Głosowałbym na Kiszczaka!

To on uformował naczynie, do którego inni wlewali tylko płyny. Pytanie tylko, czy kształt naczynia jest rzeczywiście taki, jakiego byśmy sobie życzyli?

Przy wszystkich moich wątpliwościach natury ideologicznej czy ekonomicznej wobec PRL, trudno zaprzeczyć, że było to państwo, które posiadało własne autonomiczne cele, siły zbrojne czy służby specjalne, a przede wszystkim jednolity ośrodek kierowniczy. Większość Polaków z państwem tym była w niezgodzie, ale czuła, że posiada ono autentyczne atrybuty etatystyczne. Niestety, proces demokratyzacji po 1989 roku pozbawił Polskę tych atrybutów. Elity postsolidarnościowe swoje polityczne szlify zdobywały w czasie organizacji strajków i demonstracji, czyli nauczyły się jedynie tego, jak anarchizować porządek. Nie miały gdzie i jak nauczyć się czegokolwiek konstruktywnego. Okrągły Stół i wybory z 4 czerwca 1989 roku oznaczały oddanie Państwa Polskiego na łup ludziom, których cała wiedza „polityczna” ograniczała się do umiejętności zorganizowania strajku lub burdy ulicznej. Ludzie ci umieli być jedynie w radykalnej, antysystemowej opozycji do państwa. Znakomicie opanowali zarządzanie destrukcją, nie umiejąc samemu niczego pozytywnego zbudować. Zmiana styropianu na fotele rządowe nie zmieniła ich mentalności. Tak jak byli, tak są nadal w opozycji do państwa i do porządku. Widać to tak w polskiej polityce zagranicznej – gdzie głównie zajmujemy się zwalczaniem „reżimów niedemokratycznych, miast naszą racją stanu – jak i w wewnętrznej, gdzie różnoracy „specjaliści” zajmowali się destrukcją służb specjalnych i wojska. Ze strachu przed komunistami w wojsku i służbach woleliśmy skasować obydwie te struktury. Kasata nie była trudna, gdyż specjalistów od destrukcji – z solidarnościowym stażem – było naprawdę wielu.

Brak instynktu państwowotwórczego nowych panów z 1989 roku uwidacznia się szczególnie w polityce zagranicznej, której jedynym celem wydaje się pochwała przez zachodnich polityków i tamtejsze media. Jeśli wyznacznikiem tejże polityki jest to, czy oceni ją pozytywne amerykańska prasa, to właściwie nie ma o czym i z kim w ogóle rozmawiać. Każde normalne państwo samodzielnie definiuje swoje interesy i kryterium nagłówków w anglojęzycznej prasie ma znacznie trzeciorzędne. Jest tylko jedno państwo na świecie, które nie definiuje swoich interesów, patrząc co mu każą zrobić więksi i silniejsi. Nie pisałbym o tym problemie, gdyby dotyczył Papui Nowej Gwinei lub Mauretanii. Problem tkwi w tym, że krajem tym jest ten w którym się urodziłem i w którym mieszkam: to Polska.

III RP nie podejmuje żadnych działań przeciwko infiltracji swoich obywateli. Demoliberalne media z wielkim „niepokojem” przyjęły fakt, że Rosja rozpoczęła nadzór nad zagranicznymi fundacjami na swoim terytorium. Tymczasem przypadek Majdanu dowodzi, że w fundacjach tych z rzadka tylko pracują idealiści. Rozdawane stypendia i apanaże prowadzą do mentalnego (rzadziej: formalnego w postaci agentury) uzależnienia od mocodawców. Jeśli, dajmy na to, ktoś dostaje rozmaite kwoty od fundacji z obcego państwa, jeździ do niego na szkolenia czy wielomiesięczne stypendia, to z natury rzeczy jest podejrzany o stronniczość wobec swojego dobroczyńcy. Osoby takie powinny być przynajmniej rejestrowane i niedopuszczane na wyższe stanowiska. Tego wymaga elementarna suwerenność nowoczesnego państwa! Jak się zachowuje wysoki urzędnik, odpowiadający za politykę zagraniczną czy choćby prywatyzację firmy, gdy spotyka na swojej drodze podmiot pochodzący z kraju, który jest sponsorem jego stypendiów? Czy będzie umiał zachować bezstronność? Nikogo personalnie nie oskarżam, ale wyrażam wątpliwość.

Kolejnym elementem jest infiltracja Polski przez potężne grupy interesu i kapitału. Prywatyzacja była oczywiście nie do uniknięcia, podobnie jak i to, że większość prywatyzowanego majątku kupią ci, którzy posiadają pieniądze, czyli inwestorzy zachodni. Problem tkwi w tym, że współczesne państwo zetatyzowane nie rozdziela już sfery politycznej od sfery ekonomicznej, zastępując ten klasyczny rozdział misz-maszem, który nazywamy „demokratycznym państwem socjalnym”. Pomijając nieefektywność ekonomiczną tego rozwiązania, warto sobie zadać pytanie: czy w systemie tym to państwo wpływa na podmioty gospodarcze, czy też to te ostatnie (szczególnie wielkie koncerny) wpływają na państwo? Przy bardzo słabych instytucjach, skorumpowanej klasie politycznej, braku etosu i cnót system ten sprzyja uczynieniu z państwa autentycznej ekspozytury interesów wielkiego kapitału. Dlatego ten wielki kapitał wcale nie chce likwidacji socjalizmu, gdyż nim faktycznie kieruje i za pomocą instytucji państwowych i legislacji zdobywa przewagę nad małymi i średnimi podmiotami gospodarczymi.

W 1989 roku stworzyliśmy państwo przeraźliwie słabe i nieporadne, niemiłosiernie rozrośnięte i kontrolujące wszystko, a jednocześnie skrajnie nieporadne wobec lobbingu i nacisków zewnętrznych. I to nie jest tylko kwestia niekompetencji klasy rządzącej, ale jej psychicznego nastawienia. „Wczoraj Moskwa, dziś Bruksela”; „Wczoraj Moskwa, dziś Waszyngton” – to wcale nie są hasła żartobliwe. Po części wygoniono w 1989 roku tych, którzy umieli czapkować tylko przed Breżniewem. I bardzo dobrze. Ale ich miejsce zastąpili ci, którzy umieją tylko czapkować przed Barackiem Obamą. Po części zresztą to starzy wyjadacze, którzy klakierskiego fachu uczyli się jeszcze w PRL, a do perfekcji opanowali po 1989 roku.

Właśnie dlatego Czesław Kiszczak powinien dostać nagrodę człowieka wolności ostatniego dwudziestopięciolecia. To on, wraz z kilkoma panami z KOR, zaprojektował i stworzył to państwo. Nie dawajmy nagród aktorom. Należy się reżyserowi.

Adam Wielomski

Tekst ukazał się w tygodniku Najwyższy Czas! i na nczas.com

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *