Kuleczka w matrioszce

To szczególnie symboliczne, że właśnie Gagauzi, mały lud zamieszkujący obszar wielkości dwóch powiatów – zapoczątkowali proces, który w dłuższej perspektywie może zmienić geopolityczne oblicze Eurazji. Znaczenie referendum gagauskiego jest bowiem większe, niż tylko potwierdzenie prawa Autonomii Gagauskiej do ogłoszenia niepodległości, czy podniesienie społecznego poparcia dla integracji ekonomicznej w ramach Unii Celnej, nie zaś Europejskiej. Gagauzi (i inni uczestnicy głosowania – Mołdawianie, Polacy, Bułgarzy) podejmowali bowiem decyzję znaczącą dla przyszłości całej Mołdawii, a co za tym idzie także dla dynamiki dalszego rozwoju UE z jednej, a UC z drugiej strony.

Nieprzypadkowo poparcie dla samej idei referendum, w którym, jak wielokrotnie opisywaliśmy, konsultowano prawo do ogłoszenia niepodległości przez Autonomię (które to prawo gwarantowały kompromisowe zapisy konstytucji mołdawskiej oraz lokalnej ustawy zasadniczej), a także pytano o stosunek do UE i UC – wyrażały nie tylko środowiska gagauskie (w tym nawet te wywodzące się z rządzącej w Mołdawii Partii Demokratycznej – prounijnej i w znacznej części prorumuńskiej), ale także np. władze i siły polityczne z regionów dalekich secesjonistycznemu południu kraju, jak choćby położone na północy Bielce. Mołdawia jest bowiem krajem żyjącym w swoistej schizofrenii – na ulicach słyszy się niemal wyłącznie język rosyjski, ale niemal wszystkie napisy, szyldy i reklamy – są po rumuńsku (mołdawsku). Podobnie rzecz się ma ze świadomością polityczną obywateli. W Polsce Mołdawian uważa się często, a mylnie, za siłą oddzielonych od macierzy Rumunów, podczas gdy miejscowa tożsamość niekoniecznie narodowa, ale państwowa jest już względnie zakorzeniona, wyrażając się obawami przed rozbiorami – podziałem między Rumunię, a Rosję i Ukrainę, kończącym dzieje niepodległej Mołdawii. Integracyjne wypowiedzi prezydenta Rumunii Trajana Basescu nie są więc krytykowane wyłącznie przez mniejszości etniczne, czy miejscowych Rosjan – ale także przez tych Mołdawian, którzy z różnych powodów czują się związani z własną odrębną państwowością.

Polityczną emanacją tych suwerennonistów – jest rzecz jasna Partia Komunistów Mołdawii. Z nieskrywaną życzliwością patrzy ona na gagauskie referendum bynajmniej nie przez sympatię dla rozpadu państwa – ale właśnie dlatego, by go powstrzymać i uniknąć. Komuniści (co jest nazwą sytuacyjną, mowa bowiem o formacji nader konserwatywnej obyczajowo, deklarującej silne związki z prawosławiem itd.) cieszą się ze zwycięstwa zwolenników niepodległości Gagauzji i Unii Celnej nad eurofilami dlatego, że widzą w nim szansę przesilenia politycznego na skalę ogólnomołdawską. Może się więc okazać, że głosując niemal 100-procentowo za opuszczeniem Mołdawii – Gagauzi uratują jej istnienie. To zresztą tłumaczy bardzo wysoką, przeszło 70-procentową frekwencję w głosowaniu – świadomość jego znaczenia mieli bowiem niemal wszyscy mieszkańcy kraju.

Nie koniec jednak na tym. Na poletku mołdawskim w nie mniejszym zakresie, niż na sąsiedniej Ukrainie, toczy się ostateczna rozgrywka między UE a UC, mająca przynieść odpowiedź na pytanie która z tych dwóch organizacji odnotuje dalszy wzrost, a która zacznie się cofać, osiągnąwszy apogeum, a następnie schyłek znaczenia. Mołdawia miała obok Gruzji stać się jednym z ostatnich nabytków Brukseli, na razie w formie umowy stowarzyszeniowej lub wchłonięcia przez Rumunię. Kiszyniów bardzo dbał o pozycję prymusa integracji, wykorzystując skupienie uwagi międzynarodowej na Ukrainie i uśpienie Rosji spowodowane show olimpijskim w Soczi (warto nadmienić, że po drugiej stronie obszaru czarnomorskiego podobnego testu próbował Azerbejdżan, pozwalając sobie na szereg naruszeń nieuznawanej granicy z Górskim Karabachem i agresywne wypowiedzi przywódców w odniesieniu do Ormian).

Kryzys polityczny, do jakiego doprowadziła w Mołdawii proeuropejska polityka demokratów i gambit gagauski, stawiający władze w Kiszyniowie pod ścianą – albo zmiana wektorów, albo rozpad państwa – hamuje proces rozszerzania UE nie mniej, niż decyzje Wiktora Janukowycza na Ukrainie. Bruksela i jej wschodnioeuropejscy zwolennicy łapią zadyszkę, a całemu projektowi zaczyna grozić kolaps. Co ciekawe, dzieje się to praktycznie bez aktywnego zaangażowania samej Rosji, wygrywającej tę rundę niemal bez żadnego własnego wysiłku. Ta bierność Moskwy może zresztą niepokoić niektórych zwolenników wariantu eurazjatyckiego, jednak na tym etapie nie stanowi większego utrudnienia. Kreml nie daje bowiem broni do ręki swym wrogom, którzy chętnie oskarżyliby prezydenta Władymira Putina o „ingerencję w wewnętrzne sprawy innych państw, stymulowanie nowej zimnej wojny i neo-imperializm”. Tymczasem polityka Federacji wobec integracji europejskiej kontrowanej skuteczniej przez eurazjatycką – jest przezroczysta, co może równie dobrze oznaczać, że odbywa się w całości jawnie, jak i że nie widać jej faktycznych motywów i instrumentów.

Gagauzi wygrali swoje referendum dla siebie, dla Mołdawii, dla Rosji (której mentalną częścią się czują) i dla całej Eurazji. Są więc jak ta malutka kulka, ukryta w najmniejszej matrioszce. Zapoczątkowany przez ten 160-tysięczny lud proces może odmienić oblicze geopolityczne świata w tym sensie, że zakończy niepowstrzymywaną niemal ekspansję struktur zachodnich, a zapoczątkuje rozszerzanie i nasycanie treścią Unii Celnej i Euroazjatyckiej Wspólnoty Gospodarczej. Te jednak, jeśli chcą faktycznie okazać się zwycięzcami – muszą jeszcze ostatecznie ustalić czym są. Czy tylko alternatywną wobec UE formą kooperacji gospodarczej i politycznej zainteresowanych państw, czy także zintegrowanym blokiem geopolitycznym, zorientowanym już wprost i jawnie jako opozycyjny wobec bloku atlantyckiego.

Niezależnie od przyjętej opcji rozwoju – z punktu widzenia Polski wyższość projektu eurazjatyckiego nad europejskim i atlantyckim sprowadza się do kwestii fundamentalnych, jak choćby poszanowanie suwerenności podmiotów gwarantowane w ramach Eurazji, a likwidowane przez UE, czy nienarzucanie składowym zunifikowanego wzorca ideologicznego, kulturalnego i obyczajowego przez oś Mińsk-Moskwa-Astana. Jest też rzeczą jasną, że wybór eurazjatycki jest nie tylko jedyną skuteczną alternatywą dla niebezpieczeństwa pozostawania w zależności od schyłkowej Brukseli. Aby alternatywa ta była pełna konieczne jest bowiem także przeorientowanie naszej polityki bezpieczeństwa. Nasza przynależność do NATO okazała się (i okazać musiała) całkowitą pomyłką i nieporozumieniem. Pakt, przedstawiany jako ostoja naszego bezpieczeństwa – stał się przyczyną licznych niebezpieczeństw, jakie na siebie ściągnęliśmy, uczestnicząc w amerykańskich operacjach hegemonicznych na całym świecie. Zamiast uzyskać wzmocnienia naszego potencjału obronnego i siły zbrojnej – pod płaszczykiem NATO zlikwidowaliśmy własną armię i zdezintegrowaliśmy przemysł zbrojeniowy. Słowem – uzyskaliśmy cele dokładnie przeciwne niż te, które prezentowano przy wcielaniu Polski do Paktu. Z obecnej perspektywy każe to wrócić do koncepcji budowy takiej platformy geopolitycznej, dzięki której te niekorzystne tendencje zostałyby odwrócone – np. na bazie Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym .

Takie są dalekosiężne, strategiczne wnioski z małego pozornie zdarzenia, na europejskiej podkarpackiej prowincji. Dlatego też z dużym zadowoleniem i satysfakcją przyjmuję fakt, że międzynarodowa misja obserwacyjna Europejskiego Centrum Analiz Geopolitycznych, potwierdzająca prawidłowość zastosowanych mechanizmów referendalnych – mogła w tym wydarzeniu uczestniczyć. Teraz czas na dalsze montowanie eurazjatyckiej matrioszki. Gagauzka kuleczka jest już na swoim miejscu jako pierwsza.

Konrad Rękas

Zapraszam też na Geopolityka.org

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Kuleczka w matrioszce”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *