Mesjasz truciciel (3)

Gwałtowne wstrząsy i przewartościowania jakich doznała dziewiętnastowieczna Europa, skutkujące zastąpieniem wspólnot dynastycznych wspólnotami „plemiennymi”, miały fundamentalne znaczenie m.in. dla Włoch. Podzielona na kilka niewielkich państw Italia była wówczas terenem rywalizacji o wpływy między Francją i Austrią, uznawanymi za katolickie mocarstwa i traktującymi papiestwo jako rodzaj kotwicy służącej utrzymaniu tych wpływów. Ich pozycja sukcesywnie słabła na korzyść zwolenników projektu zjednoczonych Włoch, politycznie reprezentowanych zwłaszcza przez Królestwo Sardynii, skonfliktowanych z Austriakami i oczywiście z papieżem.

Także w państwie papieskim idea zjednoczenia zdobyła licznych zwolenników i kraj ogarnęła gorączka podsycana w największym stopniu przez władze Piemontu i tajne stowarzyszenie karbonariuszy, próbujących przez pewien czas wykorzystać Piusa IX jako narzędzie realizacji swych planów zjednoczeniowych. Papież był w stanie zaakceptować ideę federacji państw włoskich, nie dopuszczał jednak myśli o unifikacji półwyspu, która w konsekwencji pozbawiłaby go władzy świeckiej. Zarazem pomylili się ci, którzy mieli nadzieję, że Pius IX okaże się liberalny i „postępowy”. Jego publikacje z początku pontyfikatu wręcz przypominają styl silnie konserwatywnego poprzednika, Grzegorza XVI.

Los państwa papieskiego był przesądzony gdy ościenne mocarstwa, zajęte walką między sobą (1859), a następnie z Prusami (1866, 1870-71) przestały przejawiać polityczną wolę jego obrony, wydając je de facto na pastwę włoskich wojsk gen. Cadorny. Wbrew nachalnym prośbom i groźbom papież nie wręczył kluczy złodziejom, lecz do końca bronił Rzymu, utrzymując własne siły zbrojne także po wycofaniu się stacjonującego w stolicy garnizonu francuskiego i oświadczając na koniec przedstawicielom korpusu dyplomatycznego, że cudzoziemiec wchodzi tu gwałtem”1, a ponieważ nigdy nie miał ochoty być poddanym marionetki tajnych towarzystw, króla Wiktora Emanuela, po upadku Rzymu ogłosił się więźniem Watykanu, a sprawców zaboru miasta i grabieży mienia ekskomunikował.

Jeżeli przyjmiemy, że najważniejsze w historii jest to, co w znaczący sposób wpływa na czasy późniejsze, w tym naszą teraźniejszość, upadek Rzymu w 1870 roku był wydarzeniem  bardziej doniosłym niż upadek Konstantynopola w 1453.

Odwieczną zasadą określającą tożsamość zbiorowości ludzkich był określony wertykalnie, choć różnie pojmowany duchowy kierunek. Zasady tej nie zmieniały nawet wielkie wstrząsy połączone z wyparciem jednej kultury przez inną, np. gdy Bizancjum zdusiło kulturę staroegipską, Hiszpanie wyparli Maurów z Półwyspu Iberyjskiego lub gdy padł Konstantynopol. W wieku XIX natomiast europejska tożsamość ulegała przyspieszonemu rozkładowi bez żadnej wzniosłej przyczyny i określonego precyzyjnie kierunku. W sytuacji, gdy fundamentalne pytania miały zawisnąć w próżni, a los ludzki miał być w założeniu powierzony przypadkowi, nowe prądy filozoficzne i wynikające z nich postawy niszczyły nawet więcej niż wyłącznie chrześcijańskie credo. Uderzały w naturę człowieka i jego organicznych wspólnot.

Ponad sto lat po Piusie IX kardynał Ratzinger mówił: „O ile przedchrześcijańskie pogaństwo, jego więź z bogami ucieleśniały prawartości, które wyznaczały złu granicę, o tyle w dzisiejszych czasach, gdy zanikają siły przeciwstawiające się złu, krach jest ogromny2 – i w żadnym wypadku nie świadczy to o tym, że Ratzinger popierał pogaństwo. Raczej uważał je za zjawisko mniej chore od współczesnego chaosu, mniej groźne od zasadzek tych, „którzy złączeni niegodziwym sojuszem, nie znosząc zdrowej nauki i odwracając się od słuchania prawdy, starają się wygrzebywać z ciemności wszelkiego rodzaju koszmarne wymysły, ze wszystkich sił je wyolbrzymiać, publicznie ogłaszać i rozpleniać”3

Wśród toksycznych fal, które przyszło odpierać Piusowi w licznych tekstach
i przemówieniach, a które wyszczególnił później w Syllabusie z 1864r. znalazły się oczywiście wszelkie wrogie wobec katolicyzmu nurty myślowe: racjonalizm, naturalizm, panteizm, indyferentyzm, relatywizm dogmatyczny, liberalizm, socjalizm, komunizm, wpływy masońskie i paramasońskie, idea wolności religijnej, rozdziału Kościoła od państwa i „duch postępu”. W zasadzie można by umownie zmieścić w Syllabusie całą współczesną filozofię, a za jego główne przesłanie uznać tezę, że z ludzkiego umysłu nie wyłoni się nowy mesjasz, jakkolwiek nazywany.

Przeciwnicy Piusa IX powtarzają uparcie od stu pięćdziesięciu lat, że nie rozumiał on współczesnego świata. Tymczasem fakt, że dziewiętnastowieczny papież nie z własnej winy przestawał oddziaływać jako powszechnie uznany duchowy przewodnik, nie świadczy o tym, że nie rozumiał świata. Rozumiał go dobrze jak mało kto, skoro był w stanie precyzyjnie potępić to, co w nim destrukcyjne, podjąć próbę konsolidacji w obliczu pełzającego rozkładu, ostrzec przed „głównymi błędami współczesnego czasu”,” strasznymi i dziwnymi poglądami, które wprost się sprzeciwiają odwiecznemu prawu naturalnemu i zdrowemu rozsądkowi”. 4 

Sytuacja jest raczej odwrotna. To współcześni mędrcy-samozwańcy nie rozumieją tego, co świetnie wiedzieli przywódcy duchowi najróżniejszych kultur i epok i o czym wiedział Pius IX: natura ludzka jest na tyle skażona, że człowiek wyposażony w pełną wolność siebie złajdaczy, słabszych zadepcze, więzi rozbije. 

Osiemdziesiąta, bardzo istotna, potępiona w Syllabusie teza brzmiała: ”Biskup Rzymu może i powinien dostosować się do postępu, liberalizmu i współczesnej cywilizacji”- to znaczy: „nie może” i „nie powinien”. Jak w takim razie rozumieć fakt, że uchwalone w 1965r. dokumenty II Soboru: konstytucja „Gaudium et spes” i deklaracja „Dignitatis humanae” są, także przez duchownych, publicznie chwalone jako „próba pojednania ze współczesnym światem”, jako „anty-Syllabus”?

Można rozumieć to w ten sposób, że wiernym narażonym na nieustanne bombardowanie kulturowe ze strony współczesnych błędnych prądów filozoficznych stosunkowo łatwo zinternalizować rozpowszechnioną, szaloną i prowadzącą donikąd tezę, że istnieje jakaś orientacja linearna, jakiś niedookreślony kierunek rozwoju, w który chrześcijaństwo rzekomo powinno się wkomponować w interesie „człowieka”, „pokoju” lub nawet „postępu”. „Przeciwko tak nieszczęśnie bredzącym doskonale stosuje się to, co filozofom swojego czasu słusznie zarzucał Tertulian: że wprowadzili chrześcijaństwo stoickie, platońskie i dialektyczne5. Trudniej natomiast pamiętać o konsekwencjach faktu, że wcielony Logos narodził się ponad czasem, że nie obowiązuje Go pojęcie czasu w ludzkim rozumieniu, „będąc w historii jest ośrodkiem i końcem historii6, że Absolut jako odwiecznie doskonały nie może być „procesem dialektycznym” ani podlegać „procesom” będącym wytworami ludzkiej myśli, że nie ma on żadnej powinności względem „rodzaju ludzkiego” i w tym sensie nie może zostać wmanewrowany we współczesne filozoficzne wizje ani towarzyszące im projekty.

Słyszalna jest także teza, że prawda objawiona jest w czasach współczesnych „coraz lepiej rozumiana”. Skąd takie przekonanie? Skąd mniemanie, że po upływie niemal dwóch tysięcy lat od Narodzenia, w czasach apostazji narodów umysł ludzki doznał masowego, twórczego poruszenia, którego nie doświadczył np. św. Tomasz?

Wymienię na koniec trzy szczególnie istotne polityczne konsekwencje upadku Rzymu, których znaczenie wykracza daleko poza XIX wiek:

1. Zwolniony z obowiązku wykonywania władzy świeckiej papież nie musiał już wcielać w życie żadnych polityczno-ustrojowych i gospodarczych koncepcji w środkowej Italii. Nie otrzymamy więc odpowiedzi na arcyciekawe pytanie czy system Państwa Kościelnego ewoluowałby w kierunku zachodniej plutokracji, czy urzeczywistniał tzw. „trzecią drogę”, co mogłaby sugerować treść „Rerum novarum” Leona XIII.

2. Negatywna z punktu widzenia włoskiego nacjonalizmu rola, jaką odegrało papiestwo wobec projektu zjednoczenia Włoch spowodowała trwałe pęknięcie między miejscowymi nacjonalistami a środowiskami katolickimi. W rezultacie, zamiast silnego ruchu narodowo-katolickiego, podobnego do tych jakie w I połowie XX wieku współkształtowały sceny polityczne Austrii, Francji, Hiszpanii, Portugalii, Polski czy Słowacji, we Włoszech narodził się faszyzm.

3. Po kilkudziesięciu latach trwania nieuregulowanego statusu Stolicy Apostolskiej, na mocy Traktatów laterańskich powstało kuriozalne z punktu widzenia prawa międzynarodowego państewko o powierzchni 0,44 km2, faktycznie uzależnione od Królestwa Włoch, a następnie Republiki Włoskiej.

Po śmierci ostatniego papieża-króla i zmierzchu wspólnot dynastycznych, wojujące nacjonalizmy konsekwentnie prowadziły Europę do upadku. Kilka potężnych wojen trwale ją wyniszczyło i pozbawiło wiodącej pozycji w świecie. Imperialna Europa skończyła się w 1945, gdy okazało się, że zarówno zwycięzcy, jak i pokonani są podziurawieni jak sito i że dumnym dawniej narodom europejskim pozostaje tylko poddać się wpływom USA lub Rosji.       

Jak zachowałby się Pius IX w naszych czasach? Zapewne wyraziłby zasadniczo te same poglądy, skutecznie broniąc się przed narzucaniem mu roli sługi nowego świata i prawicy Babilonu.

Polecamy poprzednie części cyklu „Mesjasz truciciel”:

https://konserwatyzm.pl/artykul/3841/mesjasz-truciciel

https://konserwatyzm.pl/artykul/12320/mesjasz-truciciel-2

Miłosz Szuba

1  Jacques Melchior Villefranche „Pius IX”, Warszawa 1878, s. 174.

2  Kard. Joseph Ratzinger „Sól ziemi”, Kraków 1997, s. 195.

3  Pius IX, Encykl. Qui pluribus, 4.

4  Pius IX, Encykl. Quanta cura, 2.

5  Pius IX, Encykl. Qui pluribus, 7.

6  Jan Paweł II, Encykl. Redemptoris missio, 6.

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Mesjasz truciciel (3)”

  1. „Wspólnoty dynastyczne” nie są ostatnim słowem Logosu. Co to znowu za „organiczne wspólnoty”, skoro z konieczności degenerują się biologicznie? W Ewangelii jest to wprost napisane: „nie tak będzie między wami”. Są tak samo tymczasowe jak i obecna liberalna demokracja. „Przemija postać tego świata”. Taka jest natura rzeczy, jeśli użyć filozoficznego określenia. I nie jest to żadna dialektyka. Tertulianowi przypisuje się i taką maksymę: „Bacznie miejcie staranie, abyście nie usunęli wolności religijnej. Tym samym bowiem usunęlibyście religię. Bóg pragnie czci dobrowolnej, nie zaś wymuszonej”. Może Tertulian nie rozumiał doktryny, którą głosił? Osobiście wątpię w sensowność takiego pytania. W jego czasach Duch Ewangelii wyraził się z języku post-greckiej filozofii (w praktyce neoplatonizmu i stoicyzmu) i tak powstała teologia chrześcijańska i doktryna Kościoła, jako wyraz jego Magisterium. Głównym zagrożeniem takiej operacji było oczywiście utożsamienie Ewangelii z używanym do jej ekspresji językiem filozoficznym. Stąd są (słuszne) protesty Tertuliana, czy pisma Pseudo Aeropagity i wielu innych teologów (u takiego Augustyna jest wyraźna fascynacja filozofią i pewna trudność w jej odrzuceniu). W średniowieczu Kościół przeżył kolejną wymianę języka i opartych na nim poglądów. Neoplatonizm zmienił się na arystotelizm łaciński (via Arabowie). Duch i tak zrobił swoje. Warto podkreślić, że dokonało się to wbrew administracyjnym strukturom Kościoła i oficjalnym potępieniom (gdyby nie dominikanie Tomasz z Akwinu byłby pewnie potępiony jako heretyk). Efektem był wysoce specjalizowany produkt: tomizm, który rzekomo nie jest wytworem ludzkiej myśli. Znowu największym zagrożeniem tej operacji było utożsamienie Ewangelii z używanym do jej ekspresji językiem filozoficznym. Niektórym wręcz tak zlał się on z wiarą w jedno, że powiadają, iż nie ma chrześcijaństwa bez tomizmu. Jak się modlimy tak wierzymy. Wiara to sposób użycia słów. W praktyce efekt był znacznie uboższy i sprowadzał się katechizmowego wykładu wiary, czego wcześniej nie było (nowinkarstwo?). Kłopot w tym, że jakieś tam (bardzo marne) rozumienie metafizyki jest dane paru osobom. Reszta po prostu bredzi, że jakiś historycznie wypracowany schemat pojęciowy jest „Logosem, który narodził się ponad czasem”. Jeżeli rzeczywiście wierzę w taki Logos (co się weryfikuje w modlitwie, poście i jałmużnie) to żadna filozofia nie jest dla mnie wyrocznią za którą miałbym umierać. „Wszystko to słoma”. Teraz dzieje się kolejna wymiana języka. Nic innego. Słowo Odwieczne znowu się wciela, jak czyniło to OD ZAWSZE. Tak samo „wcieliło” się w neoplatonizm, co w oczach Tertuliana bywało herezją (wtedy powstał sam termin „herezja”). Dla późniejszych teologów augustiańskich to arystotelizm i tomizm był herezją (po śmierci Tomasza 126 tez tomistycznych zostało potępionych). Tak samo dla domorosłych tomistów herezją są obecne poglądy. „Skąd mniemanie, że po upływie niemal dwóch tysięcy lat od Narodzenia, w czasach apostazji narodów umysł ludzki doznał masowego, twórczego poruszenia, którego nie doświadczył np. św. Tomasz?”. Nihil novi sub sole.

  2. A ja znowu napiszę jak prosty inżynier, i nie będę polemizował z Panem Włodzimierzem. Pan Jezus powiedział „nie przeciwstawiajcie się złu”. Mylił się? Błądził? Kto? On!?!!!!! W żadnym razie. Z punktu widzenia teorii gier „nieprzeciwstawianie się złu” stanowi całkiem skuteczną i wręcz perfidną taktykę gry, bardzo długofalową i mocno nieoczywistą. Dla „złoczyńcy” (czyniącego zło, a więc coś wbrew Bożemu prawu, a więc wbrew naturze, a więc coś wynaturzonego …) isttotne są dwie rzeczy: 1/ opór zewnętrzny 2/ informacja zwrotna („złoczyńco, żle czynisz”). Informacja zwrotna może umożliwić przemianą złoczyńcy, ale w przypadku „zimnego drania” raczej umożliwi wypracowanie skuteczniejszych taktyk czynienia zła. Pana Jezusowe „nie przeciwstawiajcie się złu”, w świetle teorii gier, to także odmówienie złoczyńcy informacji zwrotnej, nie danie mu szansy adaptacji, odebranie możliwości zoptymalizowania algorytmów czynienia zła. Pan Jezus, mówiąc „nie przeciwstawiajcie się złu”, mówi „dajcie złoczyńcom szansę na zmianę, a jeśli nie zechcą, to dajcie im szansę utopienia się we własnym gównie”.

  3. Zgadzam się. To jedna z możliwych interpretacji, dobrze korespondująca z resztą Ewangelii. Wojciech Załuski przekonywał, że teoria gier daje mniej więcej takie wyniki jak dawniej mądrość rabiniczna (zob. http://www.filozofiawnauce.pl/01/index.php/pl/filmy/366-czy-teoria-gier-pomaga-w-rozwiazywaniu-dylematow-etycznych-wojciech-zaluski ). Ale wątpliwe, czy Pius X zaakceptowałby teorię gier jako godziwe moralnie narzędzie. Byłaby pewnie dla niego przykładem diabelskiego „dyktatu liczby”? Czy jak mówił Bocheński „zabobonnego strachu przed matematyką”? A może uznałby fakt, że teoria równowagi Nasha obala założenia ekonomii klasycznej, zastępując egoizm, względem na dobro wspólne? Kto wie.

  4. Aplikacja teoria równowagi Nasha w życiu społecznym i w ekonomii, w najbardziej trywialnej formie, sprowadza się do stwarzania „reguł i procedur” podobnych do rozwiązywania „problemu podziału tortu: jeśli A dzieli tort na 2 części, to B otrzymuje pierwszeństwo przy wyborze części tortu dla siebie. Wówczas A jest zainteresowany w maksymalnie uczciwym podziale. Zastosowanie „wolnej woli” w celu oszukiwania odwróciłoby się przeciwko oszustowi. Egoistycznie pojęty interes własny A wymaga uczciwości i troski o dobro wspólne. Uczciwość i troska o dobro wspólne zostają więc zapewnione algorytmicznie.

  5. Miłość czasem „nie opłaca się”. Inaczej nie byłoby drani. Nie chodzi o żadne „stwarzanie reguł i procedur” tylko ustalenie jakie reguły (zwłaszcza rudymentalne) rzeczywiście działają w świecie (strategie stabilne ewolucyjnie). W filozofii klasycznej nazywało się to prawo natury (prawo odwieczne, logos itd.). Z wikipedi: „Strategia stabilna ewolucyjnie to w teorii gier taka strategia, że jeśli (prawie) wszyscy gracze ją stosują, to żadnemu z nich nie opłaca się zmiana strategii na inną. Strategia ta wcale nie musi być globalnie optymalna. Np. strategia bezinteresownej pomocy innym nie jest ewolucyjnie stabilna, ponieważ jeśli któryś gracz zmieni strategię na wykorzystywanie pomagających, uzyska nad nimi przewagę. Gracz po graczu, w końcu prawie wszyscy odeszliby od tej strategii”. Przyroda wcale nie wymusza miłości „algorytmicznie”. Jak się wydaje przyrodzie powszechnie występuje strategia legalisty a nie strategia miłosierdzia. „Największa możliwa wygrana to wygrana agresora z ustępującym: pełny zysk i żadnych strat. Dlatego w razie konfliktu najlepiej zastraszyć przeciwnika, by nie podjął walki. Dlatego każdemu uczestnikowi konfliktu zależy by nie dać się zastraszyć, ale też i nie wdawać się w konflikt z silniejszym, bo nie daje to szans na wygraną. Strategia legalisty jest następująca: jeśli jesteś pierwszy na jakimś terytorium lub przy zasobie, zachowuj się jak agresor, jeśli jesteś drugi, ustępuj. Strategia legalisty podważa tezę, że do utrzymania prawa własności potrzebna jest zorganizowana społeczność, wymiar sprawiedliwości i organy ścigania. Dane empiryczne dowodzą, że strategia legalisty jest powszechna w przyrodzie” Zob. A. Łomnicki, Ekologia ewolucyjna. Nota bene, Panie Piotrze, Pan ma stałą tendencję legalistycznego traktowania miłości. Widać to i w ostatnim wpisie: „Uczciwość i troska o dobro wspólne zostają więc zapewnione algorytmicznie”.

  6. „…Miłość czasem „nie opłaca się”. Inaczej nie byłoby drani. Nie chodzi o żadne „stwarzanie reguł i procedur” tylko ustalenie jakie reguły (zwłaszcza rudymentalne) rzeczywiście działają w świecie (strategie stabilne ewolucyjnie)….” – w pracy badawczej – być może. Natomiast w praktyce zarządzania organizacjami, np. państwem, korporacją, armią, bądź przedsiewzieciami, chodzi m.in. o to, by rozwiązywać „dylemat więźnia” czy „dylemat podziału tortu”. Po prostu powodzenie procesu zarządzania zależy m. in. od tego, czy ludziom bedzie sie opłacało być lojalnymi, uczciwymi etc. niezależnie od tego, co ich „natura” podpowiada. Cywilizacja i kultura są, w pewnym sensie, przeciwieństwem „natury”.

  7. „…Nota bene, Panie Piotrze, Pan ma stałą tendencję legalistycznego traktowania miłości. Widać to i w ostatnim wpisie: „Uczciwość i troska o dobro wspólne zostają więc zapewnione algorytmicznie”. ..” – j.w. – w zarządzaniu złożonymi przedsięwzieciami nie zawsze, wręcz rzadko, liczyć mozna na uczciwość czy lojalność, o miłości nie ma co gadać. Wobec tego procedury oparte o „równowagi Nasha” w miarę bezboleśnie tempoerują osobników mających skłonności do faulowania.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *