Duch wprawdzie ochoczy ale ciało mdłe

Obserwując konserwatywną reakcję na współczesne mody antypedagogiczne można byłoby dojść do pesymistycznego wniosku, że głupota ludzka jest niezmożona. Na szczęście refleksja historyczna przekonuje człowieka, że łatwiej spotkać w świecie katolicką wiarę niż katolicką kulturę. W istocie wiara zastaną przez siebie kulturę negowała lub chrzciła w zależności od tego jaka strategia wydawała się w danym momencie właściwa. Mechanizm ten odpowiada ewolucyjnemu doborowi naturalnemu, który porusza się w podobnych widełkach możliwości behawioralnych. Wydaje się jednak, że w wierze chodzi o coś innego. Nie o kanonizację lub potępianie takiej czy innej epoki lecz, górnolotnie mówiąc o prawdę.  Również tą, która się w poszczególnych epokach i kulturach wyraża.

Niewątpliwie jądrem kultury katolickiej (nie mylić z katolicką wiarą) jest wychowanie. Jest oczywiste, że dzisiejsza postmodernistyczne antywychowanie skłania do gloryfikowania klasycznego pojęcia cnoty ale do rozumienia czym cnota już niekoniecznie. Przez samo rozumienie pojęć nie zawsze pojmujemy rzeczy. Światu w którym „wszystko wolno” nie wystarczy powiedzieć, że „nie wszystko wolno” i chodzić w glorii prawdziwego reakcjonisty, któremu wydaje się, że już uchwycił istotę cnoty. Nic bardziej mylnego. Oto czytam sobie w sieci o „konserwatywnym kształceniu charakteru” i dowiaduję się, że opiera się ono na „ćwiczeniu silnej woli”. Ma się to odbywać poprzez powtarzanie czynności aż dojdzie do ukształtowania się odpowiedniej sprawności, czyli „siły woli”. Wszystko obficie podlane cytatami ze św. Tomasza z Akwinu. Przypuszczam, że Akwinata w grobie by się przewrócił słysząc o „ćwiczeniu woli”, które brzmi jak podnoszenie siebie samego za włosy i jest niczym innym jak starą herezją pelagianizmu (mniemaniem, że człowiek własnymi wysiłkami może się zbawić, czy zasłużyć sobie na zbawienie). Zgodnie z doktryną Doktora Anielskiego wola, wraz z drugą wyższą władzą duszy: intelektem, jest dana przez Boga razem z duszą i nie zmienia się przez nasze działanie. Gdyby zmieniała się, doszłoby do metafizycznego absurdu: to co jest w możności (akty woli) doskonaliłoby to, co jest w akcie (czyli samą wolę). Tak jak można ćwiczyć pamięć czy wyobraźnię ale nigdy sam intelekt, tak samo można ćwiczyć psychiczną popędliwość ale nie wolę. Wola jako władza duchowa jest „doskonała” i nie podlega żadnemu ćwiczeniu. Akty woli są zawsze „łatwe” i nie ma w nich niczego do usprawnienia działaniem woli. To wola ma tłumaczyć ludzkie działanie a nie działanie wolę!

Dla św. Tomasza wola jest zatem niezależnym od „ja”, bo konstytuującym to „ja”, nieograniczonym pożądaniem intelektualnym. Ale trzeba  uwzględnić, że od XIII wieku bardzo zmieniło się pojęcie woli, choć naturalnie pozostała rzeczywistość oznaczona tym pojęciem. Dla współczesnego człowieka wola to tyle, co leżący w jego gestii wybór: ja chcę. Metafizycznym uzasadnieniem takiej możliwości decydowania może być obojętność wobec przedmiotu woli: chcę to, co wybiorę sobie chcieć. Wola z metafizycznego „pożądania” staję się metafizyczną „obojętnością” i tym sposobem dokonuje się jej całkowity rozbrat z naturą. To co naturalne przestaje być dobrowolne. Natura mnie determinuje a chcenie jest wolne. To przesuniecie pojęciowe dokonało się za przyczyną XIV-wiecznego nominalizmu, niepostrzeżenie weszło do teologii, gdzie miało niszczące skutki zwłaszcza w duszpasterstwie. Przeniosło bowiem cały ciężar życia duchowego na czysto psychiczny, naturalny wysiłek człowieka, pojmując go zarazem jako „wysiłek duchowy” (wyrażenie samo w sobie sprzeczne). Proszę spróbować kochać Boga „obojętnie”, czyli wyłaniać do Niego miłość od siebie, zamiast ją brać od Niego! Trzeba być zatem bardzo świadomym używając klasycznych pojęć, żeby nie rozminąć się z ich znaczeniami.

Dzisiaj „siłą woli” nazywamy sprawność popędliwości (inne spotykane w literaturze nazwy to: popęd gniewliwy, uczucia bojowe, pragnienie użyteczności, czy nowsza: uczucia asertywne). Chodzi tu wtórną wobec popędu przyjemności (pożądliwości) siłę psychiczną, której dziedziną są dobra trudne i nieprzyjemne. Podstawowe uczucia tego popędu to: nadzieja-rozpacz, odwaga-lęk i gniew. Działanie popędliwości w zgodzie z naturą zapewnia uprzednia i następcza akcja pożądliwości (główne uczucia: upodobanie-odraza, pożądanie-awersja, przyjemność-przykrość). Usamodzielnienie się popędliwości, możliwe jest dzięki silniejszemu niż w wypadku pożądliwości powiązaniu z intelektem i daje sytuację sprzeczną z naturą, powodując niestety poważne zaburzenia psychiczne. Popędliwość jest bardziej selektywna od pożądliwości, bo nie  reaguje na każdą możliwą przyjemność-przykrość, tylko na pewien zmysłowy aspekt rzeczy, mianowicie na jej użyteczność rzeczy ze względu na coś innego. To „coś innego” to właśnie aspekt pożądliwy działania. Do rozpoznania  użyteczności działania konieczny jest w zasadzie intelekt. Jednak w elementarnych sytuacjach wystarczy sama instynktowny osąd zmysłowy np. atakujący pies wzbudza odruchowy niemal lęk, który skłania do ucieczki. Powodzenie takiej ucieczki ilustruje wzajemną relację obu popędów: przyjemnie jest nam, gdy uniknęliśmy psich zębów. Lęk nie był zatem daremny. A gdy obudzimy w sobie lęk przed czymś niezmysłowym, czego nie można odpowiednim zachowaniem uniknąć np. przed piekłem?  Kiedy stwierdzimy, że lęk w takiej sytuacji nie był daremny? Oczywiście w tym życiu nigdy. Akcja popędliwości w takim przypadku będzie zupełnie samodzielna i nie znajdzie ujścia w pożądliwości. Dzieje się tak ponieważ popęd nie jest wolną wolą lecz tylko psychicznym automatyzmem. Obudzony lęk będzie wyłaniany stale, aż uczucie całkiem zdominuje psychikę, dając w klinicznym obrazie nerwicę lękową. Będziemy żyć do śmieci w lęku lub ogarnie nas rozpacz. Oczywiście nadmierną, samodzielną  akcję może prowadzić również inne uczucie popędliwe np. nadzieja i odwaga, jak to ma czasem miejsce u osób silnych i energicznych, które z natury „nie lubią się bać”. W tym wypadku będziemy mieli do czynienia z nerwicą energii, rujnującą psychikę równie mocno jak lękowa.

Inne możliwe zaburzenia pomijam, chodzi mi bowiem tylko o pokazanie jak „mały błąd na początku staje się wielkim na końcu” w kontekście błędnego pojmowania woli. Praktyczną konsekwencją nominalistycznego widzenia woli jest zimny utylitaryzm „ćwiczenia woli”. Ludzie dotknięci nim nie potrafią żyć „bezinteresownie”, żyć tu i teraz, gdyż spacyfikowali w sobie odpowiadające za to mechanizmy psychiczne. Zgodnie z psychiczną naturą swego działania, kierują się ku celom, które uważają za wartościowe, pomimo, że nie są w stanie przeżywać wartości tych celów. Mogą jedynie symulować przeżywanie wartości i nazywać to cnotą, duchowością, oczyszczeniem, samozaparciem itd.. Paradoksem jest, że wolności nie przeżywają niemal nigdy, gdyż za wolność mają coś, czego nie ma w naturze i co z tego powodu nie daje się doświadczyć. W taką wolność można jedynie wierzyć, że gdzieś jest. „Gdzieś” lecz nie w człowieku.

Spotkałem się ze zdaniem zarówno ateistów jak i księży, że duchowość to rodzaj nienaturalnego działania. Tyle tyko, że ci pierwsi nazywali rzecz nerwicą, oceniając zjawisko negatywnie (odnosił się do tego niedawno Benedykt XVI w swoich „Formalnych zasadach chrześcijaństwa”) a drudzy to samo zjawisko pod inną nazwą oceniali pozytywnie. O tym, że również duchownym zdarza się pomylić nerwicę z duchowością widać w traktowaniu uczucia lęku jako ochrony przed pokusą. Lęk jest uczuciem popędu gniewliwego, którego w woli jako władzy duchowej i prostej, po prostu nie ma.  A więc w woli nie może być uczucia lęku i biblijna „bojaźń Boża, która jest początkiem mądrości” nie może być lękiem.

W rzeczywistości cnota polega na użyciu energii emocjonalnej (czyli władz pożądliwości i popędliwości) do czynów moralnie dobrych. Podmiotem cnoty moralnej, jak uczy Akwinata, jest bowiem pożądanie zmysłowe (uczucia) a nie wola i nie rozum (osobna jest tu roztropność, będąca zarazem cnotą intelektualną jak i moralną). Wymagana dla istnienia cnoty „stała dyspozycja” tłumaczy się ostatecznie właśnie automatyzmem władz psychicznych a nie samym „wolitywnym” powtarzaniem danej czynności. W jaki sposób się to odbywa, niech każdy zainteresowany przeczyta sobie w „Sumie teologii”.  Bo wcale nie trzeba czytać Freuda, żeby dojść do wniosków, do jakich doszedł św. Bernard, którego o nihilizm moralny raczej nikt nie będzie posądzał: „Jeden wyznaje Pana, gdyż jest On wszechmocny, drugi, gdyż jest On dlań dobry, jeszcze inny wreszcie, gdyż jest On dobry sam w sobie. Pierwszy jest niewolnikiem i boi się o siebie. Drugi jest sprzedawczykiem i chce dobra dla siebie. Trzeci jest synem i zwraca się do swego Ojca. […] Zaprawdę, ani lęk, ani miłość własna nie nawrócą serca. Zmienią pozór lub działanie, lecz nigdy nie zmienia miłującej woli” [ List 11] „Miłość nie zna nabożnego lęku. Słowo miłość pochodzi od miłowania a nie od oddawania czci. Niech oddaje cześć do woli ten, kogo przejęło przerażenie, zadziwienie, lęk, podziw: ten kto kocha nie trzyma tych wszystkich rzeczy, ma puste ręce. Miłość jest bogata sama z siebie. […] Ten kto nie bez racji zasłużył na cześć i podziw, woli jednak być kochany […] Miłość wystarcza sama z siebie, jest przyjemna z siebie i z powodu siebie. Ona sama jest zasługą i sama jest nagrodą. Nie szuka poza sobą przyczyny, ani owocu. Jej owocem jest działanie […] Miłość jest jedynym ze wszystkich poruszeń duszy, umysłowych i uczuciowych, poprzez które stworzenie może odpowiedzieć swemu Stwórcy […] Kiedy Bóg kocha, nie pragnie niczego prócz bycia kochanym; kocha bowiem tylko po to, by być kochanym, wiedząc, że przez tę miłość ci, którzy Go umiłowali, są szczęśliwi” [Kazanie 83].  

Włodzimierz Kowalik

a.me.

Click to rate this post!
[Total: 1 Average: 1]
Facebook

0 thoughts on “Duch wprawdzie ochoczy ale ciało mdłe”

  1. ale to wcale nie jest przypadek, ze kant byl protestantem. jasne, ze to wszystko to wina kanta.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *