Gdański prezent dla Eriki Steinbach

Ten kontekst historyczny jest ważny dla właściwej oceny tego wybryku, bo innego określenia nie znajduję. Próby usprawiedliwienia tego aktu przesłankami ogólnohumanitarnymi (pokazanie okrucieństw wojny, itp.) są chybione. Zresztą nie wierzę w nie. Autorowi chodziło bowiem o konkretny przypadek wymierzony przeciwko konkretnemu adresatowi, czyli, mówiąc językiem potocznym, „Ruskim” czy „Sowietom”. Artysta ma 26 lat i wychował się na propagandzie historycznej lansowanej przez media w Polsce i IPN. Ma więc zaburzone widzenie wydarzeń II wojny światowej. Dla niego pojawienie się Armii Czerwonej w Polsce w 1945 roku to nie wynik zmagań wojennych między antyhitlerowską koalicją a III Rzeszą, w których to zmaganiach Polska i Polacy byli po tej pierwszej stronie, ale dalszy ciąg 17 września 1939 roku, to dla niego druga „sowiecka agresja”. Niemożność rozróżnienia tych dwóch jakże odmiennych sytuacji – 1939 roku i 1944/1945 – jest jednym z największych „osiągnięć” polityki historycznej III RP.

Drugim takim wielkim „osiągnięciem” jest traktowanie przez młode pokolenie niemieckich ziem wschodnich, które po 1945 przypadły Polsce jako już wówczas ziem polskich. Dlatego od ładnych paru lat rocznice zdobycia niemieckich miast, typu Gdańsk, Słupsk, Kołobrzeg czy Szczecin – są traktowane przez sporą część „prawicowych antykomunistów” jako „sowiecki najazd” połączony z gigantyczną falą mordów i gwałtów na ludności cywilnej (nigdy nie mówią, co ciekawe, jakiej narodowości). Traktuje się te wydarzenia tak, jakby ludność polska mieszkała sobie spokojnie w Danzig, Stolp, Allenstein czy Breslau, aż do czasu, kiedy „hordy bolszewickie” najechały te spokojne tereny przynosząc zniszczenie i śmierć. W tej wypreparowanej z kontekstu historycznego wizji nie ma miejsca na opis wojny ze strony niemieckiej, nie ma miejsca na zbrodnie SS na Wschodzie, na tysiące spalonych wsi i miast Białorusi, Ukrainy i Rosji, miliony zabitych cywilów, nie ma miejsca na obozy zagłady, nie ma miejsca na powiedzenie, że himmlerowski Generalplan Ost zakładał całkowite wyniszczenie narodu polskiego i jego przetransportowanie na Sybir, nie ma miejsca na stwierdzenie, że Niemcy do końca wojny zabili 2,5 mln Polaków, i że po zakończeniu zagłady Żydów, kolej przyszłaby na nas, i że tylko klęska Niemców na Wschodzie zapobiegła tej Apokalipsie.

Jest za to miejsce na pogardliwe traktowanie idei powrotu Polski na Ziemie Zachodnie, małostkowe wymazywanie z pamięci czynu zbrojnego 1. i 2. Armii Wojska Polskiego, wreszcie sprowadzanie tego wielkiego wydarzenia w historii Polski do gwałtów Armii Czerwonej na ludności niemieckiej, w tym na biednych Niemkach w szczególności. Ci sami ludzie, którzy wrzeszczą przeciwko filmowi „Unsere Mutter, unsere Vater”, dają jego twórcom dodatkowe argumenty usprawiedliwiające ich tok narracji. Jest to postawa mająca swe źródło w ideologicznym zaślepieniu, niewiedzy historycznej i zwyczajnej głupocie ubranej w piórka patriotyzmu.

Na tle tego, co wyczyniają u nas niektórzy pseudohistorycy i „młoda prawica”, film „Unsere Mutter, Unsre Vater” to bułka z masłem. To tak, jakby działali oni zaprogramowani przez wydział propagandy Pruskiego Powiernictwa czy Związku Wypędzonych Eriki Steinbach, by nie wspomnieć o Ministerstwie Propagandy Rzeszy Josepha Goebbelsa, który na widok tej gdańskiej rzeźby piałby pewnie z zachwytu. Czytając wieści z Gdańska, pani Erika uśmiechnęła się zapewne pod nosem konstatując – „dobra robota”. Teraz może mówić: „Przecież nie tylko my mówimy o krzywdach narodu niemieckiego, przecież to czynią także Polacy”. Tak, i miałaby rację, bo niektórzy Polacy robią to bardziej gorliwie niż sami Niemcy, którym nadal jeszcze pewnych rzeczy nie wypada mówić. Ale pożyteczni idioci z Danzig i Polen mogą, nawet mają na to przyzwolenie mediów i (po cichu) wielu polityków.

Powiedzmy sobie jasno – temat gwałtów na ludności niemieckiej w 1945 roku to jest problem historyczny, którym zajmować powinni się Niemcy, a nie my. My powinniśmy zachować neutralność a nie wybiegać przed szereg, żeby dać tylko upust chorobliwej rusofobii. Jest faktem, że po przekroczeniu granicy Niemiec doszło do gwałtów i mordów na niemieckiej ludności cywilnej. Często „antykomuniści” próbują zrównać to co działo się na ziemiach polskich, z tym co zaszło na ziemi (wówczas) niemieckiej. To zwyczajny fałsz. Polskę traktowano wówczas jako kraj sojuszniczy, a incydenty, jakie miały miejsce były traktowane jak przestępstwo. Na forach internetowych pojawiają się często „rodzinne opowieści”, jak to czyjaś babcia o mało nie została zgwałcona czy dziadek chował córki w piwnicy. Są też inne, mówiące jak to dobrzy niemieccy żołnierze dawali polskim dzieciom czekoladę i głaskali po główkach.

Nie przeczę, że były takie przypadki, ale nabierają one w tej poetyce charakteru wielkiego uogólnienia. Ja też mam tradycję rodzinną. Spytałem dwie moje ciotki, które w 1945 miały po 20 lat i mieszkały w podkieleckiej wsi, jak to było po wejściu Armii Czerwonej. Jedna, a była wtedy bardzo atrakcyjna, przechodziła po wsi, w której stały duże jednostki sowieckie, przez kilka dni, i nigdy nie była zaczepiana. Żołnierze dali jej kaszy i mówili: „Nie bojties, Giermańcy nie wierniutsa”. Inni mieszkańcy wsi też nie mają żadnych przykrych wspomnień. Rozmawiałem też ze znanym varsawianistą, który przeżył 1945 roku pod Warszawą. Powiedział mi: „To, co się teraz wygaduje to są bzdury. Ja sam, w styczniu, pod Sochaczewem, stałem na drodze, na mrozie, cały dzień i machałem przejeżdżającym żołnierzom sowieckim. Traktowaliśmy ich przyjście jako ocalenie przed niemiecką zagładą”.

Sprawa jest jasna – doświadczenia Polaków i Niemców w zetknięciu z Armią Czerwoną były całkowicie odmienne, choć mogły zdarzać się przypadki, że były tożsame. Ma rację prof. Bronisław Łagowski mówiąc o tym czasie: „Być może to prawda, że w 1945 roku nie było wyzwolenia, ale na pewno było ocalenie”. Tego, jak się zdaje, nie uświadamiają sobie nasi „rycerze prawdy” łącznie z tym „artystą” z Gdańska. O dziwo, po tym pomnikowym incydencie, nawet historyk z gdańskiego IPN uznał, że przekroczono pewne granice. Jak pisze „Gazeta Wyborcza”: „Jan Daniluk, historyk z gdańskiego oddziału IPN, przyznaje, że przez długi czas o rabunkach i gwałtach żołnierzy Armii Czerwonej, które miały miejsce w marcu i kwietniu 1945, oficjalnie się nie mówiło: – Od lat 90. dyskurs na ten temat istnieje, mam nawet wrażenie, że w pewnym momencie wysunął się na pierwszy plan. Była to forma pewnego odreagowania, ale w tej chwili powinniśmy patrzeć na te wydarzenia w szerszym kontekście. Bestialstwa i wynaturzenia miały miejsce, nie zapominajmy jednak, że Armia Czerwona wyparła z Gdańska niemieckiego okupanta. Jedna narracja nie powinna przesłaniać drugiej”.

Los niemieckich kobiet pod koniec wojny był często tragiczny, ale nie popadajmy w przesadę. W kontekście całej wojny, wobec milionów ofiar na frontach i w obozach zagłady, zabitych w bombardowanych miastach i egzekucjach – był to jednak dosyć mało znaczący epizod. Epizod, który miał – o czym się nie pisze – ciąg dalszy. Już po wojnie niemieckie kobiety, które zostały na ziemiach przyznanych już Polsce, wykorzystywały swoje relacje z oficerami Armii Czerwonej i nastawiały ich wrogo do Polaków i polskiej administracji. Tak było prawie wszędzie – od Olsztyna po Wrocław. Świadczą o tym liczne raporty polskiej administracji z tych ziem z lat 1945-1946. Pamiętajmy także, że na tych ziemiach NSDAP miała przed wybuchem największe poparcie. Joseph Goebbels krzyczał na wiecu pod koniec wojny: „Czy chcecie wojny totalnej?!!”. „Jaaa!!!!” – padła odpowiedź. I ta wojna totalna przyszła do Niemiec bardzo szybko. Trudno mieć o to pretensję do kogo innego, jak do czołówki III Rzeszy.

Na koniec zacytuje fragment pracy brytyjskiego historyka Michaela Jonesa, który  pisze: „Czerwony sztandar zatknięty przez Kowalowa na dachu Reichstagu symbolizuje z pewnością dokonanie, z którego honorowaniem ludzie Zachodu nie mają większego proble­mu — dzielność i waleczność sowieckich sojuszników, któ­rzy wyrwali trzewia niemieckiej machinie wojennej. Ludziom Zachodu o wiele trudniej natomiast jest się pogodzić z okru­cieństwem, bezwzględnością i nierzadko nieludzką obojętnoś­cią Armii Czerwonej. Najzupełniej słusznie krytykują oni bru­talność części rosyjskich żołnierzy, dokonywane przez nich rabunki, morderstwa i gwałty. W pewnym stopniu przesłoniły one triumf Związku Sowieckiego. Nawet jednak taka słuszna krytyka powinna być miarkowana i wygłaszana z poszanowa­niem dla ówczesnych realiów. Ludziom Zachodu nie przyszło doświadczyć tego, czego doświadczył Związek Sowiecki. Nie musieli oni wycierpieć tego, co wycierpieli Rosjanie. I nie mu­sieli patrzeć na okrucieństwa, których świadkami byli żołnie­rze Armii Czerwonej. Dopóki nie zdamy sobie z tego wszyst­kiego sprawy, rany pozostałe po tej straszliwej wojnie nigdy się w pełni nie zabliźnią” („Wojna totalna. Armia Czerwona od klęski do zwycięstwa”, Warszawa 2013, s. 404).

A autorowi gdańskiej rzeźby trzeba zadać pytanie, czy byłby taki odważny, żeby stworzyć inne dzieła symbolizujące okrucieństwa wojny. Poddaję pomysły: pomnik SS-mana  z puszką cyklonu B w ręku pod bramą wjazdową do KL Auschwitz, pomnik łotewskiego policjanta rozbijającego główkę żydowskiego dziecka o mur getta w Warszawie, pomnik spalonego niemieckiego dziecka wydobytego spod gruzów Drezna, postawiony w Londynie pod pomnikiem Artura Harrisa, autora strategii bombardowania miast niemieckich, podczas  których zginęło 600 tys. cywilów, pomnik łotewskiego watażki z 15. Dywizji SS „Lettland” z pochodnią w ręku podpalającego polskich jeńców z 1. Armii WP w Podgajach na Wale Pomorskim, pomnik polskiego mieszkańca Wołynia przepiłowywanego piłą przez banderowców we Lwowie pod pomnikiem Stepana Bandery. Jestem przekonany, że pana „artystę” takie projekty by nie kręciły.

Jan Engelgard

http://sol.myslpolska.pl

aw

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Gdański prezent dla Eriki Steinbach”

  1. „…Jestem przekonany, że pana „artystę” takie projekty by nie kręciły. …” – jakby jaka fundacja zasponsorowała lub nagrodziła – to czemu miałyby nie kręcić?

  2. Niezaleznie od tego co mysli Pan Engelgerd Gdansk zawsze byl polskim miastem, ktore czasami wpadalo w pruska niewole.. Zapomina Pan ze dzeiki tym zolnierzom co niby wyzwolili gdansk i przylaczyli do polski 🙂 my starcilismy niepodleglosc i gigantyczne terytoria na wschodzie jak lwow, wilbno, grodno.. itd.. wolalbym oddac gdansk szwabom niz stracic kresy.. ale, stalo sie.. nie wydaje mi sie zeby celem armii sowieckiej w tej wojnie bylo wyzwolenie polski a juz tym bardziej przylaczenie gdanska do polski.. wiec sowietom wlasciwie zawdzieczamy tylko zdziczenie i upadek..

  3. Z całym szacunkiem, ale teraz mam odczucie, że to z kolei Pan Engelgard nieco przesadził. Wbrew opowieściom Pana Engelgarda z innych rejonów, przykładowo w graniczącym z Gdańskiem Sopocie niekoniecznie narodowość dawała „immunitet”. Szanowny Autor szydzi z jakichś „rodzinnych opowieści”, a mnie te które osobiście słyszałem – a nie czytałem na forach internetowych – jakoś w ogóle nie śmieszą. Jestem bardzo daleki od „antykomunizmu III RP i IPN”, ale ten tekst zahacza o tendencyjność. Coś w rodzaju banalnego rozumowania jak „Niemiec taki zły” to „sowieckie ocalenie takie dobre”. Czy trzeba tak komentować jakąś „rzeźbę”? Czy kilkadziesiąt lat po tych wydarzeniach nie można wyjść krok naprzód, odejść chociaż trochę od tematyki II WŚ? To wszystko niestety miało miejsce, ale jak DAWNO to było. Czy pójście naprzód nie byłoby korzystne i dla Polaków i dla naszych sąsiadów? Patrząc na niektóre media czy ludzi wydaje się jakby to nie było kilkadziesiąt lat temu, a raptem kilka… Oby najbliższe lata pozwoliły na stonowanie emocji i budowanie lepszych relacji.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *