Konserwatyzm bez dam

Zamieszczony na tych łamach tekst mojego autorstwa, stanowiący recenzję książki Krokodyl dla ukochanej Jacka Pulikowskiego zainicjował dyskusję na forach społecznościowych. Przypomnijmy, że była to bardzo krytyczna recenzja książki, której Autor twierdził, że kobieta jest istotą mniej racjonalną i z woli Bożej winna być poddana mężowi, niczym poddani swojemu monarsze.

Generalnie mój tekst spotkał się z bardzo krytycznymi komentarzami ze strony osób związanych z posoborowymi ruchami modernistycznymi o charakterze charyzmatycznym. Jeden z moich znajomych, głęboko zaangażowany w ruch oazowy, tak go skomentował: „prof. Adam Wielomski popełnił publiczną autokastrację tym oto artykułem”. Z kolei jego małżonka, wtórując mu, pełna uwielbienia i poddana swojemu małżonkowi pisała, że „mój mąż jest moim królem”. Podobnych wypowiedzi było więcej, a większość z nich zmierzała ku refleksji, że z woli Bożej kobieta jest poddana mężczyźnie i została dlań stworzona, aby wykonywać prostsze prace domowe i funkcje prokreacyjne. Jak to się określa w środowiskach katolickich, powinna całkowicie „poświęcić” swoje życie, aspiracje i karierę dla męża i dzieci. Wypowiedzi tego typu wcale mnie nie zaskoczyły, gdyż spotykałem się już z nimi wielokrotnie. Zdarzyło mi się już nawet spotkać człowieka, mieniącego się konserwatystą, który twierdził, że „pranie gaci” przez żonę jest istotą „cywilizacji łacińskiej” (sic!).

Czytając tego typu komentarze zauważam występujące w polskim konserwatyzmie po komunizmie zjawisko, które określiłem w tytule tego felietonu jako „konserwatyzm bez dam”. Zapewniam Czytelników, że żaden szanujący się arystokrata – książę, hrabia czy baron – czyli taki stary i tradycyjny konserwatysta archetypiczny (modelowy), nigdy nie powiedziałby, ani nie pomyślałby, że istotą Cywilizacji Łacińskiej jest pranie gaci przez żonę lub oddawane im przez nie para-monarsze hołdy. Każdy z nich znakomicie rozumiał, że konserwatysta szanując swoją żonę szanuje samego siebie. Człowiek pewny swojej własnej wartości i godności nie uważa i nie chce uważać swojej żony za istotę tak nędzną, że nadaje się wyłącznie do prania, prasowania, sprzątania, gotowania i wychowywania dzieci, dostrzegając w niej przede wszystkim człowieka – istotę ludzką, z którą połączył się na zawsze sakramentem małżeńskim, przed Bogiem i w obliczu powagi Kościoła. Do prania, sprzątania i gotowania nie są żony, lecz dziewki folwarczne, którym szacunek nie należy się właśnie dlatego, że zostały stworzone do drugorzędnych i pospolitych prac.

Nie oznacza to, że w świecie konserwatywnym kobiety nie wykonywały prac domowych w biedniejszych domach, gdzie nie było służby. Tak, zdarzało się im także i prać gacie w czasie, gdy mężczyzna był poza domem i zarabiał na utrzymanie rodziny. Problem nie w ówczesnym podziale pracy, lecz w szacunku dla kobiety. Każdy mąż winien widzieć w swojej żonie damę. Jeśli jej nie widzi to nie szanuje nie tylko jej, ale także samego siebie, skoro związał się z byle kim. Ówczesny podział on utrzymuje rodzinę, a ona zajmuje się domem nie wynikał jednakże z żadnego prawa natury, lecz z prostego faktu, że dawniej najważniejszym atutem w pracy była siła fizyczna. Skoro on mógł unieść worek dwa razy cięższy, to i dwa razy tyle mógł zarobić. Z rachunku ekonomicznego wynikał więc podział obowiązków na zarobkowe i domowe. Dziś podział ten zanika, zachowując w jakiejś mierze swój charakter jedynie przy prostych pracach fizycznych. W pracy biurowej, w usługach, tam gdzie pracują maszyny, tam kobiety i mężczyźni mogą swobodnie wymieniać się funkcjami.

Powtórzmy raz jeszcze, istotą małżeństwa jest wzajemny szacunek. Jedną z przesłanek, aby uznać małżeństwo za konserwatywne jest odpowiedni, pełen szacunku stosunek jego do niej. I niestety, w kręgach samo-postrzegających się jako konserwatywne i katolickie mamy z tym w Polsce poważny problem. Pod pretekstem obrony modelu „rodziny konserwatywnej” kobiety są poniewierane i zmuszane siłą psychiczną, a czasem i fizyczną, do wykonywania wszystkich prac domowych. Mężczyźni-konserwatyści zarabiają na dom, traktując swoją żonę jako coś w rodzaju służącej i kucharki, której nie trzeba płacić i która nie może iść na zwolnienie chorobowe. One zostają w domu, gdy oni idą „robić politykę”, gdyż – jak mawia jeden z moich dawnych kolegów – „kobiety mają zbyt piękne główki” (aby zrozumieć męskie sprawy). Nazwijmy sprawy po imieniu: tenże mój kolega uważał po prostu, że są to główki nie tyle piękne, co puste w środku. Czy ktoś taki będzie traktował swoją żonę jak damę?

Dominujący w środowisku konserwatywnym stosunek do kobiet napawa mnie smutkiem. Ideałem tutaj dominującym jest „cicha i potulna”, „poświęcająca się”, „naśladująca w pokorze Maryję” i „niosąca swój krzyż”, czyli kobieta stanowiąca wyłącznie dodatek do swojego męża i postrzegająca go jako „króla”. Niestety, bardzo mi przykro, ale to nie jest konserwatywny stosunek do kobiet, jaki cechował arystokratycznych ojców konserwatyzmu. Nazwę sprawę brutalnie i zupełnie wprost: to jest stosunek do kobiet charakterystyczny nie dla „arystokracji ducha”, lecz dla wiejskich parobków lub dla chłopów pańszczyźnianych.

Pańszczyźnianego chłopa i parobka cechowała frustracja. Był na samym dnie hierarchii społecznej, poniewierany i obijany przez panów i karbowych. W tej sytuacji mógł swoje frustracje wyżyć jedynie na żonie – jedynej istocie, obok psa i kota, która była słabsza od niego. Jak parobek dostał po buzi od pana, to oddał z nawiązką żonie i od razu czuł się lepiej. On pracował w poniżeniu na pańskim, ale potem przychodził do domu i sycił się widokiem żony przynoszącej i zakładającej mu kapcie, podającej zupkę, etc. Obraz ten przetrwał w świadomości wielu katolików-konserwatystów, stając się wzorcem dla „rodziny konserwatywnej” typu „tradycyjnego”.

Czy to jest konserwatyzm? Tak, o ile wzorcem konserwatystów są dla nas parobkowie i pańszczyźniani chłopi…

Adam Wielomski

Click to rate this post!
[Total: 1 Average: 5]
Facebook

0 thoughts on “Konserwatyzm bez dam”

  1. Przypomniał mi Pan Profesor tym tekstem, że miałem w wolnej chwili napisać tekst na ten temat. Niestety ciężko mi o znalezienie takowej, ale pozwolę sobie na krótki komentarz. 1. „Ówczesny podział on utrzymuje rodzinę, a ona zajmuje się domem nie wynikał jednakże z żadnego prawa natury, lecz z prostego faktu, że dawniej najważniejszym atutem w pracy była siła fizyczna” – nieprawda. Ten podział właśnie wynika z prawa natury i jest związany z wychowywaniem dzieci. Szczególnie na wsi, gdzie kobiety do tej pory pracują w polu i aż tak nie ustępują mężczyznom. Z doświadczenia wiem, że kobieta zwyczajne jest w wychowywaniu dziecka o niebo lepsza i choćbym stawał na głowie, moja żona bez trudu znajdzie rozwiązanie każdej problematycznej sytuacji dziecka szybciej, niż ja. Tak też miała moja matka i moje obie babcie. Nie wiem, czy Pan Profesor posiada dzieci, ale jeśli tak, to zapewne zgodzi się Pan ze mną, że Pana małżonce lepiej idą kwestie związane z codzienną opieką i wychowaniem. Jeśli nie, sam zapewne Pan doświadczy tego na własnej skórze, co jest bardzo przyjemnym doświadczeniem. 🙂 2. „istotą małżeństwa jest wzajemny szacunek” – jest bardzo ważny i powiedziałbym, że konieczny, natomiast nie jest istotą małżeństwa w chrześcijańskim ujęciu. 3. Odnośnie opisu pańszczyźnianego chłopa – miałem szczęście prowadzić długie rozmowy ze swoją ś.p. babcią i ś.p. prababcią, które były doświadczonymi i bardzo mądrymi kobietami, pochodzącymi ze wsi. To, o czym Pan Profesor pisze, było nazywane po imieniu, czyli chamstwem i ani kobiety, ani mężczyźni nie uważali tego za normę. Mówię tu również o relacjach matek i babć moich babć, czyli o opiniach z XIX wieku – pokolenie moich babć było bardzo mocno przywiązane do wzorców wyniesionych z domu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *