O tradycjonalistycznej pomyłce

Moje ostatnie teksty na łamach konserwatyzm.pl na temat genderyzmu i kobiet odbiły się szerokim echem, wywołały spore zainteresowanie i wzbudziły kontrowersje. Dlatego chciałem przytoczyć znalezioną na facebooku wypowiedź dotyczącą porównania pozycji kobiety w Średniowieczu i epoce Nowożytnej autorstwa najwybitniejszego francuskiego mediewisty Jacquesa Le Goffa. 

Tenże nie dawno zmarły uczony pisał: „Zawsze ze zdumieniem myślę o postępach, jakich dokonała kobieta w średniowiecznym społeczeństwie chrześcijańskim – co oczywiście nie pozwala przypuszczać, że została uznana za równą mężczyźnie; ludzie musieli jednak pokonać tak długą drogę, wychodzili od tak odległych pozycji (…). Później było gorzej: jestem głęboko przekonany, że najgorszy dla losu kobiety w Europie był wiek XIX. Rozpowszechnienie i tryumf wartości mieszczańskich okazały się najgorsze dla kobiety. Przed XIX wiekiem właściwie nie było mieszczaństwa. W każdym razie w średniowieczu istnieli głównie szlachta i chłopstwo. Nie one były najsurowsze dla kobiet. Strzeżmy się różnego rodzaju złudzeń. Wystrzegajmy się poglądu, że postęp jest nieodwracalny, liniowy, ciągły, od najdawniejszych czasów po epokę współczesną. Obecnie liczba kobiet piastujących najwyższe funkcje jest bardzo niewielka. Na Zachodzie nie znajdzie się więcej kobiet-premierów niż w średniowieczu było królowych rządzących czy regentek. Co prawda we Francji prawo salickie zabraniało kobietom dziedziczenia tronu, to pogląd ten nie ugruntował się jednak w systemie feudalnym, w którym kobiety nie były systematycznie odsuwane od kierowania wielkimi posiadłościami, lennami czy nawet królestwami. Blanka Kastylijska zresztą w XIII wieku rzeczywiście sprawowała rządy. We Francji zasada męskiego władcy królestwa wystąpiła najwcześniej i najsilniej, ze względów bardziej praktycznych (głowa królestwa musiała być silna, przede wszystkim fizycznie, musiał to być wojownik) niż teoretycznych”.

W tym przydługim cytacie zwraca uwagę nie tyle pokazanie roli kobiety w Średniowieczu – co dla każdego, kto ma szerszą wiedzę o tej epoce nie może być zaskoczeniem – co niezwykle dobitne ukazanie fałszywości stereotypu, że model relacji familijnych z XIX stulecia nie ma charakteru tradycyjnego. W wielu środowiskach katolicko-konserwatywnych popełniany jest ustawicznie błąd łączenia tradycyjnego modelu rodziny z tym z XIX wieku, który tradycyjny bynajmniej nie był. Le Goff słusznie wskazuje, że model z XIX wieku jest mieszczański, a więc pochodzi nie z idealizowanej (czasem) w naszych środowiskach tradycji mediewalnej czy post-mediewalnej, lecz z tradycji mieszczańskiej – ustawicznie zrewoltowanej wobec świata tradycyjnej monarchii i arystokracji. Pomiędzy modelem średniowiecznym a dziewiętnastowiecznym zachodzi zasadnicza róznica dotycząca tak sfer wyższych jak i dołów społecznych. W świecie arystokracji kobieta była damą, gdy w świecie mieszczańskim podporządkowaną mężowi służącą, nawet jeśli w zamożniejszych domach faktycznie była przełożoną służących i lokajów. W klasach niższych różnica była jeszcze bardziej widoczna: pośród tradycyjnych chłopów trudno byłoby ściśle wyróżnić role męskie i kobiece, gdyż obydwie płcie razem pracowały na polu, a wychodząca za mąż niewiasta otrzymywała własny posag, co w pewnej mierze czyniło ją niezależną ekonomicznie od męża. Powstanie społeczeństwa przemysłowego radykalnie odwróciło te stosunki. Swiat proletariatu miejskiego to rzeczywistość wywłaszczonych, wypchniętych do wielkich ośrodków miejskich. Ludzie pozbawieni domów, własnych pól zarobić na utrzymanie mogli tylko siłą własnych mięśni. I jeśli ona podnosiła 15 kg a on 35 kg, to ich zarobki były radykalnie inne. W tej sytuacji praca zawodowa kobiet traciła sens. Dlatego on pracował po 12 godzin dziennie i zarabiał na dom, gdy ona zajmowała się tym domem, a więc prała, gotowała i wychowywała dzieci. W społeczeństwie mieszczańskim kobieta stała się ofiarą pauperyzacji, gdyż jej słabość fizyczna definiowała jej możliwości zarobkowe. Chcąc nie chcąc kobiety zajęły się domem, gdyż to dyktowała ekonomiczna racjonalność. To zaś uczyniło z niego jedynego – jak to mawia się czasem nawet i dziś – „żywiciela rodziny”. Pozbawiona własnych dochodów kobieta utraciła resztki pozycji społecznej, stając się praczką, kucharką i niańką. W końcu utraciła wszelkie atuty, gdyż w zekonomizowanym świecie stała się całkowicie zależna od mężczyzny.

Z tego też powodu w literaturze dziewiętnastowicznej zaczęły pojawiać się opisy „doskonałej rodziny” w rodzaju: on przychodzi do domu z pracy. Wtedy ona zdejmuje mu buty, zakłada kapcie i zaprasza do kuchni, gdzie czeka gorący rosołek, a ona radośnie mu usuługuje. Ten model z XIX wieku, wypracowany przez burżuazję i robotników, z niezrozumiałych dla mnie powodów został ślepo przejęty przez licznych współczesnych konserwatystów, którzy – o zgrozo – dodali mu jakieś absurdalne teologiczne uzasadnienia, jakoby „Bóg tak chciał”, gdyż kobiety odpowiadają do końca świata za grzech Ewy, muszą „nieść swój krzyż” etc. Nie i jeszcze raz nie! To nie jest i nigdy nie był model familijny chrześcijańskiego Średniowiecza, a tym bardziej mediewalnej i przedrewolucyjnej arystokracji. To jest model nie tradycyjonalistyczny, lecz liberalny, powiązany z tradycją rewolucyjną, a w kwestiach modelu społecznego silnie impregnowany przez protestantyzm. Nie jest zresztą przypadkiem, że reformowana burżuacja i współcześni katoliccy konserwatyści operują w tej kwestii tymi samymi symbolami biblijnymi o Ewie. Prawda jest brutalna: to najpierw operowała nimi szesnasto- i siedemnastowieczna burżuazja protestancka, a dopiero potem od niej skopiowali te twierdzenia katolicy. Co zresztą charakterystyczne, skopiowali je dopiero wraz z nastanie neo-protestanckiej mody na przesadne studiowanie Starego Testamentu po Soborze Watykańskim II. Gdyby poczytali Nowy Testament, to zapewne przeczytaliby historię o Marcie i Marii w Ewangelii wedle św. Łukasza, która dałaby im wiele do myślenia.

Adam Wielomski

Click to rate this post!
[Total: 5 Average: 4.2]
Facebook

7 thoughts on “O tradycjonalistycznej pomyłce”

  1. Z sympatią rozważam, jak wiele jeszcze idei z wielkim przeświadczeniem zinternalizujesz i jak licznym poswięcisz znakomicie napisane filipiki.

  2. Jak to powiedział JKM: kult Matki Bożej skutecznie niszczy patriarchat, głosząc cześć dla kobiety. W Starym Testamencie, przypomnijmy, własne (dziewicze) córki proponowało się gościowi ot dla jego wygody. „Gościnność wyżej ceniono niż godność kobiet” jak czytam w (zakłopotanych?) komentarzach Biblii Jerozolimskiej. To o nieodróżnialnej roli kobiety na wsi to jakieś nonsensy. Podobnie jak to o rzekomej niezależności posagowej niewiast.

  3. „Ludzie pozbawieni domów, własnych pól zarobić na utrzymanie mogli tylko siłą własnych mięśni. I jeśli ona podnosiła 15 kg a on 35 kg, to ich zarobki były radykalnie inne.” – Praca na gospodarstwie rolnym jest równie (a może nawet bardziej) ciężka, niż praca w fabryce. Zwłaszcza w tamtych czasach, gdy nie było jeszcze maszyn rolniczych. Poza tym obecnie, w zbiurokratyzowanych społeczeństwach zachodnich, lekka fizycznie praca dla kobiet jest ogólnie dostępna. W kontekście powyższego, wrzucę ciekawy komentarz znaleziony w sieci: „Przypomnę. 80-100 lat temu nie było pralki, kobiety prały w strumieniu, przy studni, w balii tłukąc pranie kołkiem. Nie było lodówki, a kobiety codziennie musiały przygotowywać żywność i codziennie się w nią zaopatrywać. Nie było ciepłej wody, a w celu jej uzyskania kobiety musiały nagrzać ją w garnku, by była do mycia. Nie było centralnego ogrzewania, w związku z czym zimą trzeba było napalić w piecu i utrzymywać ogień. Nie było kuchenek gazowych i elektrycznych i aby zrobić herbatę lub coś ugotować, kobieta musiała napalić pod kuchnią, z czym wiązało się wynoszenie popiołu. Wówczas nie było odkurzaczy, mopów, i podobnych urządzeń, w związku z czym kobiecie musiała wystarczyć miotła i ściera z wiadrem. Ubrania były stosunkowo drogie i na przykład skarpety czy spodnie kobieta musiała cerować. Mało tego, jeszcze szyła i robiła różne rzeczy na drutach. Nie było w dyspozycji samochodów i autobusów, więc całe zaopatrzenie kobieta przynosiła do domu ze sklepów sama. Nie było marketów, a półprodukty, gotowe dania do podgrzania, konserwy nikomu się nawet nie marzyły. Napoje w sklepie były kupowane niezwykle rzadko, a kobieta robiła kompoty i przetwory na zimę. Nie było lekarzy na każdym kroku i nie stać było ludzi na leki z aptek, zatem kobieta sama musiała leczyć swoje dzieci i potrafiła to robić. Nie było też w zasadzie łazienek, a wielu domach potrzeby załatwiało się w sławojkach za stodołą. Nie było pampersów, bieżącej wody, tylko pieluchy. Nie było całej chemii, proszków, gadżetów kuchennych, i wielu, wielu innych rzeczy ułatwiających życie. Na dodatek mężczyzna zarabiał w wartościach bezwzględnych znacznie mniej niż dzisiaj. Do tego jeszcze były zabory, wojny, zawieruchy dziejowe. W jaki więc sposób ówczesne kobiety potrafiły temu wszystkiemu podołać, urodzić i dobrze wychować np. ośmioro dzieci, mieć czas dla męża, z domu czynić azyl i raj dla wszystkich, i jeszcze spędzać kilka godzin w kościele? Warunki życia dzisiaj są bez porównania lepsze, dochody w przeliczeniu na siłę nabywczą znacznie większe, a czasy jednak spokojniejsze. Bo można jeść kawior na kolację, a można kaszę jaglaną, przy czym ta ostatnia jest znacznie zdrowsza i lepsza. Można wydawać krocie na kosmetyki, by nie nieć zmarszczek, a można się nimi nie przejmować i mieć kolejne dziecko. Ale to małe piwo. Kobiety w krajach zachodnich rodzą i wychowują też skandalicznie mało dzieci, a przecież mają lepiej. Ba, w czasach PRL Polski rodziły niemal dwukrotnie więcej dzieci niż teraz mimo, że też pracowały za 15 dolarów miesięcznie, na rynku były duże braki, a szanse na mieszkanie były nieporównywalnie mniejsze niż dziś. Na zachodzie kobiety muzułmańskie, i nie o religię tu chodzi, rodzą i wychowują rzeczone przeze mnie ośmioro dzieci. O dziwo kobiety w Afganistanie, Iraku, czy podobnych państwach również rodzą wiele dzieci, czasem więcej niż ośmioro. Rodzą i wychowują je mimo okropnej biedy. One uznałyby to co mamy w Polsce za niewyobrażalny luksus i dobrobyt. Nie rzecz zatem w biedzie i braku środków finansowych tylko w podejściu i mentalności. Przy czym nie stawiam tu za wzór ludzi, którzy nie mając szans na dach nad głową i garnek z zupą płodzą dzieci bez opamiętania. Nie o to chodzi. Gdyby polskie kobiety rodziły i wychowywały po 6-10 dzieci, to w tych samych warunkach uznali byśmy za niedorzeczność rodzinę bezdzietną z wyboru, lub posiadającą dwójkę dzieci. Pewnych rzeczy nie da się wyjaśnić szybko i od razu więc tylko sygnalizuję sprawę do przemyślenia.”

    1. (…)O dziwo kobiety w Afganistanie, Iraku, czy podobnych państwach również rodzą wiele dzieci, czasem więcej niż ośmioro. Rodzą i wychowują je mimo okropnej biedy.(…)
      Sprawdzałeś przypadkiem przeżywalność do pełnoletniości?

  4. Cywilizacja wymiera min. przez emancypację kobiet, ale spox, profesor Wielomski poprowadzi nas w walce przeciwko patriarchatowi.

  5. (…)I jeśli ona podnosiła 15 kg a on 35 kg, to ich zarobki były radykalnie inne. W tej sytuacji praca zawodowa kobiet traciła sens.(…)
    Ta różnica udźwigu bierze się głównie z różnic w wychowaniu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *