Nieroda: Mity konserwatywno-liberalne: inflacja

Już na samym początku muszę zaznaczyć, że sam sympatyzuję z opcją konserwatywno-liberalną. Niniejszy tekst nie ma więc na celu podkopywać tej idei, a wyłącznie wskazać na pewnego rodzaju mity, które często można usłyszeć od zwolenników konserwatywnego liberalizmu (choć, co oczywiste, nie wszystkich). W końcu żadne środowisko polityczne nie jest nieomylne, a rzeczowa dyskusja pozwala na wskazanie słabych punktów. Dlatego chciałbym podzielić się paroma uwagami na temat inflacji, gdyż właśnie wokół tego tematu narosło kilka mitów czy też niedopowiedzeń, które prezentowane są również na łamach „Najwyższego Czasu!” (tygodnika konserwatywno-liberalnego). Żeby nie być gołosłownym podam jako przykład stwierdzenie p.Tomasza Teluka, że inflacja i handel są „immanentnym składnikiem gospodarki rynkowej i oburzanie się na ich istnienie jest tak samo jałowe jak oburzanie się na wschody i zachody słońca lub grawitację” („Najwyższy Czas!”, nr 44-45, 29.10-5.11 2011, „Odurzeni”, str. XLVII). Za drugi przykład może posłużyć stwierdzenie z tekstu p.Marka Łangalisa, jakoby „idealnie byłoby, gdyby pieniądz w ogóle nie tracił (ani nie zyskiwał) na wartości.” („Najwyższy Czas!”, nr 51-52, 17-24 grudnia 2011, „Czy grozi nam inflacja?”, str. XII).

Najpierw chciałbym odnieść się do pierwszej z wymienionych przeze mnie tez. Otóż nie wiadomo mi o niczym, co wskazywałoby na to, że inflacja jest nierozłącznie związana z gospodarką rynkową, o ile za gospodarkę rynkową uznajemy po prostu wolny rynek, a nie etatyzm i interwencjonizm, jakie panują dzisiaj. Żeby wyciągnąć poprawne wnioski należy najpierw zrozumieć, jak wyglądałby pieniądz w systemie wolnego rynku. Oczywiście nie da się tego przewidzieć ze stuprocentową pewnością, bo stan rynku zawsze zależy od milionów indywidualnych decyzji podejmowanych przez rzesze ludzi, decyzji, których nie możemy znać z wyprzedzeniem. Jednak na podstawie historii możemy domyślać się, że pieniądzem zostałoby złoto. Dlaczego? Dlatego, że jak wiadomo z teorematu regresji pieniężnej Misesa pieniądzem zostaje coś, co ma na rynku pewną wartość użytkową (złoto ma taką wartość dzięki zastosowaniu na przykład w przemyśle jubilerskim), a także dlatego, że ten kruszec posiada szereg cech, które robią zeń dobry materiał na pieniądz: jest trwałe, można je dzielić na jednostki o różnej wadze nie tracąc przy tym na wartości, ciężko drastycznie zwiększyć jego ilość w krótkim czasie. Ostatnia wymieniona cecha jest kluczowa przy rozważaniach czy inflacja jest nieodłącznym zjawiskiem towarzyszącym wolnemu rynkowi. Jak wiadomo, wartość pieniądza (czyli jego cena wyrażona w całym wachlarzu wymian, jakie można za jego pomocą dokonać) zależy tego, od czego zależy cena wszystkich innych towarów – bo pieniądz też jest towarem, co prawda różniącym się od innych, ale nadal towarem. Zależy od jego ilości (podaży) i popytu na niego. Jeśli zwiększa się podaż pieniądza, to spada jego wartość. Za tę samą jednostkę pieniężną można zakupić mniej dóbr. Jednak złoto ma tę zaletę, że rząd/bank centralny nie może zwiększyć jego ilości na zawołanie. Żeby zwiększyć podaż złota należy je wydobyć, co jest czasochłonne, kosztowne i problematyczne (w porównaniu do emisji pieniądza fiducjarnego). Dzięki temu podaż pieniądza złotego byłaby na rynku mniej więcej stała, ewentualnie rosłaby powoli. Czy w takich warunkach może dojść do inflacji? Raczej nie, ponieważ inflacja jest efektem właśnie zwiększania ilości pieniądza, co w przypadku złota nie jest łatwe. A nawet jeśli zwiększa się ilość złota, to nie jest to tak szkodliwe jak w przypadku zwiększenia ilości pieniądza fiducjarnego, bo złoto to może znaleźć zastosowanie we wspomnianym przeze mnie przemyśle jubilerskim.

W sytuacji, w której ilość pieniądza jest mniej więcej stała (jak byłoby, gdyby pieniądzem było złoto), a towarów i usług dostępnych na rynku przybywa, panuje deflacja, a więc odwrotność inflacji. Pieniądz, wraz z upływem czasu, staje się warty coraz więcej. Dlaczego tak się dzieje? Wraz z zastosowaniem nowych technologii i metod produkcyjnych, producenci są w stanie produkować większe ilości towaru tym samym nakładem środków (a konkurencja i chęć zysku wymaga od nich, by to robili): produkują więcej, ale skoro ilość pieniądza jest stała, to nie mogą utrzymywać ciągle takich samych cen, bo nie znajdą nabywców na dodatkową ilość produkowanego towaru. Cenę muszą obniżyć (im więcej rowerów na rynku – tym niższa ich cena, pod warunkiem, że popyt się nie zmienia). Dzięki temu za daną ilość pieniądza można kupować coraz więcej towarów.

I w tym momencie dochodzimy do drugiej tezy ze wstępu, autorstwa p.Łangalisa, że najlepiej by było, gdyby pieniądz nie zyskiwał na wartości. Jak można wywnioskować z powyższego, jeśli pieniądz nie zyskuje na wartości to 1) albo gospodarka się nie rozwija, czyli panuje stagnacja, 2) albo mamy do czynienia z inflacją (zwiększeniem ilości pieniądza), tyle że ukrytą pod płaszczem rosnącej produktywności. Pierwszy przypadek jest jednoznacznie negatywny: ilość pieniądza jest cały czas taka sama, ilość towarów i usług oferowanych na rynku też, więc ich cena się nie zmienia. Producenci z jakichś powodów (na przykład wysokich obciążeń podatkowych, wysokich kosztów pracy, regulacji, którym nie są w stanie sprostać czy, jak można ująć ogólnie, utrudnieniom w akumulacji kapitału) nie są w stanie pracować coraz bardziej efektywnie i gospodarka stoi w miejscu. Druga sytuacja jest trochę bardziej skomplikowana i wynika ze wzajemnego oddziaływania na siebie dwóch sił, które się równoważą. Pierwszą siłą jest rosnącą produktywność, która (jak widzieliśmy wcześniej) pozwala produkować większą ilość towarów, co przekłada się na niższe ich ceny. Drugą siłą jest właśnie zwiększanie podaży pieniądza, co ciągnie ceny w górę. Może się zdarzyć, że wielkość „dodruku” pieniądza odpowiada mniej więcej zwiększeniu produktywności; efektem jest pozostanie cen na podobnym poziomie, bo większa ilość towarów równoważy się z większą ilością pieniądza. Z taką sytuacji mieliśmy do czynienia w USA w latach 1921-29, a więc w przededniu największego w dziejach kryzysu, dlatego należy tutaj dopowiedzieć, że nawet taka ukryta inflacja może doprowadzić do wywołania cyklu koniunkturalnego kończącego się depresją. Warto przytoczyć słowa jednego z najwybitniejszych polskich ekonomistów, prof. Adama Heydla: „Jeżeli jednak wyobrazimy sobie znaczną zniżkę kosztów produkcji, której nie towarzyszy zniżka cen, to dostrzeżemy zmiany w układzie gospodarczym, analogiczne do zmian przy inflacji sensu stricto. Nastąpi mianowicie wybitny wzrost rentowności produkcji, który musi popychać do hiperinwestycji. Wydaje się w związku z tym niewątpliwe, że wielki boom giełdowy amerykański, którego załamanie się stało się causa proxima kryzysu, był wywołany zbyt liberalną polityką kredytową o cechach inflacji.” Nie ma więc powodu, by uważać, że sytuacja, w której pieniądz utrzymuje swoją wartość jest jakimś dobrodziejstwem. Najlepszą opcją wydaje się być deflacja.

Warto też wspomnieć o friedmanowskim monetaryzmie. Choć monetaryzm jest dużym krokiem naprzód w porównaniu do prymitywnego keynesizmu, nadal jest to forma pieniężnego etatyzmu. Mało kto wie, że Milton Friedman wraz z Anną Schwartz uważali, że FED powinien wypuścić na początku lat 30. (w trakcie runu na banki) większą ilość pieniądza!

Łukasz Nieroda

aw

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Nieroda: Mity konserwatywno-liberalne: inflacja”

  1. „Nie ma więc powodu, by uważać, że sytuacja, w której pieniądz utrzymuje swoją wartość jest jakimś dobrodziejstwem” – z tym poglądem jak najbardziej się zgadzam. Z poglądem o pożytkach z ograniczonej ilości pieniędzy – już nie. Jego siła nabywcza w rękach obywateli (a tylko ta jest w tym przypadku istotna)bynajmniej bowiem przy deflacji nie rośnie, bowiem w ręce te nie trafia, przy stojących cenach i wolnym tempie obrocie również płace mają bowiem tendencję malejącą (wraz ze spadającymi cenami). Deflacja staje się więc drogą do wspomnianej w tekście stagnacji. Nie ma żadnego sensu, żeby pieniądz miał pokrycie w złocie, srebrze, czy muszelkach, tylko żeby znajdował pokrycie w wytworach zdolności produkcyjnych na danym rynku. Pieniądz jest ostatecznie tylko narzędziem, a nie samodzielnym nośnikiem wartości.

  2. Konradzie, mylisz się bardzo. ” Jego siła nabywcza w rękach obywateli (a tylko ta jest w tym przypadku istotna)bynajmniej bowiem przy deflacji nie rośnie,” – rośnie z samej definicji. „bowiem w ręce te nie trafia, przy stojących cenach i wolnym tempie obrocie również płace mają bowiem tendencję malejącą (wraz ze spadającymi cenami).” – to stojącymi czy spadającymi cenami? ? Zdecyduj się. A tak generalnie przeczytaj to jeszcze raz trzeci akapit tekstu, bo najwyraźniej go nie zrozumiałeś. To tak odnośnie korzyści z deflacji, a nie polemiki z Twoim faszystowsko-keynesowskimi ideologicznym doktrynerstwem.

  3. Generalnie bardzo cenny tekst. W sumie same oczywistości, ale trzeba je wydobyć spod etatystycznej kupy śmieci.

  4. Tomku, trzeci akapit jest bez wątpienia najciekawszy, tyle, że przyjmuje za pewnik zjawisko niewystępujące w przyrodzie, tzn. że ceny staną, nawet zaczną realnie spadać, a zarobki nie, więc siła nabywcza społeczeństwa wzrośnie. Sorry, ale elementy polityki deflacyjnej występowały w Polsce w pierwszej połowie lat 90-tych i wzrostu siły nabywczej nie było widać – przeciwnie, drogi kredyt i drogi pieniądz powodowały, że siła nabywcza pieniądza spadła, co za tym idzie spadała produkcja i „schłodzona” gospodarka szła nam równiutko w stronę stagnacji. Tu nie trzeba eksperymentów myślowych, to się zupełnie niedawno u nas wydarzyło!

  5. 1. Siła nabywcza wynika nie tylko z zarobków z ostatniego miesiąca – bieżących, ale także (a u zapobiegliwych ludzi przede wszystkim) z zarobków z poprzednich okresów – oszczędności. 2. Spadek cen podzespołów komputerowych oraz gotowej elektroniki jest zjawiskiem ciągłym. Przemysł elektroniczny musi ledwo zipać. W sektorze tym zapewne zarobki pracowników ciągle spadają.

  6. Panie Alku, ale również autorowi tekstu (jak sądzę), ani Tomaszowi nie chodzi o zamrożenie cen na jeden tylko segment produkcji. Oszczędności – no jasne, pieniądz jest złoty, więc, należy go zakopać, przecież to zupełnie naturalna tendencja…

  7. @Konrad Rękas – „tyle, że przyjmuje za pewnik zjawisko niewystępujące w przyrodzie, tzn. że ceny staną, nawet zaczną realnie spadać, a zarobki” – dokładnie taka sytuacja wystepowała przez cały okres istnienia waluty złotej. I jest to sytuacja nie tylko „występująca w przyrodzie” ale wręcz absolutnie naturalna, wynikająca wprost z postępu technicznego. Tylko manipulowanie pieniądzem sprawia, że obecnie bywa inaczej. Przykład p.Alka jest bardzo dobry – pokazuje branżę, w której postęp jest na tyle szybki, że wyprzedza inflację. A tak poza tym, nawet, gdyby płace miały z jakiś tajemniczych przyczyn spadać za cenami to i tak należy się cieszyć – przynajmniej nasze oszczędności zyskują.

  8. @Konrad Rękas – „ale elementy polityki deflacyjnej występowały w Polsce w pierwszej połowie lat 90-tych ” Eeeee???? Skąd to wziąłeś ? W pierwszej połowie lat 90-tych mieliśmy w Polsce bardzo wysoką inflację. Od 250 % w 1990, 60% w 91 do 30% w 94 i 22% w 1995.

  9. Tomku, balcerowiczowska fikcja: rosły ceny (więc zdaniem monetarystów była inflacja), a pieniądza na rynku było wymiernie zbyt mało, kredyt był drogi a trudności nabywcze nie wynikały bynajmniej z drożyzny, tylko ze zwalniającej produkcji, która dopasowywała się do polityki pieniężnej. Mówiąc po ludzku – inflacji realnie nie było, należało wówczas zwiększać deficyt (czy umownie „otworzyć go”) i wpuszczać pieniądz do obiegu, co w końcu uczynił Kołodko, dzięki czemu jakoś dojechaliśmy do końca tej dekady.

  10. Konradzie, przepraszam ze tak wprost i obcesowo – zastanów się, co bredzisz. Bo inaczej tego nazwać nie można.

  11. Tomku, mnie jest ogromnie przykro, że żywa gospodarka nie zachowuje się, tak jak chciałby „Najwyższy Czas!”, no ale niestety tak się jakoś z nią dzieje…

  12. @Konrad Rękas – zanim zaczniesz pisać, co „należało zwiększyć” itp. to przeczytaj proszę chociaż wstęp do dowolnego podręcznika makroekonomii. Spróbuj też zaznajomić się ze znaczeniem pojęcia „inflacja” o którym najwyraźniej nie masz nawet mglistego pojęcia. Potem zajrzyj do statystyk, to może dowiesz się, że przez cały ten okres pieniądz był bardzo tani (stopy procentowe cały czas były poniżej inflacji). No ale do tego musisz najpierw dowiedzieć się co to jest inflacja i co to jest stopa procentowa. „Najwyższy Czas” nie ma tu absolutnie nic do rzeczy – z Twojego postu wynika bowiem jednoznacznie, że w omawianym temacie brakuje Ci wiedzy na poziomie absolutnie elementarnym. To trochę tak, jakby o budowie jądra atomu wypowiadał się ktoś, dla kogo atom to marka samochodu albo roślina uprawna.

  13. „Pieniądz jest ostatecznie tylko narzędziem, a nie samodzielnym nośnikiem wartości.” – Zgadza sie. Obecny kryzys jest konsekwencja faktu, iz zlikwidowano niezalezne od pieniadza systemy ekonomiczne: powszechne rolnictwo, lesnictwo, rybolostwo,rzemioslo, rodzine na swoim, a co za tym idzie rodzine wielodzietna styl 2+12, bo w miescie ( tfu!) trudno o to nawet najbogatszym. Z narzedzia ( z czystego srodka wymiany) pieniadz stal sie jedynym sposobem ku zapewnieniu ( droga zakupu lub wynajmu) tego wszystkiego, co zniknelo wraz z usunieciem powyzszych realnosci ekonomicznych.Dzis np. bezpieczenstwo w razie choroby czy pogrzeb trzeba kupic, kiedys byly za darmo.A ze pieniedzy zawsze brakuje powoduje to koniecznosc kreacji monetarnej. Stwarza specyficzna globalna mentalnosc, stad „kryzys.”( wszystko podlega spekulacji czysto finansowej, nawet cena zlota jest zalezna od spekulacji – 1 Napoleon 20 FF kosztuje 10 razy wiecej niz jego autonomiczna wartosc). Nawet cnota dzieci jest zalezna od duzych pieniedzy, bo za dobra szkole, po ktorej dziecko umie czytac i pisac oraz porzadnie sie zachowac trzeba ( przynajmniej we Francji) bardzo drogo zaplacic.Tylko w rodzinach katolickich o wysokich dochodach nie ma problemow z wychowaniem dzieci bo tylko dzieki wysokim dochodom ojca w takich rodzinach matka moze nie pracowac.Zapraszam p.Alka do zrobienia wpisu, ze jestem idiota i wrogiem Polski i ze to co wpisalem jest objawem niecheci do Polakow.

  14. @Rusofil- „rzeczowość” pańskiego komentarza jest nieco mniejsza od rozważań na temat gumisiów. I to by było na tyle.

  15. Ci którzy mówią o spadku wynagrodzeń zapominają o wzroście produktywności – w końcu skądś te dodatkowe dobra się biorą. A wzrost produktywności daje wzrost płac (a przynajmniej wolniejszy spadek płac niż cen). To raz. A dwa, nie polecam deprecjonować prooszczędnościowego aspektu deflacji – oszczędności przyczyniają się do dobrobytu w długim okresie. Ale jak ktoś za JM Keynesem powtarza, że w długim okresie będzie martwy i trzeba konsumować dziś, to mu nic na to nie poradzę.

  16. @Autor – choć zasadniczo zgadzam się z pańskim tekstem (a wręcz uważam, że tezy w nim zawarte są oczywiste), to jednak muszę zauważyć, że Tomasz Teluk miał rację. Nie opisuje on bowiem sytuacji waluty złotej, ani też nie twierdzi, że inflacja jest dobra czy pożądana. Jedynie stwierdza fakt, ze w obecnie nam panującym systemie pieniądza fiducjarnego inflacja będzie zawsze, jest jego absolutnie nieodłącznym elementem. Teluk zapewne sam chciałby, byśmy żyli w systemie złotej waluty, lecz obiektywnie nie ma w tej chwili na to szans.

  17. @Executur – ale właśnie to (skądinąd prawdziwe) zdanie Keynesa, a raczej płynące z niego wnioski, były także odpowiedzią na pogląd „klasyków”, że kryzys jest nieuchronny i za jakiś czas się znowu powtórzy, w zasadzie bez względu na to co się czyni. A skoro tak, to konsumpcja gwarantuje w danym momencie przynajmniej utrzymywanie produkcji, a co za tym idzie również zatrudnienia. Ale oczywiście – inflacja jest przerażającą chorobą, ale bezrobocie jest zbawiennym procesem oczyszczającym gospodarkę, jak powszechnie wiadomo.

  18. Tekst wywołał ciekawe komentarze. Postaram się napisać jeszcze jeden artykuł, żeby kilka spraw dopowiedzieć i uściślić. Ale to po sesji. @Tomasz Dalecki – szkopuł tkwi w tym, jak rozumiemy pojęcie gospodarki rynkowej. Bo gospodarka rynkowa jako taka nie jest odpowiedzialna za inflację (ani wywoływanie cykli koniunkturalnych kończących się depresją), ale właśnie ingerencja państwa w mechanizmy rynku i ignorowanie praw własności. Jeśli p.Telukowi chodziło o dzisiejszy rodzaj gospodarki rynkowej, krępowanej działaniami państwa i jego instytucji – to faktycznie, inflacja może uchodzić za element immanentny. Ale gospodarka rynkowa, gdyby była rzeczywiście wolna, raczej nie borykałaby się z tym problemem.

  19. @Łukasz Nieroda – no nie do końca. Inflacja istnieje również w Singapurze, HongKongu, Nowej Zelandii czy Szwajcarii, a więc w krajach najbardziej wolnej gospodarce na świecie. W obecnym systemie n ie tylko państwo jest kreatorem pieniądza, ale cały system bankowy. Panstwo już dawno straciło nad tym pełnię kontroli. Żeby nie było inflacji w ogóle musielibyśmy wrócić do czasów pieniądza realnego (złota czy srebra), do pewnego stopnia dałoby sie to kontrolować, gdyby pieniądz był tylko papierkiem – ale nigdy w przypadku pieniądza wirtualnego. No chyba, że zlikwiduje Pan banki, SKOK-i, giełdy papierów wartosciowych, zabroni supermarketom wydawania kart kredytowych itp. I w tym sensie Teluk ma rację – system waluty wirtualnej ma inflację wpisaną w samo swoje istnienie.Żeby to zmienić trzeba by przywrócić naturalny stan rzeczy – a na to szans w najbliższej przyszłości nie widzę (zreszta, musiałby to zrobić jednocześnie cały cywilizowany świat)

  20. 1. „Mity konserwatywno-liberalne” – Jako były konserwatywny liberał , stwierdzam, że mitem jest sam konserwatywny liberalizm. To pojęcia wręcz ze sobą sprzeczne , konserwatysta powołujący się na katolicyzm nie może być gospodarczym liberałem, to absurd. Można to logicznie, racjonalnie udowodnić. Wychowałem się na N.Czasie, JKM, Michalkiewiczu, i dostawałem dreszczy jak ktoś krytykował liberalizm gospodarczy. Jednak człowiek uczy się całe życie i po wniknięciu w idee liberalizmu gospodarczego wychodzi szatańskie szydło z worka. Konserwatyzm ma zasadę „nie kradnij” i to wystarczy do głoszenia wolności gospodarczej. 2. Niektórzy komentatorzy nie bardzo rozumieją co to jest pieniądz, gospodarka. Przypominam, że fundamentem gospodarki jest barter, wymiana pracy, towarów , a nie kredyt i drukowanie pieniędzy. Podstawą gospodarki jest zasada ” aby coś wziąć trzeba najpierw coś dać”, najpierw praca potem konsumpcja, ta zasada w inflacyjnym pieniądzu jest odwrócona. Pytanie do obrońców pobudzania gospodarki infacją: kto jest pierwszym właścicielem nowo wydrukowanego 100 zł i na jakiej podstawie nabył prawa własności do 100 zł. Dlaczego 1-5 % inflacji jest wskazane , a 50 % jest szkodliwe i gdzie jest granica między inflacją dobrą i szkodliwą. @Konrad Rękas – „inflacji realnie nie było” – Podam przykład, mój ojciec pod koniec lat 90 sprzedał niedokończoną budowę domu, uzyskaną kwotę zainwestował w spółkę, po 3-4 latach „inflacji realnie nie było” pokłócił się ze wspólnikiem i ten mu oddał wkład. Za oddane pieniądze z sprzedaży domu mógł sobie kupić rower. Więc co to jest ? Nie inflacją ?To nie jest kradzież ? Komuniści którzy komunę utrzymywali drukowaniem pieniądza powinni iść siedzieć , tak jak obecni politycy, którzy kradną systemowo 1-4 % inflacją. Kradzież to kradzież obojętnie czy pitem, inflacją czy przemocą.

  21. @Malok – nie kwestionuję samej opowieści, ale czy to na pewno była końcówka lat 90-tych, a nie 80-tych?

  22. @Konrad Rękas Oczywiście chodziło o końcówkę lat 80-tych. Proszę nie zapominać , że za komuny były ceny urzędowe i ich uwolnienie spowodowało hiperinflację. Innym dobry przykładem są książeczki mieszkaniowe na które rodzice wpłacali na mieszkania dzieciom, po uwolnieniu cen można było kupić za te pieniądze cukierki. To pokazuje czym jest inflacja i drukowanie pieniędzy. Gospodarka z natury jest deflacyjna, nie ma żadnych argumentów uzasadniających drukowanie pieniędzy , to jest kradzież i nie ma co dyskutować , że jak będziemy drukować to będzie speed gospodarczy.

  23. @Malok – kol.Konrad Rękas usłyszał słowo „inflacja” w telewizji, ale jeszcze nie zdążył sprawdzić w wikipedii, co ono oznacza. Także polemika z jego twierdzeniami w tej kwestii jest bezużyteczna.

  24. Tomku, idzie sobie coś poczytaj, Rand na przykład (tylko świńskie kawałki opuszczaj) i nie przeszkadzaj dorosłym rozmawiać. Maloku – no to jednak jest zasadnicza różnica – mieliśmy inflację i to przyspieszającą w latach 80-tych, związaną z urealnieniem cen. Nikt tego nie kwestionuje. Jednak po zabawach monetarystów bynajmniej nie było inflacji, odwrotnie, pieniądza na rynku było za mało, a tzw. ściąganie nawisu było bezzasadne, a wręcz szkodliwe.

  25. @Konrad Rękas. Henry Hazlitt popełnił był książkę pt Inflacja wróg publiczny nr1. Proponuję panu zapoznać się z jej treścią bo noestety pan kompromituje się swoimi wypowiedziami w tym temacie. Zapytam krótko niech pan poda choć jeden rok z owych magicznych lat 90-tych w którym nie było inflacji?

  26. Jako wskaźnik? Zapewne była cały czas. Jako realny problem finansowy związany z nadpodażą pieniądza – nie istniała, bo kredyty były drogie, a podaż pieniądza zbyt mała, żeby się uciec znowu do historycznego przykładu wyciśniętej z wody gąbki. W tamtym momencie należało maksymalnie obniżyć stopy i pieniądz na rynek wpuścić, a nie zabierać go – jak czyniły kolejne rządy solidarnościowe.

  27. @Rusofil1956 – tu nie chodzi o ilość pieniędzy w gospodarce, ale o inflacyjną gospodarkę , która bazuje na systematycznym wzroście podaży pieniądza, co wywołuje inflację , która jest kradzieżą. Zadałem konkretne pytania , proszę odpowiedzieć : Kto jest pierwszym właścicielem nowo wydrukowanego 100 zł i na jakiej podstawie nabył prawa własności. Dlaczego 1-5 % inflacji jest dobre dla gospodarki a 50 % już nie. Jeśli kradzież inflacją jest dobra dla gospodarki, to mogę też uzasadnić rabowanie bezpośrednie ludzi niezaradnych przez zaradnych, gdyż lepiej wykorzystają zrabowane pieniądze. Gospodarka inflacyjna daje kopa , ale to jest tak jak narkotyk po którym ma się kaca , i tkz cykle to nic innego jak jazda na haju i kac. Podkreślam nie ma żadnej różnicy między wydrukowaniem pieniądza przez Kowalskiej i do sklepu , a wydrukowaniem pieniądza przez system bankowy i pożyczka.Nawet gdyby to było korzystne dla gospodarki , nikt nie ma prawa czarować z nie wiadomo skąd prawa do bycia konsumentem , nie wnosząc żadnej podaży do gospodarki, bo gospodarka to barter , wymiana pracy, towarów. @Konrad Rękas – na jakiej podstawie stwierdzasz, że pieniądza było za mało ? Jeśli banki udzielą dużo kredytów i zatrzymają kreację pieniądza, to pieniędzy będzie za mało na to aby kredytobiorcy ściągnęli z rynku kapitał plus odsetki. Ale to nie jest problem który kreuje gospodarka podażowa, tylko lichwa oparta na drukowaniu pieniądza. Gospodarka inflacyjna bez drukarni nie może istnieć, tak jak narkoman bez narkotyków.

  28. @Tomasz Rękas. Skoro wtedy inflacja występowała to eufemistyczne mówienie o elementach deflacji w tamtym okresie to niesmaczny żart. Deflacja nie jest niczym złym. Dla przykładu występowała przez cały XIX wiek w Angli w tempie średnim 1,3% rocznie. Jakoś to nie przeszkadzało w dynamicznym rozwoju. Przedsiębiorstwa utrzymywały duży poziom płynności finansowej, a i można było odkładać na stare lata pieniądze do przysłowiowej skarpety i tylko można było zyskać na tym. Jak to się ma do obecnej sytuacji, gdzie trzeba inwestować pieniądze by nie traciły na wartości.

  29. @Tomasz Rękas. Inflacja występowała nie tylko jako wskaźnik, ale realnie też. Zwiekszając podaż pieniądza jak Pan postuluje zwiększa Pan inflacja, bo inflacja to nic innego jak zwiększanie ilości pieniądza w gospodarce. Nie wnikając w szczególy każdy poziom podaży pieniądza jest dobry złe są jego zmiany.

  30. @Konrad Rękas – drogi Konradzie, zajrzyj chociażby do wikipedii, nie musisz nawet nic więcej czytać. Poziom bzdurności Twoich komentarzy jest po prostu przerażający. Widzisz deflacja w okresie, kiedy inflacja sięga 250 % rocznie (jest to wręcz hiperinflacja),kiedy przez cały ten okres była bardzo wysoka. Widzisz drogi pieniądz, gdy realne stopy procentowe są ujemne. Gdzieś Ci się uroiła „zbyt mała podaż pieniądza” , w okresie, kiedy ta wzrastałą dynamicznie w tempie dwukrotnie większym niż planowane, dodatkowo zwiększana przez wysoki deficyt budżetowy i rosnace bardzo szybko rezerwy dewizowe. Nie wiem skąd wziąłes te brednie. Jestem zwyczajnie przerażony tym co piszesz, nie spodziewałem się po inteligentnym człowieku aż takich idiotyzmów.

  31. Tomku, oczywiście danymi manipulujesz mimowolnie, tzn. niechcący do dyskusji o latach 90-tych wtrącasz wskaźniki z roku ’90, czyli ostatniego hiperinflacyjnego?

  32. @ A. Ratnik: „wszystko podlega spekulacji czysto finansowej, nawet cena zlota jest zalezna od spekulacji – 1 Napoleon 20 FF kosztuje 10 razy wiecej niz jego autonomiczna wartosc”. Nie rozumiem co to ma argumentować? Wiadomo że kruszec tez podlega spekulacji, ale zawsze będzie miał jakąś konkretną wartość, w przeciwieństwie do papierka fiducjarnego. Podany przez Pana egzemplarz ma wartość wyższą a nie niższą, więc jest dodatkowym argumentem za starym, konserwatywnym podejściem do natury pieniądza.

  33. @ Rusofil1956: Jest Pan zabawny, żeby jednak ze swojej strony być konsekwentnym w swoim totalizmie, powinien Pan się przeprowadzić do Zimbabwe, gdzie mógłby Pan na swoim przykładzie dumnie demonstrować zbawienność drukowania pieniędzy, wożąc ich parę worków na oślim grzbiecie w celu zakupu chleba. Ponadto ustrój w państwie dr Mugabe wydaje się być zbliżony do tego, co Pan nazywa „narodowym konserwatyzmem”. Więc śmiało!

  34. @Konrad Rękas jesteś przykładem zlewacenia ekonomicznego. Pogląd, że korzyści gospodarcze są ważniejsze niż zasady moralne, etyczne są poglądem oświeceniowo-lewackich idei, do jakich trzeba też zaliczyć liberalizm. Liberał gospodarczy to lewak, to jest fakt. Mało tego, korzyści inflacyjne szybkiego boom , nie są korzystne gospodarczo, to KRADZIEŻ, zły postępek, a zło nie jest korzystne dla człowieka z punktu widzenia 1 zasady Dekalogu. I na tym można zakończyć dyskusję o inflacji.

  35. @Malok. Niektórzy za przejaw zlewaczenia uważają zwyczaj mówienia i pisania do obcych ludzi na ty, a nie na pan.

  36. @Konrad Rękas – przykro mi bardzo, że postanowiłeś brnąć w absurd. Rację ma p.Malok, że jesteś przykładem zlewaczenia i nie dostrzegasz, że inflacja to zwykła kradzież. Ale to tylko jedna strona medalu. Niezależnie od poglądów udowodniłeś, że jesteś kompletnym ignorantem, który nie ma najmniejszego pojęcia o najbardziej oczywistych i prostych terminach ekonomicznych. A tego już lewicowość nie usprawiedliwia. Cóż, szkoda.

  37. Tomku, ja wiem, że nie uleganie sekcie monetarystycznej nazywa ona ignorancją, więc jakoś mnie Twoja zapiekłość nie dziwi. Odnośnie inflacji w połowie lat 90-tych tak pisał np. prof. Stefan Kurowski: „Te argumenty są absolutnie nie do utrzymania. Inflacja w Polsce ma charakter kosztowy (…). Otóż w Polsce 90% czynników inflacji to czynniki kosztowe, nie mające nic wspólnego z nadwyżką pieniądza na rynku. Toteż „zdejmowanie” tej nadwyżki, kierowanie jej do skarbców przez uatrakcyjnianie depozytów bankowych – nic tu nie pomoże, nie zahamuje inflacji. (…) W dokumencie Centralnego Urzędu Planowania, który właśnie otrzymałem, jest to wyraźnie powiedziane: na styczniową inflację najbardziej wpłynęły podwyżki cen kontrolowanych, a zwłaszcza czynszów w mieszkaniach komunalnych oraz energii elektrycznej i gazu, jak również opłat radiowo-te-lewizyjnych prawie o 30%. Spowodowało to przeniesienie wzrostu cen na towary detaliczne i usługi – bo przecież wzrosły koszty własne tych, ktorzy handlują towarami i świadczą usługi. Drugi istotny czynnik kosztowy wpływający na inflację, to ubiegłorocza susza, która spowodowała drastyczny spadek produkcji roślinnej (zboża, okopowe) i zmniejszyła podaż produktów rolnych. Okoliczność ta, dodatkowo wykorzystana przez monopolistów-pośredników, musiała spowodować automatycznie wzrost cen, ale to też nie ma nic wspólnego z madmierną podażą pieniądza. Częściowo ponosi za to winę rząd, który nie tylko nie neutralizuje kosztowych czynników inflacji, ale wręcz je generuje, dyktując ceny w wielu podstawowych dziedzinach”.

  38. Tak zas pisał dr Aleksander Jędraszczyk, niegdyś jeden z liderów UPR, a potem Partii Konserwatywno-Liberalnej: „Transformacja świadomie zastosowała niewielką część pieniądza w realnej gospodarce. Stworzyła niezwykłą drożyznę pieniądza, zwaną wysoką stopą procentową. Jest ona wielokrotnie droższa, niż w innych krajach europejskich. I dodaje rzecz zasadniczą: pieniądza krajowego z rodzimej emisji jest zbyt mało, mało i jeszcze raz mało w stosunku do potrzeb obrotu gospodarczego. To ostatnie zjawisko, zwane monetaryzacją produktu krajowego, jest szczególnie szkodliwe. Średnio w stosunku do krajów europejskich, ilość pieniądza w obiegu, jest prawie o połowę niższa. Obrazowo ujmując: gdyby w Polsce opady były o połowę niższe, niż u sąsiadów, szybko byśmy się stali obszarem prawie pustynnym. W sensie gospodarczym tak się właśnie dzieje. W tej sytuacji nazywanie banku centralnego bankiem narodowym, nie brzmi inaczej, jak szydercza ironia. Właśnie ta blokada przez bank centralny dopływu pieniądza do gospodarki przez całe dziesięć lat, jest główną przyczyną recesji i upadku rodzimej produkcji. To wywołuje brak popytu inwestorów i konsumentów. To uniemożliwia także ekwiwalentną prywatyzację na rzecz własnych inwestorów i ludności oraz spowodowało prywatyzację rozdawniczą na rzecz posiadaczy walut zagranicznych. Recesja i kryzys gospodarczy stają się praprzyczyną upadku finansów publicznych i zaniku roli państwa oraz jego niezbywalnej roli w pełnieniu funkcji opieki i solidaryzmu społecznego. Media obłudnie, a ekonomiści dworscy jednej opcji usłużnie, twierdzą, że przyczyną inflacji i recesji są wydatki budżetowe, świadczenia społeczne, zbyt wysokie płace, etc. Oczywiste, że jest inaczej. To brak efektywnego, rosnącego popytu zatrzymuje gospodarkę. Rolą państwa i banku centralnego jest ten popyt zwiększać znacząco w naszej sytuacji. Na co dzień nazywam to dysproporcją kłamstwa nad prawdą w informowaniu społeczeństwa o przyczynach i stanie gospodarki i w związku z tym widoków na przyszły dobrobyt”.

  39. Tak, panowie, moment, w którym powiesimy ostatniego monetarystę na wątpiach ostatniego bolszewika – będzie prawdziwym końcem dogmatyzmu w ekonomii!

  40. Bo jak wszyscy wiemy, drastyczna susza w Polsce trwała do roku 2000 włącznie. A w zasadzie to trwa do dziś już od 73 lat. Poza tym kilkudziesięcioprocentowa inflacja jest w istocie deflacją, 6 % deficytu budżetowego to w istocie nadwyżka, przyrost masy pieniądza jest w istocie spadkiem a ujemne realne stopy procentowe to drogi pieniądz. Poza tym wszyscy zdrowi. Powtórzę raz jeszcze – lewackie uwielbienie dla złodziejstwa nie usprawiedliwia głupoty.

  41. No oczywiście, Tomku, jak się sypie argumentacja, to uciekajmy się do pozornej redukcji ad absurdum. Odsyłałeś mnie do Wikipedii, a mógłbyś sam sobie troszkę poczytać o różnicy między inflacją popytową (którą nam wmawiano w latach 90-tych), a kosztową, którą utrzymywano drogą polityki rządów – nb. monetarystycznych (Mazowieckiego, Bieleckiego i Olszewskiego).

  42. A co tu argumentować, skoro twierdzisz, że czarne jest białe, ciepłe jest zimne, a ujemne jest dodatnie ? Jakakolwiek argumentacja traci sens w momencie, kiedy upierasz się że 2 = 5

  43. No na tym właśnie polega sekciarstwo monetaryzmu (i szerzej, liberalizmu gospodarczego), że używa własnej terminologii, wyłącznie własnych równań i całego metajęzyka, zaś podważenie podstaw tej wizji świata jest możliwe tylko z zewnątrz, przez zakwestionowanie fałszywych aksjomatów – najlepiej poprzez zwyczajne zestawienie z rzeczywistością, w której nie działają. To zdaje się Eco napisał o doktrynerach (tyle, że marksistowskich, a więc genetycznie pokrewnych): 'Nieważne co pokazuje doświadczenie, chodzi przecież o zasadę idealną, którą można sprawdzić tylko w warunkach idealnych, a więc nigdy. Nie zmienia to faktu, że jest prawdziwa!” I tak właśnie jest z Tobą, Tomaszu i z Twoimi współwyznawcami 🙂

  44. Widzisz, Twoje lewackie uwielbienie dla kradzieży to jedno. I w ogóle nie zamierzam z twoim upartym i bezrozumnym lewactwem polemizować. Nawet nie jest to kwestia wiedzy ekonomicznej, której w przeciwieństwie do mnie nie posiadasz. To nie jest też ani trochę kwestia interpretacji faktów, ale faktów jako takich. + 2 to nie jest to samo co -2. Jeżeli twierdzenie, że -2 jest mniejsze od zera, a + 2 większe od zera, albo że 2+2 równa się 4 nazwiesz „doktrynerstwem”, to juz tylko świadczy o Twojej niepoczytalności.

  45. P.S. – po Twoich postach wnoszę, że nawet gdybyś zarzył trochę wiedzy ekonomicznej to raczej nie pomoże – bo Ty kwestionujesz same podstawy matematyki. Tym niemniej zajrzyj sobie gdzieś i sprawdź może, że „monetaryzm” i „liberalizm gospodarczy” to nie jest to samo, ani szerzej ani węziej.

  46. Tomku, drogi mój, głęboko wierzę, że znasz się najlepiej na świecie i na ekonomii, i na polityce, i na publicystyce, a rozum Twój nie zna barier. Nie wiem tylko czemu dotąd tego nie objawiłeś 🙂

  47. @Tomasz Rękas. Widzę, że pan brnie uparcie w ślepy zaułek. Warto przypomnieć co mówił Milton Friedman, twórca potępianego przez pana monetaryzmu, w czasie wizyty w Polsce. Gdy wytłumaczono mu co to jest popiwek i cena sztywna głównego nośnika energii – prądu odpowiedział „jeśli to jest monetaryzm to ja jestem keynesistą”. Od tego momentu przestano pisać w prasie, o reformach w Polsce jako monetarnych. Pan dalej powiela ten błąd. Dodatkowo twierdzi, że liberalizm gospodarczy jest szkodliwy. To może niedługo usłyszymy laudacje z pana strony na cześć planowania czy pochwałę socjalizmu?

  48. @arkona Wie Pan, jeśli równą uwagę poświęca Pan wskaźnikom ekonomicznym, jak personaliom swoich rozmówców…

  49. Co zaś się tyczy definicji – panowie reformatorzy polskiej ekonomii tak się sami nazywali – Balcerowicz z ekipą monetarystami, Kongres – liberałami. Oczywiście mogę przyjąć, że są monetaryści i liberałowie bardzie ortodoksyjni, ale sam spór o nazwy niczego jednak istotnego w sumie nie wnosi.

  50. @Tomasz Rękas. To, że ktoś się nazwał jak nazwał nie znaczy, że postępuje zgodnie z doktryną. Najlepszym przykładem jest premier Bielecki podobno liberał z nazwy. Armia Czerwona podobno przyniosła wyzwolenie jak sama głosiła. Jak ktoś mądry powiedział „kiedy słowa tracą znaczenie ludzie tracą wolność”. Mówi pan o szkodliwym liberalizmie gospodarczym, którego tak naprawdę nie mieliśmy. To właśnie nazywa się pomieszanie pojęć. Z mojej stronie EOT.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *