Gdzie jest Generał?

Porządek estetyczno-moralny nie styka się w żadnym miejscu z wizją pragmatyczno-efektywną. Innymi słowy jednym chodzi o to, czy dana postać postępowała „słusznie”. Drugim – wbrew pozorom nie to, czy uzyskiwano zakładane cele. Istotny jest raczej sam przebieg zdarzeń, bowiem cel w polityce (w każdym razie cel ostateczny), jak uczył jeszcze Machiavelli, w istocie nie istnieje.

Co ciekawe jednak, właśnie na polu tym sprzecznym postawom zdarza się akcydentalne podobieństwo. Skoro bowiem celu nie ma, to może nieważne czy czyjaś działalność dawała dobre, czy złe wyniki, jaka była jej motywacja? Podobieństwo rzecz jasna jest jednak pozorne, dla potępiających Generała ważne jest wszak samo potępienie – dojście do oceny moralnej, emocjonalnej, nawet faktografia jest w tym przypadku mniej istotna.

W oczach neo-endeków i PiS-owców dyskutować o drodze politycznej generała Jaruzelskiego nie ma sensu – bo „służył on Sowietom/Ruskim”. I już – jest to okoliczność najważniejsza, zwalniająca od wszelkich innych dociekań i rozważań, choćby na temat co innego można było robić. Jeśli bowiem nawet takie zestawienia się pojawiają – to w duchu moralizmu absurdalnego, w rodzaju, że należało zginąć w więzieniu komunistycznym (albo nawet wcześniej, na Syberii), uciekać na Zachód, zostać Kuklińskim, zakładać opozycję – trudno oprzeć się wrażeniu, że najlepiej było po prostu w okresie komuny nie żyć i tyle na ten temat. A skoro się już żyło i nie było Żołnierzem Wyklętym (albo chociaż opozycjonistą, czy przynajmniej zwykłym szewcem) – to już się wykluczonym ie tylko poza dyskurs publiczny, ale nawet poza historyczną analizę. „Służył Ruskim!” – i koniec.

Oczywiście, dla spotęgowania negatywnego nastawienia – dodaje się w opisie działalności gen. Jaruzelskiego kolejne smaczki, przy czym mają już one na celu raczej dodatkowe zohydzenie tej postaci – walczył z ŻW, współpracował z WSI, uczestniczył w czystce antysemickiej LWP, najechał Czechosłowację, zdławił demokratyczny zryw „Solidarności”, prosił o interwencję sowiecką, oddał władzę KOR-owcom, daje się bronić Michnikowi i Palikotowi… Cóż, niemal wszystkie wymienione zarzuty były już na naszych lamach omawiane – generalizując można by napisać, że część z nich to w dużej mierze pochodne czynników zewnętrznych, część zaś można by uznać nieomal za zasługi (jeśli już ktoś upiera się przy wartościowaniu), a z pewnością nie za przewiny.

Powojenne walki z podziemiem, choć stanowią dziś fetysz neo-endecji – nie są i nie mogą być aktualnym punktem odniesienia analizy politycznej, chodzi bowiem o kwestię ówcześnie bez większego znaczenia politycznego i w sumie raczej smutną, stanowiącą skazaną na niepowodzenie parodię polskich powstań. Niestety, częstokroć jedni dawni AK-owcy strzelali w tym czasie do innych i przydawanie jednej ze stron tego konfliktu wyższości moralnej wiele, niestety nie wnosi dla losów sprawy polskiej.

Również inne fragmenty życiorysu gen. Jaruzelskiego można i należałoby oceniać bez emocji – jak niby oficer zwiadu miałby nie utrzymywać kontaktów z wywiadem i kontrwywiadem wojskowym? Cóż nagannego było w destalinizacji wojska w Polsce i usuwanie z niego m.in. osób pozbawionych narodowej lojalności, czego same dowiodły, m.in. odnajdując się następnie w strukturach już faktycznie całkowicie obcych sprawie polskiej? Czemu niby mieliśmy nie najeżdżać Czechosłowacji, jeśli z jednej strony wzmacniało to pozycję PRL w ramach bloku wschodniego (co było niezbędne w kontekście ciągłych starań o poparcie sowieckie dla normalizacji stosunków z RFN na gruncie uznania granicy zachodniej Polski), z drugiej zaś właśnie blokowało ekspansję interesów niemieckich, realizowanych przez NATO i dyplomację amerykańską, także w Pradze i Bratysławie? Do znudzenia należy dziś przypominać, że polski interes geopolityczny w dobie zimnej wojny związany był z sukcesami bloku wschodniego, a jego destabilizacja (i ostateczny upadek) sprawę polską osłabiało, a nie wzmacniało.

Odnośnie zrywu „Solidarności” – można rzecz jasna mieć zastrzeżenia do ostatecznie przyjętych rozwiązań taktycznych, w tym także do odstąpienia od wizji poszukiwania modus operandi z bardziej spolegliwymi, racjonalnymi środowiskami Związku po 1981 r. Generalnie jednak z faktu, że ruch ten estetycznie odpowiadał oczekiwaniom ok. 1/4 narodu – nie wynika jeszcze, że grupa ta miała rację – a nawet, że w ogóle wiedziała czego chce. Nieco więcej wiadomo natomiast o dążeniach samych kręgów przywódczych „Solidarności” i w tym właśnie kontekście należy stwierdzić, że stan wojenny był zdecydowanie „mniejszym złem”, a nawet sporym dobrem wobec alternatywy faktycznego demontażu państwa, proponowanego przez kierownictwo Związku.

Co się tyczy niedoszłej interwencji sowieckiej, ostatnio dominujący ton propagandy anty-jaruzelskiej skupia się już nie na kwestionowaniu „wejścia” Sowietów, ale na sugerowaniu, że to Generał akcji się domagał. I znowu uderza, że jak w wielu innych sprawach – także i dla tej tezy antykomuniści, antysowieci i rusofobowie nagle nabierają sporego zaufania do kolejnych wrzutek, serwowanych co jakiś czas głównie z Moskwy, bez wątpienia wyłącznie w szczerych intencjach i bez zamiaru dalszego skupiania uwagi polityczno-historycznej na sprawach tak odległych w czasie. Wiarygodność różnych świadectw (zwłaszcza tworzonych z perspektywy trzech dekad) może rzecz jasna być przedmiotem analiz (podobnie jak i zmienność polityki tak Moskwy, jak i Warszawy w 1981 r.), jednak przecież po raz kolejny nie ma w tym przypadku woli na prowadzenie analiz. Celem jest umocnienie jednoznacznej oceny moralnej i estetycznej.

Oddanie władzy KOR-owi to kolejny problem, którego się nie analizuje – pozostając przy zdeprecjonowaniu faktu ugody z różowymi. Pośrednio zresztą jej krytycy przyznają rację Generałowi – trudno bowiem wyobrazić sobie, żeby np. będąc w sytuacji roku 1988 dzisiejsi anty-jaruzelszczycy powiedzieli „panie Generale, ten KOR jest paskudny, niech się pan lepiej dogada z nami!” (w nieco innym położeniu są PiS-owcy, ich idole, bracia Kaczyńscy faktycznie bowiem wspierali Magdalenkę i Okrągły Stół). Rozmowy prowadzone przez władzę i opozycję w drugiej połowie lat 80-tych bez wątpienia wymagają dalszych badań, a zwłaszcza umieszczenia ich w kontekście międzynarodowym, w tym ścierania się interesów geopolitycznych i zwłaszcza ekonomicznych obu bloków światowych, a także międzynarodowych organizmów gospodarczych. I tu nie ma i nie powinno być miejsca na oceny etyczne.

Z kolei sama estetyka buntuje się w niektórych ze względu na stających niekiedy u boku Jaruzelskiego indywiduów. Stanowisko takie nie ma nic wspólnego z konsekwencją – skoro bowiem jeden obóz nie chce myśleć i analizować, umiejąc jedynie chodzić na Ikara z nocnymi protestami – to jak można się dziwić, że strona przeciwna sprawia sobie frajdę organizowaniem defensywy? To wciąż to samo oburzenie ŻW, że „no dobrze, my strzelamy do komuchów, tylko czemu oni odpowiadają ogniem?!” Rozumiem, że można aż tak dalece wierzyć w słuszność swych racji, ale jednak jak jednocześnie można być tak infantylnym w ich prezentacji?

Wracamy bowiem do podstawowego ustalenia – gdzie w tym wszystkim jest generał Jaruzelski? Krytyków nie interesuje właściwie ani dlaczego, ani po co, ani w sumie nawet co dokładnie robił – bo kluczowy jest element etyczny. Niektórych obrońców same motywacje Generała też wydają się nieszczególnie obchodzić, zwłaszcza, jeśli za skutek jego aktywności mamy uznać III RP – dla jednych kraj wymarzony, czy przynajmniej jedynie możliwy, dla innych zdecydowanie mniej zachwycający. Na obu tych płaszczyznach sporu zadziwiająco mało miejsca poświęca się faktografii, zbyt słabo poszerza się samą wiedzę. Tymczasem Jaruzelski wydaje się być po prostu interesujący – jako świadek historii, człowiek, który z powodzeniem przeżył szereg historycznych zakrętów, dyktator i uczestnik rozgrywek międzynarodowych w wymiarze nieosiągalnym chyba dla współczesnych polskich polityków.

Nie ma więc sensu wrzeszczeć o „gnidach i zdrajcach”, ani też roztkliwiać się jubileuszowo – bo i samego Generała ani przestraszyć, ani wzruszyć chyba nie jest tak łatwo. Generał Jaruzelski ma swoje trwałe miejsce w historii Polski, ale raczej trudno sobie wyobrazić budowanie perspektywicznej koncepcji politycznej akurat w odniesieniu do jego postaci. Chyba, że ktoś zamiast samemu zapisać się na kartach dziejów – woli po raz kolejny budzić wzruszenie ramion.

Konrad Rękas

Click to rate this post!
[Total: 2 Average: 1]
Facebook

0 thoughts on “Gdzie jest Generał?”

  1. O Jaruzelskim jako o „dyktatorze” nie mozna mowic bez analizy Sierpnia’80. Korzenie problemu to lipiec-sierpien-wrzesien-1980. Natomiast jezeli chodzi o aktualnie trwajaca akcje przeciw niemu, w tym w Chorwacji ( sic!), domaganie sie wprowadzenia kary smierci dla niego, to jest ona wylacznie wynikiem skrajnej glupoty, politycznego analfabetyzmu, braku rownowagi umyslowej i zupelnego oderwania od rzeczywistosci. Obiektywnie ta obecna akcja przeciw Jaruzelskiemu sluzy interesom PO.

  2. 1/ Cel ostateczny w polityce być może i nie istnieje (w tradycyjnej teologii dość wątpliwa teza, zważywszy na „Państwo Boże” św. Augustyna, średniowieczny spór o inwestyturę i uniwersalia itd.), ale środki owszem. Środki zaś muszą się czymś różnić od celu, aby w ogóle być środkami. W innym wypadku wbijalibyśmy gwoździe gwoźdźmi i jedli łyżką za pomocą łyżki. 2/ Zastanawia mnie skąd wiadomo, że jakaś akcja „obiektywnie służy” temu lub owemu? Około 9 miesiąca życia dzieci zdają sobie sprawę, że działania innych w ich otoczeniu zmieniają rzeczywistość. Podobny stan umysłu mają również inne naczelne. Około 4 roku życia dzieci rozumieją, że inni mają jakieś stany umysłu (chęci, wiedzę, oczekiwania, nadzieje itd.) nakierowane na te zmiany, czego inne naczelne już nie potrafią. Rozumienie stanów umysłu innych tworzy podstawę kultury, języka i całej ludzkiej cywilizacji, decydując o specyfice ludzkiego gatunku, w tym jego mózgu. Zastanawia mnie kiedy człowiek zdobywa wiedzę o tym, jak subiektywne stany umysłów – nie najbliższego otoczenia – lecz całych ludzkich mas, prowadzą do określonej „obiektywnej rzeczywistości”? Może się to odbywać tylko na zasadzie utożsamienia jakiegoś schematu pojęciowego z rzeczywistością (idea=byt, jedność myślenia i bytu). 2+2=4, jak lubi powtarzać ks. Stehlin. Kłopot w tym, że to nic nie znaczy. Taki schemat, tak samo jak nauki czysto formalne np. matematyka i logika, jest tautologiczny (a<->a) i przez to niczego nie mówi o rzeczywistości. Ile będzie dwie kozy plus dwie krowy? Cztery, ale czego (zwierząt, rogacizny)?

  3. Oczywiście, z pewnego punktu widzenia wszystkie dzieła ludzkie w tym, czy innym wymiarze służą Zbawieniu. Nie mniej analiza polityczna jest w dużej mierze nauką o metodzie, w mniejszym zaś stopniu o założeniach teleologicznych.

  4. To jest pomieszanie języków. Analiza polityczna o ile dotyczy historycznej czy aktualnej polityki jest formułowana w języku przedmiotowym, w którym mówimy o faktach politycznych. Metodologia tej analizy będzie robiona w meta-języku, w którym mówimy o języku przedmiotowym a nauka o metodzie analizy politycznej (czyli analiza analizy) to już język trzeciego stopnia. Oczywiście niektóre kopalne gatunki konserwatyzmu nie uznają stopni języka. Osobiście znałem pewnego gogaczystę, który uważał to za sztuczny wymysł, jakby w języku naturalnym nie było samoodniesienia.

  5. Niech się Pan nie gniewa, nie wiem jak z filozofią – ale o polityce wolę mówić po prostu w miarę zrozumiale.

  6. „Mówić zrozumiale” to tyle, co stosować się do przyjętego sposobu użycia języka (behawioru). Zachowanie jest wcześniejsze od sensu a języków prywatnych nie ma. W polityce daje to wiadome efekty. Żeby wyjść poza taki propagandowy stan trzeba zbudować sztuczną grę językową, która nie będzie „po prostu zrozumiała”. Tak powstaje nauka.

  7. Tak w ogole to filozofia jest zrozumiala; to tylko brednie Kola Wiedenskiego sa zupelnie nieczytelne:)

  8. Myli się Pan. Filozofia neopozytywistyczna jest błędna ale całkowicie zrozumiała. To jeden z bardziej precyzyjnych pomyślunków, jaki ujrzał światło dzienne. Nie muszę łamać sobie głowy, żeby zrozumieć o co chodzi u takiego Carnapa, Wittgensteina czy Quine’a. Ich poglądy na naukę są błędne ale sensowne, jasne i jednoznaczne. Dzięki tej ostatniej cesze neopozytywizm należy do tych nielicznych programów filozoficznych, który został obalony (sfalsyfikowany) przez fakty nauki, co sami neopozytywiści przyznali. Dziś jest mało pozytywistów logicznych wśród zawodowych filozofów o ile w ogóle jacyś są. Bardziej mętne filozofie nie dostąpiły tego zaszczytu, przede wszystkim dlatego, że częstokroć w ogóle nie wiadomo, co znaczą.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *