pana profesora stała stara maszyna do pisania, która bez przerwy stukała po całych dniach. Dzisiaj jedyną nowoczesnością jest komputer, pełniący najczęściej zresztą, rolę edytora tekstu. Ponieważ lubię książki, to bez trudu wyławiam na pólkach nowe publikacje, których przybyła spora ilość.
-Zwiększyła mi się objętość mojej teczki sądowej- Dawid pojawił się z opasłym tomem segregatora.
Od lat, to jego ulubiona lektura: wyroki, pozwy, wnioski, nakazy i wezwania. Zamiłowanie do prawa odziedziczył, jak sam mówił, chyba po matce, która pracuje nadal w sądownictwie. Oglądam kolejny raz ową zawartość. Pierwszy wyrok w wieku dziewięciu lat; wyłudzenia pieniędzy. Sposób jak na tamten czas nieco nowatorski, ale i skuteczny skoro zakończył się wyrokiem. W uzasadnieniu czytam, że działając razem z bratem rozsyłał za zaliczeniem pocztowym jakieś stare gazety, szpargały, do nieznanych osób, które brat wynajdywał w książce telefonicznej. Nie wiadomo zresztą ile by trwał ten proceder, bowiem sumy były niewielkie i ludzie najczęściej płacili, ale oni popuścili cugle swojej fantazji i raz do koperty wsadzili zdjęcia pornograficzne z prezerwatywą, które to zabrali z ojca walizki, niedostępnej wydawać by się mogło, bo położonej na najwyższej półce w bibliotece. Tak więc ktoś o tym zameldował gdzie trzeba, a ponieważ był nadawca, więc sprawa się rypła.
Dawid miał wtedy dziewięć lat. Wtedy też po raz pierwszy pojechał z jedenastoletnim bratem na mecz wyjazdowy. Zostali kibicami jednego ze znanych klubów, a w takim wieku to zaszczyt porównywalny z nominacją profesorską w Pałacu Prezydenckim. Jeździli z bezzębnymi troglodytami- kibicami, którzy wolny czas, pomiędzy kolejnymi wyrokami, spędzali na stadionach, po całej Polsce i jeśli nie wracali do domu o własnych siłach, to rodzice odbierali ich w izbach dziecka. Najdalej od domu- w Augustowie.
-Mecze, to było coś niesamowitego- ożywił się mój rozmówca- jechałeś na jeden mecz, a wracałeś po tygodniu lub dłużej. Jedyne, co było dobrego z tego, to, że nauczyliśmy się nie pękać i podejmować błyskawicznie decyzje. Przydało się potem nie raz.
Wiem o tym. Zresztą sprytu mu nie brakowało. Chyba największym jego wyczynem, opartym nie na sile nóg czy pięści, było przekonanie starszego gościa na osiedlu, że duże żetony serii C do automatów telefonicznych, to nic innego jak złote dukaty. Tak więc klientowi nie pozostawało nic innego, jak je nabyć po iście okazyjnej cenie.
Roześmialiśmy się obaj. Samo wspomnienie o tym i sposób, w jaki to zawsze Dawid przedstawia, przekształca czyjś dramat w komedię. Przypominając sobie to zdarzenie, zawsze staram się sobie wyobrazić minę kasjera w kantorze, któremu nabity w butelkę głupek usiłuje wmówić, że to rzeczywiście złoto.
Przeglądam papiery. Zawartość oraz treść tego segregatora zupełnie nie pasuje do wizerunku osoby, która siedzi naprzeciwko i dobrotliwie się uśmiecha. „Wyrok w imieniu Rzeczpospolitej Polskiej…”; to nagłówki, a dalej wyłudzenie, pobicie, wandalizm, handel narkotykami, kradzież paliwa, kradzież z hipermarketu paneli podłogowych… na co komu panele?
-Nie było co wziąć, a byliśmy nagrzani i nie chcieliśmy wychodzić z pustymi rękoma- wyjaśnił Dawid.
Handel, posiadanie, brak ubezpieczenia OC, zniszczenie mienia, znowu posiadanie, produkcja tzw. „polskiej heroiny”, posiadanie broni, jakiej broni??
-Taki narkoman mnie sprzedał, przyszedł po amfę, a wiedział, że mam Browninga u siebie. A na korytarzu stało już CBŚ. I powiem ci, że te drzwi moje się przydały. Warowali do rana, nie mogli sforsować, a ja w tym czasie wyczyściłem chatę z dragów. Ale spluwę znaleźli… w sumie jej to mi szkoda, fajna była.
Nie komentuję, czytam dalej. Prawie wszędzie przewijają się podobne zarzuty i wyroki. Aż dziwne, że nie siedzi, tylko zatrzymania i rewizje.
-I tak miałem szczęście- mówi jakby do siebie- że w ogóle to żyję. Paru znajomych już w grobie, zresztą znasz ich.
Znam. Zaczynali bujne życie, stojąc na niewłaściwych drogach. Finał tragiczny: kule konkurencji, wypadki samochodowe lub śmierć z przedawkowania.
W drzwiach pojawił się ojciec, to znak, że się już skończył program w telewizji i znowu się przenosimy.
-Widzi pan, panie Tomku, Dawid stara się wyjść na prostą- mówi to tak, jakby w tym była jego zasługa.
-Widzę, panie profesorze- zgadzam się- na pewno sobie poradzi. Jest na dobrej drodze.
-To prawda- ojciec kiwa głową- przez niego nie poleciałem do Namibii.

Znowu siedzimy w dużym pokoju. Pijemy kolejną porcje herbaty, bez której, jak to przed laty stwierdziliśmy, nie klei się żadna rozmowa. Jest już późno, ale to chyba odpowiednia pora na takie konwersacje, kiedy trzeba coś postanowić, bądź właściwie ocenić.
-Sporo, Dawid, w jednym życiu- zaczynam- masz jeszcze jakieś ogony za sobą?
-W sumie teraz, po Monarze, to już nie. Mam jeszcze jakieś sprawy, ale nawet nie wiem, za co i kiedy- rozłożył ręce- musiałem być na fazie wtedy, bo nic nie pamiętam.
-A twoje zdrowie?
-Cóż… mam problemy z wątrobą, chodzę na badania. Ale i tak się cieszę, że nie złapałem HIV- a, czy innego jakiegoś świństwa.
Kiedy to mówił z wyraźną ulgą w głosie, przypomniało mi się jak jego matka, mówiła mi, kiedy się spotkaliśmy, gdzieś na mieście, jak jego brat korzystał z różnych igieł i strzykawek po innych narkomanach.
-Uważasz teraz, że jesteś na tyle silny, że oprzesz się pokusie?- pytam.
-Mam taką nadzieję, może ty mi w tym pomożesz?- uśmiechnął się.
Ten jego niewinny uśmiech…iluż to ludzi dało się na to nabrać, ilu uwierzyło, że są jego przyjaciółmi, mając nadzieję na podobna deklarację z jego strony… uśmiech, który niemalże stał za wszystkimi jego ciemnymi sprawami, wieloletnimi intrygami, rozpisanymi na wiele ról, które zyski i korzyści przynosiły wyłącznie jemu.
-Tak, Dawid. Będziesz mógł na mnie liczyć, jak zawsze- powiedziałem z przekonaniem- zresztą sam wiesz, jak było między nami przez te wszystkie lata…
-Wiem. Mama mi mówiła, że szukałeś mnie, chciałeś się jakoś skontaktować.
-No tak, niewielu w końcu znam ludzi, którzy tak skutecznie i nagle znikają- śmieję się.
Widzę w nim to, że chociaż nosi w sobie ślady nałogu, to jednak powróciła dawna świeżość myśli, charakterystyczna umiejętność dostrzegania tych niuansów, które większość ludzi nie jest w stanie wyłapywać z prostych słów, artykulacji, czy niepozornych gestów. Kiedy mówi, to zastanawiam się, czy to będzie jeszcze ten dawny Dawid, czy już ktoś, kto zaczął stale uciekać w strachu przed samym sobą. Trudno mi to teraz rozstrzygnąć.
-Mam nadzieję Tomasz, że pojedziemy w góry?
-Jasne!- ucieszyłem się. Nie spodziewałem się, że nasze wspomnienia z licznych górskich wypadów będą akcentowane już na pierwszym spotkaniu, po tylu latach. Przez moment zwątpiłem w jego niezwykle dobrą pamięć. W górach spędzaliśmy praktycznie każdą wolną chwilę, wraz z jeszcze innymi znajomymi. Ale jak to bywa w życiu nasz team się rozpadł. Przez moment pomyślałem, że istnieje cień szansy na jego wskrzeszenie.
-A będziesz miał czas?
-W góry zawsze, mimo nauki.
-Zacząłeś studia?
-Prawo, zaocznie. Mam nadzieję, że tym razem skończę.
-Bracie, dasz radę- przekonuję go i wcale w to nie wątpię, znając jego olbrzymi potencjał intelektualny. Ale do tego potrzebna jest wytrwałość, więc jeśli ma jej, chociaż trochę, to na pewno mu się to uda.
Spoglądam na zegarek. Dawid dostrzega to.
-Chyba się nie spieszysz? Bo wiesz, że u mnie się czasu nie liczy.
-To wiem akurat. Jednym słowem mamy spontaniczną wieczornicę- żartuję.
-To wieczór wspomnień, a jesień temu sprzyja.
-I twój powrót do życia- kwituję.
-Ano jasne.
Życie…zawsze mnie zastanawiała sprawiedliwość losu, która takim ludziom dawała szanse za szansą, a ci, którzy chcieli żyć, umierali w cierpieniach. Jak to zrozumieć, by nie zwariować?
-Powiem Ci szczerze, że masz szczęście.
Dawid uśmiecha się charakterystycznie.
-Szczęście to miałem, jak dachowaliśmy starym polonezem na zakręcie. A bagażnik był pełen słomy makowej. Auto na dachu, noc, ludzie w oknach, wrzaski. Ledwo wyszliśmy cali.
-No i co?
-Nic. Wzięliśmy z bratem, stanęliśmy z boku, rozbujaliśmy auto i przewróciliśmy na koła. A od strony bloków już ludzie biegli na pomoc- śmieje się.
-I pojechaliście?
-Tak. Dwa razy zakręciłem rozrusznikiem i poszło. Nawet szybciej jeszcze zaczęło jechać. A potem mówili, że tam przyjechała straż pożarna i karetka.
-A ile ty miałeś samochodów?
-Czekaj, niech pomyślę…- zastanawia się- dwa „maluchy”, skodę, fiata dużego, co mi go spalili, poloneza… no to chyba wszystko, aha jeszcze ładę, która jechaliśmy pod prąd na jednokierunkowej ulicy. Była pożyczona od jednego takiego, więc ją porzuciliśmy na skrzyżowaniu, bo psiarnia za nami jechała.
-Oczywiście, nie złapali was?
-Nie. Nogi wtedy jeszcze mieliśmy szybkie. Zresztą sam wiesz…narkoman ma ogromna ilość pomysłów, jak wykołować pieniądze. Dam ci przykład: znasz „Albusia gnijącą stopę”?
-Pierwszy raz słyszę- kręcę przecząco głową.
– To taki jeden z dworca, co tak się kłuł, że już nie miał gdzie, więc ładował w stopy, aż mu zgniły. Same rany, strupy. Chodził w sandałach i to bez skarpet, bo materiał zasychał na ranach i nie mógł potem oderwać od stopy…
Dawid rozkręcił swoja opowieść, a mnie się zrobiło jakoś tak dziwnie jak mówił o tych zaropiałych stopach.
-… więc nawet zimą miał nałożone sandały na gołe nogi. Tygodniami się nie golił, więc wyglądał jak święty Mikołaj, gdyby nie kurtka Nike. A chodził na samych palcach…
-To nieprawdopodobne.
-Bez kitu, mówię ci. Ale co ja chciałem powiedzieć?- spojrzał na mnie- aha, no więc ten cały Albuś, jak miał sprawne nogi, to brał ze sobą kilku typów i szedł do jubilera naprzeciwko dworca. Oczywiście ubrani dobrze, ogoleni; udawali potencjalnych kupców złota, więc oglądali gabloty, zadawali fachowe pytania…hehehehhe… potem zabierali się za przymiarki. Najczęściej złote łańcuchy i bransolety. Tak kombinowali, aby trzy sztuki znalazły się w jednym ręku. Wtedy na dany sygnał wiali stamtąd ile sił, w trzy różne strony, tak, aby facet z kantoru nie wiedział za kim ma lecieć, a i tak nie leciał, bo przecież nie zostawi interesu na pastwę losu.
-Albo innych narkomanów- zauważam.
-No właśnie! Którzy akurat mogli krążyć w pobliżu.

Spoglądam na zegarek. Zdaję sobie sprawę, że muszę jednak już iść. Zdaję też sobie sprawę, że od teraz będziemy się częściej widywać. Może coś uda się nam z powrotem przywrócić do życia, coś, co dawno temu utrąciliśmy? Bóg i czas znają odpowiedź. A do mnie jeszcze nie całkiem dotarło, że usiłuję odbudować naszą przyjaźń. Teraz, kiedy opadły emocje, czuje się tak, jakby nic pomiędzy nami się nie wydarzyło. Po prostu te lata, to tylko chwila. Może tak oddziaływuje na mnie powszechna niezmienność rzeczy martwych w tym mieszkaniu?
-Będę powoli już uciekał, Dawid- mówię- nie chciałbym przeszkadzać, a i tak rano musze się wcześniej zerwać- wymyślam.
-Nie ma problemu. I bardzo ci dziękuję, że przyszedłeś. Jesteś jedynym stąd, z którym chce utrzymywać dalej kontakt.
-To ja dziękuję, tobie… i cieszę się, że może czasami będzie tak jak dawniej
-No dobrze, by było..
-Od nas czasem to także zależy
-Ano.
Ubieram się, standartowo w wąskim przedpokoju, przy suficie, przy którym biegnie, zauważalna zawsze, cienka rura. Wszędzie w takich blokach rury są najbardziej widoczne, a zaraz po nich, w oczy wpadają niedopasowane drzwi do wszystkich pomieszczeń.
Żegnam się z Dawidem, słysząc dobiegające z gabinetu ojca klikanie klawiatury komputera. Obiecuję szybko się odezwać i zbiegam po schodach. Świeże, jesienne powietrze wytrąca ze mnie zalegającą senność.
Wracając do domu nie mogłęm pojąć, czemu stale chodzą mi po głowie gnijące stopy w sandałach.

Tomasz J. Kostyła

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook