Hunter S. Thompson, „Fear And Loathing On The Campaign Trail 72”

Hunter S. Thompson, Fear And Loathing On The Campaign Trail, Londyn 1994

Bardzo dużo ludzi interesuję się polityką. Nie jest to żadna nowość Cyceron opisywany w powieściach R. Harrisa wyjątkowo niechętnie odnosił się do osób niezainteresowanych polityką. Żonę jego brata Kwintusa raczył kąśliwymi maksymami za każdym razem, gdy ta, obżerając się winogronami, miała czelność nazwać politykę „zabawą dla starych ludzi”. Polityka to zazwyczaj ponury spektakl pełen żądnych władzy populistów i demagogicznych haseł – szaleństwo przekracza niejednokrotnie niebezpieczne poziomy i jestem prawie pewny, że większość ludzi, którzy wdepnęli w świat polityki narazili swoje zdrowie psychiczne na poważny uszczerbek. Dziś zobaczyłem starszego człowieka odzianego w mundur, który obszernie gestykulując całował miecz zawinięty w polską flagę i intonował Rotę. Jak sam stwierdził: chce krzepić serca „prawdziwych Polaków” mieszkających w „prawdziwie polskim” mieście Węgrów – polityka…

Odbiegam od tematu, a przecież mam zrecenzować książkę. W sumie to może i nawet nie odbiegłem, bo wszak poniższa lektura traktuje o polityce, ale w zupełnie inny sposób, niż większość książek noszących miano „politycznych”. Literatura odnosząca się do szerokiego tematu polityki jest nieprawdopodobnie obszerna, ale niestety, zazwyczaj także nieprawdopodobnie nudna. Duża część książek skupia się na hipotetycznych dywagacjach na temat różnych dróg politycznych, tudzież opisywaniu wdrażanych mechanizmów czy metod administrowania państwem i społeczeństwem. Doceniam wartość tych dzieł, ale zazwyczaj gdy zaczynam taką książkę czytać, to po paru minutach budzę się z obślinionym policzkiem przyklejonym do paru losowych stron pierwszego rozdziału, którego tytułu nawet nie pamiętam.

Książkę, którą zamierzam opisać trudno jest zaklasyfikować. W teorii ma być relacją przebiegu kampanii prezydenckiej z 1972 roku, w praktyce jest szaleńczą jazdą bez trzymanki, podczas której czytelnik zostaje rzucony w sam środek politycznego tornada, który na swej drodze pożera wszystko i wszystkich. Fear And Loathing On The Campaign Trail Huntera S. Thompsona nie jest książką o polityce. To książka o polityce polityki – o wewnętrznej podszewce demokracji, o metafizyce otaczającej świat polityczny i nieustannym, karkołomnym biegu naprzód po wydmach korupcji i nepotyzmu, który jest znakiem rozpoznawczym każdej kampanii politycznej w krajach demokracji. Jest to także książka o dziennikarstwie – zarówno tym grzecznym, sztampowym i pozbawionym polotu, jak i tym kreatywnym, nieczystym i wnikliwym.

Książka opiewa na prawie 500 stron, ale ze świecą w ręku szukać tutaj standardowych elementów charakterystycznych dla innych relacji z kampanii politycznych. Gdy Hunter wyrusza w podróż opisuje dokładnie jak przemyka skutymi lodem drogami pośród lasów w stanie New Hempshire, w jednej dłoni ściskając kierownicę, a drugą poszukując na falach radiowych utworów „Grateful Dead”. Towarzyszy mu nieodłącznie butelka parszywego burbonu „Wild Turkey”, który spoczywa pod siedzeniem i służy jako dodatkowe paliwo zasilające jego twórczość. Autor nieprzypadkowo opisuje te scenę na początku książki, gdyż wydarzenia, które widział na własne oczy już podczas kampanii są w swym charakterze bardzo podobne do dynamicznej jazdy po pijaku pośród lasów.

Głównym wątkiem całej książki jest opis wewnętrznej kampanii wyborczej w obozie partii demokratycznej, w której faworytami są Hubert Humphrey, Ed Muskie i George McGovern. Jednak gdy autor udaje się na poszczególne wiece, to prawie nigdy nie zachowuje się jak typowy dziennikarz. Wywiady są dla niego czymś obcym – on po prostu rozmawia z ludźmi. Dzierżąc puszkę piwa, obserwuje jak potężna chmara dziennikarzy, niczym stado jeleni w okresie rui, pędzi naprzód, aby zająć jak najlepsze miejsca przy scenie, z której przemawia np. Ed Muskie. W tym czasie Hunter przemyka bocznymi korytarzami i natrafią na kilku członków osobistego Entourage`u pana Muskiego, wdając się z nimi w luźną pogawędkę. Po chwili odkrywa, że podróże wzdłuż Florydy w pociągu wyborczym kandydata polskiego pochodzenia z Milwaukee są istnym koszmarem. „Szef” w nerwowym amoku kroczy po swym przedziale, wydając rozkazy członkom swej drużyny. Hunter snuje domysły, że Ed Muskie może być pod wpływem brazylijskiego narkotyku zwanego „ibogaine” i próbuje bez skutku uzyskać kontakt do osobistego lekarza demokratycznego kandydata. Co ciekawe, tę kuriozalną teorię podłapują media, które szybko zapełniają całe szpalty gazet informacjami o „ibogaine” – narkotyku, który nawet nie istnieje. Tym samym autor udowadnia, jak naiwni i pozbawieni wyobraźni są „typowi” dziennikarze.

Hunter wydaje się mocno koloryzować swoje opisy, ale jest to celowy zabieg, mający na celu uwydatnienie poszczególnych elementarnych cech każdej kampanii wyborczej. Jedną z ciekawszych historii opisanej w książce jest sytuacja, która miała miejsce w pociągu „Sunshine Special”, którym podróżował podczas swej kampanii kandydat polskiego pochodzenia Ed Muskie. Podczas imprezy prasowej Hunter oddaje swój press pass wyjątkowo neurotycznemu i wizualnie przerażającemu pijakowi, który wyszedł z więzienia po 15-dniowej odsiadce za włóczęgostwo. Nazajutrz ta kuriozalna osobistość dostaje się na pokład „Sunshine Special” i terroryzuje dziennikarzy i pracowników zebranych wokół kandydata partii demokratów, w międzyczasie opróżniając cały barek z Martini, wdając się w kilka krwawych bójek i wyzywając jednego z dziennikarzy CBS od „liżących dupę komunistów”. Szaleństwo nie kończy się, gdy pociąg staje na kolejnym przystanku. Wg. Thompsona Ed Muskie zawsze uważał się za wyjątkowo wytrwałego mówce, który potrafił poradzić sobie z jakimkolwiek „hecklerem”. Niestety, szalony recydywista ubrany w pognieciony kapelusz był w stanie skutecznie sabotować cały występ, szarpiąc kandydata za spodnie i wyzywając go od „komunistów” i „hochsztaplerów”. I zapewne dla wielu osób sytuacja ta wydaje się skandaliczna. Większość powie: „Pan Thompson nigdy nie powinien był oddawać swego press passa – to nieodpowiedzialne”. W rzeczywistości jednak, nie wiadomo czy celowo czy też nie, Hunter oddając swoją kartę identyfikacyjną losowo napotkanemu pijakowi udowodnił parę teorii, które postawił we wcześniejszych rozdziałach swej książki. Stwierdził wszak, że relacja pomiędzy politykiem a dziennikarzem jest nieprawdopodobnie wroga i gorzka. Praktycznie obydwie grupy darzą siebie kompletnym brakiem szacunku, a otrzymanie wiarygodnej odpowiedzi graniczy z cudem. Między dziennikarzem, a politykiem trwa nieustanna wojna, gdzie polityk przybiera różne maski i skrywa się za kotarą niedomówień, półsłówek lub wierutnych kłamstw. Dziennikarz zaś spełnia rolę kopiącego tunel szpiega, który za wszelką cenę pragnie się czegoś dowiedzieć, ale w swym dążeniu porzuca dziennikarską rzetelność. Prawie każdy na pokładzie „Sunshine Special” myślał, że rozjuszony, spocony osiłek z wyłupiastymi oczyma był prawdziwym Hunterem S. Thompsonem. Na nic zdały się tłumaczenia dziennikarzy, którzy go doskonale znali. Członkowie „drużyny” Muskiego oznajmili, że ich kandydat został bezkarnie napastowany przez dziennikarza Rolling Stone, który szuka na niego „haków”.

Autor już od samego początku obiera niestandardową strategię odnośnie relacjonowania całej kampanii. Zwraca uwagę na szczegóły, interesuje go otoczenie, przybliża charakter pracy szarych myszek, sekretarek, stażystów, i członków młodzieżówek, którzy harują po 14 godzin na dobę, aby promować swego kandydata. Gdy spotyka w holu jednego z hoteli grupę tzw. „Nixon Youth” – wybitnie naiwnej młodzieży, zazwyczaj z zamożnych rodzin, która wymachuje sztandarami z podobizną Richarda Nixona – decyduje się ubrać w jedną z ich kamizelek i – pomimo swej wyraźnej antypatii w stosunku do prezydenta, którego wielokrotnie nazywa „szalonym dingbatem” – wyrusza razem z nimi na ulice, biorąc udział w tym żenującym spektaklu. W swych opisach posługuje się licznymi metaforami i pragnie dociec, jakie pobudki kierują setkami różnych ludzi, którzy bez reszty oddają się polityce i pragną widzieć swego kandydata na podium. Polityka zostaje jakoby odczarowana na kartach Fear And Loathing On The Campaign Trail. Zostaje pozbawiona tej formalnej bariery, którą często ustanawiają media. Nie ma żadnego „off the record” – Hunter opisuje swe rozmowy bez cenzury, bez biurokratycznego bełkotu . Bohaterami są zwykli ludzie, którzy znaleźli się w dziwnym miejscu o dziwnym czasie. Na wiecu wyborczym G. McGoverna Hunter siada przy stole trzymając wysoką szklankę zapełnioną po brzegi brązowym płynem. Większość myśli, że to mrożona herbata, a w rzeczywistości jest to jego ulubiony burbon „Wild Turkey”, którego całą skrzynkę mógł trzymać w bagażniku samochodu zaprzyjaźnionych oficerów Secret Service. Nawet przykłady drobnej korupcji i nepotyzmu są tutaj przyziemne, naturalne i ludzkie. Książkę czyta się niczym „opowieść drogi”. Tempo jest dynamiczne, wydarzenia ciekawe, ale nie odklejone od rzeczywistości. Proza autora jest barwna i obrazowa – czytelnik nie ma problemów z wyobrażeniem sobie poszczególnych sytuacji. Autor zawsze zaprzeczał, jakoby należał do nurtu „New Journalismu”, jednakże podobnie jak T. Capote czy T. Wolfe, Hunter S. Thompson wielokrotnie w swych pracach stricte dziennikarskich przytacza historie fikcyjne, zmyślone (vide Nixon ubrany w maskę świni nawiedzający Biały Dom, tudzież narkotyczna przygoda Eda Muskiego lub legendy związane z postacią Oscara Zeta Acosty – latynoskiego prawnika) – wszystko jednak w celu spotęgowania pewnych wrażeń i przemyśleń. Odchodząc od szablonowego dziennikarskiego formalizmu docierał głęboko do „duszy” pewnych wydarzeń i karykaturyzując je odkrywał ich prawdziwą twarz, dając tym samym czytelnikowi wgląd w niedostrzegalną warstwę wydarzeń, które, owszem, są dostępne w mediach głównego nurtu, ale zazwyczaj są one ograniczone do prostych, tendencyjnych relacji napisanych bez uczucia i bez emocji.

Gorąco polecam Fear And Loathng On The Campaign Trail… każdemu, nie tylko osobom zainteresowanym polityką. Przybliża ona znakomicie szczegóły nie tylko wyborów demokratycznych i mechanizmów nimi sterujących, ale także relacji obecnych na linii dziennikarz—polityk. Jesteśmy wyjątkowo przyzwyczajeni do dziennikarstwa mainstreamowego – chłodnego, udającego obiektywizm, ale tak naprawdę mocno upolitycznionego i pozbawionego inwencji. W pewnym sensie zarówno czytelnicy, jak i dziennikarze stali się więźniami tej przeklętej „odwróconej piramidy”, która jest techniką pisania artykułów tak, aby na samym początku znalazła się informacja najważniejsza, a później już tylko szczegóły mniej ważne. Ta nielogiczna „piramida”, która stoi na własnym czubku, odwraca kompletnie ideę opowiadania. W dobie społeczeństwa informacyjnego jesteśmy nieustannie bombardowani potężną ilością takich „odwróconych piramid”, które w założeniu mają dostarczać nam wiedzę, ale w praktyce tylko zaśmiecają naszą świadomość, którą skupiamy na przelotnych „niusach” nie mających żadnego związku z naszym życiem. „Podczas powodzi w Bangladeszu zginęło 20 osób”; „USA – wariat odstrzelił sobie stopę”; „Rosja – pijak zabił kobietę”; „Korupcja we Włoszech” – krzykliwe tytuły przyciągają oko, ale tekst zazwyczaj składa się tylko z paru zdań. Ludzkie tragedie i ważne wydarzenia wykładane są w automatyczny, wręcz mechaniczny sposób. Brakuje kontekstu, tła, informacje zostają zawieszone w próżni, stają się czymś w rodzaju symulakru – pustego symbolu, który ma znaczenie jedynie w efemerycznym świecie wiecznie płynącej informacji.

Dlatego na „odtrutkę” polecam gorąco nie tylko Fear And Loathing On The Campaign Trailer 72`, ale także inne książki Huntera S. Thompsona, które oferują coś więcej niż tylko suche fakty.

Inne dzieła w stylu „new journalism” polecane:

Tom Wolfe „The Bonfire Of The Vanities”

Truman Capote „In Cold Blood”

Nick Tosches „The Last Opium Den”

Norman Mailer „The Executioner’s Song”

Filip Daniel Cee

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *