Engelgard: Co naprawdę myślał Jerzy Giedroyć? (o polskiej polityce wschodniej)

Jerzy Giedroyć umarł 16 lat temu, ale – jak twierdzą jego wyznawcy – jego idea żyje. Przy każdej okazji – kiedy Polska bezkrytycznie popiera skorumpowane i budujące na fundamencie banderyzmu państwo ukraińskie – architekci tej polityki powołują się na Giedroycia. On sam nie może już się do tego ustosunkować, ale jest pewne, że gdyby żył – przekląłby swoich „wyznawców”.

W 2010 roku ukazała się w Polsce książka będąca zapisem jego przemyśleń po 1989 roku, w ostatnich latach życia. Przeszła bez echa, czemu się nie dziwię, bo jej lektura mogłaby niejednego wprawić w zdumienia. Napisałem wtedy na ten temat artykuł, który warto teraz przypomnieć, żeby funkcjonował w sieci. Tym bardziej, że kwestie w nim poruszone nie zdezaktualizowały się, wręcz przeciwnie, nabrały ostrości. Uważam, że dzisiaj Giedroyć byłby bliski temu, co piszemy my, a nie cały tabun pism mieniących się jego spadkobiercami. Co by bowiem o nim nie powiedzieć, był umysłem samodzielnym i niezależnym.

Do przypomnienia tego tekstu sprzed sześciu lat skłonił mnie fragment artykułu Pawła Smoleńskiego w „Gazecie Wyborczej” pt. „Wołyńska ruletka. Polemika w sprawie filmu „Wołyń” (1.10.2016), w którym napisał m.in.: „Gdy w sierpniu Sejm RP przyjął uchwałę wołyńską, z zaklęciami o przyjaźni polsko-ukraińskiej i z kategorycznym stwierdzeniem o „wołyńskim ludobójstwie”, jej treść była równie arcypolska jak film Smarzowskiego: możemy rozmawiać, ale na naszych warunkach. Głosowali za nią również ci posłowie, którzy chętnie powołują się na polityczny testament Jerzego Giedroycia. Nie było ani jednego odważnego, który byłby przeciw, choć wielu wie, że dialog nie może być rozmową panów z niewolnikami. Giedroyć, Polak jakich mało, nigdy nie był arcypolski. Ale dzisiaj, jak piszą niektóre tytuły prasowe, dziedzictwo Giedroycia jest niebezpieczną, fałszywą mrzonką”. A więc przypominam swój tekst z 2010 roku:

Polityka Jerzego Giedroycia”, „testament Giedroycia”, „szkoła polityczna Giedroycia” – słyszeliśmy to przez ostatnie lata prawie codziennie. Jerzy Giedroyć (1906-2000), redaktor paryskiej „Kultury”, stał się alibi dla polskiej polityki wschodniej, dla kaukaskich i antyrosyjskich szaleństw. Dyskusja była prosta – „taką wytyczną pozostawiał nam Jerzy Giedroyć”. Pomińmy w tym miejscu ten prosty fakt, że Giedroyć nie był jakimś wielkim myślicielem politycznym w stylu Romana Dmowskiego, tylko publicystą i dziennikarzem. Recz w tym, że tak naprawdę jego przemyślenia i poglądy zostały w Polsce po 1989 roku w sposób potworny zniekształcone i zmanipulowane. Wystarczy przeczytać wydaną właśnie książkę pt. „Teczki Giedroycia”, będąca zapisem notatek redaktora po 1989 roku. Uważna lektura tych tekstów wzbudzić powinna u niejednego „giedroyciowca” szok. Oto tylko trzy wybrane problemy.

PRL i Jaruzelski:

„Czy po prezydencie Mościckim jest od razu prezydentem Wałęsa? PRL była państwem wasalnym, regulowanym przez Związek Radziecki, ale państwem polskim. Oprócz rzeczy nieszczęśliwych, przeprowadzono rzeczy pozytywne, które zostały. Mówienie o tym, że jesteśmy dzisiaj III Rzeczą-pospolitą wydaje się nieścisłe i niepoważne. Dekomunizacja, stawianie tzw. grubych kresek itd. to są rzeczy bardziej złożone. W partii komunistycznej, czyli PZPR było szereg ludzi wartościowych, którzy oddali czy oddają b. poważne usługi państwu. Powiedzmy sobie – ilu dawnych przywódców opozycji ma w swoim rodowodzie przynależność do partii! Utrzymywanie gen. Jaruzelskiego jako prezydenta, utrzymywanie PZPR po wyborach można uznać za chęć kontynuowania tej pracy. Zarzut pod adresem obecnej elity – jest ona po prostu niewychowana: np. stosunek do gen. Jaruzelskiego – zrobiono wszystko, żeby władza nie została przekazana przez niego, nie zaproszono go nawet na posiedzenie Sejmu. To są po prostu kwestie dobrego smaku. Mnie osobiście bardzo się to nie podoba”.

Rosja i polityka wschodnia:

„Przede wszystkim naturalnie życzę samej Rosji, żeby otrząsnęła się z przeszłości i stała demokratycznym krajem. Ale dla mnie osobiście najważniejsza jest kwestia normalizacji stosunków polsko-rosyjskich, i to nie tylko w aspekcie politycznym – tu zawsze mogą pozostać te lub inne rozbieżności, ale w aspekcie współpracy kulturalnej. To była dla mnie zawsze bardzo bliska sprawa. Z komunizmem zacząłem walczyć jeszcze przed wojną i kontynuowałem walkę na emigracji, ale równocześnie bardzo bliska mi była literatura rosyjska, kto wie, czy w pewnym sensie nie bliższa niż polska.

Czego się najbardziej boję, to wszelkich rozbuchanych nacjonalizmów. Boję się, aby walka z sowietyzmem, z sowietyzacją, z komunizmem nie przekształciła się w walkę antyrosyjską. Masowe nastroje tego rodzaju są szalenie groźne i powinniśmy im przeciwdziałać”.

„Najważniejsze było nie tylko posiadanie pewnej wizji przyszłości, ale i zdobycie zaufania narodów Związku Sowieckiego. U nas się ciągle operuje frazesami o federacji, o koncepcji jagiellońskiej etc. Zapomina się, że nasi wschodni sąsiedzi odbierają takie koncepcje jako przejaw polskiego imperializmu. Strach przed polskim imperializmem ciągle istnieje nawet w samej Rosji”.

„Dzisiaj wszystkie koncepcje jagiellońskie itd. są bez sensu. Znaczenie Polski polega na tym, że w przeciągu historii jest ona pomostem między Wschodem a Zachodem i to się odczuwa na każdym kroku”.

„Myślę, że sprawa katyńska wreszcie zostanie zamknięta – bolący ząb został wyrwany. Normalizacja stosunków polsko-rosyjskich jest dla nas koniecznością, a trzeba pamiętać, że mamy tam dużo sympatii. Dla inteligencji rosyjskiej Polska jest krajem ciągle atrakcyjnym kulturowo, tak jak dla Polaków Francja”.

„Tylko najgorsze jest to, że jeśli idzie o politykę wschodnią, specjalnie jeśli idzie o Rosję, Ukrainę czy kraje bałtyckie, to tutaj dla nas decydującą wytyczną jest polityka Stanów Zjednoczonych. Czasami to robi wrażenie, że nie ma polityki niezależnej Polski, że jesteśmy wasalami Stanów Zjednoczonych”.

Czeczeńskie szaleństwo:

„Wojna w Czeczenii, barbarzyńskie zachowanie się wojsk rosyjskich wywołały powszechne oburzenie opinii światowej, a przede wszystkim w Polsce. Niestety nabrało to u nas wyraźnego charakteru antyrosyjskiego: np. tolerowanie rzekomego przedstawicielstwa gen. Dudajewa, wysyłanie transportu p. Ochojskiej z ogromnym nagłośnieniem całej akcji i z podkreśleniem, że jest to pomoc przeznaczona głównie dla walczących Czeczeńców, a nie dla wszystkich ofiar tej nieszczęsnej wojny.
Uważam, że całą tę akcję należy ograniczyć ściśle do ram humanitarnych i praw człowieka. Mocarstwa zachowują się bardzo ostrożnie, a w każdym razie nie przewidują żadnych sankcji. Nie ma więc powodu byśmy pierwsi niepotrzebnie wysuwali się, powodując się względami emocjonalnymi a nie chłodną racją stanu. Trzeba pamiętać, że sytuacja w Rosji jest bardzo niepokojąca i nosi zalążki dla nas w przyszłości”.

„Jeśli idzie o nasze stosunki z Rosją to dużo się na ten temat mówi, a praktycznie nie robi nic. Wprost przeciwnie, mnożą się różne posunięcia nie bardzo potrzebne, ale zadrażniające te stosunki, jak np. sprawa Czeczenii. Jest zrozumiałe, że nasze społeczeństwo patrzy z sympatią na bohaterską walkę tego małego narodu o swoją niepodległość, ale jest to sprawa humanitarna. Nie jest natomiast właściwe aby angażować się w te sprawy, jak np. utrzymywanie przedstawicielstw czeczeńskich w Polsce, wysyłanie obserwatorów itp. Naturalnie, można mówić, że tego nie robi rząd, ale powiedzmy, prezydent Krakowa czy inny wojewoda, ale to nigdy nie jest wyraźnie potępione przez rząd. Politykę zagraniczną winny prowadzić czynniki do tego powołane, jak np. prezydent RP, rząd czy parlament, ale na pewno nie wojewodowie. Jest także niedopuszczalne, by np. wojewoda suwalski prowadził rozmowy na temat autostrady z Kaliningradu do Białorusi i Rosji czy wojewoda w Przemyślu prowadzący swoją własną politykę w sprawach ukraińskich”.

To tylko niektóre przemyślenia. Dodać do tego należałoby np. ostrą krytykę występów Adama Michnika i Bronisława Geremka w Chinach, kiedy podczas oficjalnej wizyty pozwolili sobie na ruganie gospodarzy za „łamanie praw człowieka”. W opinii redaktora był to przejaw arogancji i braku profesjonalizmu. Nie podobało mu się także faktyczne zniszczenie przez państwo polskie naszego przemysłu stoczniowego, uznał to za działanie na szkodę państwa.

Oczywiście Giedroyć był przywiązany do swoich idei naczelnych, takich jak popieranie Ukrainy i Litwy, jednak – jak widać – polską politykę na tych odcinkach widział nieco inaczej, niż ci, którzy się na niego ciągle powołują. Po pierwsze, nie chciał, by była ona z definicji antyrosyjska, po drugie, miała być pozbawiona akcentów „jagiellońskich” i megalomańskich, po trzecie, niemal za równie ważne uważał normalizację stosunków polsko-rosyjskich i wreszcie przestrzegał przed całkowitym uzależnieniem polskiej polityki od dyrektyw Zachodu, przede wszystkim USA.

Z perspektywy widać jasno, że w dużej mierze, mimo pozorów realizmu – wizja Giedroycia też okazała się iluzją. Na Ukrainie i na Litwie nie ma poważnych sił, które byłyby odpowiedzialnym partnerem Polski. W tym względzie redaktor był marzycielem – próba „pompowania” na siłę kultu Petlury jako pozytywnego przykładu polsko-ukraińskiej kooperacji zawisła w próżni. Na Ukrainie są tylko dwie liczące się tradycje – banderowska i komunistyczna, obie dla nas nie do strawienia. Wreszcie złudzeniem Giedroycia było to, że Rosja będzie się biernie przyglądać, jak traci wpływy na Wschodzie, nawet przy – jak to określił Giedroyć – „finezyjnej” polityce polskiej.

Ta polityka nie była ani „finezyjna” ani realna, a w okresie prezydentury Lecha Kaczyńskiego przekształciła się w politykę awanturniczą. Redaktor tego nie doczekał, ale łatwo się domyśleć, co by na ten temat pisał i jak by to ocenił. Łudził się także Giedroyć co do szans na pozyskanie narodu rosyjskiego i rosyjskiej inteligencji niejako omijając państwo rosyjskie, takie jakie jest. Okazało się, że polityczne realia są brutalne – Kremla ominąć się nie da. Nie oznacza to wszakże, że tak często podkreślana przez niego idea polsko-rosyjskiego dialogu na szczeblu społecznym i intelektualnym jest błędna. Nie może być ona jednak „zamiast” polityki państwowej, lecz jej uzupełnieniem.

Dzisiaj głośno mówi się o porażce idei Giedroycia. Mówią to nawet jego niedawni wyznawcy. W pewnym sensie jest to prawda, ale trzeba jasno podkreślić – to porażka tendencyjnej i zmanipulowanej interpretacji myśli redaktora. W świetle zacytowanych powyżej fragmentów sprawa jest bardziej skomplikowana. W każdym razie warto omawianą tutaj książę przeczytać i przemyśleć.

Jan Engelgard
„Teczki Giedroycia” (oprac. I. Hofman i L. Unger), Lublin-Paryż 2010, ss. 352.

http://www.mysl-polska.pl/

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *