Moglibyśmy być dwa razy bogatsi od Niemców

Kiedy upadł w Polsce komunizm, ówcześni politycy obiecywali Polakom, że za 25 lat poziomem życia dogonimy społeczeństwa Europy Zachodniej. Co z tych obietnic zostało?

– W 1989 roku usłyszeliśmy, że za 25 lat Polska dogoni zachodnią Europę, że będziemy żyli na takim poziomie jak Niemcy, Francuzi, Anglicy – mówił Przemysław Wipler, lider Republikanów. – I faktycznie tak jest, ale pod warunkiem, że wyjedziemy z Polski. Za rok mija termin, kiedy Polacy mieli żyć tak dobrze jak mieszkańcy zamożnej zachodniej Europy, tych krajów, których nie dotknęło 50 lat komunizmu. Zarabiamy 3,5-krotnie mniej niż nasi kuzyni i przyjaciele, którzy wyjechali do Anglii, którzy wyjechali do Irlandii, którzy wyjechali do Niemiec i do Francji – zaznaczył. W 1989 roku PKB na osobę w Polsce wynosił około 6 tys. dolarów. W latach 1989-2013 zwiększył się o około 100 procent. Mimo takiego postępu Polska to nadal „unijny nędzarz”. Według danych Eurostatu, w 2012 roku PKB w przeliczeniu na jednego Polaka wynosił zaledwie 66 procent unijnej średniej, co dało czwartą pozycję… od końca w całej Unii Europejskiej. Biedniejsi od Polaków byli tylko Bułgarzy, Rumuni i Łotysze. Jeszcze gorzej, gdy porównany się z naszymi zachodnimi sąsiadami. Według różnych wyliczeń, PKB Polski na osobę w 2012 roku wynosił 18.300, 21.000 lub 22.100 dolarów, a Niemiec odpowiednio – 34.750, 39.100 lub 40.900 dolarów. Oznacza to, że po 24 latach ciężkiej odbudowy gospodarki PKB Polski na osobę to zaledwie około 51-53 procent PKB Niemiec.

10-procentowy wzrost

Swego czasu brytyjski wolnorynkowy Instytut Spraw Ekonomicznych opublikował raport „Living with Leviathan. Public Spending, Taxes and Economic Performance”, w którym autor, David B. Smith, zaprezentował interesującą symulację. Oszacował, ile we wzroście PKB straciły najbogatsze kraje świata na skutek zwiększenia w latach 1960-2005 wydatków publicznych. Szwecja na zwiększeniu w tym okresie wydatków publicznych o 23,4 procent straciła łącznie 331 procent PKB (PKB wzrastałby szybciej o 3,3 procent rocznie). Innymi słowy: gdyby w tym okresie szwedzkie wydatki publiczne pozostały na poziomie z roku 1960, to PKB tego kraju w roku 2005 byłby większy o 331 procent. Z kolei wydatki publiczne Belgii w badanym czasie zostały zwiększone o 21,2 procent, co skutkowało rokrocznie mniejszym wzrostem PKB o 3 procent i łącznie mniejszym PKB o 278 procent. Innymi słowy: gdyby wydatki publiczne Belgii pozostały w kolejnych latach na niezmienionym od 1960 roku poziomie, to PKB Belgii w roku 2005 byłby o 278 procent wyższy. Inne kraje z powodu wzrostu wydatków publicznych straciły: Szwajcaria – 313 procent swojego PKB, Francja – 246 procent PKB, Hiszpania i Japonia – 232 procent PKB, Włochy – 204 procent PKB, a USA – 37 procent PKB. Australia przez nadmierne wydatki publiczne w latach 1960-2005 straciła łącznie 1,6 biliona dolarów.
Analogicznie można policzyć, ile straciła Polska przez to, że wydatki publiczne po 1989 roku były na zbyt wysokim poziomie (średnio 44,7 procent). Okazuje się, że gdyby od 1989 roku wydatki publiczne były na w miarę racjonalnym poziomie 30 procent PKB, to średnioroczny wzrost PKB, który w tym okresie wyniósł niecałe 3,1 procent, byłby ma poziomie aż 10 procent! Oznacza to, że zaprzepaściliśmy aż 6,9 procent wzrostu rocznie! Łącznie gdyby wydatki w latach 1990-2013 były na poziomie 30 procent PKB, to aktualnie PKB Polski były wyższy aż o 490 procent od tego, który jest obecnie, i po uwzględnieniu inflacji wyniósłby 985 procent stanu z roku 1989!
Tylko w tym roku straciliśmy niemal 1,867 biliona euro, bo w 2013 roku PKB Polski wynosi około 380 mld euro, a gdyby nie nadmierne wydatki publiczne mógłby wynosić prawie 2,25 biliona euro. Do tego dochodzą coroczne (z roku na rok coraz wyższe) straty w ciągu tych 24 lat „dochodzenia” do takiego wyniku. Jednak tak gigantyczne bogactwo nigdy nie powstało tylko z powodu zbyt dużego rządu. Można sobie tylko wyobrazić, gdzie znajdowałby się nasz kraj i polskie społeczeństwo, gdybyśmy byli o tyle bogatsi.
Co ciekawe, podobne wyniki można uzyskać, nie „gdybając” na podstawie wyliczeń ekspertów, lecz spoglądając na kraj, którego gospodarka rozwijała się właśnie w podobnym tempie. Średni wzrost chińskiego PKB w latach 1979-2004 wyniósł 9,6 procent rocznie. Według danych chińskiego urzędu statystycznego, PKB Chin po 24 latach od uwolnienia przez komunistów gospodarki, tj. w 2002 roku, wyniósł 897,8 procent poziomu z 1978 roku. Całkiem podobny wynik.
Co to oznacza? Gdyby Polska po 1989 roku rozwijała się w tempie Chin po urynkowieniu gospodarki, to aktualnie nasz PKB wynosiłby 54 tys. dolarów na osobę, a gdyby tempo wzrostu wyniosło 10 procent, to teraz PKB wynosiłby 59,1 tys. dolarów, a nie około 20 tysięcy. Na dodatek to są sumy nie uwzględniające inflacji dolara, a po uwzględnieniu tej korekty PKB na osobę w Polsce wynosiłby odpowiednio 81 tys. i 88,6 tys. dolarów. Bylibyśmy co najmniej dwa razy bogatsi niż współczesne Niemcy!

Winny brak reprywatyzacji i dekomunizacji

Jak to możliwe, że nie wykorzystaliśmy takiej szansy? Po prostu zamiast kierować gospodarkę na tory wolnego rynku, polityczna elita rzuciła nas w objęcia nadmiernego fiskalizmu unijnego modelu państwa socjalnego, pozostawiając wydatki publiczne na zbyt wysokim poziomie, jednocześnie wiążąc ręce przedsiębiorcom morzem regulacji. Niebagatelny wpływ na ten stan rzeczy miały także nieuregulowane sprawy reprywatyzacyjne i brak odpowiedniej ochrony własności prywatnej, która jest podstawą systemu rynkowego, co związane było z niedokonaniem dekomunizacji i lustracji. – Systemowa odmowa zwrotu mienia zagrabionego Polakom (budynków, fabryk, aptek, młynów, hurtowni, drukarń, np. rodzinie Wojciecha Korfantego!) jest fundamentem słabości ekonomicznej obywateli – mówi „Najwyższemu Czasowi!” Adam Słomka, działacz antykomunistyczny i niepodległościowy, przewodniczący KPN-Obóz Patriotyczny, były poseł. – Dorobek wielu pokoleń Polaków wypracowany od czasów I RP (grabiony przez zaborców i okupantów) jest nadal w nielegalnej dyspozycji państwa i samorządów. Wzmacnia władze i pauperyzuje prawowitych właścicieli. Tylko nieliczni odzyskali część swojej własności poprzez skandaliczną procedurę wieloletnich procesów cywilnych. Dlatego ciągle brak naszego kapitału oraz sponsorów dla niezależnej działalności (drukarń, radia i telewizji, ugrupowań, stowarzyszeń etc.) – dodaje. Jak przypomina Słomka, KPN złożyła wraz ze stowarzyszeniem właścicieli nieruchomości II RP z Warszawy już w I kadencji Sejmu projekt ustawy reprywatyzacyjnej. Jednak wszystkie kolejne ekipy władzy III RP nadal blokują zwrot majątku prawowitym właścicielom. – Szczególnie cyniczny był tu premier Włodzimierz Cimoszewicz, który umożliwił samorządom sprzedaż „znacjonalizowanego” mienia (ogromnej liczby aptek itp.) – uważa Słomka.
Natomiast na niewyplenionej i wszechobecnej korupcji, która trawi państwo, a która jest tym większa, im państwo więcej wydaje publicznych pieniędzy, pasie się nierozliczona ze swoich zbrodni stara nomenklatura. – Dla skutecznego zwalczania korupcji niezbędne jest rozliczenie zbrodniarzy komunistycznych. Dopóki będą bezkarni włodarze PRL, to obecnym po postu nic nie grozi – uważa przewodniczący Słomka. Zdaniem Słomki, upadek PRL miał miejsce w 1991 roku, wraz z początkiem Sejmu RP I kadencji i wraz z przekazaniem insygniów władzy przez emigracyjnego prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego. Przypomina, że to w latach 1989-1991 niszczono tysiące dokumentów byłych służb represji i kuluarowo dogadywano „układ zamknięty” nowej nomenklatury. – Do wszystkich podstawowych elementów kontroli krwioobiegu gospodarki (banki, urzędy kontroli skarbowej, ministerstwo finansów) skierowano tysiące funkcjonariuszy SB i WSI. Brak realnej dekomunizacji i lustracji oraz utrwalenie metod bezprawnego działania umożliwia systemowe okradanie obywateli, czyli każdą aferę – mówi Słomka. – W raporcie z likwidacji WSI czytamy przykładowo, że w firmie PLL LOT było 148 agentów służb wojskowych. Dziś krajowy przewoźnik na problemy finansowe analogiczne do tych, które były podstawą dla wykreowanego upadku stoczni. Wystarczy przeczytać stenogramy sejmowe dotyczące wniosku o Trybunał Stanu dla Rakowskiego. W Amber Gold i OTL Express uwikłani są funkcjonariusze byłej SB. Niektórzy zaś obnoszą się swoją agenturalną pracą, jak były minister finansów Andrzej Olechowski, odpowiedzialny za przewłaszczenie Fabryki Samochodów Małolitrażowych w Tychach – dodaje Słomka.
Nie bez znaczenia jest także kwestia braku uczciwego wymiaru sprawiedliwości. – Od dziesięcioleci dławi Polaków sitwa ciemnych interesów wpierana przez setki dyspozycyjnych sędziów i prokuratorów oraz funkcjonariuszy służb represji i ich potomków, czyli beneficjenci Okrągłego Stołu. To nie jest Polska wolnego rynku i przedsiębiorczości, tylko biedy, a Polacy zmuszani są do płacenia nowych danin, karmieni PAP-ką informacji o zielonych wyspach, podobną do urbanowej wersji budowania z PRL drugiej Japonii – mówi Słomka. Zdaniem polityka, bez realnego wpływu na rządy latami będziemy widzieli „cukierek za szybą”, filmy pod tytułem „Układ zamknięty” i będziemy marzyć o wyjeździe za granicę lub wygranej w totolotka. – Za stracone lata stagnacji odpowiedzialna jest sitwa nowych złodziei (od autostrad i stadionów), zbratanych wspólnotą interesów z komunistycznymi zbrodniarzami – podkreśla Słomka. 

Obniżyć wydatki państwa

 – Wielkość i rola rządu jest w centrum wielu problemów, z którymi zmaga się społeczeństwo. Od ataków na wolność słowa do nielegalnej imigracji, od nadgorliwego ekologizmu do niekonkurencyjnych projektów i kosztów pracy – wszystkie te sprawy wynikają z tego, że państwo wyszło poza jego podstawowe role – napisał w swoim artykule Simon Cowan, ekspert australijskiego Centrum Badań Niezależnych. – Podstawowe zadania władzy to obrona kraju, dostarczanie publicznej infrastruktury na odpowiednim poziomie i opieka nad tymi, którzy nie potrafią zając się sobą – uważa ekspert. Ciężko się zgodzić z tym ostatnim punktem, ale zamiast tego państwo z pewnością powinno dostarczać usług z dziedziny wymiaru sprawiedliwości na odpowiednio wysokim poziomie. – Zamiast tego państwo dostarcza nam energii elektrycznej i usług internetowych (…) oraz mówi nam, kiedy możemy podlewać nasze rośliny – dodał Cowan. W polskiej i unijnej rzeczywistości państwo zajmuje się jeszcze między innymi wydobywaniem surowców naturalnych, nadawaniem programów telewizyjnych i radiowych, budową teatrów i oper, dotowaniem działalności biznesowej i produkcji filmowej czy też zakazywaniem łowienia ryb i produkcji mleka oraz cukru ponad urzędniczy limit.
Biorąc powyższe pod uwagę, oczywiste jest, że jedynym ratunkiem dla Polski jest radykalne obniżenie wydatków publicznych, przed czym tak skandalicznie broni się ostatnio premier Donald Tusk nawet w sytuacji, kiedy budżet znajduje się nad przepaścią, błędnie argumentując za Johnem Maynardem Keynesem, że obniżenie wydatków publicznych spowolni wzrost gospodarczy, co jest totalną bzdurą. Jakoś ostatnie lata, napędzane gigantycznymi wydatkami publicznymi, w tym na inwestycje infrastrukturalne, nie spowodowały 10-procentowego wzrostu PKB, który jak na złość z roku na rok za rządów PO-PSL coraz bardziej marniał (z 6,7 procent w 2007 roku do okolic zera aktualnie). To właśnie w tym momencie na cięciu wydatków powinien polegać przełom, ale mając wpływ na władzę, umoczone w komunizmie grupy interesu nie zgadzają się na takie korzystne dla Polski rozwiązanie. Zamiast tego będziemy mieli jeszcze większe nie tylko strzyżenie, ale – jak napisał jeden z blogerów – „ubój podatników”, bo szef rządu zapowiedział powiększenie deficytu, a co za tym idzie – długu publicznego, który ktoś musi w przyszłości spłacić, a na pewno nie będą to politycy wykładający pieniądze z własnej kieszeni. Taka polityka niestety nie prowadzi do Polski marzeń, z której młodzi ludzie nie emigrują, tylko tu chcą zakładać rodziny, tu pracować i tu żyć, dla których szczytem marzeń po studiach nie jest zmywanie naczyń w Londynie ani bycie unijnym urzędnikiem, szkodzącym społeczeństwu, lecz choćby prowadzenie własnego biznesu.
Poza środowiskiem związanym z Kongerem Nowej Prawicy, które od zawsze nawołuje do obniżenia wydatków publicznych, ostatnio konkretniejszy program ogłosili Republikanie. Chcą oni konstytucyjnego zapisu, że łączna wartość wszelkich podatków, składek na obowiązkowe ubezpieczenia społeczne i innych danin publicznych nie może przekraczać jednej trzeciej PKB. Zdaniem Przemysława Wiplera, Polacy zbyt długo pracują na swoje państwo, odprowadzając co roku w ramach „niewolnictwa podatkowego” nadmierną ilość pieniędzy do budżetu państwa. Na dodatek wpływy z podatków są „marnotrawione i źle wydawane” przez rząd, który „oszukuje” obywateli i wykorzystuje wszelkie możliwe kruczki, by ukryć przed wyborcami prawdziwy wymiar długu publicznego. – Chcemy, by dzień 1 maja – Święto Pracy – zmieniło swój charakter i (…) było Dniem Wolności Podatkowej. Chcemy, żeby Polacy tylko czy aż przez cztery miesiące pracowali na swoje państwo, a co najmniej osiem miesięcy w roku mogli pracować na siebie i swoje rodziny – powiedział Wipler. Niestety mało kto już pamięta o czasach, gdy w USA Dzień Wolności Podatkowej przypadał pod koniec stycznia.

Tomasz Cukiernik 

http://nczas.com/publicystyka/cukiernik-moglibysmy-byc-dwa-razy-bogatsi-od-niemcow/

M.G. 

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Moglibyśmy być dwa razy bogatsi od Niemców”

  1. gdybyście mogli, to byście byli. nie jesteście nie z zasadniczego powodu – po prostu nie możecie być, choćby nie wiadomo co. tak jak grodzka nie będzie kobietą, choćby nie wiadomo co.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *