Monachium à rebours

Prezydent Federacji Rosyjskiej Władymir Putin skorzystał z przysługującego mu konstytucyjnego prawa wystąpienia do Rady Federacji o udzielenie zgody na użycie sił zbrojnych poza granicami państwa, a wyższa izba parlamentu zgody takiej udzieliła. Technicznie procedura ta nie różniła się szczególnie od postępowania prezydenta Obamy w sprawie syryjskiej i – co należy podkreślić – mieści się w obrębie wewnętrznego systemu prawa Rosji.

Mogą Rosji skoczyć

Prezydent Putin uzyskał więc maksimum efektów dyplomatycznych przy minimum nakładów. Nie uczynił niczego, co pozwoliłoby innym państwom stosować wobec Rosji sankcje czy choćby represalia (których to pojęć nie odróżniają nie tylko media, ale nawet minister spraw zagranicznych III RP). Co więcej, przywódca Federacji od soboty milczy, podczas gdy napędzani medialnymi naciskami politycy Zachodu zmuszeni są co i raz zabierać głos wiedząc dobrze, że poza wezwaniami dokładnie NICZEGO zrobić Rosji nie mogą. Rzecz jasna oprócz interwencji militarnej, na którą jednak politycznie Zachód nie jest gotowy. Jej przygotowanie wymagałoby zresztą czasu – odkrycia jakichś grobów pomordowanych przez Berkut i przebrany Specnaz, rzesz uchodźców uciekających przed krymskim bestialstwem, a najlepiej ataku chemicznego przy użyciu odnalezionych resztek rosyjskiego arsenału. Na taką aranżacją potrzeba czasu – a tego pod dostatkiem ma akurat Putin, nie Obama.

Fakty są bowiem takie, że Stany Zjednoczone mają z Federacją jakieś groszowe obroty, w dodatku z… ujemnym bilansem handlowym. UE jest zaś wprawdzie dla Rosji partnerem najważniejszym – tyle, że współzależnym, ze względu na dostawy surowców energetycznych. Z kolei Rosjanie, mimo starań o autarkię, faktycznie importują część żywności – ale w tym zakresie, podobnie jak i w całej wymianie coraz poważniejszym partnerem jest BRICS. Waszyngton nie może nawet zastosować swej ulubionej broni ekonomicznej, czyli spekulacji walutą i długami – po dalsze osłabienie rubla wykończyłoby, ale docelowo europejskich nabywców rosyjskiego gazu.

Warto w tym miejscu podkreślić, że tyle się naśmiano z rosyjskiej gospodarki: że ekstensywna, że prymitywna, że surowcowa – a pomijano tak istotną jej cechę, że dzięki temu wszystkiemu jest bardzo słabo podatna na destabilizację z zewnątrz. Z zagranicy ciężko też wywierać wpływ polityczny – bo Rosją nie rządzą ani oligarchowie (jak Ukrainą), ani finansjera (jak Zachodem), a zatem nie ma kont to zablokowania. Rosyjscy carowie i despoci w mniej lub bardziej naturalny sposób kończyli zresztą z reguły na własnej ziemi, a więc ich chęć do uchodźstwa również nie jest instrumentem do wykorzystania.

Wystarczy więc nie ustępować. Plan na dziś to zdaje się rząd porozumienia narodowego na Ukrainie, powrót legalnego prezydenta na końcówkę kadencji oraz skuteczne gwarancje interesów rosyjskich i praw ludności rosyjskojęzycznej na Ukrainie i w Małorosji. I jeśli Moskwa nie pęknie, jeśli nikt na Kremlu i w okolicy nie okaże się podatny na „grę w cykora” – to nic Zachód nie będzie mógł poradzić na realizację takiego scenariusza.

W granicach prawa

Tym bardziej, że jak wspomniano na wstępie – Rosjanie nie wykonali dotąd żadnego ruchu prawnomiędzynarodowego (bo skutki dyplomatyczne działań wewnętrznych to jednak co innego). Nawet zaś, gdy uznają kolejne kroki za konieczne – to nadal mogą obracać się w obrębie zapisów aktów, na które tak chętnie, acz chyba bez lektury powołują się komentatorzy z Polski. Oto bowiem często przywoływany „Меморандум о гарантиях безопасности в связи с присоединением Украины к Договору о нераспространении ядерного оружия” z 5 grudnia 1994 r., niemający zresztą statusu umowy międzynarodowej zostawia dość literacką furtkę działaniom zbrojnym podejmowanych przez sygnatariuszy (czyli USA, Rosję i UK) przeciw Ukrainie. Punkt drugi deklaracji głosi bowiem, że „.Российская Федерация, Соединенное Королевство Великобритании и Северной Ирландии и Соединенные Штаты Америки подтверждают свое обязательство воздерживаться от угрозы силой или ее применения против территориальной целостности или политической независимости Украины и что никакие их вооружения никогда не будут применены против Украины, кроме как в целях самообороны или каким-либо иным образом в соответствии с Уставом Организации Объединенных Наций”. Skoro powiela się zapisy Karty ONZ – to dokument nie ma szczególnego znaczenia, a skoro mówi o „prawie do samoobrony” – to jest tylko kwestią co samoobronę może zostać uznane. Zwłaszcza z punktu widzenia obywateli rosyjskich mieszkających na Ukrainie i w Autonomii Krymskiej.

Dalej – co to tej drugiej, na razie wszelkie incydenty, do jakich dochodzi na jej terytorium, są wewnętrznymi problemami relacji między Kijowem a Symferopolem. Z kolei ewentualne działania podejmowane przez rosyjską Flotę Czarnomorską (a o takowych na razie oficjalnie i bezdyskusyjnie nie wiadomo, choć np. już jutro może to ulec zmianie) – znajdują prawne uzasadnienie w zapisach umowy między Rosją a Ukrainą z kwietnia 2010 r., określającej zakres zabezpieczania baz Floty znajdujących się na Krymie. Jeśli siły ukraińskie naruszą zapisy tego porozumienia i wystąpią przeciw marynarce Federacji – wówczas bez wątpienia to strona ukraińska stanie się agresorem. Z kolei prawo parlamentu Autonomii do rozpisania referendum – reguluje konstytucja Autonomicznej Republiki z 21 października 1998 r. itd.

Siła przed prawem?

Ale to wszystko kruczki prawne! – zakrzyknęliby w tym momencie red. Gawryluk, red. Lis, red. Olejnik i inni przedstawiciele pierwszej władzy w naszym kraju. Jak mawiał jednak Hamlet „w tym zabawa, by machinator od własnej zginął machiny”. Obalając prezydenta Janukowycza (a w Polsce przyklaskując temu aktowi „rewolucyjnemu”) – opowiedziano się za postawieniem siły przed prawem. Kiedy prezydent Janukowycz i minister Ławrow zwracali się do państw zaangażowanych w zawarcie porozumienia między ukraińską władzą a opozycją, by wymogły respektowanie jego zapisów – odpowiedzią były uśmieszki, że „no ale sytuacja się zmieniła…”, „fakty dokonane…” Teraz słychać pisk, żeby wracać do stołu, wyciągać wyśmiewane dotąd umowy, zaczyna się tłumaczenie, że wprawdzie zniesiono ustawę językową, ale przecież samozwańczy p.o. prezydenta nie zdążył aktu tego podpisać… Słowem – teraz już pakty obowiązują, a procedury stają się na powrót ważne, bo strach zajrzał do oczu? A mimo to politycy i media z Polski wciąż sączą infantylną melodię, że prawa i porozumienia są uznawane za złamane tylko wtedy, gdy można o to oskarżyć Rosjan.

W rzucaniu oskarżeń zaś media i polityczne elity III RP jak zwykle przodują.”To druga Gruzja!” – słyszymy z wielu miejsc. W pewnym aspekcie jest to słuszne spostrzeżenie. Co jest podobne? Zachwyt pierwszych godzin/dni. Kiedy Gruzja napadła na Osetię w 2008 r. reakcja określonych środowisk w Polsce była euforyczna. Rosja okazała się być papierowym niedźwiedziem, czołgi miała z dykty, pipy miała nie przywódców i w ogóle miszury do dziury. Kiedy Rosja się odwinęła „polskim Gruzinom” – nastąpił szok i głęboka uraza. Dziś jest podobnie. Zwycięstwo Majdanu upiło radością rusofobów. Oto wyrwali Rosji Ukrainę! Pokazali Putinowi! Pogonili ruskiego pieska Janukowycza! No i znowu – ktoś im celowo zrobił na złość. I jak tu nie zgodzić się, że ci Ruscy to łobuzy, znowu zepsuli całą zabawę…

Metoda w szaleństwie

Tymczasem poza mediami z Polski, mimo rzucanych półgębkiem apeli NATO, UE i innych – informacje na temat Ukrainy przekazywane są w tonie znacznie spokojniejszym. Czy więc histeria w tutejszych mediach jest wynikiem li tylko ich infantylności?

Niekoniecznie. Te szopki z RBN-em, te rady z opozycją, te ostatnie rezerwy „ekspertów” wyciągane przez telewizje dowodzą, że Tusk uwierzył w pomysł na wygranie nadchodzących wyborów, a w każdym razie na zminimalizowanie klęski. Skoro mamy sytuację aż tak kryzysową, krawędź wojny, zagrożenie rosyjskie itd. – to może jest szansa (kombinuje Tusk), że wyborcy przerażą się radykalizmu, podżegactwa Kaczyńskiego i wybiorą uchodzącego z bardziej obliczalnego lidera PO?

Podkręcając obecnie atmosferę, Tusk liczy więc, że utrzyma się w głównym nurcie poparcia ćwierćinteligentów, z zakodowanym „Ruscy źli, Ukraińcy walczą o wolność”, a jednocześnie strach przed Kaczyńskim idącym na Moskwę pchnie ku PO tych, co już się do niej zrazili. Paradoksalnie pomaga w tym premierowi także propaganda radykałów smoleńskich, oskarżających o bycie „agentem Putina”. Część wyborców może więc pomyśleć: „o, to się łatwiej dogadają!”.

Nie trzeba chyba dodawać, że podobnie jak mruganie w sprawie smoleńskiej do wtóru sondaży („wiecie, te Ruskie złe „) – jest to ze strony premiera postępowanie skrajnie nieodpowiedzialne. Na potrzebę jakichś g…ch wyborów Tusk destabilizuje sytuację, rozhisteryzowuje naród i jeszcze robi z Polaków idiotów na arenie międzynarodowej, już o całkowitym zniszczeniu choćby zadatków na politykę wschodnią nie wspominając. To, że sam mówi niby spokojnie, z bekśliwym zatroskaniem – w niczym premierowi nie pomaga. To on i jego obóz, pospołu z dyktaturą prezenterów telewizyjnych – odpowiadają za obserwowany kolejny już upadek polityki polskiej.

Ostatnia niedziela udowodniła zresztą po raz kolejny, że nic w sprawach międzynarodowych od Polski nie zależy. Spotkania, wystąpienia, dyskusje polityków III RP nie mają żadnego wpływu na sytuację na Ukrainie i rozwiązanie jej problemów – chociaż w ich wywoływaniu przybysze z Polski aktywnie pomagali. Ich znaczenie okazało się całkowicie użytkowe. Na próżno żółte paski telewizorów i czerwone tytuły prasy krzyczą głodne jakichś możliwie krwawych wydarzeń. Nitki politycznych decyzji biegną poza Polską, choć skutki ich podjęcia zapewne odczujemy jako jedni z pierwszych. III RP jest na geopolitycznej szachownicy niczym i solidnie na to jej elity zapracowały.

Podmiotem – a obecnie także głównym graczem jest zaś na niej Rosja. W polskich krzykach o „powstrzymaniu Putina” nader często powraca motyw „nowego Monachium”. I jest to skojarzenie poniekąd słuszne – tyle, że wymagające dokładnie odwróconego spojrzenia. Jeśli przywołamy arcyciekawą analogię dra Mateusza Piskorskiego porównującego prezydenta Janukowycza do marszałka Hindenburga, który w porę nie postawił tamy Hitlerowi – wówczas to Putin jawi się jako ten, który zapobiega nowemu Monachium. Ten, który reagując na faszyzację Ukrainy, a jednocześnie podejmując adekwatne kroki wobec agresywnych zmian geopolitycznych na obszarze Europy Wschodniej – w ostatnim możliwym momencie ratuje świat, a w każdym razie nasz jego rejon -przed wojną. Oczywiście czyni to w rosyjskim, dobrze pojmowanym interesie, ale przecież również dla siebie działałyby Francja i Anglia w porę zatrzymując Hitlera.

Nadto zaś – co należy stale podkreślać, działając przeciw umocnieniu szowinistyczno-oligarchicznych władz w Kijowie, przeciw dalszemu rozszerzaniu UE i NATO, a docelowo także przeciw dalszemu trwaniu jednobiegunowego ładu światowego z przewagą amerykańską – prezydent Putin działa także w interesie Polski.

Konrad Rękas

Zapraszam też na Geopolityka.org

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Monachium à rebours”

  1. Krym jest kluczem do Syrii. Syria jest kluczem do Iranu. Iran jest kluczem do Chin. Chiny są kluczem do Rosji. Rosja jest kluczem do całego świata.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *