Fenomen „Anny German”

Ponad 6 mln co tydzień przed telewizorami i fala Germanomanii – to pierwsze rezultaty emisji polsko-rosyjskiego serialu „Anna German”, opowiadającego o życiu słynnej w PRL pieśniarki. W zgodnej opinii widzów ten serial to novum w polityce repertuarowej polskiej telewizji publicznej, powiew świeżości w zatęchłym pomieszczeniu, otwarcie szeroko okna, za którym szumi las i słychać śpiew ptaków. Tak zwykli ludzie ocenili to, co zobaczyli. Zakompleksieni i zapatrzeni w zgniły Zachód polscy „dyktatorzy” massmediów dostali solidną porcję nauczki, ale wątpliwe, by wyciągnęli z tego wnioski. Serial „Anna German” będzie podziwiany i wspominany, ale niewiele zmieni.

Co najbardziej poruszyło widzów TVP? Przede wszystkim sama opowieść o Annie German, które życie było gotowym scenariuszem filmowym. Jeszcze raz okazało się, że to życie pisze najlepsze scenariusze. Ale te scenariusze trzeba jeszcze dobrze podać masowej widowni. I tu dotykamy kwestii zasadniczej – niemocy polskiej kinematografii, niemocy nie tylko materialnej (scenografia, rekwizyty, budżety), ale profesjonalnej. Nasi twórcy zwyczajnie nie potrafią nakręcić dobrego filmu, są niewolnikami pseudoartystycznych schematów, klęczą przed Zachodem, wpatrując się weń i czerpiąc wątpliwej jakości natchnienie. Jednocześnie nienawidzą dawnego, PRL-owskiego kina, bo to dla nich „obciach” i „komuna”.

Efekty są takie, jakie widzimy – marne filmidła, nędzna gra aktorów, miałkie tematy. Bluzgi, wulgarność, chamstwo i perwersja – to jest dzień powszedni polskiego „kina”. Nic więc dziwnego, że widz tęskni do „anachronicznej” produkcji z lat minionych, kiedy kino to była świątynia sztuki. I polski widz, nie tylko ten starszy, w serialu „Anna German” dostrzegł wszystkie zalety tamtego, wytęsknionego kina. W filmie ani razu nie pada wulgarne słowo, ani razu nie jesteśmy zmuszeni do oglądania scen łóżkowych, kamera stoi prosto a nie w ręku rozedrganego, znericowanego operatora, sceny są w miarę długie, widz nie odnosi wrażenia, że ogłada teledysk. Ten „anachroniczny” warsztat jest w tym przypadku wielką zaletą filmu, widzowie mają bowiem dosyć przerostu formy nad treścią, dosyć filmów, w których „nowoczesność” warsztatowa jest ważniejsza niż fabuła. „Anna German” to film konserwatywny, w formie i w treści.

Druga wielką zaletą filmu jest rozmach i scenografia. Nie widać w nim oszczędności, oszukiwania widzów komputerowymi trickami, ekranowej klaustrofobii itp. Widzimy prawdziwe miasta, plenery, szerokie ujęcia. No i rzecz jasna scenografia, dbałość o realia z epoki. Są też sceny masowe, zwłaszcza pierwszych odcinkach (stacja kolejowa pełna cywilów i wojska, z jeżdżącymi naprawdę lokomotywami i wagonami). Jak mówili w wywiadach Joanna Moro, kreująca postać Anny German, jak reżyser Waldemar Krzystek – środki, jakie przeznaczył na film kanał pierwszy rosyjskiej telewizji były nieograniczone. Sceny kręcono aż 9 miesięcy, w kilku krajach (Rosja, Polska, Chorwacja, Ukraina), czas nie naglił, jak trzeba było budżet filmu zwiększano. Nieraz jedną scenę kręcono cały dzień. W Polsce nikt już tak nie kreci, bo nie ma na to czasu i pieniędzy. Jerzy Hoffman miał 577 dni zdjęciowych kręcąc „Potop”, ale już tylko 114 przy „Ogniem i mieczem”. Efekty widać jak na dłoni – nie da się zrobić dobrego filmu „na chybcika”. 

Wisienką na torcie była gra aktorów i scenariusz. Obsada filmu jest właściwie dwunarodowa – Polacy i Rosjanie. O ile w filmie „Mała Moskwa” Waldemara Krzystka polscy aktorzy byli tylko tłem dla rosyjskim, to tym razem im dorównują, w czym ogromna zasługa Joanny Moro, Polki z Wilna. Jej angaż to był strzał w dziesiątkę. Aktorka, znająca język rosyjski i czująca „rosyjską duszę”, zdała egzamin na piątkę.  Szymon Sędrowski grający Zbyszka, męża Anny – jest świetny, tak samo jak Krzysztof Krupiński, grający kierownika grupy teatralnej, który odkrywa talent Anny. Co ciekawe, po stronie rosyjskiej numer 1 to Marat Baszarow, oficer NKWD, Walenty Ławiriszyn, postać fikcyjna przewijająca się przez cały serial.

Odbiór filmu, jako już się rzekło, był w Polsce jednoznacznie pozytywny. Jak się jednak okazało, nie dla wszystkich. Zaniepokoili się tropiciele „sowieckich spisków” oraz „antykomuniści”. Dla nich ten film był nie tylko „kiczem”, ale i perfidną prowokacją. Maciej Pawlicki pisał na portalu „WPolityce”: 

„A w dzisiejszym odcinku scena konferencji prasowej Anny German po podpisaniu przez nią kontraktu we Włoszech. Niesympatyczny włoski dziennikarz zadaje pytanie „jak to się stało, że udało się pani uciec z komunistycznego kraju?”. I natarczywie domaga się odpowiedzi. „Wcale nie uciekłam. Przyjechałam z wolnego kraju!” – mówi z godnością, choć lekko zdziwiona Anna German w serialu o komunistycznej Polsce. Grająca Annę German polska aktorka, ładna, miła i już uwielbiana przez polskich widzów Joanna Moro z przekonaniem wypowiada napisany przez rosyjskich scenarzystów tekst. Więc już wiemy jak wygląda wolny kraj. Może trzeba się  zacząć się przyzwyczajać, że polskim aktorom i polskim widzom podobnych tekstów rosyjscy scenarzyści pisać będą coraz więcej, mimo, ze inaczej rozumieją wolność niż my?”.

Autor tej „odkrywczej” sentencji nie był łaskaw zauważyć, że takie słowa z ust Anny German padły naprawdę, więc nikt nie musiał nikomu wciskać tej sekwencji do ust. Po drugie, zapomniał, że to nie jest film o UB, Grudniu 1970, czy o „Solidarności”, tylko o pieśniarce Annie German. I że twórcy tego filmu pokazali to na szerokim historycznym tle, patrząc na to nie przez okulary ubeckich donosów, nie w myśl wytycznych IPN – tylko tak, jak to widzieli ówcześni ludzie.

Dopatrywanie się wszędzie jakiś podtekstów, drugiego dna, nie akceptowanie innego spojrzenia na historyczną rzeczywistość niż jedynie obowiązującą – jest przejawem choroby. Pana Pawlickiego pewnie zadowoliłby film, w którym pokazano by przez 10 odcinków zmagania Anny German z NKWD, UB i SB, zakończone morderstwem na zlecenie, najlepiej prosto z Moskwy, za odmowę przyjęcia przez nią radzieckiego obywatelstwa. Albo inne ujecie – pokazanie Anny German jako „matrioszki” sowieckiego wywiadu,  mającej za zadanie rozmiękczanie Polaków i kierowanie ich sympatii ku ZSRR.

Drugi zarzut jaki stawia się filmowi, to „przekłamania”. A to, że dzieciństwo Anny nie było do końca takie, jak w filmie, że nie znała ojca Eugena, bo była za mała, podczas gdy filmie ma w chwili jego aresztowania przez NKWD co najmniej 4 latka. Wreszcie fikcyjna postać Walentego Ławriszyna, oficera NKWD. Sceptykom nie podobał się jego obraz, od pewnego siebie siepacza, polującego na matkę Anny, po skruszonego i złamanego starca. A mnie się wydaje, że ten zabieg scenariusza okazał się udany – Ławriszyn jest tutaj symbolem zła, które przegrywa, rozbijając się o miłość i wierność. Pod murem, pod którym rozstrzelano Eugena, ujawnia matce Anny i jej samej, co przed śmiercią powiedział: „Nigdy nie będzie twoja”. Ławriszyn kończy życie zgorzkniały, z poczuciem klęski. Choć takiej postaci w życiu Anny nie było, uważam wkomponowanie tego wątku do serialu za uzasadniony.

Jakie są inne, pozaartystyczne walory tego serialu? Przede wszystkim jest on ilustracją tezy, jak bliskie są losy obu narodów – polskiego i rosyjskiego, jak bliskie są dusze obu narodów, jak wielka jest siła ich przyciągania. Anna German nie miała ani kropli krwi słowiańskiej, polskiej czy rosyjskiej, a była niemal emanacją geniuszu kulturowego obu narodów. Polka z wyboru, kochająca swój kraj, jednocześnie zakochana w rosyjskiej kulturze i w narodzie rosyjskim. Film pokazuje także prawdę o Polsce po 1945 roku – kraju, na tle ówczesnego ZSRR, niemal wolnego (rzecz jasna po 1956). Anna German i jej rodzina docenia to, tu jest teraz ich Ojczyzna. Kiedy Ławriszym proponuje jej na Kremlu „powrót do Ojczyzny”, daczę i samochód – odpowiada pytaniem: „Do Ojczyzny?”. To Polska była dla niej Ojczyzną, od samego początku, kiedy w 1946 przekraczała z rodziną granicę. Pogranicznik powiedział wtedy: „Tam wcale nie jest tak dobrze, zobaczycie”. Jego przepowiednia się nie sprawdziła. Ba, nawet czasy stalinowskie, lata nauki, początków studiów – były dla Anny szczęśliwie. Obraz tamtych czasów pokazany w filmie nie jest bynajmniej przekłamaniem – taka była perspektywa milionów ludzi chcących po koszmarze wojny pracować i uczyć się. I nie była to ich wina, że wielu rzeczy nie wiedzieli, bo skąd mieli wiedzieć.

Na koniec zacytujmy kilka opinii wyrażonych przez internautów po tekstami krytykującymi film;

„Film o Annie German to nie dokument, więc nie ma mowy o kłamstwie. Wszelkiego rodzaju insynuacje tego typu są jak zwykle u nas nagonką i szyderstwem pod adresem lepszych od nas. Dobrze, że Rosjanie nakręcili nam ten film, bo w naszej interpretacji tego tematu, film byłby o wszystkim tylko nie o artystce. Uważam że autor artykułu powinien przeanalizować i opisać filmy, które zalały nasz rynek, a w których przekłamania wydarzeń historycznych są szkodliwe dla młodszych pokoleń”

„Może w końcu przestańmy się z typowo polskim zadęciem wymądrzać! Jakie kłamstwa? A może niektóre postacie są symboliczne i potrzebne? U nas jakoś nikt palcem nie kiwnął, żeby nakręcić coś o Annie German – i szczerze mówiąc, doceniało ją dość nieliczne grono fanów… Aktualnie jesteśmy dobrzy chyba tylko w produkcji telenowel. Tych nie brakuje… Włącz dowolny kanał… Trzeba było właśnie Rosjan, żeby zrobili coś naprawdę chwytającego za serce, film, podczas którego znajome mi osoby bez skrępowania płakały. Doceńmy więc naszych sąsiadów i pamiętajmy, że to właśnie oni uznali talent Anny w największym stopniu – a nie my, Polacy… Jak zwykle zresztą…”

„Dziękuję, że nareszcie ktoś „odważył się” zaprezentować ten film w polskiej telewizji. Szkoda, że dosyć rzadko spotyka nas taka przyjemność. Filmów o podobnej tematyce Rosjanie nakręcili bardzo wiele nie szczędząc swoich stalinowskich oprawców. Cechują się one niezwykłą starannością, dobraną obsadą i świetną reżyserią a my widzowie jesteśmy „karmieni amerykańską sieczką”. Okazuje się, że serial może być również bardzo dobry. Myślę, że niektórzy pamiętają „Moskiewską sagę” chociaż wyświetlana była o północy. Ja mam szczęście i oglądam mnóstwo świetnych produkcji na kanałach rosyjskojęzycznych. Polecam wspaniały serial o poecie wszechświata Sergiuszu Jesieninie”.

„Piękny film, bardzo wzruszający, ukazuje tragedię i dramat rodziny. Wielcy i charyzmatyczni aktorzy – majstersztyk. Tylko szkoda, że w zalewie tego chłamu medialnego, który jest emitowany w TV, tak rzadko można obejrzeć takie cudo. Niskie ukłony dla twórców”.

„Chcę podziękować TWÓRCOM filmu za przekazane wartości, długo czekaliśmy na ZDROWY serial, bez przemocy, bez sprośnego seksu, bez wulgaryzmów. Dziękuję że pokazano Boga, jako Tego Wszechmogącego, od którego wszystko zależy i do którego my należymy, PIEKNY FILM”.

Jan Engelgard

„Anna German”, serial, 2012, prod. Rosja-Ukraina-Polska-Chorwacja, reż. Aleksander Timienko, Waldemar Krzystek, w roli głównej Joanna Moro.

„Myśl Polska”, nr 19-20 (12-19.05.2013)

aw

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Fenomen „Anny German””

  1. Rzeczywiście fenomenalny film, niosący – jak pisze Autor – „’powiew świeżości”. Widać polski widz nie do końca został ogłupiony przez „polskojęzyczną” telewizję. Telewidzowie są spragnieni takich obrazów, jak „Anna German” – czystych, delikatnych, wzniosłych, wzruszających i… pięknych. Wstyd, że takie postaci jak ANNA GERMAN i Jej twórczość przypomina nam, Polakom , obca kinematografia.

  2. Eee tam… W Rosji był stalinizm, potem schyłek komuny, a teraz jest aborcja i prześladują pederastów oraz instytucje pozarządowe. A więc nie szanują tam tzw. „wartości”. Dlatego nic wartościowego nie mogło tam powstać samo z siebie. Na uczenie się od „najlepszych w wartościach” też nie ma co liczyć, bo Ruscy są za ciency w lizaniu zadka Jankesom, a wiadomo że prawdziwe tzw. „wartości” pochodzą ino z Hameryki.

  3. Nie chciało i się oglądać tego serialu bo czegoś mi w nim brakowało. Gdzie te orgie w luksusowej willi z basenem i niekiedy scenami pani+pani? Gdzie te bluzgi stanowiące najpiękniejszy wyraz naszej ojczystej mowy? Ilu ona miała mężów? Tylko 1? Powinni jej dorzucić więcej + stado kochanków.

  4. Tylko patrzeć jak kolejny „naukowiec” z PAN uraczy nas swoimi rewelacjami, że Anna German była kochającą inaczej. Na Szare Szeregi już wylano politycznie poprawne szambo. Ciekawe kiedy na Annę German wyleją…

  5. Istotnie serial pierwsza klasa, z przyjemnością oglądałam. Zamiast ciągnąć kilka gniotów typu „M jak mdłości”, „Klan” TVP mogłaby iść w jakość, a nie ilość. I te seriale są chyba jedynie po to, żeby aktorzy drugorzędni mieli jakąś pracę, bo ich treść nijak ma się do „misji TVP” (trudno w to uwierzyć, ale TVP ma podobno jakąś misję:)) Autor słusznie chwali Baszarowa, ale ja jeszcze wymieniłabym Marię Poroszynę, czyli Irmę Martens, matkę Anny German. Sama German była wspaniałą kobietą, ludzie tęsknią zapewne za wielkimi, ale przy tym skromnymi ludźmi. Rosyjskie kino bardzo u nas niedoceniane, ale lepsze i bardziej wartościowe od zachodniego. Brawo dla autora za tekst:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *