Jak (prawie) się zawiesiłem…

Interesujący się polską S-F (czyli bodaj jedyną literaturą współczesną zasługującą na uwagę) znają na pewno głośne opowiadanie Rafała Kosika „Obywatel, który się zawiesił”. Nie chcąc psuć przyjemności z lektury tym, którzy dziełka tego nie znają – wspomnę tylko, iż rzecz cała dotyczy wspomnianego Obywatela, który mając dość użerania się z państwem (czy raczej Systemem), jego utrudnianiami, kontrolami, biurokracją – po nieudanej próbie prowadzenia działalności gospodarczej postanawia się radykalnie odłączyć – czego rzecz jasna System ów w żaden sposób nie akceptuje (bo jak wiadomo z innej bajki w Szuflandii potrzebne są i te krasnale, które chcą, i te które nie chcą…). Oczywiście sprzeczność dążeń Obywatela i Systemu prowadzi do splotu hucznych i wybuchowych wydarzeń, stanowiących fabularną oś opowiadania, które (po)znają już sami czytelnicy. Ważny jest natomiast morał – otóż nawet niewchodzenie w sprzeczność z zasadami Systemu nie gwarantuje jeszcze obywatelowi, że zostanie pozostawiony w spokoju. Ba, nie daje nawet żadnych szans na choćby pozór pozostawania poza obiegiem wszelkiej maści ewidencji, druków, zaświadczeń i zezwoleń.

By pozostać w kręgu artystycznym – któż nie pamięta dialogu między Prezesem Spółdzielni, a Dionizym Cichockim w kultowym serialu „Alternatywy 4”? Jak wiadomo, grany przez Gustawa Lutkiewicza decydent, chcąc pozbyć się natrętnego petenta (w kreacji Bronisława Pawlika) uprasza go o szereg zaświadczeń – czy rodzice żyją? („a co mają do tego rodzice?? ja mam czterdzieści lat, ojciec zmarł jeszcze u nich na śniegu…” – tłumaczy się pan Dionizy), czy żona nie prowadzi działalności chałupniczej? – no i najważniejsze: czy mieszkanie jest mu naprawdę potrzebne? Wszystkie wątpliwości zainteresowanego Prezes kwituje rozłożeniem rąk: „ależ ja panu, kochany Panie Dionizy, wierzę, ale w dokumentach nie ma śladu tych faktów…” Otóż nie wykazując od lat większych talentów w kierunku teatru amatorskiego – w ostatnich dniach odegrałem (i to parokrotnie) niemal dokładnie tę samą scenę, w kilku nader podobnie do filmowego wyglądających gabinetach administracji publicznej.

Nie wdając się w zbędne szczegóły – niżej podpisany czas jakiś funkcjonował bez dowodu osobistego, co w myśl jednych przepisów jest poważnym crimenem, a w myśl innych (skądinąd o unijnej proweniencji) już grzechem tak ciężkim nie jest wobec posiadania innych dokumentów potwierdzających tożsamość. Oczywiście, już sam fakt ignorowania systemu w tym zakresie budził irytację niektórych urzędników, najczęściej maskowaną posiadaniem głęboko zakonspirowanych „wewnętrznych przepisów”. Drobne te niedogodności autor pokonywał a to urokiem osobistym, a to pewną dozą posiadanych kontaktów, a to faktem, że każda kolejna absurdalna historia stawała się dla niego asumptem do publikacji w lokalnej prasie (gdzie zarabia na chleb). Już wtedy jednak pojawiały się symptomy, że prędzej czy później obywatel lekceważący nawet tak drobne wymogi stawiane przez System – i tak w końcu będzie musiał stawić się przed jego funkcjonariuszami jako petent, choćby nawet mu się wydawało, że żyje sobie spokojnie obok. I tak się w końcu stało, gdy niczego nie podejrzewając autor udał się po wydanie nowego paszportu, w związku z upływem okresu ważności starego. Nie przedłużając – obowiązujące w Polsce przepisy (nawet bez tych „wewnętrznych”) praktycznie uniemożliwiają ubiegania się o wydanie paszportu bez posiadania ważnego dowodu osobistego, przy czym otrzymać ważny dowód osobisty można jedynie legitymując się ważnym paszportem. Dziękuję państwu za uwagę.

No nie, oczywiście jednak to nie koniec, przepisy jak przepisy – niżej podpisany wprawdzie zawsze powtarzał, że przeważnie są głupie, zawsze też dodawał, że jak się chce coś w miarę bezboleśnie osiągnąć, to zamiast walki z wiatrakami, należy stosować metody wynikające z logiki Systemu – a więc sprzeczne, pełne dziur i okazji do uznaniowości prawa starać się wykorzystywać odwrotnie od intencji ich twórców, czyli dla obywatela, a nie przeciw niemu. Zostawmy więc autora z jego kłopotem – w końcu sam na wstępie przyznał, że to wszystko jego jest winą i trzeba było przynosić co wymagali, czy trzeba, czy nie trzeba i czy była ku temu podstawa prawna, czy nie.

Otóż cała ta powiastka o kwadraturze koła – służyć ma raczej pewnej obserwacji. W każdym kolejnym urzędzie, a nawet w kolejnej komórce organizacyjnej tego samego urzędu, ba! tego samego wydziału – z ust urzędników słyszałem: „no nie, naprawdę tego wymagają?! Przecież to bez sensu… No jak to, nie przyjęli panu tak jak jest, no po co jeszcze chcą tamtego papierka?! To można zupełnie inaczej, tak jak pan chciał…” Kiedy jednak ośmielony prosiłem, żeby w takim razie może choćby w wąskim zakresie własnych kompetencji zachowali się elastyczniej, przyjęli oświadczenie zamiast oświadczenia itp. – słyszałem nieodmiennie: „a nie, wie pan, tak, to ja nie mogę, rozumie pan, przepisy, kontrole…” Słowem to oburzające, że tak pana potraktowali w mięsnym, ale w związku z tym perfum też pan nie kupi. Niestety, współczesne państwo jest więzieniem, w którym strażnicy są zbędni, bowiem pilnujemy się nawzajem. Sami wymyślamy i wykonujemy przepisy utrudniające życie bliźnim, by potem poddawać się kornie tym, które stworzono dla nas. Urzędnik trzymający petentów w wielomiesięcznym oczekiwaniu na jeden papierek do wydania od ręki sam czeka w wielomiesięcznej kolejce do lekarza, stworzonej przez kolejnego biurokratę, klnącego na opóźnienia w budowie drogi, którą chciałby dojechać żeby wytłumaczyć się kontrolerowi będącego kolegą pierwszego itd.

Kolejna ciekawa obserwacja – to wielość ewidencji istniejących w Polsce. Niemal każdy kolejny system (przeważnie wart co najmniej setki milionów złotych i z reguły niekompatybilny z pozostałymi) wdrażany jest pod hasłami ostatecznego już, przejrzystego, w pełni dostępnego i powszechnie użytecznego zestawu danych o obywatelu – oczywiście zbieranych przez państwo wyłącznie dla jego dobra. Dane ewidencji ludności, ubezpieczeń społecznych i zdrowotnych, rejestry kierujących pojazdami, karanych, dłużników – na różnych szczeblach i płaszczyznach dane te krzyżują się, biegną sobie równolegle – i dokładnie nic dla samego obywatela z tego nie wynika. W toku opisywanej tu wędrówki po urzędach w każdym miejscu pani/pan za biurkiem kilkoma ruchami palca wywoływali z sieci wszystkie informacje o petencie, których udokumentowania jednocześnie się domagali (włącznie z absolutnie niezbędnymi, jak się okazuje, danymi na temat… pradziadków delikwenta). I niczym Prezes Spółdzielni rozkładali ręce, w geście „Kochany Panie Dionizy”…

Domaganie się od biurokracji i od biegunki legislacyjnej, by ich wytwory były przyjazne dla obywateli, to oczekiwanie, że tygrys będzie mruczał, a nie gryzł. W całej tej banalnej powiastce nie ma więc nic nadzwyczajnego, ani szczególnie bulwersującego. System wymaga wszak dostosowania się do jego reguł, a zignorowanie wymogów na zasadzie „ale przecież ja tego nie potrzebuję” jest tylko dziecinnym przekomarzaniem, które przecież przeciwnika nie osłabi, a da mu tylko okazję do wyautowania kontestatora poza świat zaświadczeń i zezwoleń, czyli jedyny, jaki obecnie w Polsce funkcjonuje. Nie mając dokumentów nie można starać się o szereg uprawnień wynikających z obywatelstwa (a nawet przywilejów – paszport np. bowiem wciąż jest w Polsce „przywilejem”, jak zostałem poinformowany, naiwnie uważając, że „Miś” tylko film satyryczno-historyczny…). Będąc obywatelem polskim – nie sposób się tym obywatelstwem wylegitymować, choć rzecz jasno samo państwo (czyli jego funkcjonariusze) wiedzę o takiej zależności posiada i kiedy mu to wygodne – umie wykorzystać. Słowem – wbrew pozorom bardzo łatwo jest zawiesić się będąc obywatelem III RP. Niestety, zaproponowany przez Rafała Kosika sposób ochrony tego stanu przez obywatela za pomocą bomb, min i rakiet wciąż wydaje się nie tyle niewłaściwy, co trudno osiągalny. Na szczęście pozostają układy.

Konrad Rękas

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Jak (prawie) się zawiesiłem…”

  1. Jak to miłe, że te systemy są wzajemnie niekompatybilne. Wielki Brat chciałby byc wielki, ale ludzkie wady mu przeszkadzają.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *