Jak daleko i której władzy należy być posłusznym? (cześć I)

Ogólnie rzecz biorąc rządy w większej części świata stają się coraz bardziej niechętne chrześcijaństwu. Nie jest wszak też żadną tajemnicą, iż władze w naszym kręgu cywilizacyjnym nieraz w dużej swej części oparte są na fałszywych lub co najmniej bardzo dwuznacznych fundamentach ideowych i światopoglądowych.

Przykładem takowych błędnych bądź wątpliwych zasad są np. neutralność religijna państwa; reguła mówiąca, iż to „władza pochodzi od narodu (lub od „ludu” vel „społeczeństwa”); równość przyznawana różnym religiom i kultom, zakaz „dyskryminacji ze względu na orientację seksualną„. Do tego dochodzi jeszcze fakt legalizowania i/lub legitymizowania różnych nieprawości, które nauka katolicka nakazywała rządzącym zakazywać, zwalczać i karać, a więc np. aborcji, rozwodów, homoseksualizmu, cudzołóstwa, pornografii, in vitro, oraz (na razie jeszcze okazyjnego i łagodnego) represjonowania tych, którzy w imię wierności Bogu w bardziej stanowczy sposób bronią tych elementów tradycyjnej moralności, które są kwestionowane przez te przejawy zła. Nie bez znaczenia jest też zarzut nadmiernego etatyzmu współczesnych państw, mającym przejawiać się w mnożeniu tysięcy szczegółowych praw i przepisów regulujących coraz drobniejsze kwestie. To ma być z kolei zerwaniem z tradycyjnym konserwatywnym podejściem do prawodawstwa preferującym istnienie małej ilości jasnych i konkretnych praw. Poza tym można by jeszcze do owego zatrutego kociołka dorzucić odwieczne (mniej lub bardziej) uzasadnione zarzuty, które sprowadzają się do powiedzenia, iż sprawujący władzę to „banda przekupnych złodziei, którzy dbają tylko o własne stołki i trzosy„. Całkiem zrozumiałe jest zatem, że w kręgach prawicy coraz mocniejsze wydają się być głosy sugerujące, iż obecne demo-liberalne rządy należy traktować w kategoriach nielegalnych uzurpatorów, wobec których nie istnieje moralna powinność okazywania im czci, szacunku i posłuszeństwa. Historia zna też przykłady konserwatywnych i kontrrewolucyjnych ruchów, które z bronią w ręku występowały przeciwko rewolucyjnie i lewicowo nastawionym rządom, co też jest ważnym źródłem inspiracji dla takowego (zakładającego brak moralnego prawa do rządzenia) podejścia do współczesnych rządzących.

W tej sytuacji warto jest powtórzyć i rozważyć główne prawdy i zasady nauczania katolickiego odnoszące się do tychże zagadnień.

                       Czy aby na pewno każda władza pochodzi od Boga?

Najpewniej prawie wszyscy czytelnicy kojarzą biblijne teksty o tym, że „Nie ma władzy, jak tylko od Boga, a te, które są, przez Boga są ustanowione (…) kto przeciwstawia się władzy, przeciwstawia się Bożemu postanowieniu (…)( Rz 13, 1 – 4). Nie ma co jednak kryć, iż jest to jeden z tych fragmentów, które są najtrudniejsze do zaakceptowania dla wielu ludzi. Gdy cytuje się wszak ten fragment apostolskiego nauczania zaraz pojawiają się (brzmiące raczej na retoryczne) pytania, w stylu: „Tak, to może władza Hitlera, Stalina czy Pol Pota też pochodziły od Boga?„. Faktem jest, iż wiele rządów w historii tego świata było złych lub bardzo nieprawych i czymś trudnym do zaakceptowania wydaje się stwierdzenie, że także one dzierżyły władzę z Bożego ustanowienia. Do tego dochodzi jeszcze fakt, że początek niemałej części z konkretnie sprawujących władzę rządów był niemoralny i/lub nielegalny. Wspomnijmy choćby o rewolucjach, spiskach, skrytobójstwach, w skutek których ich inspiratorzy obalali poprzednio rządzących i sami zdobywali władzę nad danym krajem. Albo cóż można powiedzieć o wielu niesprawiedliwych podbojach i wojnach, których owocem było zastępowanie rządu danego państwa inną narzuconą z zewnątrz władzą? W obliczu tych problemów, niektórzy interpretują przytoczoną wyżej zasadę: „Każda władza pochodzi od Boga” w sposób, który odrywa go od każdorazowego personalnego jej wymiaru, a sprowadza ją jedynie do faktu ustanowienia istoty danej władzy1. Zwolennicy tej interpretacji mówią mniej więcej tak: „Każda władza pochodzi od Boga w tym sensie, iż nie ma na tym świecie społeczności, która nie potrzebowałaby by mieć nad sobą jakichś rządzących. Ale to nie znaczy, że każdy, kto sprawuje władzę nad danym krajem i daną władzą, dzierży ją z Bożego ustanowienia. Źli władcy tak naprawdę nie rządzą z Bożego namaszczenia i ogólnie rzecz biorąc należy traktować ich niczym uzurpatorów, którym nie należy się moralny obowiązek okazywania im posłuszeństwa, czci i szacunku„. Do tego jeszcze dochodzą argumenty w stylu: „Skoro w demokracji uważa się, że władza pochodzi od ludu, a nie od Boga, to demokratyczne republiki same siebie w ten sposób pozbawiają prawa do rządzenia„, itp. Cóż można na to odpowiedzieć?

Otóż, nie jest prawdą, że względem „złych władców” (przy całej wieloznaczności takiego określenia) nie ma moralnego obowiązku okazywania im (w sensie ogólnym) czci, posłuszeństwa i szacunku. Naucza o tym, choćby Katechizm Soboru Trydenckiego w następujących słowach:

Bo jeżeli źli są urzędnicy albo przełożeni, nie ich się złości bojemy, ale onej mocy Boskiej, którą w nich być uważamy, tak, iż (co jest rzecz bardzo dziwna) chociażby nam nieprzyjaciółmi byli i na nas się gniewali się, chociażby najmniej litości w nich nieznać było, jednak co słuszna przyczyna nie jest, czemubyśmy z wielką pilnością im posłuszni być nie mieli, gdyż i Dawid wiele dobrego Saulowi czynił, chociaż on się gniewał, co pokazuje onemi słowy: (Psalm 119). Lecz jeżeliby co niegodziwego i złośliwego rozkazali, więc słuchani w tem być nie mają, ponieważ to nie według onej mocy swej, ale z niesprawiedliwości i z złego umysłu czynią2.

Pouczała też o tym, tradycyjna moralistyka katolicka, czego dowód znajdziemy np. w pismach ks. Piotra Skargi:

Nie doznana rzecz, póki chrześcijanom Pan Bóg dawał panów pogańskich, aby im się kiedy Święci Męczennicy mocą bronili, albo na ich urzędników rękę podnieśli i lud burzyli. Znali w nich z Apostołem moc i urząd Boski, i źle a niewinnie rozlewających krew ich czcili, i byli posłuszni tam, gdzie jawnego grzechu w ich rozkazaniu nie było, chociaż z największą szkodą, żalem i utratą majętności i zdrowia swego3.

Oczywiście – jak to zostało już zaznaczone w powyższych wypowiedziach – nie należy być posłusznym tym spośród praw i poleceń takich rządzących, które w wyraźny sposób nakłaniają nas do czynienia tego co złe i nieprawe. Ale to nie jest równoznaczne z odmawianiem im szacunku i posłuszeństwa jako takiego. To rozróżnienie można zobrazować na przykładzie ojca, który w pewnych ważnych aspektów swego postępowania, postępuje bardzo źle, a mianowicie: jest pijakiem. Kiedy taki ojciec poleca swemu synowi kupić wódkę (by mógł się dalej upijać) lub razem z nim uczestniczyć w alkoholowej libacji, ten winien mu stanowczo odmówić. Ale to nie znaczy, że syn nie ma uważać w takim razie go za ojca, zwracać się do niego „per gnido”, a nie „tato” albo być mu nieposłusznym, gdy ten każe mu posprzątać mieszkanie, kupić bułki bądź wynieść śmieci.

Poza tym zasady posłuszeństwa i szacunku wobec rządzących tylko względem tych spośród nich, którzy są są „dobrzy”, a odmawianie okazywania owych tym, którzy są „źli” albo też w inny sposób „nie nasi” (np. są zwolennikami demokracji albo historycznymi spadkobiercami dawnych rewolucyjnych ruchów, które obalały niegdyś prawowite władze) w swych praktycznych konsekwencjach mogłoby prowadzić do ogromnego chaosu i dezorientacji.

Cóż bowiem oznacza, że dany władca jest „dobry” albo „zły”??? Z pewnością zastosowanie takich określeń nie może być równoznaczne ze stwierdzeniem, iż dobry rządzący podejmuje tylko dobre decyzje i wydaje tylko dobre polecenia, a władza złych w 100 procentach polega na czynieniu i promowaniu zła. Tak naprawdę coś takiego jest niemożliwe, podobnie jak niemożliwym jest istnienie człowieka, który w swym życiu czyniłby tylko zło i nigdy nie popełniłby żadnego dobrego uczynku. Z rządami jest jak z ludźmi. Jedne popełniają więcej zła niż inne, a inne popełniają więcej dobra. Ale praktycznie rzecz biorąc, nie ma i nie było takiego rządu/władzy, która promowała by tylko zło, albo, która promowała by tylko dobro. Można zatem co najwyżej mówić, iż jedni rządzący są bardziej dobrzy i prawi, a inni bardziej źli i występni. Ale niby w jaki sposób można zmierzyć stopień od którego dany władca byłby na tyle zły, by z samej zasady nie należałoby mu się posłuszeństwo i szacunek? Musiałby wydawać 10 procent, a może 20, 30, 50 czy 80 procent złych praw, poleceń i nakazów? A czy na odwrót, by uznać rządzących za „dobrych” to 80, 90 czy 99 procent ich działalności musi być sprawiedliwa, prawa i godziwa?

Błędność podobnego stawiania sprawy można łatwo uświadomić sobie, gdy bliżej przyjrzymy się historycznej rzeczywistości. Otóż, nawet jeśli uznamy dzisiejsze soc-demoliberalne rządy za zasadniczo złe, dlatego, że wspierają one np. legalność aborcji czy legitymizację homoseksualizmu to warto uświadomić sobie, że wiele z tradycyjnych monarchii także sankjonowało nieraz drastyczne formy niesprawiedliwości. Co np. powiedzieć o wielowiekowym pół-kastowym systemie społecznym, gdzie możliwości przejścia z jednej grupy społecznej do drugiej były nieznaczne, zaś zgwałcenie chłopki przez szlachcica było karane grzywną zaś ten sam czyn w stosunku do szlachcianki karą śmierci?

Być może ktoś w tej chwili odpowie, że daną władzę czynią złą i nielegalną fakt, że opiera się ona na fałszywych przesłankach światopoglądowych albo jest historycznym dziedzicem władzy zdobytej w zły bądź bezprawny sposób (np. w skutek rewolucji, zbrojnej a zarazem niesprawiedliwej napaści oszustwa, morderstwa, etc.). Ale i w tym wypadku chęć konsekwentnego odrzucania takich rządów praktycznie prowadziłby nas do mentalnej anarchii. Szczegółowa analiza faktycznych okoliczności objęcia władzy przez daną ekipę rządzącą mogłaby wszak nas w w łatwy sposób doprowadzić do wniosku, że nie tylko dziś, ale i dawniej zdecydowana większość władców objęła urzędy z naruszeniem tych zasad. Walka o dojście do władzy jest bowiem niemal nieustanną historią wstrętnych intryg, skrytobójstw, kłamstw, oszustw, zbrojnych agresji i rebelii i fałszywie składanych obietnic.

Także kryterium światopoglądowej poprawności danego władcy (przynajmniej w kwestii pochodzenia i uprawnień rządu) może okazać się zawodne. Uznawanie ludu czy narodu jako źródła pochodzenia władzy owszem jest błędne, a nawet heretyckie. Ale czy lepsze jest twierdzenie, iż monarcha ma prawo dzierżyć niczym nieograniczoną, absolutną władzę lub też, że sam on jest osobą boską i w związku z tym należy mu się boska cześć (jak to było w przypadku pogańskich cesarzy Rzymu)???

Odpowiedzią na powyższe dylematy powinno być bliższe przyjrzenie się historycznemu kontekstowi, w którym sformułowana została biblijna nauka o tym, że każda „władza pochodzi od Boga” i że w związku z tym należy okazywać jej być podporządkowanym. Otóż Pan Jezus polecił Żydom płacić podatki władzom cesarstwa rzymskiego, zaś do rzymskiego namiestnika na Palestyną, Poncjusza Piłata rzekł: „Nie miałbyś nade mną, gdyby nie była ci ona dana z góry” (Jn. 19, 10 – 11). W ten sposób Chrystus nie tylko, że uznał powinności względem tej władzy, ale też fakt, że jest ona dzierżona nad mieszkańcami Judei z Bożego ustanowienia. A przecież była to władza obca, okupacyjna, która została zaprowadzona nad Żydami w bardzo wątpliwy, bo drogą zbrojnego najazdu sposób. Z kolei św. Paweł Apostoł, gdy pisał do chrześcijan mieszkających w Rzymie słowa o tym, że „każda władza pochodzi od Boga” władzę nad imperium rzymskim sprawował jeden z najbardziej zdeprawowanych ludzi w historii świata, a mianowicie cesarz Człowiek ten był. Uważającym się za boga, poganinem i bałwochwalcą, wrogiem i mordercą chrześcijan, kazirodcą, który zamordował własną matkę. Zresztą starożytne imperium rzymskie było znacznie gorsze od współczesnych demo-liberalnych rządów. Ówczesne władze popierały wszak kult bożków i bałwanów, przyzwalały, a nieraz wręcz wspierały wiele z form niemoralności (by wymienić tylko zabijanie małych dzieci, prostytucję, homoseksualizm, cudzołóstwo, przelewanie krwi dla rozrywki publiczności), czyniły z dużej części mieszkańców imperium niewolników zdanych na łaskę i niełaskę swych panów (przez większą część istnienia imperium niewolnik miał prawny statut rzeczy, mógł być przez swego pana okaleczony, zgwałcony, zabity bądź porzucony, gdy jego pan miał tylko na to ochotę), więziły i mordowały chrześcijan.

Wiele więc wskazuje na to, że o tym, czy dana władza jest taką, której należy się szacunek i posłuszeństwo nie decyduje to, czy sprawują ją dobrzy czy źli, w jaki sposób została ona zdobyta i jakimi zasadami się ona kieruje. Należy raczej uznać, że fakt utrwalenia się danego rządu, zdolność do utrzymywania na danym terenie względnego prawa i porządku oraz brak alternatywnych struktur władzy, które taki ład mogłyby zaprowadzać świadczy o tym, iż Pan Bóg nadał takim ludziom prawo do rządzenia danym społeczeństwem.

Nie oznacza to oczywiście, że Bóg aprobuje ze strony rządzących czynienie zła i niesprawiedliwości. Bóg po prostu daje danym ludziom władzę i związane z tym prawo do rządzenia danym krajem, ale ilekroć owe osoby w zły sposób ją wykorzystują jest nadużyciem przez nie tego Bożego błogosławieństwa. Nie można też mówić, że skoro władza zdobyta w niemoralny sposób się ustabilizowała to w takim razie Bóg niejako uświęcił i pobłogosławił ową wcześniejszą niegodziwość. Czy bowiem fakt, że dzieci poczęte poza małżeństwem są Bożym darem i błogosławieństwem, który należy przyjąć z miłością oraz szacunkiem oznacza, iż w ten sposób dobre i święte stają się występki w wyniku, których zostały one powołane do życia? Podobnie każdy z nas otrzymał życie od samego Boga i jako takie jest one wielkim dobrem, ale przecież nie wszyscy wykorzystujemy je w dobry i godziwy sposób. Czy to oznacza, że w takim razie Bóg popiera nasze złe czyny?

Ktoś powie, że jeśli tak się sprawy mają to Polacy powinni uznać za legalną nad sobą władzę okupacyjną III Rzeszy, a działalność zbrojnego podziemia byłaby wówczas niemoralna. Otóż niekoniecznie. W wypadku np. Żydów żyjących za czasów Chrystusa stan obcego panowania trwał tam już od kilkuset lat (pod rzymską okupacją znajdowała się zaś od 63 roku przed Chr.), a królestwo Izraela nie istniało od jeszcze dłuższego czasu. Natomiast jeśli chodzi o niemiecką okupację terytoriów Rzeczpospolitej w l. 1939 – 1945 mieliśmy do czynienia z sytuacją całkowicie nową, w której wciąż trwała wojna, istniał mający swą legalną ciągłość polski rząd na emigracji, którego dodatkowo zbrojnym ramieniem na terenie kraju była Armia Krajowa. Niemal wszyscy Polacy pamiętali też wtedy doskonale czas, w którym Polska była niepodległa i nie znajdowała się pod niemiecką okupacją.

c.d.n. 

1Taka swoista „depersonalizacja” Bożego pochodzenia władzy wydaje się być jednak sprzeczna z pewnymi wypowiedziami Pisma św. i Ojców Kościoła, które mówią o władzy pochodzącej od Boga nie tylko w ogólnym tego słowa znaczeniu, ale także w odniesieniu do konkretnych osób je sprawującą. Przykładowo, Mądrość Syracha naucza: „Na czele każdego narodu Bóg postawił przywódcę” (tamże: 17, 4) zaś św. Grzegorz Wielki pisze: „Wyznajemy, że cesarzom i królom władza dana jest z Nieba” (Epist. Lib. II ). Mowa jest tu zatem nie tylko o władzy jako takiej, ale o osobach ją sprawujących: „przywódcy”, „cesarze”, „królowie”.

2Cytat za: „Katechizm Rzymski”, Jasło 1866, s. 399.

3Cytat za: Ks. Piotr Skarga, „Żywoty Świętych Starego i Nowego Zakonu„, tom II, Petersburg 1862, s. 206.

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Jak daleko i której władzy należy być posłusznym? (cześć I)”

  1. Chrześcijaństwo, tak jak socjalizm, bohatersko zwalcza problemy, które nie są znane gdzie indziej! W sumie ten tekst nawet mi się podoba.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *