Jak zakłamano „Małpi proces”?

Teoria ewolucji i związana z nią doktryna ewolucjonistyczna do dziś budzi spore emocje. Jedni uważają ją za sprzeczną z chrześcijańską wiarą w Stwórcę i stworzenie, drudzy bronią jej jako dającą się pogodzić z chrześcijaństwem. Chociaż pewne formy teorii ewolucji niewątpliwie nie muszą być sprzeczne z katolicką nauką – czemu dał wyraz zarówno Pius XII, jak i Jan Paweł II – to faktem jest również, iż była ona nieraz wykorzystywana do atakowania i ośmieszania wiary chrześcijańskiej. Niemal sztandarowym przykładem antychrześcijańskich fobii zwolenników ewolucjonizmu i ewolucji jest historia tzw. małpiego procesu.

Mianem „małpiego procesu” określa się sprawę sądową, która w 1925 r. przykuła uwagę światowej opinii publicznej. Wówczas to, w miasteczku Dayton w Tennessee, w USA odbyła się rozprawa wytoczona przez władze stanowe młodemu nauczycielowi John’owi  T. Scopesowi. Scopes został wtedy oskarżony o złamanie obowiązującego w Tennesee prawa (tzw. „Butler Act”), które zakazywało nauczania w szkołach dotowanych przez stan teorii głoszących pochodzenie człowieka od istot niższych, tj. zwierząt. Obrony Scopesa podjął się Clarence Darrow, prawnik o ateistycznych przekonaniach. Stronę oskarżenia reprezentował William J. Bryan, znany polityk, trzykrotny kandydat na prezydenta Stanów Zjednoczonych, a zarazem gorliwy chrześcijanin. W ten sposób doszło więc nie tylko do sądu nad samym Scopesem, ale również do publicznego starcia  na linii darwinizm – chrześcijaństwo.

Na kanwie „Małpiego procesu” do dziś buduje się obraz chrześcijan jako zacietrzewionych i agresywnych ignorantów. Do ukształtowania takiej mitologii „Małpiego proces” walnie przyczynił się hollywoodzki dramat pt. „Kto sieje wiatr”. Owa nakręcona przez Stanleya Kramera w 1960 r. produkcja (ze Spencerem Tracey w jednej z ról głównych) zaliczana jest do klasyki światowego filmu i po 30 latach doczekała się ponownej ekranizacji (tym razem z Kirkiem Douglasem w jednej z głównych ról).  Choć film  (vel oba filmy) jest dobrze zrobiony, wciągając widza w wir fabularnej opowieści, mało w nim jest historycznej rzetelności, a ilość wprowadzonych tam przeinaczeń każe mocno zastanowić się, czy nie mamy w jego wypadku do czynienia z ewidentnie antychrześcijańską propagandówką i fałszywką.

Zacznijmy jednak od tego co, w tym filmie zostało pokazane prawdziwie? Niestety prócz ukazaniu faktu, iż John T. Scopes nauczyciel w jednej ze szkół w Tenneese został w 1925 t. postawiony przed sądem za nauczanie swych podopiecznych teorii ewolucji, niewiele w owej produkcji znajdziemy prawdziwych informacji. Już sama postać oskarżonego, a także okoliczności postawienia przed sądem i sposób jego traktowania zostały w filmie przekłamane. W ekranowej wersji widzimy jak miejscowy pastor wraz z grupą wpływowych obywateli miasteczka wkracza na salę lekcyjną, w trakcie nauczania przez Scopesa teorii Darwina i przerywa mu lekcję.

ACLU i jej „kozioł ofiarny”

W rzeczywistości takie wydarzenie nie miało miejsca, a do samego procesu doszło na skutek prowokacji antychrześcijańskiej i skrajnie liberalnej „Amerykańskiej Unii Swobód Obywatelskich” (ACLA), której zależało na doprowadzeniu w jego wyniku do obalenia prawa zakazującego nauczania darwinizmu. Otóż ACLA zamieściła w prasie ogłoszenie następującej treści: „Poszukujemy nauczyciela w stanie Tennessee, który gotów byłby zaakceptować naszą pomoc przy poddaniu tego prawa sądowej próbie. Nasi prawnicy pragnęliby nadać tej próbie charakter przyjaznego testu, który nie naraziłby [oskarżonego] nauczyciela na groźbę utraty pracy. Wybitni adwokaci zgodzili się podjąć sprawy pro bono. Wszystko, czego nam potrzeba, to chętny klient„. Zamiarem ACLA było zaskarżenie do Sądu Najwyższego prawa zakazującego nauczania ewolucji w szkołach publicznych stanu Tenneesse, jako niezgodnemu z konstytucją. W tym celu był potrzebny „kozioł ofiarny”, który zgodziłby się złamać „Butler Act”, być postawionym za to przed sądem, by w razie jego skazania, odwołać się od wyroku federalnego sądu do powagi Sądu Najwyższego. Na wzmiankowane ogłoszenie ACLU odpowiedział pozytywnie m.in. John Scopes.

Sam John Scopes nie przesiedział w więzieniu ani chwili (w filmie widzimy zaś, jak patrząc z celi trafia go kamień rzucony przez jednego z protestujących przed celą chrześcijan). Poza tym oskarżony w „małpim procesie” był tak naprawdę trenerem futbolu i nauczycielem fizyki, który biologii uczył przez 2 tygodnie w zastępstwie.

Agresywni chrześcijańscy fanatycy i łagodni ateiści?

W „Kto sieje wiatr” mieszkańcy Dayton zostali przedstawieni jako agresywny i nieżyczliwy tłum. Świadczy o tym, choćby wzmiankowana powyżej scena, w której z tłumu demonstrantów leci kamień uderzający Scopesa w głowę. Sam sposób przedstawienia tejże demonstracji sugeruje też, iż protestujący chrześcijanie byli gotowi zlinczować Scopesa. Inna scena filmu pokazuje, jak do Darryla (obrońcy Scopesa) podchodzi jeden z mieszkańców, prosząc go, by wyniósł się z ich miasteczka. Tego rodzaju sceny, przy braku innych, które ukazywałyby życzliwość i dobroć mieszkańców Dayton, kształtują w widzu ich zdecydowanie negatywny wizerunek. Tymczasem to sam Clarence Darrow w książce „The World Famous Court Trial” wspominał mieszkańców Dayton w następujący sposób:

„… byłem traktowany lepiej, milej i bardziej gościnnie niż wyobrażam sobie jak byłoby to w przypadku Północy”.

Także liczni przybyli na proces reporterzy stwierdzali, iż obywatele tego miasteczka  byli nadzwyczaj łagodni i życzliwi.

W jeszcze bardziej zakłamany i nieprawdziwy sposób film „Kto sieje wiatr” prezentuje postać Williama J. Bryana, oskarżyciela w „małpim procesie”. Pomijając już fakt, iż – w przeciwieństwie do ukazanego w owej produkcji – finału, Bryan nie umarł na sali sądowej w ataku czegoś co można by nazwać szałem, lecz w 5 dni po zakończeniu procesu, to niemal cała aktywność tego człowieka jest tu przeinaczona. W filmie więc Bryan pytany o to, czy czytał dzieło Darwina „ O powstawaniu gatunków” odpowiada, iż nigdy nie czytał i zamierza czytać „tych herezji”. Wedle twórców obrazu „Kto sieje wiatr” William J. Bryan miał też sprzeciwiać się powołaniu naukowców, jako ekspertów w procesie. Znacząca jest również scena, w której Bryan przepytując w sądzie narzeczoną oskarżonego. Jest on względem niej bardzo agresywny, wręcz krzycząc na tą niewiastę. I znów widać, że takie, a inne przedstawienie Williama Bryana miało wykreować go na ograniczonego, tępego i agresywnego ignoranta. Tymczasem faktem jest to, iż Bryan nie tylko czytał dzieło Darwina, ale znał jego treść wyśmienicie, co udowadniał często i obszernie cytując twórcę ewolucjonizmu w czasie procesu. Bryan nie tylko, że nie sprzeciwiał się udziałowi naukowców w procesie, ale sam wysuwał tenże wniosek.  Co warto zauważyć Bryan nie był też absolutnym i fanatycznym przeciwnikiem teorii ewolucji. Jedynym co budziło u niego zdecydowany sprzeciw w wywodach Darwina, była teza o powstaniu człowieka ze zwierzęcia. Oskarżyciel w „małpim procesie” nie wykluczał jednak różnych form przeobrażeń w ramach niższych gatunków. Nieprawdziwa, z dwóch powodów, jest też wymowa sceny, w ktorej Bryan krzyczy w sądzie na narzeczoną Scopsa. Po pierwsze, nawet, gdyby Bryan miał takowy chamski i agresywny charakter, to i tak nie byłby go w stanie okazać w czasie procesu żadnej kobiecie, a to z tej prostej przyczyny, iż na sali sądowej nie zeznawała ani jedna niewiasta. Po drugie: oskarżyciel w „małpim procesie” miał opinię łagodnego i uprzejmego człowieka. Jeden z niezgadzających się z nim ekspertów w procesie tak charakteryzował jego charakter:

„Jako mówca, Bryan promieniował szczerością nacechowaną dobrym poczuciem humoru. Jako osoba był silnym, energicznym o ustalonych poglądach lecz dobrotliwym, życzliwym, szczodrym, miłym i czarującym. Okazywał godną pochwały tolerancję względem tych, którzy nie zgadzali się z nim. Bryan był największym amerykańskim oratorem w swym czasie i być może we wszystkich czasach”

Rola łagodnego, rozsądnego i uprzejmego dżentelmena, przypadła jednak w filmie „Kto sieje wiatr”, nie Bryanowi, lecz Clarencowi Darrow. Zapiski sądowe „małpiego procesu” wydają się jednak temu przeczyć. Pokazują one bowiem, iż to Darryl  był agresywny i chamski, co wyrażało się obrażaniu sędziego. Tym kto sprzeciwiał  wystąpieniu na sali sądowej  naukowców był też nie kto inny, jak Clarence  Darrow.  Obrońca oskarżonego nie chciał również, by naukowcy złożyli świadectwo w sądzie jako eksperci.

W ten sposób Stanley Cramer, reżyser tej produkcji, postawił całą historię „małpiego procesu” na opak. Niestety bijąca w oczy nierzetelność i kłamliwość jego filmu, nie dająca się tłumaczyć choćby i jego fabularną, a nie stricte dokumentalną naturą, została nagrodzona, a nie napiętnowana. Film „Kto sieje wiatr” został więc nominowany do Oscara, a obraz „małpiego procesu” jaki przedstawił pokutuje aż po dziś dzień. Można powiedzieć, iż produkcja ta, była – być może jeszcze nieśmiałą – zapowiedzią antychrześcijańskich oszustw i prowokacji przemysłu rozrywkowego, tj. „Ostatnie kuszenie Chrystusa” czy „Kod da Vinci”.

Mirosław Salwowski

a.me.

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Jak zakłamano „Małpi proces”?”

  1. …oraz w „Kodzie”? Bo przeczytałem i nie doszukałem się niczego antychrześcijańskiego. Wszystkim oszołomom przypominam, że ta książka to FIKCJA, zatem autor ma prawo do gdybania i przedstawiania własnej wersji wydarzeń.

  2. Ad. Konrad Rękas – w „Ostatnim kuszeniu …” antychrześcijańskie jest przedstawienie Pana Jezusa jako grzesznego człowieka snującego pożądliwe myśli, panteistyczne sugestie w rodzaju nazywania przez filmowego „Jezusa” kamieni mianem „to jest ciało moje” i jeszcze inne wątki.

  3. Ad. Jarosław A. Wiśniowski – to, że dana książka jest fikcją nie oznacza, że nie może w ten sposób nieść złego i antychrześcijańskiego przesłania. „Kod” zaś jest antychrześcijańskimi herezjami przesiąknięty do cna. Przypominam też, że Dan Brown mimo wyraźnie twierdził, iż ujął jedynie w powieściową formę „fakty” do których dotarł.

  4. Jarosław A. Wiśniowski – tyle, że z tego co pamiętam, Dan Brown nie miał ochoty potwierdzić, że jego książka to tylko fikcja. Co więcej, upierał się, że jego hipotezy są prawdopodobne, więc nie traktowałbym „Kodu da Vinci” tak luźno, skoro intencje autora takie nie były.

  5. Moment, moment, o ile mnie pamięć nie myli, rzekome „pożądliwe myśli” (nb. dotyczące małżeństwa) są artystyczną wariacją na temat chwili zwątpienia, której można domyślać się w słowach „czemuś mnie opuścił?!” – sam zaś film (bo już książka w mniejszym zakresie) dotyczy triumfu wiary i ofiary Chrystusa, przy okazji jak najbardziej ortodoksyjnie i ewangelicznie pokazując kolejne etapy Jego nauczania. Jeśli ktoś uważa ten film za antychrześcijański – to muszę podejrzewać, że albo go nie oglądał, albo nie pojął. Co zaś się tyczy „Kodu…” – to Brown powtarza w nim po prostu tezy ze „Świętej Krwi i Świętego Graala” autorstwa Baigenta, Leigh i Lincolna, które faktycznie udaje pracę naukową.

  6. Ad. Konrad Rękas – jeśli nakręcę film o czyjejś cnotliwej i bogobojnej matce ukazując ją w tym filmie, w roli prostytutki, to dopuszczę się w ten sposób oszczerstwa i zniesławienia tej zacnej osoby, choćbym deklarował jednocześnie, że „ów film nie pokazuje prawdziwych zdarzeń, ale jest moją artystyczną wariacją na ów temat”. Tym bardziej więc zniesławienie w ten sposób najświętszego, najczystszego i absolutnie bezgrzesznego Pana Jezusa, jedynego prawdziwego i żywego Boga i Zbawiciela, jest haniebnym bluźnierstwem i skrajną obrzydliwością. Wyobrażanie sobie stosunków seksualnych z osobą, która nie jest jeszcze nam poślubiona (choćby i była żoną „in spe”) jest grzechem pożądliwości, więc przypisywanie Panu Jezusowi czegoś takiego stanowi bluźnierstwo przeciw Jego absolutnej bezgrzeszności, świętości i czystości. Poza tym, generalnie rzecz biorąc, „Ostatnie kuszenie Chrystusa” odziera Pana Jezusa z Jego boskości, ukazując go tylko jako słabego, wątpiącego i grzesznego człowieka. I to jest największe bluźnierstwo i herezja tego filmu.

  7. @MP, MS: Coś mi się zdaje, że Panowie nawet nie zajrzeli do „Kodu” i wygłaszają swoje opinie na zasadzie „Sołżenicyna nie czytałem, ale potępiam”. Naturalnie, że Brown mówił dużo o faktach bądź prawdopodobnych hipotezach. Marketing, Panowie! Nic innego. Myślałem, żeście dużymi chłopcami, świadomymi przynajmniej niektórych sztuczek mających na celu przyciągnąć jak największą liczbę klientów. Tak a propos, od razu skojarzyła mi się historia, która dawno temu przytrafiła się Alice’owi Cooperowi (http://www.sickthingsuk.co.uk/events/chicken.php – wystarczy przeczytać pierwszy akapit). A książkę polecam. Utrzymuje w napięciu przez cały czas, a podczas czytania wbrew pozorom nie czuć smrodu siarki i smoły.

  8. Panie Jarosławie, a skąd Panu przyszło do głowy „panowie” w tym zdaniu? gdzie Pan widzi potępienie (choć fakt, książka mi się nie podoba, a film śmieszy – podobnie jak i jego sequel)? Stwierdzam jedynie fakt, że Brown zbeletryzował cudzą pracę i poglądy, jego praca nie była więc szczególnie oryginalna.

  9. Jarosław A. Wiśniowski – Kod czytałem dawno temu i nawet nie zamierzam powrócić do lektury. Sugestie jakoby Maria Magdalena była żoną Chrystusa, bo na obrazach ich ubrania przedstawione są jako symbole małżeńskie, bo mają odwrócone barwy są tak naciągane, że już wtedy ręce mi opadały. Czy Brown w to wierzy czy nie, mnie jest to obojętne. Lubię fikcję literacką, ale niech ona się trzyma kupy. Po stokroć wolę się odprężyć przy Tolkienie. Co nie zmienia faktu, że jeśli Brown wykorzystał te androny jako chwyt marketingowy, to pogratulować skuteczności.

  10. Ciekawe, czy niektórym kolegom związanym np. z OD (albo marzącym o takich związkach), względnie inną organizacją katolicką – nie marzą się przy okazji takie wpływy (i możliwości), jakie w książkach Browna przypisuje się „katolickim mafiosom”? 😉

  11. „Brown powtarza w nim po prostu tezy ze „Świętej Krwi i Świętego Graala” autorstwa Baigenta, Leigh i Lincolna, które faktycznie udaje pracę naukową.” ——-> Bardzo istotna uwaga. „Kod” jest fabularyzacją pseudonaukowej pracy. Coś takiego jest dozwolone i nie widzę w tym nic złego. Skoro istnieje praca naukowa przedstawiająca jakąś teorię historyczną można ją przedstawiać w powieści, lub w filmie. Problemem jest tylko ta pseudonaukowa praca „Święta Krew, Święty Graal”.

  12. @KR: To o potępieniu odnosiło się do wpisów pp. MP i MS, nie do Pańskiego. A filmu nie widziałem, więc się nie wypowiem. @MS: Oczywiście, że niektórze rzeczy są naciągane. To jedna z cech fikcji. Ale żeby od razu zarzucać bluźnierstwo? Co do Tolkiena – zgadzam się, ale ciekawym, czy p. Salwowski doszukałby się antychrześcijańskiego przesłania np. w takim „Hobbicie”? Na podstawie Jego wcześniejszych artykułów wnioskuję, że wypatrzyłby je i w działaniu matematycznym typu 2+2=4.

  13. @ Apfelbaum: Ale Brown tego nie zaznacza, sprzedając swoje banialuki jako prawdy, popełnia więc intelektualne oszustwo, zwodząc jako mistrz kłamstwa całkiem sporą rzeszę ludzi.

  14. „@Apfelbaum: Ale Brown tego nie zaznacza, sprzedając swoje banialuki jako prawdy, popełnia więc intelektualne oszustwo, zwodząc jako mistrz kłamstwa całkiem sporą rzeszę ludzi.” —-> Przecież opiera się na pracy naukowej, którą beletryzował. Z jego perspektywy sprawa jest prosta. Wziąłem pracę naukową z antykatolickimi teoriami i ją zbeletryzowałem tworząc powieść sensacyjną. Typowe działanie. Całkiem racjonalne.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *