Motas [rec.]: Paszkwil na Jana Mosdorfa

Postacią przedwojennego przywódcy młodzieży narodowej zajmowałem się ostatni raz przy okazji 70. rocznicy jego męczeńskiej śmierci w KL Auschwitz („Świadectwo życia Jana Mosdorfa”, „MP” nr 41-42/2013). Do przypomnienia sylwetki jednego z najwybitniejszych przedstawicieli młodej przedwojennej polskiej inteligencji skłoniła mnie niedawna wizyta w Teatrze Nowym w Poznaniu, na którego deskach od 29 grudnia ub. roku grana jest sztuka poświęcona właśnie liderowi ONR-u.

Na spektakl w reżyserii Beniamina Bukowskiego zatytułowany „Mosdorf. Rekonstrukcja” wybierałem się bez większych złudzeń, wszak obóz narodowy we współczesnej Polsce, także w łonie salonu literacko-teatralnego, nie posiada „dobrej prasy”. Po lekturze kilku recenzji sztuki wiedziałem już, że nie będzie to bynajmniej panegiryk na cześć autora pracy „Wczoraj i jutro”. Pomimo to spodziewałem się jednak raczej schematycznego ujęcia, opartego na rzekomych paradoksach biografii Mosdorfa, o czym następująco wspominał „Rzeczpospolitej” sam autor przedstawienia:
„Był doktorem filozofii i organizował narodowe bojówki. Społecznikiem obdarzonym niezwykłym poczuciem humoru, postulującym programową wrogość wobec ludności semickiej.

Zwolennikiem militaryzmu, który zmagał się z problemami zdrowotnymi, nigdy nie walczył zbrojnie, a na dodatek ochoczo cytował słynnego pacyfistę Bertranda Russella. W końcu – to prawicowiec i antysemita, który zginął w Auschwitz za pomoc niesioną Żydom i komunistom” (cyt. za: J. Cieślak, „Narodowcy weszli na scenę”, „Rzeczpospolita”, 12. 01. 2017), względnie próby ukazania przywódcy ONR-u „jakby to była bardziej groźna wersja (…) Piszczyka” (J. Wakar, „…to jest Polska narodowa”, „Dziennik Gazeta Prawna”, 20-22. 01. 2017).

Aktor Łukasz Chrzuszcz, odtwórca roli Mosdorfa, wcielił się nomen omen w postać Piszczyka w innej sztuce w poznańskim Teatrze Polskim. Oczekiwania moje okazały się jednak nazbyt optymistyczne… Ilość czarnej farby użytej dla nakreślenia sylwetki bohatera przekroczyła bowiem znacznie „dopuszczalne” nawet w podobnych przypadkach granice, wymowa spektaklu stawia go zaś w jednym rzędzie z twórczością pisarską autorów pokroju Jana Tomasza Grossa, Aliny Całej, Grzegorza Krzywca i Mirosława Tryczyka (w tym kontekście nie dziwi patronat medialny, jaki nad Teatrem Nowym roztacza „Gazeta Wyborcza”).

Gdy zgasły już światła, zaczęło się od dość sztampowego zestawienia Mosdorfa z postacią pewnego „Austriaka z wąsikiem”. Wśród podobieństw wyliczonych beznamiętnym głosem narratorki (Antonina Choroszy) znalazły się m.in.: niski wzrost, upodobanie do nienagannego ładu, uwielbienie dla munduru oraz rzecz jasna antysemityzm. W następnej scenie, mającej za zadanie wprowadzić widza w klimat epoki i mentalność głównego bohatera, słyszymy mało wyszukany szmonces opowiadany przez postać ubraną w podkoszulek, slipy i… opaskę ze swastyką na ramieniu. Dalej jest już tylko gorzej, kolejne części trwającego półtorej godziny spektaklu przedstawiają poszczególne etapy życia Mosdorfa – dzieciństwo i młodość, okres studiów, początki aktywności na niwie politycznej, wreszcie czas wojny i pobytu w obozie. Wódz młodzieży narodowej sportretowany został jednak w każdej z kolejnych odsłon w sposób daleki od rzeczywistości.

Mało przekonująca kreacja Łukasza Chrzuszcza ukazuje postać pełną sprzeczności. Wywołuje to u widza uczucie dysonansu. Z jednej bowiem strony sceniczny Mosdorf to typ ciasnego doktrynera, prymitywnego wiecowego krzykacza, który na chwilę przeistacza się w subtelnego filozofa zastanawiającego się nad istotą szczęścia. W życiu prywatnym zaś bohater to pogardzany i pomiatany przez wszystkich nieudacznik, przywodzący na myśl postać Piszczyka. Tymczasem Mosdorf we wspomnieniach osób go znających był typem ujmującego, elokwentnego intelektualisty, w żadnym razie prymitywnego pałkarza i demagoga. Mówcą był słabym, jego radykalizm objawiał się w głoszonych najczęściej na łamach prasy poglądach, nie zaś w „akcji czynnej”. Całkowicie nieprawdziwe jest także przypisywanie bohaterowi cech „paniczyka”, co mają dodatkowo podkreślić kolejne „elitarne” szczeble wykształcenia, gardzącego przy tym chłopskim pochodzeniem (co sugerowane jest wprost m.in. w jednej z kabaretowych piosenek).

W rzeczywistości był on, jak mało który z przedstawicieli „młodej endecji”, przykładem typowego chłopomana. W swoich artykułach dokonywał nawet swoistej reinterpretacji historii Polski, podkreślając, iż dotychczas nadmiernie skupiano się li tylko na szlachcie i królu, lud-naród zaś w rodzimych dziejach niemal całkowicie pomijając. Wysoce dyskusyjny jest także opis relacji Mosdorfa z kobietami, oparty na słabo maskowanych kompleksach i strachu. Znamienne pozostaje, że motyw ten bardzo często wykorzystywany jest przy próbach dezawuowania postaci historycznych. Pojawiają się wówczas niby w formie luźno rzucanych aluzji opisy skomplikowanych relacji bohatera z płcią przeciwną (podobny mechanizm próbowano stosować wcześniej w odniesieniu do Dmowskiego).

Problemy z faktografią widoczne są również przy opisie wojennego i obozowego rozdziału biografii Mosdorfa. W sposób niezgodny z prawdą sugerowane są niejasne związki przywódcy ONR-u z obozowymi szpiclami i kolaborantami. Interesujące pozostaje, że podejrzenia takie formułuje sceniczny Józef Cyrankiewicz, w rzeczywistości jeden z twórców powojennej „pozytywnej” legendy o Mosdorfie. Podobne sugestie nie znajdują wszak żadnego potwierdzenia w literaturze przedmiotu, m.in. w pierwszorzędnej dla poruszanego zagadnienia pracy Jerzego Ptakowskiego „Oświęcim bez cenzury i bez legend” (Londyn 1985). Mosdorf prezentował w obozie postawę niezłomną, był jednym z przywódców narodowej konspiracji i nie zważając na dzielące różnice współpracował z przedstawicielami innych kierunków politycznych, przez donosicieli został zaś wydany. Razi również konwencja, w jakiej ukazano obozowy fragment biografii bohatera spektaklu. Utrzymany jest on w poetyce „pure nonsense”, przywodząc nieco na myśl beznamiętny styl opowiadań Tadeusza Borowskiego.

Czym innym jest jednak relacja osoby, która przeszła przez hitlerowskie piekło, czym innym zaś opinie formułowane przez młodego twórcę (rocznik 1991), którego nie cechuje niestety przesadna wrażliwość i umiar. Nieskrywana obojętność jest tu raczej obliczona na efekt, niźli na ukazanie obozowej rzeczywistości. A przecież ofiarom niemieckiego bestialstwa należy się co najmniej elementarny szacunek.

Podobna sytuacja nie miałaby prawa zaistnieć w PRL-u. I nie chodzi tu tylko o wymogi cenzuralne, postać Mosdorfa, pomimo podkreślania odrębności jego poglądów w stosunku do panującego ówcześnie ustroju, przedstawiana była obiektywnie. Komuniści, prawda że dla własnych celów, starali się Mosdorfa wręcz „wybielać”, ukazując jego postać w jak najlepszym świetle. Tym, co z kolei zbliża wymowę sztuki do opinii formułowanych w kraju po zakończeniu wojny przez czynniki oficjalne, było sugerowanie rzekomej przemiany światopoglądowej, jaką miał przejść Mosdorf pod wpływem przeżyć w Oświęcimiu. Wydźwięk sztuki stoi w tym punkcie niejako w sprzeczności z komentarzem zawartym w programie do przedstawienia, w którym można przeczytać m.in.:

„Wokół jego śmierci powstały dwie legendy. Jedna, powtarzana przez nacjonalistów, w której Mosdorf pozostał «do końca wierny» hasłom ONR, a pomoc niesiona przez niego Żydom jest marginalizowana. Jej wyznawcy po dziś dzień odwołują się do pism Mosdorfa i do zawartych w nich antysemickich tez. Druga legenda, stworzona na użytek polityczny komunistów w okresie PRL, to ta, w której stał się narodowcem «nawróconym» – choć nie ma żadnych dowodów, by przed śmiercią rzeczywiście odwołał on swoje poglądy”.

Sądzę, że najbliższa prawdy jest ocena, jakiej dokonał Mateusz Kotas, autor najobszerniejszej jak dotąd pracy o polityku: „Pomoc niesiona przez Mosdorfa Żydom jest moim zdaniem niepotrzebnie mitologizowana, a przez przeciwników politycznych wykorzystywana w ten sposób, jakoby Mosdorf zmienił swoje poglądy i odciął się od ideologii narodowej. Nic bardziej mylnego, wszak kontakty z obcymi sobie ideowo i rasowo Mosdorf utrzymywał zawsze. Jego postawa wynikała z dwóch podstawowych rzeczy. Po pierwsze – Mosdorf był katolikiem. Wychowany w duchu katolicyzmu, przez swą matkę, szukający oparcia w religii dla swych poglądów, będący pod wrażeniem poglądów ojca Bocheńskiego, Mosdorf wiedział, że jako osoba wierząca, ma obowiązek niesienia pomocy wszystkim będącym w potrzebie. Po drugie – miał świadomość tego, że jeżeli wszyscy prześladowani przez Niemców ludzie nie będą sobie pomagali wzajemnie, kres wielu istnień ludzkich zostanie przyśpieszony” („Jan Mosdorf. Filozof, ideolog, polityk”, Krzeszowice 2007).

W następujący sposób pisze zaś o fakcie rzekomej ewolucji ideowej Mosdorfa Przemysław Bibik w pracy „Polscy narodowcy jako ofiary KL Auschwitz” (Warszawa 2016):

„Blok jedenasty w Oświęcimiu, dawny blok egzekucyjny, zamieniono po wojnie na muzeum obozowe. W oświęcimskim «Hallu Zasłużonych» wiszą na ścianach zdjęcia. Wśród nich fotografia Jana Mosdorfa i podpis: «Były przywódca ONR zerwał z faszyzmem i w czasie pobytu w obozie współpracował z antyhitlerowskim Ruchem Oporu. Rozstrzelany 11 października 1943 roku». Mosdorfowi miejsce wśród zasłużonych słusznie się należy, ale podpis, utrzymany w stylu reżimowych laurek, nie przystaje do sylwetki duchowej wybitnego działacza narodowego”.

Podsumowując, przyznać należy, że autorzy przedstawienia posiłkowali się literaturą i posiedli pewną wiedzę na temat przedstawianej przez siebie postaci, w wielu jednak miejscach jest ona nadal powierzchowna i oparta w dużej mierze na stereotypach. Sztuka pozostaje swoistą mieszanką prawd, półprawd, przeinaczeń i zwykłych kłamstw. Być może błędem autorów było, że spektakl osnuli na konkretnej biografii.

Wydaje się, że swoje „przesłanie” mogliby dużo łatwiej przekazać, dokonując pewnych uogólnień, jeżeli jednak zainteresowania swoje skierowali na konkretną postać, wymagało to zgodności z elementarną faktografią. Warto tu także wspomnieć, że w spektaklu zastosowano pewne niekonwencjonalne rozwiązania, takie jak wyreżyserowany sprzeciw jednego z „widzów”, który chwilową awarię techniczną (symulowany brak światła) wykorzystuje dla płomiennego sprzeciwu wobec płynących ze sceny poglądów (część widowni, w tym niżej podpisany, zaczęła w pierwszym odruchu bić brawo). Drugim zabiegiem jest rozdawanie wśród publiczności przez jednego z aktorów, wcielającego się w postać kolportera, reprodukcji pierwszego numeru „Sztafety” (z 14. 05. 1934).

Mosdorf sztuka_0.jpg

Sztuka, pomimo iż poświęcona jest materii historycznej, na każdym niemal kroku wskazuje na odniesienia do polskiej rzeczywistości A.D. 2016/2017. W zamyśle jej twórców ma ona stanowić ostrzeżenie dla współczesnych Polaków przed demonami nacjonalizmu i ksenofobii. W dawnej roli „wroga trójjedynego”: Żyda, komunisty i masona obsadzono dziś: arabskiego imigranta, homoseksualistę i feministkę. Trudno nie odnieść też wrażenia, że autorzy prowadzą własną wojenkę z obecnie rządzącą partią. Obok ONR na ławie oskarżonych stawiany jest PiS, jako formacja endecka. Jarosław Kaczyński wyrastać ma w podobnej konfiguracji na współczesną „wersję” Romana Dmowskiego, zaś ks. Jacek Międlar na nowego Jana Mosdorfa. Fragmenty wystąpień obu współcześnie żyjących postaci wykorzystano zresztą w przedstawieniu. Swoją drogą, przy całym szacunku dla oratorskich zdolności ks. Międlara, trudno sobie wyobrazić w podobnej roli jednego z bardziej elokwentnych i utalentowanych publicystów „Prosto z Mostu”.

W życiu politycznym przed wybuchem wojny panowały nieco inne standardy, które nie zakładały łączenia misji ewangelizacyjnej z poetyką stadionu, czy wyborczego wiecu. Dość wspomnieć konsternację, jaką wywołał okrzykiem: „Niech żyje Bóg!” Jan Bogdanowicz – lider lwowskiej Młodzieży Wszechpolskiej, kończąc swoje przemówienie podczas pielgrzymki akademickiej do Częstochowy w 1937 r.

Widoczna we współczesnej polskiej sztuce dramatycznej tendencja do podejmowania problematyki narodowościowej, zarówno w kontekście wydarzeń współczesnych, jak i historycznych, zaowocowała już kilkoma projektami teatralnymi. W ostatnim czasie zaobserwować można istny wysyp sztuk poruszających problematykę związaną z tradycją polskiego obozu narodowego i szerzej zagadnieniami nacjonalizmu, tolerancji oraz imigrantów. Wymienić tu można, poza powyższym, spektakl „Myśli nowoczesnego Polaka. Roman Dmowski (Biografia nieautoryzowana)” wystawiany w Teatrze Polskim w Poznaniu, „Ambonę ludu” Teatru Nowego w Poznaniu oraz „Białą siłę, czarną pamięć” graną w Teatrze im. Węgierki w Białymstoku.

Prym w opisywanym „artystycznym” procederze zdają się wieść sceny poznańskie. Czyżby była to próba dokonania swoistego katharsis, rozliczenia się z endecką tradycją miasta nad Wartą? Próba, co należy podkreślić, obłudna i zwyczajnie kłamliwa. Czy elity intelektualne miasta, poświęcając część własnej tradycji i historii na ołtarzu mocno dziś już zwietrzałej idei „politycznej poprawności”, nie poddają w wątpliwość tego, co stanowi najgłębszą istotę Polski Zachodniej i Polski w ogóle? Dlaczego współcześni twórcy teatralni za punkt honoru postawili sobie jedynie relatywizowanie, znieważanie i spotwarzanie wszelkich świętości i dogmatów, rodzimej tożsamości i tradycji? Czy nie ma, także w najnowszej historii, tematów ciekawych i inspirujących, które warto byłoby ukazać na scenie? Czy poznańscy dramaturdzy i pisarze mogą mówić o ich braku?

Dlaczego nie powstanie sztuka o Mieczysławie Trajdosie, w czasie wojny prezesie Stronnictwa Narodowego, więzionym w Forcie VII Cytadeli Poznańskiej, straconym po okrutnym śledztwie wraz z grupą działaczy wielkopolskiej organizacji narodowej „Ojczyzna”, podczas urządzonej przez Niemców „nocy Nerona” poprzez wrzucenie do klatki z lwami w poznańskim ZOO? Czy biografia prof. Zygmunt Wojciechowskiego, jednego z najwybitniejszych mieszkańców Poznania, niestrudzonego propagatora powrotu Polski nad Odrę i Bałtyk, żyjącego w trzech epokach historycznych, nie jest dość ciekawa, aby ją ukazać w teatrze? A to jedynie przykłady „pierwsze z brzegu”.

Czy uczciwie podchodząc do opisywanej problematyki, można w dzisiejszej Polsce negować liczne historyczne zasługi Narodowej Demokracji, na czele z uobywatelnieniem ludu, wysiłkami na rzecz odbudowy państwa, konsekwentną pracą nad upowszechnieniem w społeczeństwie myśli zachodniej, czy wreszcie przyczynieniem się do autentycznego odrodzenia katolicyzmu, co miało przecież niebagatelny wpływ na postawę całego narodu w czasie najkrwawszej wojny w dziejach Polski, o czym świadczyć może chociażby postawa Jana Mosdorfa.

Okazuje się, że można, a wybitni przedstawiciele obozu narodowego, patrioci odzierani są ze swych zasług, czci i godności. Opowieść o jednym z nich przesycona została kłamstwami, niedomówieniami i niesmacznymi podtekstami, wyreżyserowana jakby podług scenariusza pisanego przez najbardziej antypolskie ośrodki, przybierając tym samym formę zjadliwego, agresywnego paszkwilu. Spektakl „Mosdorf. Rekonstrukcja”, podobnie jak i cała działalność Teatru Nowego im. Tadeusza Łomnickiego, (na marginesie, nie przypuszczam, aby nestor polskiej sztuki dramatycznej, jeden z najwybitniejszych aktorów doby powojennej, chciał patronować podobnym projektom), sfinansowany został z publicznych środków samorządu województwa wielkopolskiego oraz Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Może warto byłoby, aby tak bardzo wyczulony na przejawy kontrowersyjnych i obrazoburczych treści we współczesnej sztuce teatralnej minister Piotr Gliński przyjrzał się bliżej również i działalności Teatru Nowego w Poznaniu?

Maciej Motas
Na zdjęciu: ściana straceń bloku 11 – miejsce śmierci Jana Mosdorfa

za: http://www.mysl-polska.pl/1173

 

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *