Matuszkiewicz: O filmie „Młody papież”

W ostatnim „Plusie Minusie” pojawił się interesujący dwugłos Dominika Zdorta i Filip Memches dotyczący serialu „Młody papież” Paolo Sorrentino.

Zastanówmy się nad głównymi wątkami tej dyskusji. Czy włoski reżyser chciał nakręcić film antyklerykalny? Niewykluczone, być może w ten sposób wygląda pontyfikat z najczarniejszego koszmaru lewicowego intelektualisty, ale też może po prostu Sorrentino zrealizował ćwiczenie intelektualne dotyczące tego, co by było gdyby pojawił się taki papież? Wątpliwe natomiast by przedstawiony w filmie obraz walk w Kurii kogoś zgorszył – przez ostanie dekady zza Spiżowej Bramy dochodziło tyle informacji i tyle przecieków dotyczących intryg i afer kurialnych, że przedstawione w serialu intrygi nikogo nie zdziwią.

Czy wizerunek serialowego Piusa XIII-tego kogoś do Kościoła zniechęci? Z pewnością nie, bowiem charakter pontyfikatu papieża Franciszka stanowi dokładną odwrotność pontyfikatu z „Młodego papieża”.

Przy wszystkich tych uwagach dotyczących intencji samego reżysera pamiętać jednak należy, że w sztuce tak już jest, iż czasami dzieło jest mądrzejsze od jego twórcy. W tym wypadku nie można oprzeć się wrażeniu jakby Sorrentino coś uchwycił, jakby dotknął jakiegoś czułego nerwu. To coś nowego, coś co jeszcze całkiem niedawno nie mogło by się pojawić.

Owszem zawsze moglibyśmy „liczyć” na opowieści o „złych” kościelnych konserwatystach i „dobrych” liberałach, ale ten serial daleko wykracza poza taką prostą dychotomię. „Młody papież” w istocie wywoływać musi wśród wiernych przyzwyczajonych do „landrynkowego chrześcijaństwa” szok percepcyjny, ale zarazem budzi on wśród katolików wrzuconych w ponowoczesność jakiś niepokój. Jakąś niedającą się zwerbalizować konsternację, której serialowym odzwierciedleniem była pierwsza homilia Piusa XIII-tego.

Jakby poraniona dusza współczesnego chrześcijanina szukająca stałych punktów odniesienia w płynnej rzeczywistości, a dostająca w zamian płynność norm moralnych sprzedawaną przez „kasperian” pod szyldem miłosierdzia albo płynność emocji grup pentekostalnych, nagle dostrzegła w oddali jakiś stały punkt oparcia, po dostrzeżeniu którego „landrynkowe chrześcijaństwo” nagle ujawniło swój gorzki posmak. Gorzki posmak horyzontalnej wiary, w której „zapomnieliśmy o Bogu” jako stałym punkcie orientacyjnym, tworząc sobie w zamian bożka na bazie wyobrażeń ludzi uformowanych przez współczesne idee.

Czy zatem Sorrentino w swojej fikcyjnej wizji i ćwiczeniu intelektualnym antycypuje jakiś duchowy ferment? Co więcej może w serialu włoskiego reżysera ujawniła się jakaś szczelina przez którą w ten przedziwny sposób postanowił przemówić Duch Święty?

W końcu Duch wieje, kędy chce.

za: prawica.net

Click to rate this post!
[Total: 1 Average: 5]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *