Engelgard: U źródeł polskiego irracjonalizmu politycznego. Recenzja książki M. Janion, „Niesamowita Słowiańszczyzna. Fantazmaty literatury” (wydanie II), Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016, ss. 357.

Nie jest tajemnicą, że polskie aberracje polityczne, które widzimy w całej rozciągłości i dzisiaj – mają swoje źródło w romantyzmie, w literaturze tego okresu. Myśl narodowa musiała zmierzyć się z tym zjawiskiem w końcu XIX i na początku XX wieku. Sprawa była trudna, bo z jednej strony romantyzm pobudzał polska świadomość narodową, ale z drugiej spychał polską politykę w otchłań szaleństwa.

Twórcy obozu narodowego znaleźli wyjście z tej łamigłówki – zaakceptowali wielki dorobek literacki i polski literatury romantycznej, ale odcięli go od bieżącej polityki – uznali, że romantyzm polityczny, ta choroba XIX wieku – skończył się wraz z klęską powstania 1863 roku. Dla nowoczesnego polskiego patriotyzmu romantyzm to źródło siły duchowej, ale nie podręcznik polityki. Z tą „trumienną” tradycją rozprawił genialnie Stanisław Wyspiański w dramacie „Wyzwolenie”. Jednak optymizm Romana Dmowskiego czy Stanisława Kozickiego, autora pracy „Dziedzictwo polityczne trzech wieszczów”, okazał się jednak przedwczesny. Po latach niczym zmory wracały i wracają dawne upiory, zamulając polskie umyły i kierując myślenie dużej części narodu ku irracjonalnemu, w gruncie rzeczy antychrześcijańskiemu amokowi.

Maria Janion od lat zajmuje się badaniem istoty polskiego romantyzmu. Kiedy oddzielimy jej poglądy na obecna rzeczywistość, jej obsieje w dopatrywaniu się w romantyzmie wszelkiego nacjonalizmu czy faszyzmu, a nawet źródeł Holocaustu – to w jej książkach najdziemy dużo prawdy o polskiej polityce początku XXI wieku. Kiedy ze zgroza obserwujemy szaleństwa smoleńskie, owe ponure misteria, ekshumacje i fascynacje grobami – to musimy sobie zdać sprawę, że źródła tego zjawiska tkwią w XIX wieku. Wznowiona właśnie znakomita książka Marii Janion pt. „Niesamowita Słowiańszczyzna. Fantazmaty literatury” – jest lekturą, która zdumiewa swoją aktualnością. To lektura obowiązkowa dla każdego, kto chce poznać istotę polskiej choroby politycznej, która znalazła swoje odbicie w obliczu i polityce największej obecnie partii w Polsce, w zachowaniach jej liderów i jej najbardziej fanatycznych zwolenników.

 

Dla ilustracji tego o czym mowa, zacytujmy fragment książki (z rozdziału „Na cmentarzach”): „W tymże roku 1818, w którym Zorian Dołęga Chodakowski wystąpił z rozprawą, czytaną przez młodzież „jako porywający poemat” (według świadectwa K.W. Wójcickiego), Kazimierz Brodziński w znamienitym studium krytycznym „O klasyczności i romantyczności tudzież o duchu poezji polskiej” usiłował wznieść zaporę. Przed czym? Przed rebelią śmierci nadchodzącą z Niemiec. Śmierć i wszystko, co się z nią łączyło, cała kraina przerażającej cudowności „z tamtego brzegu”, to jakby jeszcze jedna kontrkultura romantyczna – ten Taran Prawdy, za pomocą którego romantycy chcieli wstrząsnąć posadami kultury klasycystycznej. Brodziński, jak i inni przedstawiciele estetyki pojednania, mógł uznać w kulturze na przykład: śmierć na polu bitwy, śmierć ojca familii w otoczeniu rodziny albo śmierć jako mesjanistyczną metamorfozę zbiorowości. Romantycy natomiast wówczas zmierzali do odrzucenia przyjętych rygorów oswojenia, skanonizowania śmierci – miała ona wkroczyć do kultury w całym mroku inności — niepokojącej obcości, jak można przetłumaczyć freudowskie das Unheimliche.

Freudowskie odkrycie nieświadomości, możliwe dzięki romantycznej fantastyce, przyjęło za wzór nawiązanie kontaktu z tym, co odrzucone i powracające w postaci prześladowczych wizji albo przeczuć. Romantycy w ten sposób otwarli w kulturze możliwość pojawienia się natarczywych fantazmatów śmierci, płynących z podziemnego Acherontu.

Kiedy przyjrzymy się bliżej negatywowi stworzonej mu przez Brodzińskiego, to zauważymy rychło, iż jedna cecha w nim góruje — jest to mianowicie przeświadczenie, iż imaginacja germańska nadużywa duchów, i to duchów terroryzujących w równym stopniu nasze sny, co nasze wyobrażenia na jawie. W imię chrześcijańskiej, rozumianej jako harmonijna, nieapokaliptyczna, wizji świata, Brodziński błagał romantyków o litość. Ale oni jej nie znali w tym względzie. Nie uciszała się obsesja nękająca wyobraźnię „poetów nocnych i grobowych”, jak ich nazywał Goethe.
Franciszek Morawski w słynnym liście poetyckim skierowanym Do romantyków, pytał:

Kiedy już wszystkie wasze zliczycie bożyszcza,
Mogiły, mogilniki, kurhanki i zgliszcza? […] Ledwie że z was jednego nocna zdusi zmora,
Albo gdzieś tam brudnego wywlecze upiora,
Już ci się za nim drugi w nocnej zrywa porze,
Rozwala stare trumny, po cmentarzach orze […]

Morawski usiłował rzecz sprowadzić do obrzydliwej, kabotyńskiej mody i starał się ją wyperswadować za pomocą otrzeźwiającej pedagogiki. Satyryczne diatryby wyszydzały tak nienaturalną, zdaniem Morawskiego, u ludzi młodych skłonność do przebywania na cmentarzach, do melancholii, do jęków i żałości, do zwątpienia w rządy dobrego Boga nad światem. Romantyczny jenijuszek

Z jakiejś tam urojonej tęsknoty usycha,
Je dobrze, pije lepiej, a do grobu wzdycha.

Ów rodzaj zdroworozsądkowej demaskacji nieraz już wobec romantyków występował i nieraz jeszcze będzie się powtarzał: że zdrowi udają chorych, a żyjący umarłych; że poeta utożsamia się z opętańcem, a jego pienia z szaleństwem. Morawskiego drażniło to samo, co Brodzińskiego — romantyczne libido mortis wypowiadane w sposób urągający przyjętym normom przyzwoitości obyczajowej i literackiej.

Było jeszcze jedno – rodzime – źródło romantycznej pasji cmentarnej. Dembowski nazwał Chodakowskiego „zbłąkanym wśród mogił”. Literacki sobowtór Słowackiego — Dumanowski-Chodakowski — pisał swe dziwne „poemata” na cmentarzu. We względzie narodowości krajowej nie należący do „sekty czcicielów Minerwy”, Chodakowski, jak już o tym była mowa, chciał wędrować po mogiłach słowiańskich nie z jej sową, lecz z rodzimym lelkiem — ptakiem śmierci.

„Wpatrzmy się w ziemię naszą – kto wie, może się okaże, że Słowianie pozostawili nam ją jako świętą księgę, która we wszystkim nie może być zniszczona”. Obudzona przez rozprawę „O Słowiańszczyźnie przed chrześcijaństwem” wrażliwość romantyczna chętnie zagłębiała się we wnętrze ziemi, wracała do umarłych przodków oraz postrzegała ich przeciągające w powietrzu osjaniczne duchy. Chodakowski chodził po uroczyskach, szukał prasłowiańskich grobów, zaglądał w „mroczne podcienia zmarłych”, zajmował się odszukiwaniem zaimków — „Nazwą tą określane są dawne cmentarzyska, opuszczone cmentarze z grobami zmarłych i w ogóle mogiły przeciętnych mieszkańców”. Rozkopywał kurhany i szukał w nich popiołów, nadpalonych kości i przedmiotów ułożonych przy zmarłych. Gdy mu życie zbrzydło, chciał powrócić w żalnik, jak pisał, w „tę krainę, w której znajdę się jak pod własną strzechą”.

Od Zoriana ciągnął się kult grobów i dawnych cmentarzysk jako najwłaściwszego miejsca pobytu dla ludzi pragnących obcować z umarłymi i utożsamić się z nim. Ale melancholia przeradzała się u romantyków w rozjątrzoną rozpacz”.

Obok kultu grobów i trupów polski romantyzm w swojej skrajnej postaci jest twórcą heretyckiej ideologii mesjanizmu. Czytamy na ten temat w książce Marii Janion:

„Mesjanizm szukał w historii śladów obecności Boga, pozostawionych przez niego znaków, specjalnie przeznaczonych dla „umęczonego narodu polskiego”. Taki mesjanizm, zarówno wśród ludu, jak i wśród elit, był rozpowszechniony nie tylko w wieku XIX, ale i w wielkich opresjach narodowych podczas drugiej wojny światowej i jeszcze podczas stanu wojennego w latach osiemdziesiątych XX wieku. Adoracja Polski jako niewinnej ofiary musiała prowadzić do satanizacji jej prześladowców. W XIX wieku to Rosja, przede wszystkim, stała się wcieleniem szatana, szatana politycznego, jak mawiał Mickiewicz; przeświadczenie to miała potwierdzać Rosja bolszewicka. Niedaleko owe wyobrażenia odbiegały Reaganowskiego „imperium zła”.

Współczesnymi ideologami tego szaleństwa są dwaj literaci: Jarosław Marek Rymkiewicz i poeta Wojciech Wencel, obaj uchodzący za „proroków” Prawa i Sprawiedliwości. To znamienne, że twórczość Rymkiewicza część krytyków uważa za z gruntu neopogańską i antychrześcijańską, co nie przeszkadza kreować go na „wieszcza” współczesnej „prawicy”.

Jan Engelgard
M. Janion, „Niesamowita Słowiańszczyzna. Fantazmaty literatury” (wydanie II), Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016, ss. 357.

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *