„Komandosi” 2014 r.

W roku 1962 w Warszawie, w dobrze ogrzewanym pomieszczeniu rozpoczął funkcjonowanie Klub Poszukiwaczy Sprzeczności, później nazwany ironicznie Klubem Raczkujących Rewizjonistów. Adam Michnik miał wtedy szesnaście lat.

Dzieci bogatych rodziców z kręgów lewicy bermanowskiej dyskutowały o prawdziwym socjalizmie. Wielu z nich, później, kiedy młodziutcy chłoptasie stali się młodzieńcami i rozpoczęli studia wyższe zaczęło „urządzać desanty” na rozliczne spotkania studenckich kół dyskusyjnych w Warszawie. Zadawali prelegentom tzw. trudne pytania. Zaczęto ich więc nazywać komandosami, czyli skoczkami spadochronowymi. No i nawet jeszcze dziś nadal mówi się o nich: Komandosi.

Wrzenie wywołane narastającym po 1964 roku buntem dorosłych rewizjonistów doprowadziło w marcu 1968 roku do usunięcia z uczelni dwóch głównych Komandosów, w tym Michnika. W ich obronie, ale także dla poparcia haseł o wolności prasy, o wolności słowa i autonomii uniwersytetów młodzież akademicka wielu uczelni w Polsce rozpoczęła strajki i demonstracje. Cala awantura skończyła się bardzo szybko i to wtedy właśnie Polskę opuściło – po uprzednim zrzeczeniu się polskiego obywatelstwa – tysiące ludzi poczuwających się do związków narodowościowych z państwem Izrael.

Sami Komandosi znaleźli się w wiezieniu. Komandosi byli przede wszystkim rewizjonistami, co znaczy, że mało przejmowali się doktryną, a za to ciekawiła ich bieżąca polityka. Nie mieli doktryny, nie mieli programu. Ani celu, ani nawet środków. Reagowali na to, co działo się w ich własnych głowach – byli umysłowo zależni od bolszewizmu, ale stopniowo z niego rezygnowali pod wpływem kolejnych uderzeń pałką. Jak mawiał jeden z ich mistrzów Antoni Słonimski: „Mądrej głowie dość dwa razy pałką w łeb”.

W 1972 roku nie byli już marksistami. Zaprzyjaźnili się ze zwolennikami reform Soboru Watykańskiego II. W 1976 roku utworzyli Komitet Obrony Robotników. Od 1977 roku działał on jako Komitet Samoobrony Społecznej „KOR”.

Nigdy nie wysunęli żadnego programu, za to stworzyli w kraju pewną atmosferę. W roku 1978 poparli obchody 11 listopada – stali się piewcami niepodległości (czyt. wobec Rosji) i II RP. W roku 1989 oddali Polskę Sorosowi i założyli „Gazetę Wyborcza”. Nie sprawują dziś bezpośredniej władzy.

****

11 listopada 2014 roku odbył się w Warszawie kolejny Marsz Niepodległości. Był to już chyba szósty MN jeśli mnie pamięć nie myli. Jego organizatorzy zmienili w tym roku trasę pochodu. Pochody korowskie szły z Placu Zamkowego pod Grób Nieznanego Żołnierza.

Poprzednie pochody MW/ONR/RN pod pomnik Romana Dmowskiego. Tym razem pochód zorganizowano na moście.

***

Czy RN to to samo zjawisko co Komandosi z lat 60-tych? I tak i nie.

Nie – i tego nawet udowadniać nie trzeba.

Tak – bo i tu i tam mamy do czynienia z rewizjonizmem. RN powołuje się na pisma Dmowskiego-Konecznego przez co jest stale krytykowany przez ortodoksów, którzy uważają się za  jedynych prawowitych spadkobierców Jędrzeja Giertycha. Tym, co łączy więc Komandosów lat 1964-1968 i RN jest fakt, że za punkt wyjścia służy im ideologia. Dla Komandosów punktem wyjścia była myśl Marksa-Engelsa-Lenia-Stalina. Podważyli ją, odeszli od niej. Pragnęli, „żeby okna wszystkich ludzi wychodziły na słoneczną stronę ulicy”. Uzyskali obecną sytuację w Polsce. W skrócie: miał być socjalizm z ludzką twarzą, wyszła miesięczna pensja po 1200 złotych na osobę za dziesięciogodzinny dzień pracy z niedzielami włącznie.

Ruch Narodowy również czerpie nie z rzeczywistości, tylko odnosi się do pism Dmowskiego-Konecznego, tymi ostatnimi wymachując nawet przed nosem poważnym naukowcom. Ale RN nie jest beneficjentem korzystnego dla siebie układu międzynarodowego, jak było to udziałem Komandosów, w związku z czym nie ma przed sobą żadnej przyszłości. A tymczasem ma sporą rzesze zwolenników, uczciwych i ideowych młodych ludzi, którym leżą na sercu prawda, dobro i piękno, a którzy są owcami bez pasterza.

****

Dlaczego RN przegrał? Dlatego, że nie potrafił spojrzeć w twarz rzeczywistości. Rzeczywistość jest zaś taka, że Roman Dmowski żył i działał w epoce normalnej. Istniały wtedy państwa, granice, istniało społeczeństwo, żyli i pracowali zwykli ludzie, jedni lepsi, inni gorsi. Roman Dmowski ułożył doktrynę odpowiadającą wymaganiom ówczesnego kontekstu.

Dziś, w roku 2014 sytuacja jest radykalnie odmienna. Dominuje bowiem typ ludzki zwany Człowiekiem Współczesnym, dalej CW (nie upieram się przy tym nazewnictwie – można wyobrazić sobie dla tego zjawiska inna nazwę).

CW ma trzy cechy konstytutywne.

Pierwsza z nich wynika z protestanckiego rozumienia Biblii. Dla protestantyzmu Biblia jest tym samym, czym jest dla widza sala kinowa. To film, kino, full movie na You Tube, film oglądany na czytniku dvd. Bóg, trzy Osoby Trójcy Świętej, Mojżesz, Jozue, Jezus Chrystus to wedlug protestantyzmu gwiazdy tego spektaklu. To nie tyle Pan Bóg jest Autorem Biblii, co Biblia jest autorem Boga. Być, znaczy być czytanym w Biblii. Bohaterowie Biblii są kolorowi, majestatyczni, hałaśliwi, godni podziwu; ich imiona nadaje się dzieciom, np. Joshua, Jeremy, David.

W konsekwencji cała otaczająca nas rzeczywistość jest jednym wielkim spektaklem!

Im większa kreatywność, tym większa intensywność przeżycia oglądanych obrazów. Im więcej tych obrazów, im większy ich wybór – tym większa przyjemność. Ta koncepcja rzeczywistości nieuchronnie prowadzi do liberalizmu i do wolnej konkurencji. Przedsiębiorstwo wolnorynkowe jest dalszą grą obrazków, które zawarte są w Biblii.

Nie ma więc prawdy – jest tylko natężenie przezywania. Stad wybujała uczuciowość CW.

Ale ten spektakl jest przyjemny – stad druga główna charakterystyka CW, która jest stale dążenie do przyjemności. CW depcze i zawsze zresztą podepcze przyjaźń, dobro wspólne, dobrą radę, a zwróci się zawsze ku temu, co głaszcze jego zmysłowość. Tam, gdzie normalny człowiek na obiad wybiera mięso z ziemniakami, CW wybierze czekoladę.

Zauważmy, jak wszystko to jest niskie, przyziemne. I z tego wynika trzecia cecha CW – wszechobecny paradygmat materialnego sukcesu tu i teraz.

 Nikt z nas nie jest w stanie całkowicie odejść od tego potrójnego niewolnictwa. Większość z nas pracuje w przedsiębiorstwach III Sektora , a to on jest właśnie głównym pasem transmisyjnym Systemu. System jest w każdym z nas.

Tego wszystkiego nie zauważyli koryfeusze RN i to właśnie dlatego ich akcja jest, jak to się mówi po francusku, okok fajerki. W Alzacji jest tez powiedzonko „pedałować w Sürkrüt„. Wyścig na rowerach w kapuście kwaszonej.

***

Niejeden Czytelnik zapyta mnie z całą pewnością jakie widzę rozwiązanie.

W zakończeniu listu otwartego do Lajosa Martona, baron de Condé napisał te słowa :

 “Co więc nadal istnieje? PRZYJAŹŃ!  Na szczęście jest przyjaźń! Colette (Colette Marton – żona gen.Martona – przyp. AR) i Monica rozumieją nas. Oto, drogi Lajoszu, jakie były moje związki z Jeanem de Brem, który wybrał za pseudonim imię: Aleks”.

Ten na pozór pesymistyczny fragment wskazuje nam drogę i metodę działania. Jest pesymistyczny, gdyż przyjaźń to mało w porównaniu z takimi wielkimi słowami jak “naród” i hasłami takimi jak “Sława Wielkiej Polsce!”. Ale to właśnie Louis de Condé ma racje wbrew elokwencji. Jedyna droga w porządku naturalnym, to podtrzymywanie tego, co lokalne, pełne realnej konsystencji, czule i cieple. To praca dla kolegów, przyjaciół, dla lokalnego klubu sportowego; w mieście, w wiosce, w parafii. To praca dla parafii, którą wielu zaniedbuje by służyć wielkim sprawom. Wspólnoty lokalne mają bez wątpienia realne istnienie. Wielkie abstrakcje właśnie są w trakcie udowadniania nam, że schodzą do grobu.

Nie mam żadnej pewności czy istnieje naród, za to mam absolutną pewność, że są obok mnie przyjaciele i koledzy i zamierzam pracować dla ich dobra oraz dla ich zbawienia.

To jest jedyny właściwy program działania.

Antoine Ratnik 

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “„Komandosi” 2014 r.”

  1. „…Jedyna droga w porządku naturalnym, to podtrzymywanie tego, co lokalne, pełne realnej konsystencji, czule i cieple. To praca dla kolegów, przyjaciół, dla lokalnego klubu sportowego; w mieście, w wiosce, w parafii. To praca dla parafii, którą wielu zaniedbuje by służyć wielkim sprawom. Wspólnoty lokalne mają bez wątpienia realne istnienie. Wielkie abstrakcje właśnie są w trakcie udowadniania nam, że schodzą do grobu. Nie mam żadnej pewności czy istnieje naród, za to mam absolutną pewność, że są obok mnie przyjaciele i koledzy i zamierzam pracować dla ich dobra oraz dla ich zbawienia. To jest jedyny właściwy program działania. …” – pełna zgoda. Od zawsze to mówię i, w miarę moich skromnych mozliwości, próbuję propagować, oraz dawać przykład/świadectwo takiego podejścia na swoim lokalnym podwórku. Jest to, moim zdaniem, zgodne z podejsciem kard. Wyszyńskiego, że najpierw trzeba ochronić/odbudować/zbudować rzeczywistą, zdrową tkankę społeczną, na najniższym poziomie, aby można było zbudować coś na niej jako na fundamencie. A nawet jeśli sie nie uda nic wiecej zbudować, to przecież wiekszość naszego życia, de facto, toczy się, lub toczyć sie może, na tym lokalnym poziomie. A to, co nielokalne/dalekie – można potraktować jako pewna nieuchronność: dopust Boży, siłe przyrody, nieredukowalny warunek brzegowy – jak zwał tak zwał – coś, z czym trzeba żyć, czasami tolerując to „z należytym obrzydzeniem”.

  2. „… Wielkie abstrakcje właśnie są w trakcie udowadniania nam, że schodzą do grobu. …” – tu pozwolę sobie trochę się nie zgodzić, a trochę – doprecyzować. Do grobu schodzi to, co pośrednie. Podam parę przykładów. 1/ Naród czy państwo narodowe – jakby schodzi ze sceny, na rzecz struktur ponadnarodowych, ale też „podnarodowych”, np. regionalnych. 2/ Klasa średnia – też jakby schodzi ze sceny, pauperyzując się lub awansując do klasy wyższej – właścicieli i zarządców. 3/ Firmy narodowe/rodzinne – łączą się, są wykupywane lub padają. Z drugiej strony – powstaja liczne start-up’y, zwłaszcza w dziedzinie „wysokich technologii”, które to start-up’y, jeśli odniosą sukces – są wykupywane przez ponadnarodowe korporacje. 4/ Stanowiska inzynieryjne w firmach: zanika np. typowy inzynier-konstruktor. Pozostaje matematyko-informatyko-inżynier w działach R&D, produkujacy „klocki”, z których neo-konstruktor, nap. kucharz-po-6-tygodniowym-kursie-CAD (autentyczne!), „konstruuje” produkty z dostarczonych prez R&D klocków. Reasumując: środek zanika, góra się rozrasta, dól- trwa.

  3. Pod koniec lat 70-tych marsze 11 listopada, w moje imieniny, urzadzała KPN Leszka Moczulskiego. KOR nie maszerował.

  4. Nie widze wiekszej roznicy miedzy KOR-em a owczesna KPN, natomiast wiem tylko tyle, ze obecny System ma przed soba dlugie dni – co najmniej kilkaset lat.

  5. „…obecny System ma przed soba dlugie dni – co najmniej kilkaset lat …” – tego nie wiem, ale przypuszczam, i mam nadzieje, że obecny System potrwa do Paruzji, która to Paruzja nastąpi zaraz po Wielkim Ucisku, kiedy to System zechce eksterminować pozostałą przy swoim Mistrzu „resztkę” chrześcijan. A kiedy to nastąpi – „nawet Syn tego nie wie, tylko Ojciec”.

  6. I w polityce, i w biznesie techniki informatyczne oraz ułatwienia komunikacyjne powodują spłaszczenie hierarchii i likwidacje „warstw pośrednich”.

  7. Cała ta teoria jest oderwana od rzeczywistości. Przyjaźń nie bierze się znikąd. Głównym problem Autora jest nieumiejętność integrowania popędu przyjemności. Jest to typowa postawa osób wychowanych w nieufności do uczuć i (złej) natury człowieka. Człowiek wytrenowany w przekonaniu, że jego uczucia są złe (zwłaszcza uczucia przyjemne) może tylko przyglądać się w zdziwieniu „podtrzymywaniu tego, co lokalne, pełne realnej konsystencji, czułe i ciepłe” – czyli jednak przyjemne. Chyba, że ktoś jest na już tyle zboczony (psychopatyczny), że nawet czułość i ciepło (tym bardziej przyjaźń) odbiera jako przykrość. To nie jest tak, że rozum tworzy moralność wbrew uczuciom. Bez uczuć rozum nie mógłby w ogóle działać i straciłby orientację w świecie (dowodami liczne zbadane lezje mózgu). Rozum niezależny od uczuć charakteryzuje psychopatów. Dzieci wcale nie są egoistami. Tak się je tylko wychowuje. Psychologia rozwojowa pokazuje, że do 3 roku życia dziecko jest nastawione na współpracę, empatię i dzielenie się. Nie jest egoistą, skoro nie posiada jeszcze świadomości „ego” (św. Augustyn „widział” egoizm nawet u mlecznych braci). Dopiero pod wpływem treningu kulturowego, wdrażania dziecka do kar i nagród, dziecko zaczyna być utylitarne: w wyrachowany sposób dąży do swoich przyjemności (nagród) bo NIE DĄŻYĆ DO PRZYJEMNOŚCI nie może (to tak jakby człowiek świadomie i radośnie dążył do Piekła). To nie tylko współczesna kognitywistyka (np. odkrycie neuronów lustrzanych) ale św. Tomasz z Akwinu dokładnie zanalizował współdziałanie popędów przyjemności i użyteczności. Bez vis concupiscentia nie da się ani uruchomić vis irascibilis ani działać rozumnie. „Człowiek ma dwojaką naturę: rozumną i zmysłową. A ponieważ działanie zmysłowe prowadzi człowieka do czynów rozumnych, dlatego większość ludzi idzie za skłonnościami natury zmysłowej niż za nakazami rozumu, więcej jest bowiem tych, którzy coś zaczynają niż tych, którzy dochodzą do końca. Z tego powodu ludzie popełniają wady i grzechy, ponieważ idą za skłonnościami natury zmysłowej, wbrew rozumnemu porządkowi rzeczy” [ST I-II, 71,2, ad3]. W ujęciu Akwinaty jest to konieczność metafizyczna: inaczej być nie może. Nacisk w ludzkim życiu psychicznym musi spoczywać na przyjemności, która z „natury idzie za rozumem”. Termin altruizm najlepiej pokazuje nonsens przeciwnego poglądu.

  8. Altruizm został wynaleziony razem z dziwaczną nazwą przez francuskiego filozofa A. Comte’a. Nazwa jest dziwaczna, bo składa się ze źródłosłowów zaczerpniętych aż z trzech języków (łaciny, francuskiego i greckiego) – a to co ona oznacza jest zasadniczo różne od autentycznej miłości, którą altruizm miał zastąpić Altruizm jest mianowicie miłością innego człowieka w oderwaniu i dlatego, że jest innym człowiekiem. Jego przedmiotem jest więc nieokreślone indywiduum, które mamy kochać dlatego właśnie, że jest nam obce, różne od nas. Mamy więc do czynienia z odwrotnością autentycznej miłości, którą kochamy zawsze konkretną osobę, a kochamy ją nie dlatego, że jest różna od nas, ale wręcz przeciwnie, dlatego że jest nam bliska i o tyle, o ile ma tożsamości z nami. Sam Comte zdawał sobie prawdopodobnie sprawę z tej różnicy, skoro ukuł dla swojego altruizmu nową nazwę. Utożsamianie tego altruizmu z normalną miłością ludzką jest zabobonem i mało jest widoków równie żałosnych, jak widok duchownych chrześcijańskich głoszących ten zabobon z ambon, mieszających altruizm z miłością chrześcijańską. Aby zrozumieć pochodzenie altruizmu wypada pamiętać, że w altruizmie Comte’a wcale nie chodzi o jednostki ludzkie, ale o tzw. “wielki byt” (grand etre), tj. o ludzkość Altruizm stapia nas z tym “wielkim bytem”, jest więc narzędziem bałwochwalstwa, jakim jest uwielbienie ludzkości. Celem wynalazku było stworzenie doktryny, która by mogła w ramach tego bałwochwalstwa zastąpić chrześcijańską naukę o miłości bliźniego. MIŁOŚĆ. Rzecz dziwna, że miłość, a więc przeżycie, zdawałoby się, wszystkim dostępne i piękne, stała się przedmiotem zabobonów. Aby to zrozumieć, wypada przypomnieć parę zasadniczych cech miłości, wypracowanych w XX wieku przez filozofów (Scheler i inni). Pierwszą taką cechą jest to, że przedmiotem miłości godnej tej nazwy jest zawsze konkretna osoba ludzka, a nie anonimowe indywiduum, i to o tyle, o ile jest nam bliska, o ile ma tożsamości z nami. Inną cechą miłości jest jej wielka złożoność. Z jednej strony odróżniamy (już od czasu dawnych stoików) cztery typy czy rodzaje miłości: miłość rodzinna (storge), przyjaźń (filia), miłość erotyczną (eros) i miłość duchową (agape). Skądinąd, wobec tego, że możemy wyróżnić w człowieku co najmniej trzy poziomy: roślinny, zwierzęcy i duchowy -miłość może występować na każdym z nich. Przy tym pełna miłość obejmuje je wszystkie równocześnie. [IM Bocheński 100 zabobonów]

  9. „…Przyjaźń nie bierze się znikąd. …” – czy Pan Ratnik tak twierdzi? „…Głównym problem Autora jest nieumiejętność integrowania popędu przyjemności. …” – skąd ta pewność? „…Człowiek wytrenowany w przekonaniu, że jego uczucia są złe (zwłaszcza uczucia przyjemne) może tylko przyglądać się w zdziwieniu „podtrzymywaniu tego, co lokalne, pełne realnej konsystencji, czułe i ciepłe” – czyli jednak przyjemne. …” – gdzie była mowa o „złych uczuciach”, gdzie była mowa o „przyglądaniu się ze zdziwieniem” ?

  10. Kluczowe moim zdaniem, są to PRZYMIOTNIKI, jak we frazach: „wybujała uczuciowość CW”, „stale dążenie do przyjemności”. Było tez, pośrednio, o nieumiejetności odraczania przyjemności, ma być fajnie tu i teraz. A więc polemika z „nieumiejetnością integrowania przyjemności”, „uczusia są złe” – jest całkowicie nie na miejscu, nie taka była argumentacja PT Autora.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *