Kryzys Unii i polska prawica

Referendum w sprawie przystąpienia Polski do UE odbyło się 7 i 8 czerwca 2003 roku. Ponad 77 proc. biorących w nim udział powiedziało tak, ale sporo, bo ponad 22 proc. – nie. Brałem udział w kampanii referendalnej i dobrze pamiętam tamtą atmosferę i argumenty obu stron. Przeciwnicy wejścia Polski do UE (wówczas de facto tylko LPR, PiS był za) – mówili, że wejście do UE jest związane z realną utratą suwerenności, co będzie związane z narzucaniem Polsce tzw. prawa unijnego. Natomiast wejście do strefy euro przypieczętuje ten proces. Ponadto zawracaliśmy uwagę, że euro to pieniądz polityczny, a jego narzucenie państwom UE jest podyktowane prawie wyłącznie względami ideologicznymi i ma wymusić powstanie jednego organizmu, który nazywaliśmy superpaństwem. Argumentowaliśmy, że wprowadzenie euro będzie się wiązać z faktyczną likwidacją Narodowego Banku Polskiego, który stanie się filią europejskiego banku centralnego we Frankfurcie. Prymat polityki nad ekonomią musi w konsekwencji doprowadzić do krachu, bo pieniądz powinien odzwierciedlać stan danej gospodarki, a suwerenne państwa powinny mieć wpływ na własną gospodarkę poprzez własną walutę. 

Ileż było wtedy szyderstw. Obóz sprzeciwu określano mianem ciemnogrodu, niekompetencji i ignorancji. Nad argumentami nie dyskutowano – za to bardzo łatwo obiecywano wszystko. Przy zmasowanej, tendencyjnej i prymitywnej propagandzie zwolennicy „tak” wygrali. Klamka zapadła. Trzeba było ten werdykt przyjąć do wiadomości i przystosować się do nowej sytuacji. Nikt nie spodziewał się jednak, że minie ledwie 7 lat od wejścia Polski do UE i prawie wszystkie „przepowiednie” naszego ówczesnego obozu sprawdzą się, ba – rzeczywistość będzie jeszcze gorsza niż sądziliśmy. Dzisiaj jedynym naszym atutem jest to, że nie jesteśmy w strefie euro i mamy jakieś pole manewru.

Być może w tamtym okresie nie było szans na wygranie referendum, bo decydowały względy nie merytoryczne, tylko tzw. konieczność dziejowa. W naszym obszarze geograficznym praktycznie wszystkie państwa weszły do UE, i to przy raczej entuzjastycznym poparciu społeczeństw. Polska nie miała możliwości wyboru między dwoma równoległymi organizacjami czy modelami integracji. Nie byliśmy też Szwajcarią czy Norwegią, żeby sobie na to pozwolić. Ale jedno jest dzisiaj pewne – ta gra nie jest jeszcze skończona, bo okazało się, że tzw. eurosceptycy mieli w wielu punktach rację. Problem w tym, że stojąca na czele obozu eurosceptycznego LPR została unicestwiona (w dużej mierze z własnej winy). Gdyby udało jej się przetrwać, zachować wpływy i realizować mądrą politykę – byłaby teraz bardzo potrzebna i doczekałaby lepszych czasów. Taka siła, nie ulegająca miazmatom, groteskowej rusofobii, mesjanistycznym fanaberiom, czy smoleńskim mitom – miałaby wielkie szanse. Musiałaby ewoluować w kierunku bardziej umiarkowanym, tak jak Fidesz Orbana, czy jak kto woli w kierunku wczesnej tradycji Narodowej Demokracji. Tak się nie stało.

I co się dzieje – czy np. PiS podnosi te kwestie, kluczowe dla przyszłości Polski, pytania o naszą obecność w UE, o model dalszej integracji? Nie, bo lider tej partii ma już tylko jeden cel – zemstę na wyimaginowanym wrogu za „zbrodnie”, których nie było. I to jest temat do rozmyślań, do analizy, a nie zajmowanie się od lat tematami zastępczymi, które formacja Jarosława Kaczyńskiego skutecznie narzuciła tradycyjnemu i narodowemu elektoratowi. Tematy te są kompletnie dla przyszłości Polski nieprzydatne, wręcz szkodliwe, bo w sposób skuteczny odwracają uwagę patriotycznej opinii od spraw kluczowych. Więcej, uważam, że nie jest to rezultatem przypadku, lecz celowej gry, jaka miała miejsce na początku XXI wieku. Chodziło o eliminację sił politycznych nawiązujących do tradycji narodowej. I ten plan się udał. Dlatego teraz, kiedy nadchodzi koniunktura – nie ma na scenie politycznej ugrupowania, które byłoby w stanie ją wykorzystać.

Jan Engelgard

aw

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *