Jestem politologicznym kundelkiem?

Czy polska politologia przeżywa kryzys? Czy nastąpił rozkład nie tylko polityki, lecz także i nauki, której zadaniem jest jej badanie? Jak wygląda polityka opowiadać nie trzeba, gdyż „jaki jest koń każdy widzi”. W księgarniach pojawiła się zaś książka prof. Ryszarda Skarzyńskiego ”Podstawowy dylemat politologii. Dyscyplina nauki czy potoczna wiedza o społeczeństwie?”, stanowiąca miażdżącą krytykę polskiego środowiska politologicznego, które – zdaniem tego badacza – zagubiło przedmiot własnej dyscypliny naukowej. Z tezami tymi, dotyczącymi ujęcia zjawiska polityki w politologii, można się zgadzać lub nie. Jest jednak faktem, że faktycznie ta dyscyplina naukowa przeżywa poważny kryzys i wskazałbym tu zjawisko, które we wzmiankowanej książce nie zostało ujęte. Chodzi mi mianowicie o sprowadzenie politologii do rangi nauki technicznej.

Dostrzegam to zjawisko osobiście, jestem bowiem politologiem nieco nietypowym. W mojej pracy naukowej zajmuję się historią myśli politycznej, w dodatku nie aktualnej, ale starszej. Specjalizuję się przede wszystkim w wieku XIX. Obserwuję od dawna, że dla wielu moich kolegów, z tegoż właśnie powodu, w ogóle nie jestem politologiem. Pojawiła się i rozrasta tendencja, aby politologię sprowadzić do takich zagadnień jak: systemy polityczne (ustroje polityczne i partie polityczne), integracja europejska, instytucje unijne, stosunki międzynarodowe, socjologia polityki, marketing polityczny, pijar, organizacja kampanii wyborczych. Spotkałem się nawet z teorią, że głównym przedmiotem zainteresowania politologa winna być… technika pozyskiwania funduszy unijnych. Równocześnie panuje tendencja, aby z zakresu politologii powoli rugować – a ostatecznie wykreślić w ogóle – myśl polityczną, filozofię i historię. Skoro zajmuję się myślą polityczną, to być może w ogóle nie jestem politologiem, a skoro jestem (bo mam odpowiednie stopnie naukowe), to przynajmniej nie zajmuję się politologią. Wedle tej interpretacji miałbym być rodzajem historyko-filozofa, ale nie politologiem. Ta zaczynać by się miała dopiero w 1945 roku i wszystko co było wcześniej winno być uznane za domenę historyka. Mój problem miałby polegać na tym, że historykiem także być nie mogę, gdyż brakuje mi odpowiedniego warsztatu. Innymi słowy, jestem swojego rodzaju naukowym „kundelkiem”, stworem bezkształtnym i wielorasowym. Dodajmy, że polska nauka idzie tu w ślad tendencji zachodnich. We Francji na przykład, politolog to specjalista od zarządzania w administracji. Urzędas-biurwas.

Interesujące jest to, że dzieje się to bez jakichś nacisków zewnętrznych. To raczej w samym środowisku naukowym panuje taka tendencja. Zacząłem się ostatnio zastanawiać, gdzie zjawisko to ma swoje źródła i wydaje mi się, że znalazłem odpowiedź. Oto, celem politologii miałoby być badanie mechanizmów polityki, instytucji w których ma ona miejsce, metod rywalizacji, sposobów rządzenia i administrowania. W żaden sposób nie należy badać jakie cele przyświecają polityce. Politolog ma to być specjalista od techniki zarządzania, który absolutnie nie zadaje sobie podstawowego pytania: a czemu to służy? Nie powinien zadawać sobie nigdy słynnego pytania Leo Straussa: jak ma wyglądać „sprawiedliwe życie”?

Skąd ta tendencja? Skąd ta skłonność do unikania pytań podstawowych? Odpowiedź jest chyba banalna i znajdujemy ją u starego i dobrego Karola Marksa: wszelka refleksja intelektualna może zawsze nabrać charakteru krytycznego nad rzeczywistością. Jeśli politolog opisuje polski system polityczny lub zasady zarządzania w Unii Europejskiej, to ogranicza się do opisania techniki funkcjonowania instytucji. Jeśli jednak sięgnie po filozofię i myśl polityczną, to w jego głowie może narodzić się pytanie: a właściwie czemu służą te instytucje? Jeśli wgłębi się w to pytanie, to odpowiedź może mieć charakter heretycki wobec panującej ortodoksji. W przypadku herezji „mniejszej” może stwierdzić, że instytucje te funkcjonują w zaprzeczeniu zasad dla realizacji których zostały powołane (klasyczne pytanie o demokratyczny charakter instytucji europejskich) lub wręcz – przypadek herezji „większej” – może podważyć nie tylko funkcjonowanie tychże instytucji, lecz same cele przyświecające „liberalnej demokracji” i samej Unii Europejskiej. Z namysłu nad celami rodzi się więc myśl krytyczna wobec status quo, które istnieje siłą inercji, wyłącznie dlatego, że ludzie nie zadają sobie pytania: dlaczego jest tak, a nie inaczej?

Ten kto zajmuje się filozofią i myślą polityczną jest potencjalnie niebezpiecznym kontestatorem systemu, który – wedle Francisa Fukuyamy – jest wyrazem „końca historii” i dla którego (podobno) nie ma jakiejkolwiek alternatywy. Tymczasem refleksja krytyczna prowadzi do odkrywania alternatyw, które nie istnieją, a przynajmniej których rozważanie jest zakazane przez elity polityczne i świat medialnych obrazków, którymi jesteśmy codziennie bombardowani. Podobnie jest z historią: ta z kolei relatywizuje rzeczywistość, pokazując, że istniały kiedyś światy alternatywne. Politolog ma wiedzieć, że alternatywą dla liberalnej demokracji jest „faszyzm” i kropka! Właśnie dlatego z badań politologicznych należy usunąć filozofię i myśl polityczną. Winny one zostać zastąpione przez socjologię, która uczy jakie są stosunki społeczne i nie pyta jak winny one wyglądać. Historię z kolei winny zastąpić obiegowe formułki Fukuyamy, powtarzane w takt ideologicznych zaklęć amerykańskich neokonserwatystów. Oczywiście, zjawiska te dotyczą nie tylko politologii jak dyscypliny, ale także studiów politologicznych, które miałyby dawać prostą wiedzę techniczną o funkcjonowaniu systemu, miast – jak to było dotychczas – szeroką wiedzę humanistyczną o świecie jak to było do tej pory i co (w moim przekonaniu) powodowało, że były to studia tak bardzo interesujące w sensie poznawczym. Dziś poznanie przestało być celem samym w sobie. Zamiast tego kształcić należy tępe urzędniczyny i realizatorów prostych haseł medialnych.

Adam Wielomski

Tekst ukazał się w tygodniku „Najwyższy Czas!”

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Jestem politologicznym kundelkiem?”

  1. Świetny tekst. Najważniejszy artykuł opublikowany na tym portalu w tym roku. Powinien zostać rozesłany na wszystkie polskie wydziały/instytuty politologiczne.

  2. Z drugiej strony i tak pewnie by nic do dotarło do tych tępych neomarksitowskich i postmodernistycznych łbów.

  3. Studiowałem politologię i miałem tego typu pretensje (w sumie), że jest to „nauka” eksplikująca jak działa demokracja. Uczenie się jakie są systemy parlamentarne, prawo wyborcze itp. w zasadzie kwestie li techniczne co powodowało, iż takie studia dla mnie traciły swą głębie i miałem ogromne poczucie powierzchowności tych instrukcji. Zero refleksji podstawowej o podstawy zachowań politycznych, mechanizmów powstawania systemów, wartości i filozofii. W sumie instrukcje obsługi demokracji mogą być pożyteczne jako takie ale jest to tylko jedna i to nie ta najważniejsza z punktu widzenia wiedzy płaszczyzna. Tekst dobry.

  4. Politolog współczesny powinien mieć pracę, a pracą jego jest bycie doradcą lidera do spraw kuchni. Opisana tendencja wydaje się dotyczyć nie tylko politologii. Studia coraz częściej kształcą fachowców motywowanych chęcią zarabiania, a nie naukowców motywowanych chęcią poznania. Zresztą ludzi „przeteoretyzowanych” Profesor sam niedawno zjechał. Równie dobrze politologię można by było przenieść na politechnikę. Tekst jest OK, z jednym zastrzeżeniem merytorycznym. Fukuyama w zasadzie odwołał „Koniec historii” w „Końcu człowieka”, co wypadałoby wiedzieć 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *