Na marginesie Monte Cassino i Powstania Warszawskiego

(…)

Przed bitwą o Monte Cassino, bo w lutym 1944 roku, zaczęła się kampania o wycofanie generałowi broni Kazimierzowi Sosnkowskiemu charakteru następcy Prezydenta Rzeczypospolitej. Jak wiadomo, po śmierci generała Sikorskiego w nocy z 4 na 5 lipca 1943 roku został wodzem naczelnym mianowany Sosnkowski, na ustną propozycję generała Kukiela, lecz bez uzgodnienia z ówczesnym wicepremierem Mikołajczykiem, a więc wbrew antykonstytucyjnej „umowie paryskiej”. Mikołajczyk został jednak zaraz mianowany premierem i otarł łzy. Teraz rozpoczęła się akcja przeciw Sosnkowskiemu. Byłem z nim wtedy w bardzo bliskim kontakcie. Tłumaczyłem mu, że jeśli się zgodzi na odebranie następstwa, to po kilku miesiącach odbiorą mu także dowództwo naczelne. Prezydent Raczkiewicz sprawę następstwa skierował na warszawską podziemną Radę Jedności Narodowej i ta desygnowała i przysłała Tomasza Arciszewskiego.

Wypowiedziałem nawet wtedy odczyt, że na podstawie art. 13 konstytucji prezydent w ogóle nie jest uprawniony do zmiany raz już wyznaczonego następcy, i oczywiście, że z prawno-konstytucyjnego punktu widzenia miałem rację, ale przeciw moim teoriom przemawiał brak ustawy wykonawczej do instytucji stanowiącej takie konstytucyjne „novum” jak republikański następca prezydenta, oraz – co gorsza – precedens prawny w postaci odwołania z tego stanowiska Rydza i mianowania Wieniawy, a później Raczkiewicza. „Pańskie kazuistyczne wywody…” – powiedział mi Sosnkowski. Nie były one kazuistyczne, ale byłoby śmieszne, gdybym dzisiaj im więcej czasu poświęcał.

Arciszewski był więc wyznaczony i Raczkiewicz rad, że storpedował Mikołajczyka, którego wszyscy nienawidziliśmy.

Nie mogę się nawet zastanawiać nad historią Powstania Warszawskiego i wypowiadać na jego temat sądów poza wyrazem podziwu dla bohaterstwa dzieci, które brały w nim udział. W drugiej wojnie światowej Polska w minimalny sposób wpłynęła na bieg wydarzeń i poniosła maksimum strat. Anglia odwrotnie – w sposób maksymalny wpłynęła na bieg wydarzeń i poniosła minimum strat. W tym się wyraża cała różnica pomiędzy doskonałością rządów angielskich a nieudolnością naszych.

O „Rozkazie” generała Sosnkowskiego wydanym podczas Powstania już pisałem. Uznano ten rozkaz za antyangielski i 30 września 1944 roku po dłuższym oporze prezydent Raczkiewicz udzielił Sosnkowskiemu dymisji ze stanowiska wodza naczelnego, co wywołało zresztą pewien obrzydliwy incydent wykonany przez pewnego wiceministra sprzed wojny. Sosnkowski wbrew naszym naleganiom wyjechał do Kanady. Mówię „naszym”, bo wchodziłem w skład delegacji, która go prosiła o zaniechanie tego zamiaru. Powiedział nam wtedy, że mu się należy urlop.

Ale jego zachowanie się podczas Powstania wywołało liczne krytyki. Teraz publicysta emigracyjny p. Bregman atakuje go zawzięcie za jakąś nieznaną mi rozmowę z generałem Wilsonem, który podobno obiecywał mu samoloty. Nie wierzę temu, co pisze Bregman, jakkolwiek nie podaję w wątpliwość jego dobrej wiary, ale to, co on opowiada, nie zgadza się zupełnie z linią angielską w owych czasach. W każdym razie Sosnkowski w czasie Powstania, zamiast zająć jakieś heroiczne i wyraźne stanowisko, siedział we Włoszech i dekorował żołnierzy. Jego „Rozkaz”, który tak chwaliłem i chwalę, był wspaniały, ale to była publicystyka, a nie kierowanie polskim żołnierzem. W czasie tejże wojny książę d’Aosta, który był wodzem wojsk włoskich w Etiopii i przyleciał aeroplanem do Włoch, wrócił także aeroplanem do Abisynii, aby tam zameldować się do obozu jeńców razem ze swymi żołnierzami. Sosnkowski wiedział dobrze, że Anglia nas oszukuje na całego, powinien był wtedy skakać na spadochronie do Warszawy. – Zginąłby? – Nie po to się jest generałem broni, aby unikać niebezpieczeństw.

Inteligencja Sosnkowskiego była wspaniała. Był on między innymi znawcą literatury pięknej. W najbardziej ciężkich chwilach drugiej wojny światowej szukał odprężenia nerwowego w tłumaczeniu poezji Verlaine’a. Jego patriotyzm był nie tylko głęboki i bez skazy, ale mądry i piękny. Składał dowód niepospolitej odwagi żołnierskiej chociażby w dniach bombardowania Londynu. Wreszcie jego prezencja była tego rodzaju, że wszyscy chcieli mu pozostawić reprezentowanie Ojczyzny. W ogóle jego popularność była zupełnie wyjątkowa. Wystarczyło, aby generał Sosnkowski ruszył palcem w jedną lub drugą stronę, aby wszyscy padali na ziemię z zachwytu. Prawdziwy pieszczoch losu! Gdyby polityka polska nie polegała na ratowaniu istnienia narodu, lecz ustawianiu się w jakiś obraz Jana Matejki, to oczywiście Sosnkowski miał wszystkie kwalifikacje, by w takim obrazie zajmować miejsce centralne, jak Witold w „Grunwaldzie” lub Possevin w „Batorym pod Pskowem”. Szkoda tylko, że rzeczywistość polityczna była obrazem żywym i ruchomym.

Popularność Sosnkowskiego, nieograniczona do jakiegoś jednego obozu, lecz czarująca także wszystkich innych od endeków do socjalistów, była wielkim kapitałem narodowym, bo hasło skupienia się i solidarności wymagało sztandaru, a on na ten sztandar najlepiej się nadawał, będąc czasami jowiszowatym, czasami przystępnym i serdecznym.

Ale cóż, kiedy brak decyzji Sosnkowskiego graniczył z fizyczną jakąś chorobą woli. Jak to już napisałem, oburzając wielu ludzi, był on jak człowiek, który goły stoi na brzegu rzeki i długo i inteligentnie słuchaczom wyjaśnia, dlaczego nie może wskoczyć do zimnej wody.

Polityka, tak jak walka, wymaga narzucenia swej decyzji, swej woli nie tylko przeciwnikowi, lecz także tym, którzy idą za tobą. Nie znaczy to, aby Sosnkowski nie miał koncepcji. Owszem, ma właśnie jak najrozumniejsze koncepcje, ale cofa się przed wszelką opozycją. Ma lęk, więcej niż lęk, ma atrofię narzucania własnej woli. Człowiek ten mógł być znakomitym szefem sztabu, nigdy wodzem naczelnym. Na emigracji ciągle odmawiał rzucenia na szalę swego autorytetu. Ile razy odmawiał Raczkiewiczowi wszelkich posunięć przeciwko Sikorskiemu! To on zaklajstrował kryzys wywołany udzieleniem przez Raczkiewicza dymisji Sikorskiemu po przyjeździe do Anglii, nie mówiąc o szeregu podobnych zachowań się we Francji. Kiedy Raczkiewicz po traktacie lipcowym chciał abdykować, to Sosnkowski, który był wtedy jego konstytucyjnym następcą, wymyślił formułę, że on nie może objąć po Raczkiewiczu stanowiska prezydenta, bo się z Raczkiewiczem solidaryzuje. I tak zawsze Sosnkowski miał jakąś receptę inteligentną, aby i samemu nie walczyć, i innym walkę utrudnić.

Kiedy został wodzem naczelnym, siedział odosobniony w swym gabinecie w „Rubensie” i otaczające go oficerstwo, powciągane do różnych mafii za czasów Sikorskiego, przeinaczało lub wręcz sabotowało jego rozkazy. Nawet tu cofał się przed wzięciem kogoś za mordę.

I naród polski kocha takich ludzi! Mówi się o nich: on nic nie chce „dla siebie”, nie chce być prezydentem, premierem, zaraz ze wszystkiego ustępuje. Apolityczny naród polski uważa za arcymoralne to właśnie, że polityk ucieka od władzy, czyli wykręca się od odpowiedzialności. Rosja miała Iwanów Groźnych, my takich jedwabnych Pierrotów historycznych.

Stanisław Cat-Mackiewicz

Jest to fragment książki „Zielone oczy” opublikowanej przez Wydawnictwo UNIVERSITAS: http://www.universitas.com.pl/szukaj?t=ZIELONE+OCZY&szukaj=1&simple_search=1&a=1%2C+19%2C+20%2C+21&szukaj=szukaj

a.me.

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *