Ich własny Smoleńsk

Co gorsza, Ruch Narodowy nie różni się też mentalnie od obozu smoleńskiego, a jedynie równie fatalne emocje – stara się katalizować własnymi stymulatorami historycznymi.

Nekrofilia

Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych, jak cały ten kult – pełen jest wewnętrznych sprzeczności, co oczywiście utrudnia całościowe opisanie zjawiska (bo zawsze znajdzie się jakiś wielbiciel zgłaszający swe zastrzeżenia), ale jest charakterystyczne dla środowisk „prawicowych” biorących udział w obchodach. Oto z jednej strony cała otoczka 1 marca nasycona jest fascynacją śmiercią i klęską. Z jakąś perwersyjną przyjemnością świętujący wyliczają zgony, egzekucje, samobójstwa, tortury, rozerwania się granatem, zdrady, przegrane potyczki, topnienie oddziałów, atmosferę zaszczucia, jaka stawała się udziałem „Wyklętych”. Ze względu na podstawę „święta” – to oczywiście nieuchronne, ale też i szkodliwe, przyzwyczaja bowiem uczestników obchodów do przegrywania, do tego, że nie ma związku między szansami osiągnięcia celu – a podejmowaniem konkretnych decyzji mogących go realnie przybliżyć, lub oddalić. To jest wciąż podtrzymywanie tego samego przekonania, z którym tak zajadle walczył choćby Wyspiański – że do wolności i niepodległości – dochodzi się wyłącznie przez grób. Tak własny, jak i Polski.

Pycha

Z drugiej strony jednak świętujący niby epatują stratami – ale z wrodzonym sobie brakiem logiki podtrzymują tezę o „zwycięstwie zza grobu”. To z kolei dowód pychy. Owym sukcesem tych biednych, pomordowanych czy zamęczonych żołnierzy ma być fakt, że jakaś młodzież się za nich przebiera. Jak mało trzeba mieć szacunku dla ludzi dostających postrzał w potylicę w jakiejś nędznej ziemiance, żeby uważać za ich sukces niewyciąganie przez współczesnych wniosków z historii! Jak chłopiec nieumiejący nawet iść w nogę (bo przecież w wojsku nie był) może uważać się za prawdziwego partyzanta, a kibic po dostaniu pałą – za równego tym, co im paznokcie obcęgami wyrywano?! Pokory trochę, pokory! I nauki – co to za sztuka wołać „my byśmy zrobili tak samo jak wy!” A nie lepiej tak działać, żeby przed tragicznymi wyborami i koniecznościami już żaden Polak stawać nie musiał?

Takie pytanie jednak uznane zostałoby zapewne w kręgach maszerujących 1 marca za co najmniej niezrozumiałe, jeśli nie za podejrzane. Utrzymując kult tylko objawowego patriotyzmu, jego zwolennicy sami bowiem zwalniają się od zastanawiania dlaczego Polsce i Polakom stało się to, co się stało – dzieje się to, co się dzieje. Nie. To nie ich sprawa. Oni mają tylko wstać i zginąć jak tamci, nie godząc się na rzeczywistość. A jak ją zmieniać? A cholera wie… Dobrze, może i tacy szlachetni wykonawcy najgłupszych nawet rozkazów bywają przydatni. Mam jednak wrażenie, że poglądom takim nie hołdują bynajmniej „szeregowcy”, ale kadra dowódcza tych paramilitarnych przebierańców.

Głupota

Mniejszych i większych sprzeczności w całej tej para-ideologii jest moc. Najpierw jej twórcy sami wymyślili pompatyczną nazwę „żołnierze wyklęci”, żeby teraz niemal każde wystąpienie okolicznościowe zaczynać od tłumaczenia czemu jest ona niewłaściwa (bo powinno być np. „żołnierze niezłomni”). Oczywiście organizacje antykomunistycznego podziemia niepodległościowego dokonywały po wojnie jedynie możliwych i słusznych wyborów – ale jednocześnie ich współcześnie apologeci uważają je niedwuznacznie za bandy durniów, niepotrafiących dojrzeć, że żadnej trzeciej wojny światowej nie będzie, a władza sowiecka nad Polską rozpostarła się na dekady. To rzekomo wiemy dopiero teraz, wtedy zaś miała to być mądrość głęboko ukryta i niedostępna. Jakim cudem więc posiadła ją zdecydowana większość społeczeństwa, w tym większość dawnych kolegów ŻW z szeregów AK? Tego jakoś się dzisiaj nie tłumaczy, zresztą od dłuższego już czasu można dojść do wniosku, że dla niektórych neo-Wyklętych sam fakt posługiwania się rozumem i zdrowym rozsądkiem nosi znamiona zdrady i narodowego zaprzaństwa.

Dyskalkulia

Inny problem, który jakoś nie zaprząta głowy wiernym nowego kultu – to zestawienie faktu represji, ich rzekomej nieuchronności, która niejako zwalniała leśnych z odpowiedzialności za dokonany wybór – ze stosunkowo niewielką skalą zjawiska ŻW, nie mówiąc o ilości ofiar śmiertelnych. Pierwszy element tego „rozumowania” był tu już wystarczająco wiele razy omawiany przez zestawienie oczywistej chyba różnicy między graniem w carską ruletką rewolwerem, a pistoletem. Pierwszy rodzaj zabawy jest śmiertelnie ryzykowny, drugi jest po prostu śmiertelny. I na tym polegała alternatywa dla ujawniających się leśnych, i tych co w lesie pozostawali. Dalej, chociaż to Sowieci i ich podwładni mordowali tych polskich patriotów – nie jest chyba przesadnym talmudyzmem dociekanie jak do tego konkretnie doszło i jakie były bezpośrednie motywy oprawców (dlaczego np. jednych zabili, a innych nie – znowu bowiem kwitowanie tego „a czort ich wie, bandytów jednych!” nie jest refleksją politycznie i wychowawczo przydatną). Zainteresowanych – odsyłam do wcześniejszego tekstu na ten temat („Nil” ofiarą „Wyklętych”?).

Liczba zaangażowanych w działalność niepodległościową i liczba ofiar prześladowań – to kolejne mocno zapętlone wewnętrznie problemy neo-Wyklętych. Z jednej strony bowiem imponuje im rzekoma elitarność czczonego nurtu. Z drugiej zaś – kategoryczny sprzeciw budzi określanie go mianem marginesu (przynajmniej liczbowego). Odwołajmy się więc do autorytetu Instytutu Pamięci Narodowej. Dr Sławomir Poleszak, naczelnik oddziałowego Biura Edukacji Publicznej w Lublinie w posłowiu do książki „Wyklęci. Podziemie Zbrojne 1944-1963”1 napisał tak: „ W 1945 roku przez szeregi oddziałów partyzanckich przeszło 13–17 tysięcy ludzi. Największą siłą zbrojną podziemie dysponowało w połowie tego roku. Na terenie całej Polski w granicach pojałtańskich istniało ponad 340 oddziałów zbrojnych (liczących zazwyczaj po kilkudziesięciu ludzi). (…) Z czasem podziemie topniało. Wiele czynników wpływało na ten proces. Z jednej strony konsekwentnie prowadzone działania dowództwa DSZ, które usiłowało doprowadzić do „rozładowania” lasów. W tym kierunku szła również amnestia, ogłoszona w sierpniu 1945 przez władzę komunistyczną, z której skorzystało blisko 30 tysięcy konspiratorów. Ponadto pewien wpływ na przerzedzenie szeregów miał powrót do kraju Stanisława Mikołajczyka. Niektórzy z konspiratorów zamienili działalność podziemną na jawną pracę w ogniwach PSL. (…) W 1946 roku działało ponad 260 oddziałów partyzanckich, w których walczyło 7–9 tysięcy ludzi. Było to o połowę mniej niż rok wcześniej. Co prawda najliczniejszą siłę nadal stanowiły oddziały podporządkowane WiN-owi (około 25 procent), ale zanotowały one aż czterokrotny spadek swoich stanów. (…) Po amnestii z wiosny 1947 w „lesie” pozostali najbardziej nieufni i nieprzejednani. W latach 1947–50 przez szeregi ponad 120 grup partyzanckich przeszło 1100–1800 ludzi. Szacuje się, że po 1950 roku działało jeszcze ponad 40 grup zbrojnych, przez które przewinęło się blisko 400 osób”. Przypominajmy do znudzenia – liczebność Armii Krajowej szacuje się na ok. 380.000 ludzi. NSZ przed scaleniem – na ok. 72,5 tys. Oznacza to, że w antykomunistycznych oddziałach zbrojnych bezpośrednio po wkroczeniu Sowietów walczyło zaledwie 3,77 proc. osób zaangażowanych w niekomunistyczną konspirację antyniemiecką. A więc reprezentatywna dla żołnierzy Polskiego Państwa Podziemnego była postawa Jana Mazurkiewicza, „Radosława”, który wprawdzie sam był poddany represjom – ale nie ustawał w wysiłkach by swych towarzyszy broni wyciągnąć z pułapki konspiry i beznadziejnej walki, w jaką dali się wciągnąć.

Dalej, tenże dr Poleszak tak szacuje straty podziemia: „W walce z siłami polskiego i sowieckiego aparatu bezpieczeństwa miało polec 8.668 członków podziemia – w tym również członkowie OUN i UPA – oraz miało zostać aresztowanych 79 tysięcy osób za pracę na rzecz podziemia. Według niezweryfikowanych danych, w latach 1944–54 z przyczyn politycznych na karę śmierci skazano blisko 5 tysięcy osób, ponad połowę wyroków wykonano. Ponadto funkcjonuje liczba 21 tysięcy osób zmarłych w więzieniach”.

Nad tym cytatem warto się zresztą zatrzymać z kilku powodów. Po pierwsze pokazuje on bowiem jak specyficzne podejście do technik badawczych mają „naukowcy” z IPN (co to u licha znaczy „funkcjonuje liczba”?! To nikt tego nie weryfikuje? I kto miałby to robić, jeśli nie instytucja, która zdaje się między innymi po to jest utrzymywana?!). Po drugie – znowu wracamy do kwestii skali. Jeśli prawdę ma tenże dr Poleszak twierdząc, że „przez powojenne szeregi konspiracyjne – zarówno struktury terenowe, jak i oddziały zbrojne – przeszło 120–180 tysięcy członków”, to znaczy, że ok. 82 proc. zaangażowanych w działalność niepodległościową przeżyło. I dobrze. Tylko skąd w takim razie to epatowanie śmiercią? – zapytajmy znowu. Sęk w tym jednak, że zapewne tych, co przeżyli było nawet więcej, bowiem IPN niefrasobliwie, za to przerażająco dodaje sobie jabłuszka do gruszek.

Pro-banderyzm

To bowiem jest rzecz trzecia. Ostrzegaliśmy wielokrotnie, że uznawanie strzelania do komunistów za zasadnicze kryterium politycznej słuszności – doprowadzi w końcu do zlania się polskich patriotów i ukraińskich zbrodniarzy. Pomaga w tym urok IPN, który stara się podwyższyć liczbę ofiar władzy komunistycznej przez dodawanie do nich zabitych banderowców, których jako żywo każdy chyba polski rząd kazałby zastrzelić lub powiesić. Z drugiej zresztą strony trudno się IPN-owi dziwić – skoro antykomunizm jest jedyną kategorią istotną, to niby czemu upowcom odmawiać zasłużonego miana kombatantów i towarzyszy broni? Skądinąd skutki takiego rozumowania w kręgach prawicy maszerującej dają się już odczuć. Żaden z jej przedstawicieli w Lublinie nie zdecydował np. podpisać wspólnego oświadczenia organizacji narodowych protestujących przeciw próbom zrównania Akcji Wisła z banderowskim ludobójstwem. Czyżby idąc tropem mylących rachunków IPN – neo-Wyklęci też już szykowali się do bratania z pogrobowcami UPA?

Bezrefleksyjność

Tu dochodzimy bowiem do kwestii zasadniczej – dlaczego w ogóle należy zabierać krytyczny głos przy okazjach takich jak Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Otóż – co oczywiste, ma on zupełnie bieżące, polityczne implikacje. Nie jest okazją do refleksji historycznej – bo zamiast dyskusji mamy do czynienia z zaślepionym kultem, nie poddającym się analizie i ocenom czy to pod kątem zdrowego rozsądku, czy polskiego interesu narodowego (co w sumie wychodzi na to samo). Nie jest też zwykłym zadośćuczynieniem dla ludzi poddanych represjom komunistycznym i często zniesławianym w III RP – bo nie chodzi o to, żeby zadbać o ich godną starość, ale by z ich marginalnej dla dziejów Polski działalności zrobić wzór do naśladowania. Tymczasem działalność ta wiodła donikąd, z czego oni sami często zdawali sobie sprawę, niczym innym więc nie skończy się i jej współczesne czy przyszłe powtarzanie.

Kult ŻW ma być jednym z mitów konstytuujących tak dla centro-prawicy, jak i Ruchu Narodowego (czyli też centro-prawicy, tylko w kominiarkach). Jakie niesie to za sobą niebezpieczeństwa – zarysowano wyżej. Warto też jednak zastanowić się nad pewnym błędem formalnym popełnianym przez maszerujących kolegów.

Infantylizm

Przez blisko dekadę kierowałem w Lublinie różnymi formami organizacyjnymi obozu narodowego. Docierały do nas kolejne fale młodzieży – z miejscowych szkół średnich, czy przyjeżdżający na studia z mniejszych miejscowości. Zaczynali od tego, że pytali gdzie tu jest siedziba „.[…]” – tu wstawiali nazwę organizacji, którą „GW” opisywała akurat jako najbardziej radykalną i antysemicką. W głowach z reguły mieli parę dobrych instynktów i dużo pierza. Dopiero wciągani do pracy organizacyjnej i ideowo-wychowawczej powoli zaczynali łapać, że wprawdzie fajnie, iż mają zdrowy sceptycyzm do Żydów i komunistów, ale np. Jan Olszewski nie jest najwybitniejszym żyjącym polskim narodowcem, obniżenie podatków przez JKM samo z siebie nie zrobi z naszego kraju Wielkiej Polski, a szczytem patriotyzmu nie jest nienawidzenie Ruskich. Ze wstydem przyznaję, że nie ze wszystkimi się udało ten proces wychowawczy przeprowadzić. Niektórzy (co mniej lotni) widać za często wysyłani byli po piwo i z plakatami do klejenia, nie zdążyli posłuchać, nie umieli zrozumieć i teraz bawią się w neo-Wyklętych wg wzorów z Wikipedii. Trudno. Był to jednak margines marginesu.

Tymczasem maszerujący koledzy wybierają dziś zupełnie inną metodę pracy z młodzieżą. Te wszystkie naiwne i dziecięce pomysły, kolebiące się jej po głowie biorą i zamiast prostować – chwalą, potęgują, przejaskrawiają do N-tej potęgi, zamieniając w oficjalną ideologię swego Ruchu. Dla części z nich to naturalne, bo sami mają w mózgach takie samo centro-prawicowe sianko, gdzie „judeosceptycyzm” sąsiaduje z filo-izraelskością, maryjna pobożność z wyśmiewaniem św. Faustyny, rewizjonizm graniczny z pro-banderyzmem i rusofobią, antykomunizm z wysługiwaniem się biznesmenom powiązanym z WSI. Słowem – sprzeczność rośnie na sprzeczności i sprzecznością pogania. I co z tego, że kiedy np. takiemu Robertowi Winnickiemu udaje się na spotkaniach powiedzieć coś ideowo poprawnego i z sensem (jak mu się zdarzyło na KUL-u), to z kolei nie da się tego słuchać, tak wielką anty-charyzmą i zdolnością do przynudzania obdarzony jest lider MW? Dla Młodzieży Wszechpolskiej to zresztą nic nowego – taki regres intelektualno-ideowy, jaki dziś jest udziałem całego RN – tej organizacji zafundowali jeszcze liderzy wychowani przez Romana Giertycha i Wojciecha Wierzejskiego, przekonani, że patriotyzm może być taki sobie, byle był huczny, a nie po prostu narodowy i dojrzały.

Sekciarstwo

Zamiast uczyć młodzież – Ruch Narodowy zaraża się infantylizmem. A może z natury jest dziecinny? Autorzy Konserwatyzm.pl wiele razy bywają pytani, czy wręcz proszeni, by już dali spokój, zostawili te powstania w spokoju, dali się pobawić w wojsko i poskładać kwiatki. Niestety, tegoroczne obchody 1 marca dowodzą, że nie jest to możliwe. Zwalczany musi być każdy fałsz historyczny w pamięci o szkodliwych insurekcjach – układają się one bowiem swym czcicielom w jedną całość. Nieprzypadkowo Artur Zawisza nazywa wyjątkowo fatalnie zapisanych w dziejach Polski konfederatów barskich „ówczesnymi żołnierzami wyklętymi”. Nieprzypadkowo bard neo-Wyklętych Andrzej Kołakowski raczył swych słuchaczy podczas lubelskich obchodów Narodowego Dnia Pamięci taką oto opowiastką: „Romualda Traugutta aresztowano 10.04. Artur Grottger urodził się 11 listopada, a zmarł 13 grudnia. Preludium powstania było Krakowskie Przedmieście 1861. Może teraz też tak będzie?!”. Czcząc tamte zbrodnicze powstania – oni marzą o kolejnym i tym koszmarem zarażają młodzież!

Niestety, maszerującym wszystko zlewa się w jedno – konfederaci, powstańcy, leśni, Smoleńsk, oni z petardami. Oczywiście, że to raczej zabawne. Ale i potencjalnie groźne. Młodzież ulegająca tak rozedrganym i chaotycznym emocjom łatwo ulega też prowokacjom. Zwłaszcza, gdy jest kierowana przez głupszych i bardziej dziecinnych od siebie. Pewnie nie będzie jednak z tego kolejnego powstania (nie płaczcie, koledzy…), ale być może sporo obitych tyłków i zwichniętych kręgosłupów. A na pewno zmarnowany potencjał i energia. Co gorsza, przedstawiając się jako jakaś alternatywa dla prawicy smoleńskiej – prawica maszerująca wcale nią nie jest, odwołuje się bowiem nie do rozumu i uświadomionego interesu narodowego, ale do niemal identycznych emocji i martyrologicznych histerii, tyle że z własną mgłą.

Neo-wyklęci nie są też bynajmniej zaprzeczeniem nihilistów spod znaku Palikota i „Grodzkiej”. Raczej ułatwiają im zadanie – faktycznie wpychając tych, co obawiają się kibiców w ręce Kwaśniewskiego i Tuska, zaś własnych zwolenników ucząc, że dla Polski lepiej jest ciekawie zginąć, niż nieciekawie żyć. A zastanówmy się, kto na tym znowu zyska, gdy potencjalnie najlepsza część młodego pokolenia znów wybierze drogę ślepej konspiry, samobójczych akcji, a w końcu zapewne zniechęcenia, gdy rzeczywistość nie zechce ustąpić przed plastikowymi karabinami?

Konrad Rękas

1„Wyklęci. Podziemie Zbrojne 1944-1963”, wybór i redakcja Marta Markowska, Warszawa 2013 r.

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Ich własny Smoleńsk”

  1. Nihil novi. Stronnictwo pruskie lansuje tzw. żołnierzy wyklętych, w tym NZS, co by nie mówic „Kameraden” swoich „Grossvaterów”, wszystko po to, aby utrwalać rusofobię, na której RFN ciagle cos ugrywa i pewnie ugra jeszcze niejedno. Tzw. „Stano-wojenna-opozycja”, wypasiona na tzw. „darach od Niemca”, czuje się zobowiązana zapomnieć o okupacji niemieckiej, i pamieta tylko tzw. „okupacje sowiecką”. Niedługo dowiemy się, że np. Hans Franck to grzeczny, tradycyjny, łaciński ministrant w porównaniu z np. „krwiożerczym Gomułką” i dajmy na to tzw. „psychopatycznym antysemitą Moczarem”. Konserwy i dojczmarki zobowiązują! Wszystko oczywiście w ramach tzw. honoru, tzw. troski o tzw. prawdę i tzw. „walki o przyrodzoną godność osoby ludzkiej”. A stada frajerów idą za bandą prusackich marionetek i cynicznych cwaniaków. I jeszcze to nieomal „braterstwo broni” z UPA/OUN … Obrzydliwość.

  2. Brawo za tekst, ale jesteś dla Doktora Wikipedycznego bodaj bardziej bezwzględny niż ja. No co chłopak poradzi, że Pan Bóg mu dał niskie IQ?

  3. Nie jestem. Po prostu ktoś osobie, o której mówisz zrobił krzywdę wmawiając, że ma coś do powiedzenia. Właśni koledzy drą z niego łacha, to smutne. Ale nie sprowadzajmy problemu do jednostek – powtarzam, zamiast prostować nieporozumienia i kierunkować marsz – jego liderzy z nieporozumień robią ideologię, a zamiast marszem kierować – dają się mu popychać raz tam, raz siam. Zapamiętajmy raz na zawsze – nie żyjemy w Stanach, gdzie kobita uważa, że można opowiadać się za „przecięciem ropiejącego wrzodu Watykanu” i jednocześnie być katolicką zakonnicą. W Polsce wciąż jeszcze (mam nadzieję), nie można głosić poglądów nie tylko nie-endeckich, ale wręcz anty-endeckich – uważając się jednocześnie za narodowca.

  4. Boję sie, że polemiczny i trudny styl tych słusznych zasadniczo wywodów nie sprzyja percepcji i recepcji u samych neo-wykletych.

  5. Wie Kolega, jeśli ktoś się zatrzyma choćby po to – by znaleźć jakieś własne, racjonalne argumenty na rzecz obrony tego kultu – to już nie będzie źle. Bo głównie chodzi właśnie o ten brak refleksji. O to, że to nie są tylko parady od święta (jak nam wmawiano), a poza tym wre twarda praca intelektualna, programowa i wychowawcza, tłumacząca i pogłębiająca płytki przekaz rocznicowych przemówień. Niestety, wydaje się na razie, że mam do czynienia tylko z marszami i emocjami, a poszukiwania idei trwają. Minęło prawie 4 miesiące zapowiadanych przez kol. Zawiszę prac zespołu programowego – i nadal nie znamy ani jego składu, ani żadnych efektów. Wiemy tylko, że bodaj w czerwcu ma się zebrać kongres – tylko nadal nie wiemy czego. Ani jaka będzie formuła organizacyjna, ani jaki u licha ten Ruch Narodowy jest – centroprawicowo-niepodległościowy, NaRo-kibickowski, rewizjonistyczny, endecki, liberalny, socjalny, atlantycki, międzymorski – nadal słyszymy tylko wiersze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *