Manowce subiektywnego idealizmu. Rzecz o emo-prawicy

Jakiś czas temu, w jednej ze swoich wypowiedzi eseistycznych, za prof. Aleksandrem Duginem poczyniłem rozróżnienie na idealizm obiektywny i idealizm subiektywny, ten drugi sytuując poza rodziną ruchów i nurtów myśli politycznej zwracających się ku temu, co Obiektywne. Idąc za tą myślą, odmówiłem pozytywnego znaczenia idealizmowi subiektywnemu, zarazem zaś  przypisałem dodatnią rolę obiektywnemu materializmowi. Intuicyjnie, takie postawienie sprawy budzi w nas sprzeciw. Przecież idealizm kojarzy nam się z czymś szlachetnym, wzniosłym, bezinteresownym, podczas gdy materializm wiąże nas z przyziemnymi i bardziej prozaicznymi poziomami rzeczywistości. Stawianie jakkolwiek pojętego materializmu przed jakkolwiek pojętym idealizmem, byłoby uznaniem pierwszeństwa materii przed duchem, tak więc byłoby twierdzeniem, że to, co stoi w ontologicznym porządku wyżej, w rzeczywistości stoi niżej. Tylko jednak pozornie, co postaram się poniżej wykazać. Zanim jednak do tego przejdę, potrzebne będzie pewne doprecyzowanie definicyjne.

Tak więc stronnicy Obiektywnego, to nie po prostu ludzie żywiący jakieś poglądy. W jednej z dyskusji internetowych, zetknąłem się z opinią, jakoby człowiekowi Prawicy bliższe były ruchy i nurty subiektywizujące, gdyż w zderzeniu z integralnym ideowo antychrześcijańskim komunizmem, powodują na jego monolicie pęknięcia, wreszcie zaś rozprężają go i rozpuszczają, co skutkuje ostatecznie jego rozpadem. Autor tej opinii przywołał przykład postępującej dekomunizacji Polski, gdy od bierutowskiego stalinizmu, poprzez gomułkowski narodowy komunizm, gierkowski technokratyzm i konsumpcjonizm, aż po komisaryczną dyktaturę Jaruzelskiego, integralność ideowa polskiego ruchu komunistycznego była coraz mniejsza, co poszerzało przestrzeń swobody między innymi dla Kościoła katolickiego. Rozumowaniu takiemu nie sposób odmówić logiki, punktem wyjścia jest dla niego jednak niezrozumienie terminów, do których się odnosi.

W wywodzie moim, Obiektywnym nazwałem wszystko to, co odnosi się do jakości wobec człowieka transcendentnych, których źródło leży poza nim samym. Może być to Bóg, Kosmos, Historia, ewolucja Ducha Globowego, darwinowski mechanizm doboru naturalnego, dążenie systemów do homeostazy, a nawet prawa ekonomii czy socjologii. Teorie i zbudowane na nich doktryny, w roli swojego paradygmatu przyjmujące którąś z wymienionych lub podobnych kategorii, którym nadają rangę obiektywnego, tak więc nieuwarunkowanego, niezależnego od człowieka Absolutu, klasyfikuję jako obiektywny idealizm lub obiektywny materializm, w zależności od tego, czy uznają one samoistne istnienie świata idei. Nie przeczę przy tym, że zwolennicy nurtów subiektywizujących mogą swoje przekonania żywić całkowicie szczerze i bezinteresownie, a także być ich zapalonymi zelotami.

Wracając tymczasem do wzmiankowanej dyskusji i zarazem zniżając się na chwilę do mniej nas tu na ogół interesującego poziomu politycznej „bieżączki”, jest całkowicie niekonsekwentną postawa tych wszystkich katolickich konserwatystów, którzy równocześnie popierają umocowany w subiektywizmie antykomunizm (i „anty-postkomunizm”), oraz ciepło wyrażają się o słowach Leszka Millera atakującego Ruch Palikota. Palikot jest przecież kwintesencją tego wszystkiego, co przypisałem stronnikom „społeczeństwa otwartego”: jest ekonomicznym liberałem, zwolennikiem „wolnego rynku” (w przeciwieństwie jednak do pryszczatych internetowych libertarian wie – zarówno od strony teoretycznej, jak i praktycznej – czym rzeczywiście jest gospodarka rynkowa), podobnie jak liberałem politycznym, społecznym i kulturowym. Kolejne wypowiedzi Janusza Palikota i pozostałych posłów z jego partii, jednoznacznie wskazują na subiektywistyczny charakter paradygmatu, z jakiego wyprowadzają swoją ideologię i program polityczny. To człowiek, jego subiektywnie wyobrażane i identyfikowane potrzeby, samopoczucie, dobrostan, satysfakcja, popędy, emocje, uczucia, świadomość, upodobania i preferencje są dla Palikota źródłem wartości i wywodzonych z nich celów politycznych. To, czy szczerze wierzy on w podnoszone przez siebie hasła, nie ma dla proponowanej przeze mnie perspektywy żadnego znaczenia. Gdyby on, lub jakikolwiek inny zwolennik tego rodzaju poglądów, był choćby najbardziej fanatycznym ich zwolennikiem, nie czyni to z niego bynajmniej stronnika tego, co Obiektywne. Antykomunistyczni przeciwnicy sojuszu ekstremów powinni zaś, na poziomie parlamentarnym, popierać dziś Palikota przeciwko postkomunistycznemu SLD. Ileż to bowiem razy słyszeliśmy wyrzekania, nawet prawicowo usposobionych antykomunistów, jak ogromnie szkodliwą deformacją polskiej sceny politycznej miałoby być, że miejsce „prawdziwej, jak w krajach zachodnich, socjaldemokratycznej lewicy” zajmuje u nas „cyniczne, bezideowe, postkomunistyczne” SLD! Oto zatem pojawił się „nieskompromitowany” związkami z „komuną” Ruch Palikota, wyjąwszy częściowo personalia, niemal zupełnie wykorzeniony z polskiego postkomunizmu, próbujący (na szczęście, póki co bez większego powodzenia) zaszczepić na polskim gruncie idee zachodniej lewicy, mający realną szansę zastąpienia postkomunistycznego SLD w roli głównej siły lewicowej. Czemu zatem antykomuniści nie przyłączą się do Palikota i wraz z nim nie atakują SLD za „anachroniczność”, „mizoginię”, „homofobię”, „patriarchalizm”, „postkomunizm”, „autorytaryzm” i „populizm”? Przecież Palikot stwarza rzeczywistą szansę wykończenia postkomunizmu i bezideowej, cynicznej oligarchii SLD. Prawdziwy antykomunista powinien więc mu kibicować, zamiast cieszyć się ze słów Leszka Millera nazywającego posłów Palikota „zaćpaną hołotą”. Dostrzegamy tu wśród antykomunistów i „anty-postkomunistów” głęboką niekonsekwencję, jak podejrzewam – spowodowaną ich doktrynerskim lub motywowanym czysto emocjonalnie stosunkiem do komunizmu i postkomunizmu.

Nie jednak krytykę „antykomunizmu” (piszę w cudzysłowie, bo wobec braku dziś rzeczywistego komunizmu, nie może istnieć dziś też prawdziwy antykomunizm, pojęty jako polityczna praktyka i jako realizowana postawa) obrałem za cel tego felietonu, podobnie jak nie jest nim zawoalowane poparcie dla Leszka Millera i SLD z pozycji zwolennika „społeczeństwa zamkniętego” – SLD jako partia demoliberalna, opowiadająca się za zachodnim wzorcem kulturowym i zachodnią orientacją geopolityczną (przypomnijmy tu, że to właśnie rząd SLD podjął decyzję o wysłaniu polskich żołnierzy do Afganistanu i Iraku, oraz o utworzeniu w Polsce katowni CIA), niekwestionująca założeń ideologicznych fundujących polityczną i ekonomiczną tożsamość ustrojową Polski, jest – podobnie jak wszystkie pozostałe ugrupowania parlamentarnej prawicy i lewicy, oraz pozaparlamentarne grupki demoliberalne – praktycznym stronnikiem i rzecznikiem „społeczeństwa otwartego”, w stopniu mniej czy bardziej konsekwentnym, mniej lub bardziej szczerze i świadomie, wychodzącym też z pozycji indywidualistycznego subiektywizmu.

Zwrócić uwagę chciałem na inny problem, mianowicie stosunek Prawicy do subiektywnego idealizmu. Jako jego przedstawicieli widzimy tu tych wszystkich autorów, dla których punktem odniesienia przy formułowaniu swojego światopoglądu – właśnie nie tożsamości ideowej, ale światopoglądu – są ich indywidualna jaźń, wyobraźnia, mentalność, nastrój, intelektualna i emocjonalna dojrzałość, niekiedy nawet wiek, pozycja zawodowa czy status matrymonialny. Autorzy i osoby takie, będąc w określonym nastroju, wobec określonej gry uczuć bądź hormonów, w określonym wieku („nie ufaj nikomu po trzydziestce!”) i w nieokrzepłej jeszcze sytuacji życiowej, zostają niekiedy autorami bardzo płomiennych, pełnych pasji, romantycznych odezw lub manifestów. Atakują wtedy filisterstwo i mieszczańską ciasnotę umysłową, fascynuje ich siła, patos, heroizm, kontestacja na płaszczyźnie kultury, muzyki, nawet stylu życia (tanie wina!). Mogą współredagować nonkonformistyczne kwartalniki metapolityczne, pioniersko otwierające się na takie nurty jak niemiecka rewolucja konserwatywna, neo-eurazjatyzm, prawosławny mistycyzm, czy nawet faszystowski „duch i styl”. Mogą pisać eseje o „okultystycznych źródłach nazizmu” i zjadliwe filipiki przeciw „Gazecie Wyborczej”. Innym razem są autorami manifestów europejskiego imperializmu, konserwatywnego rewolucjonizmu, propagatorami myślenia geopolitycznego. Kiedy indziej zostają pierwszymi na polskim gruncie popularyzatorami tradycjonalizmu integralnego, tłumaczącymi i na łamach wydawanych przez siebie zinów przybliżającymi polskiemu czytelnikowi myśl Juliusza Evoli i zachodnioeuropejskie ruchy narodowo-rewolucyjne. W jeszcze innych przypadkach, czytamy spisane ich piórem pochwały „konserwatyzmu jako stylu”, krytykę libertariańskich przeciwników monumentalizmu form („burzycieli pomników”), lub też wywody na temat zalet alternatywnych projektów muzycznych i chodzenia po opuszczonych fabrykach.

Wypowiedzi takie – różniące się oczywiście poziomem merytorycznym i znaczeniem – wywarły bez wątpienia niemały wpływ na Prawicę, a nawet na szerzej pojętą prawicę – tą niekiedy dziś już demoliberalną, systemową, nie roszczącą sobie pretensji do ideowej integralności. Wywarły taki wpływ i dostarczyły wręcz niekiedy inspiracji, gdyż ich autorzy mieli niepospolity talent literacki, posługiwali się zazwyczaj dość plastycznym językiem, ponadto byli prekursorami bliskich dziś Prawicy (szczególnie „skrajnej lewicy Prawicy”) tradycji ideowych. Dziś jednak ich drogi z Prawicą na ogół się rozeszły. W zderzeniu z materią życia ich światopogląd rozpadł się, lub niezasilany państwowymi dotacjami i nieoświetlany światłem telewizyjnych kamer zwiądł i usechł jak zaniedbany kwiat w doniczce. Niektórzy z nich stali się bohaterami polityczno-towarzyskich skandali, dopuszczając się cudzołóstwa a następnie rozwodu, po czym pisać zaczęli w dekadenckim duchu „liberalizmu zmęczenia”, by wreszcie skończyć jako autorzy beztreściwej, wypełnionej postmodernistycznym bełkotem publicystyki, zamieszczanej na lewackich portalach dla ćweierćinteligentów. O innych, przeciwnie – słuch zaginął, a środowiskowa plotka niesie, że zapisali się do PO, wcześniej każąc spalić rękopisy swojej pracy doktorskiej i artykułów poświęconych Prawicy, oraz podejmując starania dla usunięcia z internetu śladów swojej dawnej działalności. Jeszcze inni, publicystycznie dogorywali jako „postkonserwatywni nominaliści” lub „prawicowi egzystencjaliści”, kończąc wreszcie jako „wtórni konwertyci” tzw. „austriackiej szkoły ekonomicznej” i „manarchizmu”.

Wszystkie przywołane powyżej przykłady znaczy uderzające wręcz podobieństwo biografii polityczno-światopoglądowych (specjalnie, z powodów o których za chwilę,  nie piszę „polityczno-ideowych”). Naszym zdaniem, nie jest to dziełem zbiegu okoliczności. Poza mającą podobny charakter dekompozycją ich światopoglądu, przypadki owe łączy bowiem jeszcze jedna, wspólna przywołanym (niebezpośrednio – nie interesuje nas tu analiza życiorysów konkretnych postaci, ale identyfikacja ilustrowanej ich przykładami ogólnej kategorii) osobom cecha: subiektywny idealizm.

Pierwszy z bohaterów naszego felietonu, już na początku swojej kariery publicystycznej określał się jako „neokantysta”. Filozofia Kanta ma zaś charakter równocześnie idealistyczny i subiektywistyczny. Treścią imperatywu kategorycznego, stanowiącego oś kantowskiej etyki, jest nieczynienie innym tego, co dany podmiot, w myśl swoich subiektywnych kategorii, uznaje za niemiłe sobie samemu. Źródłem prawa moralnego był dla „Samotnika z Królewca” sam podmiot („niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie”), jego filozofia ma zatem charakter idealistyczno-subiektywistyczny. Pozostali przywołani tu publicyści w różnym nasileniu wykazywali skłonności egzystencjalistyczne, nasycając swoje teksty aluzjami biograficznymi, wiele miejsca poświęcając opisom własnego dojrzewania duchowego, opisując kolejne przemiany swojego światopoglądu, redagując pisma internetowe wypełnione ich osobistymi impresjami i będące wyrazem ich osobistych fascynacji i stanu ich świadomości w danym okresie ich życia, pisząc opowiadania, których bohaterowie byli alegorycznym ujęciem samych autorów lub różnych aspektów ich osobowości (w tym ostatnim przypadku było to dość zabawne, szczególnie gdy postać z danego opowiadania wyrażać miała egzystencjalny dramat niezrozumianego, osamotnionego w swym geniuszu prawicowego wrażliwca – miotającego się „pomiędzy heroizmem, a nihilizmem”, wciągniętego w obłędny „taniec Maldorora i Anarchy”).

Widzimy zatem tutaj niewątpliwy idealizm, odrzucenie interesowności, małostkowości, ekonomizmu, materializmu i oportunizmu. Widzimy nonkonformistyczny bunt przeciwko szarości, bylejakości świata mieszczańskiego; przeciwko mieszczańskim (pseudo)„autorytetom” promowanym przez redakcję dziennika mającą swą siedzibę przy ulicy Czerskiej, za którymi bezmyślnie, jak stado baranów, podąża mieszczańska „warszafka” i mieszczański „salon”; przeciwko stadnym odruchom mieszczaństwa i mieszczańskiej prawicy, niezdolnych do zrozumienia ezoterycznej filozofii tradycjonalizmu integralnego i elitarystycznej doktryny rewolucji konserwatywnej; przeciwko mieszczańskiemu snobizmowi, wobec którego przewrotnie propaguje się picie najtańszych i najpodlejszych trunków „z najniższej półki” („by wypiąć się na burżuazję”); przeciwko mieszczańskiemu mydlarstwu i mieszczańskim konwenansom estetycznym, w myśl których ograniczone łyki odmawiają miana „prawdziwej sztuki” wszelkiej sztuce nieakademickiej.

Bunt ów nie płynie jednak najprawdopodobniej z rzetelnego przyjrzenia się ideom, będącym przedmiotem fascynacji. Kwartalnik „Fronda”, w pierwszych latach swojego istnienia, publikował przecież teksty o estetyce faszystowskiej i wywiady z Gejdarem Dżemalem nie z powodu dostrzeżenia w nich cennych i wartościowych treści, ale jako formę prowokacji, czy też zwrócenia uwagi na to, co dziwaczne, niszowe, marginalne. Nie mieliśmy tu do czynienia z podejmowaniem myśli, w której jej propagator doszukiwałby się pewnej prawdy o świecie, ale raczej z kolejną odsłoną publicystycznej błazenady uprawianej przez redakcję pisma „bruLion”, którego skądinąd „Fronda” była następcą i poniekąd kontynuacją. Jeden z pierwszych propagatorów tradycjonalizmu integralnego na gruncie polskim, przyznawał w wywiadzie dla tejże „Frondy”, że w kierunku przez siebie obranym zwrócił się ze względu na wewnętrzne umiłowanie mocy, patosu, siły, monumentalizmu, dyscypliny, których najpełniejsze wcielenie znalazł w pismach barona Evoli. Słuchana muzyka, aktualny nastrój lub krąg towarzyski decydował o skierowaniu swej uwagi ku Miszimie, Evoli, Jüngerowi, Guénonowi. Ludzie tej kategorii – subiektywni idealiści, gdy dorastają i mija im zainteresowanie tym, co dziwaczne i niecodzienne, odchodzą na ogół od dawnych światopoglądów. Światopoglądy te są bowiem umocowane nie na „twardej” strukturze obiektywnie istniejącego świata idei, ale na „miękkiej” i płynnej strukturze ich indywidualnych jaźni. Stąd zupełnie przypadkowe czynniki życiowe, wejście w odmienny krąg towarzyski lub nawet zmieniający się z wiekiem temperament, mogą spowodować w ich przypadku fundamentalne przeistoczenia światopoglądu. Światopoglądu, którego ze względu na jego względność i subiektywnie uwarunkowany charakter, a także brak znaczącego związku z rzeczywistością idei, nie sposób nazwać „tożsamością ideową”; nie jest to tożsamość, ale raczej sposób patrzenia na świat z określonej perspektywy. Ze względu na wynikanie w niej stosunku do świata z prywatnych uczuć i emocji podmiotu, postawę taką można by zatem nazwać „emo-prawicową”.

Co emo-prawicy przeciwstawia idealizm obiektywny? Odwołanie się nie do własnych nastrojów, temperamentu, emocji, mentalności, ale do obiektywnie istniejącego świata idei. Idealizm obiektywny świat ten stara się poznać i zrozumieć. Wiedzy i narzędzi poznawczych dostarczają Guénon, Evola, Jünger, Platon, Dugin tak więc autorzy czytywani również przez emo-prawicę. Obiektywnego idealisty nie interesują oni jednak dlatego, a w każdym razie nie przede wszystkim dlatego, że któryś z nich był masonem, ktoś inny się narkotyzował, jeszcze inny popełnił samobójstwo, kolejny parał się magią etc. Wszystkie te fakty idealista obiektywny odczytuje nie po prostu jako „fajne i dziwaczne”, ale jako odsyłające do pewnej wiedzy o świecie, do której dany autor lub postać historyczna starała się znaleźć mniej lub bardziej trafną drogę. Obiektywnego idealisty nie interesuje dawanie upustu swoim fascynacjom marginalnymi lub niecodziennymi zjawiskami w świecie dla samej ich marginalności i dziwaczności, ale dotarcie do Prawdy o tym świecie. Dlatego w przypadku obiektywnego idealisty mówić już możemy nie o światopoglądzie, ale o tożsamości ideowej – odwołującej się do kategorii realnych, nieuwarunkowanych, obiektywnych. Obiektywny idealista nie zmieni owej tożsamości pod wpływem tego, że się ożeni, znajdzie sobie stałą pracę, skończy studia, lub po prostu się zestarzeje. Jeśli dojdzie w jego przypadku do religijnego nawrócenia, to będzie to konwersja trwała, nie zaś hałaśliwy neoficki entuzjazm, który – jak było to w przypadku jednego z redaktorów „Frondy” – po kilku latach ulegnie wypaleniu. Jeśli uzna wartość jakiegoś nurtu myślowego, to nie po to, żeby za jakiś czas „wyrosnąć z tego” lub porzucić, uznawszy że to „nieżyciowe, niepraktyczne, i w ogóle bez sensu”, albo że „już się tym zmęczył i mu się znudziło”. Obiektywny idealista pozostaje obojętny wobec „nieżyciowości” danej filozofii i własnego „zmęczenia” swoim wynikającym z niej podejściem do świata, ponieważ wartość tej filozofii tkwi dla niego nie w poprawieniu mu samopoczucia lub wylansowaniu atrakcyjnego image’u, ale w odniesieniu się do Prawdy. Postawa subiektywnego idealisty (emo-prawicy) jest postawą niedojrzałego entuzjasty – nawet jeśli jej wyraziciel jest już człowiekiem dorosłym. Od romantycznego konserwatywnego rewolucjonizmu i prawicowego egzystencjalizmu, może on swobodnie przejść ku autoironicznemu „postkonserwatyzmowi” i ogólnemu zobojętnieniu, prowadzących do skoncentrowania się na „życiowych” tematach ekonomicznych, na „naprawianiu wyrw w walącym się płocie i łataniu dziur w przeciekającym dachu”. Od tradycjonalizmu integralnego i faszyzmu może przejść ku zupełnej bezideowości i „realizowania się” w demoliberalnej partii politycznej. Idee są dla niego zabawką, przez pewien czas obracaną z zafascynowaniem w dłoniach, następnie zaś odrzucaną na rzecz nowszej, później jeszcze nowszej i tak aż do zupełnego zmęczenia i znudzenia. Emo-prawicowiec bez cienia skrępowania gotów jest się zatem przyznać, że „zmienia idee jak koszule” i że bywa „od śniadania do obiadu – anarchistą, podczas poobiedniej sjesty – faszystą, przed kolacją – reakcjonistą, po kolacji – umiarkowanym centrystą, na obchodach rocznicowych – chadekiem, na przyjęciu – liberałem, na wakacjach – sam nie wie, kim”. Jest to możliwe, ponieważ emo-prawicowiec interesuje się przede wszystkim samym sobą, w niewielkim stopniu zajmuje się zaś tym, co stanowi oś tożsamości obiektywnego idealisty – nie zajmuje się Bytem. Emo-prawicowca nie interesuje realnie istniejący byt, jego własności i płynące z jego istnienia konsekwencje; interesuje go za to jego własna jaźń.

Emo prawicowiec na ogół ma bardzo niepospolitą i ciekawą osobowość, idealista obiektywny ma w to miejsce jednak bardzo niepospolite i ciekawe idee. Gdy nastrój szczęśliwie dopisze emo-prawicowcowi, wówczas jego światopogląd spotyka się ze światem ideowym obiektywnego idealisty, niekiedy nawet drogi życiowe obiektywnego idealisty i emo-prawicowca przecinają się lub biegną przez pewien czas obok siebie. Jest to jednak wyłącznie dziełem przypadku i chwilowej koniunktury, bo gdy emo-prawicowcowi droga ta wyda się zbyt wyboista, gdy sprzykrzy mu się lub znudzi maszerowanie wciąż w tym samym kierunku, albo gdy po prostu dostanie odcisków lub użądli go osa i popsuje mu się nastrój, wtedy emo-prawicowiec powie z zaczerwienioną twarzą i szklącymi się oczami, że „ma już tego dosyć” i zostanie w tyle. Życzmy mu wówczas powodzenia na nowej drodze, samy zaś idźmy dalej własną.

Ronald Lasecki

 
Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

3 thoughts on “Manowce subiektywnego idealizmu. Rzecz o emo-prawicy”

  1. „Obiektywnym nazwałem wszystko to, co odnosi się do jakości wobec człowieka transcendentnych, których źródło leży poza nim samym. Może być to Bóg, Kosmos, Historia, ewolucja Ducha Globowego, darwinowski mechanizm doboru naturalnego, dążenie systemów do homeostazy, a nawet prawa ekonomii czy socjologii.” Myślę, że to błąd. Obiektywnym jest tylko Bóg. Jeśli nadajemy cechy obiektywizmu też ewolucji, historii, kosmosu itp. to zrównujemy Boga z bożkiem.

  2. Odnośnie „pryszczatych libertarian” to mógłby autor kiedyś napisać o pryszczatych wyznawcach Korwina. Sama kiedyś byłam taką wyznawczynią, choć na szczęście nie miałam aż takich problemów z cerą:P

  3. Tak, wszystko piknie i fajnie, tylko, że jeśli emo-prawica to chwilowe, emocjonalne bawienie się w prawicowy radykalizm, po czym następuje znudzenie, rozczarowanie i deradykalizacja, to…
    1. Powojennego Ernsta Juengera można uznać za emo-prawicowca.
    2. Dzisiejszego Dugina można uznać za emo-prawicowca (o jego deradykalizacji pisał zresztą niedawno sam Lasecki).
    3. Mishime też można uznać za emo-prawicowca (rozpacz i samobójstwo – czy to jest męska postawa? Mięśnie to nie wszystko jak widać.).
    4. Guenona też można uznać za emo-prawicowca (tchórzliwa ucieczka do świata islamu zamiast walki o Tradycję na miejscu w Europie).
    5. Evole też można uznać za emo-prawicowca (odcięcie się od części własnych poglądów sprzed 1945 roku).

    Ergo: autor potępia emo-prawice, ale postaci na które się powołuje to też sami emo 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *