Nowa zimna wojna?

Obama jak Kennedy, czy jak Chruszczow?

Jak trafnie zauważył Aleksander Dugin – tak dla Waszyngtonu, jak Moskwy i Pekinu sprawa syryjska stała się grą o wszystko. Amerykanie doprowadzili do sytuacji, w której tylko skuteczny atak na Syrię i obalenie prezydentury Assada potwierdzi i umocni ich hegemoniczny status globalny. To ważne rozróżnienie – bowiem inwazje na Afganistan i Irak były tylko możliwymi alternatywami, kwestią wyboru celów i miejsc ataku przez amerykańskich decydentów, służyły budowie, czy raczej ujawnianiu światowej dominacji USA – ale same przez się nie były „historyczną koniecznością”. Administracji Baracka Obamy udało się jednak samą siebie postawić pod ścianą – doprowadzając do pierwszego kryzysu o takim wymiarze dla amerykańskiej dyplomacji od czasu Kuby w 1962 r.

Rosji powrót za Cieśniny?

Z kolei Rosja i Chiny również znalazły się w swoim przekonaniu sytuacji bez wyjścia. Władze w Moskwie i Pekinie mogłyby wprawdzie z powodzeniem przejść do porządku dziennego nad międzynarodową utratą twarzy, związaną z porzuceniem Syrii (choć dla Władymira Putina byłby to faktycznie poważny cios wizerunkowy). Jednak w sytuacji, gdy oba państwa od kilku lat zintensyfikowały proces odbudowy swej pozycji globalnej – ustąpienie Amerykanom okazałoby się znacznie kosztowniejsze, niż w przypadku Libii, Iraku, Afganistanu, Kosowa, czy Jugosławii. Tym bardziej, że zwłaszcza dla Moskwy – Damaszek to partner nie tylko deklaratywny, ale także handlowy i militarny, bowiem zagrożenie dla bazy Tarsus oznaczałoby dla Federacji zagonienie z powrotem na „talerz ciepłej zupy”, czyli Morze Czarne, oznaczając kres marzeń o choćby zasugerowaniu globalnej obecności Rosji. Oddanie „wrót Cylicji” symbolicznie odsłoniłoby Zakaukazie i Azję Środkową, niwecząc nizane żmudnie od lat sojusze i współzależności z republikami post-sowieckimi oraz państwami zainteresowanymi powrotem do świata multipolarnego.

Zimna niby-wojna

Tak to już bywa z historią i polityką – że lubi płynąć wytyczonymi już koleinami. Znowu więc, jak przed 51 laty symbolem eskalacji kryzysu stają się płynące okręty. Oczywiście trudno się spodziewać bitwy morskiej u wybrzeży Syrii jako sposobu rozstrzygnięcia, czy obecny kryzys zakończy się umocnieniem hegemonii amerykańskiej – czy też będzie początkiem jej końca. Można raczej założyć, że w tej chwili trzy stolice gorączkowo zastanawiają się jak doprowadzić do pata w para-wojennej rozgrywce, którą ściągnął wszystkim na głowę amerykański laureat Pokojowej Nagrody Nobla.

Pozornie bowiem gdyby faktycznie doszło do zwycięstwa jednej ze stron – Amerykanie skutecznie interweniowaliby obalając Assada, albo przeciwnie – odstąpili przy całym swym propagandowym zaangażowaniu wskutek oporu Rosji i Chin – wówczas tak czy siak oczywistym rezultatem musiałoby być stworzenie stanu nowej zimnej wojny i to przynajmniej deklaratywnie przypominającej tę z II połowy lat 60-tych. Sęk w tym, że w obecnych realiach ekonomicznych wszystkie trzy podmioty zainteresowane globalną rozgrywką nie są w stanie prawdziwej zimnej wojny prowadzić – bo są gospodarczo współzależne. Mogłyby natomiast przeprowadzić wspólny show pt. „Zimna wojna”, w interesie własnych ekonomik, jak i obozów władzy.

Chiński pistolet przy amerykańskiej skroni

Jest to sprzężenie najsilniej łączące USA i Chiny. Państwo Środka wypracowując ogromne nadwyżki bilansu obrotów bieżących (w tym przypływów z oprocentowania ich aktywów zagranicznych – głównie obligacji USA i dywidend nad importem i odpływem oprocentowania oraz dywidend na rzecz kapitału zagranicznego i transferów netto) – mają ekonomię ukierunkowaną obecnie na eksport i inwestycje zagraniczne. Ta oczywista konstatacja oznacza jednak, że Chińczycy wolą operować po pierwsze we względnie spokojnym środowisku międzynarodowym, po drugie nie jest w ich interesie… osłabianie gospodarki amerykańskiej. Paradoksalnie jednak – ta rozwijała się dynamiczniej właśnie w realiach zimnowojennych (dyktowanych przez sektor militarno-przemysłowy). Współcześnie – w związku z oparciem o rynki kapitałowe również wymaga wprawdzie spokoju, ale z drugiej jednak strony – nic tak nie odwraca uwagi, a ponadto nie składania inwestorów do oszczędności, jak dobra wojenka – nawet zimna. Byle nie prowadzona na poważnie, bowiem samo zakończenie zakupu amerykańskich papierów dłużnych przez ChRL mogłoby wpędzić gospodarkę USA w jeszcze poważniejsze kłopoty – podczas gdy instrumentów przeciwnego oddziaływania nie ma zbyt wiele, ostatecznie Ameryka wciąż więcej importuje z Chin, niż eksportuje na ten rynek. Wg szacunków eksportów wzrost wymiany handlowej kosztował zresztą USA ok. 2,4 mln miejsc pracy. Obostrzenia we wzajemnych relacjach może by tego trendu trwale nie odwróciły – ale mogłyby przynieść dodatkowe punkty Demokratom w polityce wewnętrznej.

Wspólny interes Rosji i Europy

Z kolei Rosja – na konflikt międzynarodowy przygotowuje się od kilku lat, próbując przeorientować swoją gospodarkę na tory względnej chociaż samowystarczalności, opartej też o Unię Celną i szykowaną Eurazjatycką Unię Gospodarczą. Federacja pozostaje dla USA 14-tym partnerem handlowym, jako rynek amerykańskiego eksportu – pozostaje na 41 pozycji. Deficyt bilansu handlowego wynosi stale ok. 25 miliardów dolarów. Wbrew pozorom więc dla Rosji ważniejsze są relacje z Unią Europejską – niż z Waszyngtonem, co tłumaczy obecne kierunki dyplomacji Kremla. Widać to ze struktury partnerów w eksporcie: UE (44,8 proc.), Stany Zjednoczone (6,0 proc.), Chiny (5,8 proc.), Turcja (4,9 proc.), Ukraina (3,7 proc.) i imporcie: UE (50,2 proc.), Chiny (14,1 proc.), Ukraina (5,3 proc.), Japonii (3,8 proc.), Białoruś (3,4 proc.). Spektakl pod tytułem „Zimna wojna” przysporzyłby więc również Putinowi plusów wewnętrznych – i nie byłby ekonomicznie zbyt dotkliwy, ale tylko w sytuacji, gdy konflikt nie rozszerzyłby się na Unię Europejską. To zaś z kolei również wymusza pozorność sporu – bowiem w przypadku walki prawdziwej na neutralność Unii nie można by liczyć. Nawet bowiem porażka Obamy i Camerona w Izbie Gmin i początkowa wstrzemięźliwość Tuska nie zmieniają wszak jeszcze wasalnego stosunku Londynu, czy Warszawy wobec Waszyngtonu. Atlantyckie konie trojańskie wciąż utrudniają więc przeorientowanie polityki europejskiej na tory naturalnej współpracy z obszarem eurazjatyckim.

Reasumując – w syryjskim szaleństwie może być metoda. Zaskakujące ruchy dyplomacji amerykańskiej, prowadzące politykę Waszyngtonu w ślepy zaułek (bo przecież sytuacja, w której nie ma dobrych alternatyw jest zmorą każdego podmiotu międzynarodowego) mogą wprawdzie zakończyć się kryzysem światowym, jednak paradoksalnie – wszystkim zainteresowanym stronom może on przynieść długofalowe korzyści. No, może poza Syryjczykami…

Konrad Rękas

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Nowa zimna wojna?”

  1. Przed e wszystkim nie wiem na ile możemy tu mówić o kwestiach zdrowego rozsądku. W przypadku Libii nie było o co kruszyć kopii: Kadafi dawał Zachodowi kontrakty na ropę, otwierał kraj coraz bardziej, a do tego gwarantował kontrolę w regionie i brak zalewu emigrantów do Europy. A jednak go zaatakowano i zniszczono spokój, który dla wszystkich byłby korzystny. Tu jest podobnie. Z tym tylko, że Syria jest w znacznie bardziej zapalnym punkcie politycznym i geograficznym. Znacznie więcej interesów zdaje się tak spotykać, a zatem nie tylko USA są w uliczce bez wyjścia. Rosja też. Do tego doliczmy wszelkie interesy, które można będzie załatwić przy okazji: jedni nie lubią Izraela, Izrael reszty krajów rejony, Iran ruszy na pomoc Syrii z uwagi na chęć zneutralizowania zagrożenia z Tel Awiwu, etc. Nie łudźmy się – ta wojna ma wszelkie szanse na to, by być wojną światową. W pewnym sensie sytuacja przypomina nieco tę sprzed I wojny – za dużo sprzecznych interesów w jednym miejscu i zbyt daleko posunięte kroki, z których nie ma odwrotu, a poza tym za dużo już zrobiono w Syrii by można jeszcze było mówić tylko o zimnej wojnie. I mam nadzieję, że się mylę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *