Jacek C. Kamiński: „Russkaja wiesna” na Ukrainie

„23 lata cierpieliśmy, ale każde cierpienie ma swój kres” – pod takim hasłem rozpoczęły się wystąpienia ludności rosyjskojęzycznej na Południu i Wschodzie Ukrainy. Była to niespodziewana w swojej gwałtowności i skali reakcja potulnego dotąd regionu na przejęcie przemocą władzy w Kijowie przez prozachodnie siły. Ruch ten jego uczestnicy określili mianem „Russkaja wiesna” („Rosyjska/ruska wiosna”).

Sygnał i wzór do naśladowania dał autonomiczny Krym i miasto-bohater Sewastopol, gdzie 23 lutego na 50-tysięcznym wiecu mieszkańcy uchwalili, że nie podporządkują się „nowej, faszystowskiej władzy, która siłą przejęła rządy w kraju”. Po kilku dniach, począwszy od 1 marca, fala wielotysięcznych manifestacji zaczęła przetaczać się przez takie ośrodki jak Charków, Ługańsk, Donieck, Dniepropietrowsk, Zaporoże, Krzywy Róg, Nikołajew, Odessa, ale także wiele mniejszych miejscowości. Doszło do prób przejmowania ośrodków lokalnej władzy, na których wieszano rosyjskie flagi. W najbardziej zrewoltowanym Doniecku budynki administracji państwowej kilkakrotnie przechodziły z rąk do rąk. – Zrzućmy tę sprzedajną władzę! – wzywano na wiecach. Przy czym nie chodziło tylko o centralny rząd w Kijowie, uznany za nielegalny i wręcz „faszystowski”, ale także o władze lokalne, pozostające na usługach oligarchów. – W kraju nie ma władzy, w obwodzie władza należy do charkowian – ujął to jeden z mówców na wiecu w Charkowie.

Ruch oporu od początku przyjął charakter oddolny, ponieważ lokalne władze, zdominowane przez aparatczyków z Partii Regionów, w ślad za ukraińskimi oligarchami, dość szybko uznały rząd Arsenija Jaceniuka. Stało się tak wbrew uchwałom zwołanego w Charkowie 22 lutego zjazdu deputowanych wszystkich szczebli z południowo-wschodnich regionów, odwrotnie niż na Krymie. Niezłomne pozostały tylko nieliczne samorządy, jak np. rada obwodowa Ługańska, która 2 marca podjęła uchwałę o nielegalności kijowskich władz. Wielki zawód spotkał protestujących zwłaszcza ze strony mera Charkowa Gienadija Kernesa, którego podczas pierwszych dni mieszkańcy fetowali, upatrując w nim lidera powszechnego sprzeciwu wobec „kijowskich puczystów”. W efekcie wyłaniać zaczęli się nowi liderzy, związani głównie z małymi, opozycyjnymi wobec rządu Janukowycza prorosyjskimi i lewicowymi ugrupowaniami, tworzący – za przykładem Krymu – formacje samoobrony, zwane szumnie „pospolitym ruszeniem”, choć pozbawione jakiegokolwiek uzbrojenia. W najsilniej zrewoltowanym regionie przemysłowego Donbasu ogłoszono powstanie „władzy ludowej”.

Na to, jakie siły polityczne stoją za „Ruską wiosną” snop światła rzuca lista organizacji, które podpisały się pod uchwałami jednego z wieców w Doniecku: Postępowa Socjalistyczna Partia Ukrainy, Partia „Russkij Błok”, separatystyczna organizacja „Republika Doniecka”, Związek Ukraińsko-Rosyjski, Związek Obywateli Ukrainy, Ruch Ludowo-Wyzwoleńczy, Związek Weteranów Marynarki Wojennej ZSRR. W Ługańsku w inicjatywę proklamowania władzy ludowej włączyła się także Komunistyczna Partia Ukrainy (obok PSPU Natalii Witrenko, którą ogłoszono tam liderką oporu „Czerwonego Ługańska” i całego Wschodu Ukrainy przeciwko „kijowskiemu rządowi oligarchów”).

Nie za Janukowyczem, przeciw banderowcom

Trzeba podkreślić, że protestującym nawet na początku nie chodziło o poparcie dla obalonego siłą prezydenta Wiktora Janukowycza. – Naród w Donbasie wychodzi na ulicę nie dla poparcia waszej władzy a przeciw banderowskim buntownikom – rzucił deputowanym zdominowanej przez „regionałów” donieckiej rady obwodowej charyzmatyczny komendant Pospolitego Ruszenia Donbasu Paweł Gubariew, wybrany 1 marca przez uczestników 50-tysięcznego wiecu „ludowym gubernatorem” obwodu donieckiego. Początkowo ruch miał bowiem charakter czysto defensywny. Mieszkańców Południa i Wschodu Ukrainy, tak jak Krymczan, wprowadziły w przerażenie obrazki z Majdanu i zachodniej części kraju, gdzie zbrojne bojówki „pokojowych manifestantów” agresywnie atakowały milicję i przeciwników politycznych. Dlatego pierwszym publicznym przejawem sprzeciwu było owacyjne powitanie przez mieszkańców regionu wracających z Kijowa jednostek milicyjnych „Bierkut”. W niektórych miastach oddziały „bierkutowców” odbyły regularne defilady, na których fetowano ich jak bohaterów.

Sytuację zaogniło anulowanie 23 lutego przez Radę Najwyższą ustawy o językach regionalnych i zapowiedzi zakazu transmisji na terenie Ukrainy zagranicznych stacji telewizyjnych. Ludność rosyjskojęzyczna odebrała te działania nie tylko jako uderzenie w jej elementarne prawa i zapowiedź dalszych represji, ale także jako akt symbolicznego upokorzenia przez nowych władców Ukrainy. „Podniesienie rosyjskich flag należy uważać za odpowiedź na demontaż i dewastowanie pomników Lenina oraz za naszą reakcję na ograniczenie praw rosyjskojęzycznych obywateli” – głosiła jedna z odezw.

Kolejnym posunięciem kijowskich władz, które wzmogło determinację ludności Południa i Wschodu było mianowanie 2 marca gubernatorami na zbuntowanych terenach czołowych oligarchów – z nieskrywanym celem brutalnej rozprawy z protestami. Internetowy portal „Gazety Wyborczej” nie ukrywał entuzjazmu, że przyniesie to „ustabilizowanie tam sytuacji z wykorzystaniem nie tylko państwowych, ale też prywatnych środków”. I tak Dniepropietrowsk dostał się w arendę znanemu ze sponsorowania neobanderowskiej „Swobody” Ołeksandrowi Kołomojskiemu, Odessa – właścicielowi zakładów „Stalkanat” Władimirowi Niemirowskiemu, zaś Donieck – Siarhijowi Tarucie, bossowi znanego z inwestycji w Polsce Industrialnego Związku Donbasu. Kijowski puczysta, były szef MSW Jurij Łucenko poinformował, że trwają rozmowy z innymi przedstawicielami wielkiego biznesu na temat objęcia stanowisk szefów władz w innych południowo-wschodnich obwodach.

Pierwszym krokiem przedstawicieli nowych, „demokratycznych” władz było ogłoszenie zakazu zgromadzeń publicznych. Ale głównym narzędziem pacyfikacji nastrojów miały stać się przede wszystkim nieformalne środki nacisku. Poczta pantoflowa w Donbasie głosi, że najbogatszy ukraiński oligarcha Rinat Achmetow, w którego firmach pracuje potężna armia 300 tys. ludzi, zagroził zwolnieniami z pracy za udział w akcjach protestacyjnych.

Oligarchowie wyp…!

Oligarchowie mają wiele do stracenia, bo zwłaszcza na terenie Donbasu „Ruska wiosna” przyjęła społecznie radykalne oblicze. „Kapitał oligarchów – na służbę narodowi” – głosi jeden z transparentów wznoszonych na manifestacjach w Doniecku. „Jesteśmy przeciwko władzy oligarchów, amerykańskich protegowanych i banderowców” – ujmuje cele protestujących Donbasu tamtejszy ludowy gubernator Paweł Gubariew. Ten 30-letni młody człowiek, aresztowany 6 marca przez Służbę Bezpieczeństwa (w obstawie komandosów mówiących ponoć po polsku) stał się twarzą całej „Ruskiej wiosny”. „Gubariew to ludowy rosyjski idealista. To właśnie on powinien stanąć na czele rosyjskiego ruchu demokratycznego. I to nie tylko na Ukrainie” – pisał rosyjskojęzyczny publicysta i pisarz z Odessy Aleksandr Bystrowski.

Do oligarchów „Pasza” zwracał się bez ogródek: „Zapraszam na rozmowy celem ustalenia warunków kapitulacji! Pamiętajcie przy tym, że naród Donbasu uważa was za gówno. Więc lepiej od razu zabierajcie kasę i czarterem wypierdalajcie ze Świętej Ziemi Donbasu!”. Gubariew sformułował program ruchu, także w kwestii przemian społeczno-gospodarczych: – Wielka własność, kluczowa dla państwa, ziemia i jej bogactwa powinny być własnością ludu a nie garstki oligarchów, którzy wciąż zawłaszczają narodowe bogactwo i nie słyszą swojego narodu. Korupcja będzie wykorzeniona przez władzę ludową zdecydowanie i bezpowrotnie. (…) W naszym społeczeństwie powinny być ustanowione zasady prawdziwego ludowładztwa. Ludzie powinni mieć prawo kontroli nad wszystkimi przez nich wybranymi osobami, powinni mieć prawo odwołać każdego deputowanego za pomocą prostej i efektywnej procedury – mówił na głównym donieckim wiecu ludowym 1 marca.

Za swoich politycznych przewodników Gubariew uważa osoby Aleksandra Łukaszenki, Hugo Chaveza i Fidela Castro. W wymiarze geopolitycznym identyfikuje się z eurazjatyckim projektem Władimira Putina i Nursułtana Nazarbajewa. – Tylko w ramach eurazjatyckiego związku ekonomicznego i wojskowego widzę przyszłość swojej rodzinnej ziemi – deklarował. Jako historyk ma także sprecyzowaną formułę tożsamości narodowo-terytorialnej regionu: „Ziemie Południa i Wschodu Ukrainy nazywam Noworosją [historyczna nazwa od XVIII w. – aut.]. To w swojej istocie rosyjska [„russkaja”] ziemia i Ukrainą nigdy nie była. Wszystkie polityczne kryzysy, które zachodzą w naszym kraju wciąż nam tego dowodzą. (…) Jestem Doniecczaninem i niezmiernie kocham Donbas”.

Secesja czy federalizacja?

Z racji samodzielności poszczególnych ośrodków oporu nie ma jednak zgodności co do wizji przyszłości regionu i Ukrainy jako całości. Gubariew zapowiedział rozpisanie referendum w sprawie statusu Donbasu, w którym mieszkańcy zadecydują: czy pozostanie częścią Ukrainy, stanie się niezależnym terytorium, czy też wejdzie w skład Federacji Rosyjskiej. W Ługańsku i Charkowie głośniej artykułowany jest postulat federalizacji Ukrainy i uznania rosyjskiego za równorzędny język państwowy. Takie kompromisowe rozwiązanie proponuje też dla Odessy redaktor naczelny portalu „Timer” Jurij Tkaczow: „Zaproponujmy Kijowowi transakcję: my wam – całość państwa, wy nam – federalizację. My wam – udział w prezydenckich wyborach, wy nam – referendum. (…) To realny cel, o który można i należy walczyć”.

Jako alternatywny wariant dla Południa Ukrainy (obwody odeski, chersoński i mikołajowski) rozpatrywane było dołączenie do Autonomicznej Republiki Krymu. Mimo zmiany sytuacji politycznej po przyłączeniu półwyspu do federacji Rosyjskiej wariant ten podtrzymuje spiker krymskiego parlamentu Władimir Konstantinow. Ogłosił, że po referendum na Krymie „władze autonomii zrobią wszystko, żeby z Rosją zjednoczyła się cała Ukraina”. – Wiele razy mówiliśmy w ostatnich latach, że pojawi się na Ukrainie nowy Bohdan Chmielnicki, który zjednoczy nasze dwa wielkie państwa. Ukraina to część wielkiego „ruskiego świata” – powiedział agencji ITAR-TASS. „Przyłączenie Krymu może stać się przykładem dla pozostałych regionów Ukrainy, odmawiających podporządkowania nielegalnym władzom w Kijowie” – potwierdza realność takiego wariantu rozwoju wydarzeń Anton Awierjanow z Czarnomorsko-Kaspijskiego Regionalnego Centrum Informacyjno-Analitycznego.

Niepewne perspektywy ruchu

Trudno w tym momencie przewidzieć czym zakończy się „Ruska wiosna”. Wiele będzie zależało od determinacji mieszkańców samego Południa i Wschodu Ukrainy. „Lepiej umrzeć stojąc niż żyć na kolanach!” – bojowo obwieścili uczestnicy manifestacji w Ałczewsku w obwodzie ługańskim, ale jak się ma ten wiecowy patos do rzeczywistości? Faktem jest, że „ruscy ludzie” się przebudzili, zobaczyli, że są siłą i ciężko będzie ich na powrót uciszyć. „Udowodniliśmy wszystkim, że „Jugo-Wostok” to nie genetyczny śmietnik, nie raby i nie zombirowane bydło” – komentował na fb jeden z uczestników zdarzeń. Ale oczywiście zadecyduje o wszystkim determinacja zewnętrznych graczy w postaci władz Ukrainy i Rosji. A pamiętajmy też, że do pacyfikacji zbuntowanych prowincji aż się pali również „Prawy Sektor”. Jego wódz Dmytro Jarosz „w ultymatywnej formie” domaga się przekazania „Prawemu Sektorowi” części uzbrojenia i sprzętu wojskowego, aby „zaprowadzić w kraju porządek” i uśmierzyć antymajdanowe protesty w zbuntowanych prowincjach.

Tym co konsoliduje Południe i Wschód jest wiara w Rosję, wzmagana wydarzeniami na Krymie, ale równocześnie rosyjski sztandar protestów jest czynnikiem, który właściwie uniemożliwia podjęcie hasła antyfaszystowskiego i antyoligarchicznego oporu przez centralne i zachodnie regiony Ukrainy. Przynajmniej w bliskiej perspektywie. Podobnie przedstawia się kwestia wymiaru społecznego protestów. Hasła wymierzone w oligarchów wzmagają mobilizację, ale równocześnie szanse zwycięstwa protestujących sprowadzają niemal do zera. Oligarchowie za wszelką cenę nie dopuszczą przecież do utraty już nie tylko władzy politycznej, ale również będącego jej podstawą zagrabionego majątku narodowego. Uwięzienie Pawła Gubariewa to akcja w białych rękawiczkach, ale na Południu i Wschodzie Ukrainy zaczęli już znikać w niewyjaśnionych okolicznościach pierwsi aktywiści „Ruskiej wiosny”.

Brutalna historia ostatnich miesięcy dowiodła też, że w realiach ukraińskich słabością ruchu oporu będzie jego autentycznie pokojowy (jak dotąd) charakter, słaba organizacja i brak zewnętrznego wsparcia logistyczno-finansowego, jakim dysponował Majdan. Jedno wydaje się pewne, po „Ruskiej wiośnie”, na dłuższą metę nie da się już rządzić Południem i Wschodem wyłącznie za pomocą nagiej siły i strachu. Pamiętajmy, że mówimy przecież o regionie większym niż niejeden kraj europejski, o powierzchni blisko 230 tys. km kw. (ponad 2/3 terytorium Polski) i o zamieszkujących tam prawie 20 milionach ludzi. I to licząc już, oczywiście, bez Krymu.

Jacek C. Kamiński

Myśl Polska, nr 11-12 (16-23.03.2014)

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *