Papież

Być może za kilkadziesiąt lat Sobόr Powszechny potępi obecnego papieża i Jego nieszczęsnych poprzednikόw. Było tak z Honoriuszem.

W felietonie zatytułowanym „Family values contra rodzina” (https://konserwatyzm.pl/artykul/11637/family-values-contra-rodzina) po postawieniu tragicznej diagnozy o śmierci społeczeństwa politycznego i rodziny otwartej (obywatelskiej) pozwoliłem sobie naszkicować skromny program działania: żyć, funkcjonować tak, jakbyśmy nie ponieśli klęski, wiedząc jednocześnie, że jest to nasz wybόr i że klęska została jednak poniesiona. To nie dlatego, że całość wojska uległa zagładzie wolno niedobitkom rozluźnić dyscyplinę. Trzeba się rano ogolić i na porannej zbiόrce stanąć na baczność, nawet po to tylko, żeby w rozkazie dziennym usłyszeć o podpisaniu przez rząd bezwarunkowej kapitulacji. Musztra i poranne ćwiczenia obowiązują aż do rozkazu o demobilizacji. Inaczej nie ma wojska. Rozkazu o demobilizacji zaś nie otrzymaliśmy i nigdy nie otrzymamy.

Powyższy program jest programem walki doczesnej w porządku przyrodzonym. Co w takim razie robić w porządku duchowym? Odpowiedź wydaje się z pozoru bardzo łatwa. Nie jest tak jednak. W istocie musimy poddać się szczegόlnej ascezie.

Wielu z nas postanowiło opuścić swoje parafie i zaufać kapłanom Tradycji, ktόrzy pozostali wierni niezmiennemu i stałemu nauczaniu Kościoła. Jestem jednym z tych, ktόrzy taki wybόr uczynili. Trudność polega na tym, ze to był właśnie wybόr.Tradycja nie jest dziś jedynym credo w Kościele, żeby tak się wyrazić. Staliśmy się de facto partią, częścią. Partia, to znaczy część. Już sam fakt, że dokonaliśmy wyboru wskazuje na to, że możliwy był inny wybόr – przynajmniej fizycznie i psychologicznie.

Bycie partią jest czymś bardzo groźnym. Taki stan rzeczy stwarza bowiem iluzję, że religia jest czymś fakultatywnym. Łatwo wtedy albo naubliżać innym albo zdezerterować. Jedynym remedium wydaje mi się uchwycenie się tego, co solidne.

Na Ziemi skałą Kościoła jest Papież, czyli biskup Rzymu. Jeśli jesteśmy katolikami rzymskimi, wtedy oddalamy niebezpieczeństwo bycia partią. Jest dziś bardziej niż kiedykolwiek potrzebne, aby Papież był dla nas, w naszych oczach, ojcem. Papież jest najwyższą władzą na Ziemi, widzialnym suwerenem Orbis Terrarum. Suweren niewdzialny rezyduje w Niebiesiech. Jeżeli Papież nie jest papieżem, to kim jesteśmy my?

Wniosek z tego taki, że do osoby Papieża należy odnosić się z ogromnym szacunkiem i z szacunkiem o Nim mόwic i myśleć. Jest prawdą, że od śmierci Piusa XII papieże mόwią i czynią rzeczy takie, iż nie wolno nam za nimi w pewnych kwestiach podążać. Jeżeli ojciec, w ataku szału, rozkazuje synowi zabić matkę, syn ma obowiązek odmόwić i może nawet, a i musi, chorego umysłowo ojca obezwładnić.
Ale nie wolno mu powiesić sobie nad lόżkiem portretu ojca z czerwonym nosem klauna czy rzucać w ten portret lotkami jakby ucinał sobie partię dartu. Jeżeli syn mόwi, że jego ojciec „być może nie jest jego ojcem”, to w takim razie on sam jest być może przybłędą.

Publiczne nabijanie się z papieża osłabia postawę katolicką, wzmacnia partyjniackie nawyki. Ułatwia postawę rewolucyjnego buntu. W momencie, w ktόrym trzeba mόwić – trzeba mόwić.To jest jasne.
Jasne jest stanowiskoTradycji w sprawie np. publicznego chrztu dzieci z lewych „małżeństw” czy kanonizacji „soborowych” papieży. Ale i wtedy należy zachować szacunek.To, że ojciec zwariował jest dla synόw powodem ich osobistej tragedii, a nie przyczyną ich radości.

Od chwili wyboru papieża Franciszka stało się w dobrym tonie publiczne powtarzanie, iż jest On idiotą.
Pogarda dla Niego wynika być może z Jego pochodzenia. To „jakiś Argentyńczyk”, kudłaty Indianin, w dodatku „peronista”. Nie ma nic gorszego, niż utrwalać w sobie samym nawyk wyśmiewania się z własnych rodzicόw.

Być może za kilkadziesiąt lat Sobόr Powszechny potępi obecnego papieża i Jego nieszczęsnych poprzednikόw. Było tak z Honoriuszem. Ale taki sobόr na razie nie został zwołany. Przywiązanie do Tradycji musi iść w parze z szacunkiem do osoby papieża przy jednoczesnej odmowie brania udziału w demontażu Kościoła.

Śp. François Brunet, o ktόrym już wielokrotnie pisałem, w życiu nie był na novus ordo!
Ale ani nie zaprzątało jego głowy pytanie o to, czy papież jest papieżem (ofiarował swą śmierć m.in. za papieża) ani o to, czy np. Bractwo Św. Piusa X przetrwa do 2015 roku. Natomiast bardzo dobrze umiał znaleźć drogę do konfesjonału, żeby się tam regularnie spowiadać z własnych grzechόw.

Antoine Ratnik

a.me.

Click to rate this post!
[Total: 1 Average: 1]
Facebook

0 thoughts on “Papież”

  1. Pana tekst stwarza iluzję, że myśli Pan z szacunkiem o kimś, kogo uważa za wariata i szkodnika. Chyba już rozumiem, co znaczy użycie przemocy wobec własnego rozumu i woli, o którym była mowa w „Family values contra rodzina”. To się nazywa zakłamanie, obłuda. Św. Paweł pisał, że „co nie jest z przekonania, to jest grzechem”. Moralność polega na zachowywaniu zasad, które samemu uznało się za moralne (sąd rozumu praktycznego). A nie widać czym zmusić rozum i wolę do uległości. Zostaje tylko musztra, która wyklucza „iluzję, że religia jest czymś fakultatywnym”. Bez musztry bowiem „łatwo albo naubliżać innym albo zdezerterować”. A zatem to nie cnota lecz zewnętrzny przymus decyduje o religii. Nie ma żadnej „wolności do której wyswobodził nas Chrystus”, nie ma Nowego Prawa wypisanego w sercach. Jest tylko udawanie, wzmocnione musztrą. Niestety ale udało się wam znakomicie pokazać, że „religia jest czymś fakultatywnym”. Zależy od intensywności musztrowania się. Religia jako rodzaj techniki. „Pokrewny, ale nie całkiem identyczny z pierwszym jest zabobon robiący z religii rodzaj techniki. Tak np. ludzie religijni stosują różne obrzędy, aby uniknąć pioruna. Ich obrzędy odgrywają taką samą rolę jak piorunochrony, są więc rodzajem zabobonnej techniki. Ten pogląd odpowiada co prawda rozpowszechnionej praktyce wielu wierzących, ale jest przecież sfałszowaniem istoty religii, która, jeśli jest autentyczna, polega przede wszystkim na osobistym stosunku zaufania do numenu. Modlitwa autentycznie religijna kończy się zawsze słowami Chrystusa w Ogrójcu: „Ale niech się Twoja wola dzieje, nie moja” [o.Bocheński OP, 100 zabobonów].

  2. Tekst jest wewnętrznie sprzeczny bowiem nakazuje co chwila szacunek dla papieża, połączony – z powtarzanym także co chwilę – porównaniem tegoż papieża do ojca, który zwariował. Ja nazywam Franciszka „peronistą” i w ten sposób pokazuję mój krytyczny stosunek do stylu tego pontyfikatu, ale nie ośmieliłbym się Biskupa Rzymu porównywać do wariata.

  3. Byc moze jeszcze jakies 20 lat temu mozna bylo sobie pozwalac na pewne ekstrawagancje. Dzis wszystko plynie…i wielu z nas moze pomyslec, ze i my jestesmy jakims « nurtem ». Dlatego nalezy powstrzymac sie od wszystkiego, co mogloby maluczkich nauczyc pieniactwa. Papiez to nie tylko straznik doktryny, ale i najwyzszy kaplan na Ziemi. Jego funcja jest sakralna, np. ma prawo decydowac o odpustach, o postach. Nie ma co sie pienic, trzeba robic swoje, co zaklada rowniez krytyke posuniec i slow papieza, ale nasmiewanie sie z niego bardzo zle swiadczy o tych, ktorzy jeszcze niedawno karcili “nieposlusznych”. W mojej kaplicy FSSPX wisi portret papieza z podpisem Summus Pontifex. W trakcie wystawienia Najswietszego Sakramentu spiewamy “Tu es Petrus”. Wcale to nie znaczy, zeby byc slepym na pewne sprawy.Nie mozna za nim isc we wszystkim. Ale te nagle paroksyzmy papofobii swiadcza o partyjniactwie i o lizusostwie roznych nadgorliwcow.

  4. „Dziś wszystko płynie…i wielu z nas może pomyśleć, ze i my jesteśmy jakimś « nurtem ». Dlatego należy powstrzymać się od wszystkiego, co mogłoby maluczkich nauczyć pieniactwa.” Autor odważnie przyznaje się, że się boi własnych myśli. A chodzi o robienie wrażenia, że my jesteśmy wyłącznym głosem Boga na Ziemi, bez którego Bóg będzie niemy. Głównie zresztą przed maluczkimi w czym niewątpliwie papież przeszkadza.

  5. @PK Boje sie wlasnych mysli, bo zbyt dobrze pamietam slowa Apostola: nolite esse prudentes apud vosmetipsos. Ale i boje sie aktualnej, wszechobecnej atmosfery dowolnosci, ktorą zresztą przewidzial Sw.Ignacy Loyola.

  6. @AR: Ależ nic w tym złego, że człowiek boi się własnych myśli, uważam to wręcz za przejaw dorosłości i powagi. Bardzo mi się podoba ten Pański artykuł, mimo, że jest poniekąd o mnie, tzn. uzmysłowił mi wysoką niestosowność pewnych moich wypowiedzi n.t. Ojca Świętego. W zasadzie gł. tezę powyższego Pańskiego artykułu mógłbym sprowadzić do Pawłowego „prawdę należy mówić z MIŁÓŚCIĄ”.

  7. Ja się kształciłem na logice szkoły lwowsko-warszawskiej a nie na humanistycznym ględzeniu, więc nie wiem, co to jest „atmosfera dowolności” w myśleniu. Przypuszczam, że nie chodzi o żadne myślenie, tylko wyczuwalny u „tradsów” lęk przed własnymi emocjami (utożsamiany błędnie z darem Ducha Św. tj. bojaźnią Bożą). Niestety w waszej szkole nie ma z tego wyjścia, bo u was emocje nie chodzą zgodnie z naturą tylko wbrew niej. Przemoc wobec siebie i tłumienie emocji to cnota. Stąd mała rola intelektu bo emocje można stłumić tylko innymi emocjami a nie intelektem operującym na innym poziomie (to samo co u Freuda, tylko że u niego ze znakiem „in minus” a u was „in plus” ). Gdy tylko społeczny nacisk słabnie, cała krucha „równowaga” załamuje się a tradycjonalistę porywa „atmosfera dowolności”. Przecież dokładnie to spowodowało pedofilię u „przedsoborowo” wykształconych księży, którą zamiatał pod dywan śp. JPII: byli niezdolni do kierowania sobą, bez społecznego nacisku. O. Wojciech Giertych OP omawiał, pozbawioną dowolności, atmosferę przedsoborowych seminariów. To jest prawdziwa różnica i powód wystąpienia Lefebvre’a nie żadne wydumane kwestie doktrynalne.

  8. @WK: „…Stąd mała rola intelektu bo emocje można stłumić tylko innymi emocjami a nie intelektem operującym na innym poziomie (to samo co u Freuda, tylko że u niego ze znakiem „in minus” a u was „in plus” ). …” – ależ nic podobnego. Tradycyjnie mawiało się przecież, że decydujące znaczenie w katolicyzmie mają włąśnie INTELEKT i WOLA, a nie EMOCJE. I nie chodzi o TŁUMIENIE emocji, lecz o NIEKIEROWANIE się emocjami, a to dwie różne rzeczy…

  9. @PK: Jeśli „decydujące znaczenie ma intelekt”, to czemu przed chwilą napisał Pan, że lęk przed własnymi myślami to „przejaw dorosłości i powagi”? Czy intelekt wyłania lęk? Lęk to gadzi odruch (ciało migdałowate za niego odpowiada) a nie władza poznawcza. U Tomasza przedmiotem rozumu jest wiedza, rozumiana jako zdolność do takich czynności, jak mówienie o jastrzębiach, myślenie o nich, odróżnianie ich od pił ręcznych itp. Praktycznie intelekt sprowadzano do automatycznej absorpcji obowiązujących wzorców społecznych (co pięknie Ratnik odmalował w poprzednim artykule) a wolę do popędu gniewliwego (musztra). U tradycjonalisty nie ma żadnego „czego pragniesz”, bo to jest „modernistyczny indywidualizm” a zatem nie ma woli (pożądania intelektualnego). Tradycjonalista uważa to za „stałe nauczanie Kościoła” chociaż św. Augustyn nie wiedziałby nawet o co w tym chodzi. Działało to dopóki większość katolików nie była świadoma, że obowiązuje ich jakaś skodyfikowana doktryna (bo np. nie umiała czytać). Wraz z powszechną edukacją problem stawał się palący. Leon XIII wprowadził administracyjnie tomizm (ówcześnie w upadku), który mieli studiować nawet zwykli wierni (tak napisał w „Aeterni Patris”). Obowiązywał Indeks i Syllabus. Wiedzę można było wykorzystywać co najwyżej w pracy zawodowej do tzw. obowiązków stanu. Prywatne myślenie miał kontrolować spowiednik a o publicznym proboszcz miał donosić biskupowi. Niektóre źródła podają, że nawet na prywatne czytanie Pisma Św. potrzeba było zezwolenia. Rozwijającą się naukę uznano ipso facto (heliocentryzmu nigdy nie rehabilitowano, po prostu cichaczem wykreślono z Indeksu „De revolutionibus”, orzeczenie Officium o „formalnej heretyckości” pozostało i chyba nadal jest w mocy, choć nie znam się na tym). Kościół nie ma żadnej doktryny wobec nauki i przez to wierni muszą to załatwiać te sprawy we własnym umyślę i to jest prawdziwa REWOLUCJA. Czy liturgia oddziaływa na rozum? Wolne żarty. Liturgia kształtuje emocje a te kształtują wiarę i teologię: „jak się modlimy tak wierzymy”- tradycyjna zasada. Wg Akwinaty liturgia jest po to, żeby poddać emocje intelektowi. Dla samego intelektu liturgia jest niepotrzebna, bo prawdy w niej zawarte są nadprzyrodzone. Chodzi zatem jak najbardziej o kierowanie się emocjami skoro rozum i wolę należy poddać przemocy (przemocy czego, jeśli nie emocji?). Zawsze chodzi o wyuczony społecznie sposób emocjonalnego reagowania (odruch warunkowy). Człowiek jest po prostu częścią maszyny społecznej, która nadaje mu cel i ruch. Gdy machina ewoluuje, człowiek traci grunt. Śp. kard. Wyszyński dobrze wiedział co robi stawiając na ludowy katolicyzm przeciw „intelektualistom katolickim”, których w zasadzie nie było (Wyszyński był przerażony np. tomizmem Krąpca, bo przez filozofię rozumiał coś w rodzaju studium żywotów świętych). Przekonanie, że katolicyzm jest emotywizmem, było zresztą powszechne. Wyznawali je zarówno ateiści (jak Russell) jak i katolicy (jak Łukasiewicz). Uprawianie nauki było w kościele wręcz tępione np. znany mi wypadek doktoratu ks. Salamuchy. Bocheński studiując w Rzymie przed II wojną św. twierdził, że było to środowisko „naukowo niepoważne”. Jedyne czego można się było nauczyć w Rzymie to prawa kanonicznego i archeologii chrześcijańskiej. Wszystko inne było w całkowitym upadku. To jest właśnie spadek po „epoce Piusów”. Pamiętać jednak trzeba, że oderwanie intelektu od emocji może być tylko względne, bo człowiek bez emocji przestaje być sterowny lub zostaje psychopatą a intelekt traci możność wyłaniania kategorii etycznych np. bez uczucia przyjemności nie ma pojęcia dobra a bez uczucia przykrości pojęcia zła. Nie znaczy to jednak, że intelekt jest uwiązany do emocji. Ja jestem prawnikiem z wykształcenia. Prawo karne to przecież nic innego jak świecka teologia katolicka.

  10. „…Czy intelekt wyłania lęk? Lęk to gadzi odruch (ciało migdałowate za niego odpowiada) a nie władza poznawcza. …” – a dlaczego nie? Można przerazić się własnych myśli, czy to coś niespotykanego? Ewentualnie należałoby doprecyzować, jak rozumiemy pojecia lęku/strachu/przerażenia-włłasnymi-myślami. Jednakowoż nie chcę iść w tę stronę, aby nie zacząć chodzić po manowcach rozważań o języku, a nie o przedmiocie poznania.

  11. „…Uprawianie nauki było w kościele wręcz tępione …” – a to ciekawe. Całkiem sporo XIX-wiecznych jezuitów zajmowało się np. fizyką, geologią czy astronomią, że nie wspomnę o takich osobach jak Markiz de Saint-Venant, cysters, twórca nowoczesnej wytrzymałości materiałów i mechaniki pękania. Nic mi nie wiadomo o jakichkolwiek problemach de Saint-Venanta ze Świętym Oficjum.

  12. „Można przerazić się własnych myśli, czy to coś niespotykanego?”. Mówię tylko, że to nie jest (formalnie) reakcja intelektu. „Ewentualnie należałoby doprecyzować, jak rozumiemy pojecia lęku/strachu/przerażenia-własnymi-myślami”. Nie o tym mowa. Pojęcia są przedmiotem intelektu ale my nie mówimy o pojęciach tylko o samej reakcji lękowej. Lęk to jedno a pojęcie leku to drugie. „Jednakowoż nie chcę iść w tę stronę, aby nie zacząć chodzić po manowcach rozważań o języku, a nie o przedmiocie poznania”. Nie ma innego wyjścia. Pojęcia są znaczeniami słów. Bez nich możemy tylko oddawać się reakcjom emocjonalnym. „Całkiem sporo XIX-wiecznych jezuitów zajmowało się np. fizyką, geologią czy astronomią”. Nie z „fatalnym” skutkiem? Jezuici to podobno najbardziej modernistyczny zakon w kościele. Tak twierdzą tradycjonaliści. Ich chłopiec do bicia to przecież Pierre Teilhard de Chardin SJ, znakomity paleontolog i bardzo marny filozof. Ja powtarzam jedynie po Bocheńskim, który był tępiony za używanie … logiki matematycznej. Pisał o „zabobonnym strachu przed matematyką” na rzymskim „Angelicum” (o jezuickim „Gregorianum” pisał źle, że marny poziom i niczego nie uczy). Mój rektor, ks.prof. Michał Heller twierdzi, że gdy dziś organizuje się konferencję w temacie nauka-wiara to nie można znaleźć kompetentnych teologów. Taki jest teraz poziom nauki w Kościele! Ale jak może być inaczej skoro dopiero w roku 1966 papież Paweł VI uznał Indeks za dokument historyczny i przestał on obowiązywać wiernych (uznano tzw. wolność sumienia). Tradycjonaliści zdaje się nie uznają nauki Pawła VI więc nadal nie mogą czytać np. Kanta, Keplera, Hume’a, Locka’e, Pascala, Mickiewicza, Kartezjusza, Słowackiego, Modrzewskiego itd. pod groźbą ekskomuniki. Ostatnia (16-sta) edycja Indeksu była w 1948 roku za pontyfikatu Piusa XII, ale nie dotarłem do niej, więc nie wiem co ostatni „prawdziwy” papież pozwolił czytać katolikom a czego nie. Skądinąd jednak p. Ratnik krytykował kiedyś Kartezjusza, wiec albo sam zaciągnął na siebie ekskomunikę, albo go nie czytał i gadał po próżnicy.

  13. Co zresztą mówić o dziełach filozoficznych i naukowych skoro nawet Biblia była zakazana. Dopiero w 1757 r. papież Benedykt XIV zezwolił na czytanie „zatwierdzonych przez Stolicę Apostolską Biblii w językach ojczystych”. Katolicy budowali swą wiarę na katechizmie np. Włosi doczekali się przekładu z języków oryginalnych dopiero w 1958 roku, a Polacy całkiem niedawno! To jest właśnie mentalność lefebrystów. Jaki można mieć kontakt z rzeczywistością, skoro zaczyna się i kończy na słowach? Wtedy rzeczywiście pozostaje tylko „przemoc wobec własnego rozumu i woli”, które nie zależą od słów. Pojęcia są przecież znaczeniami słów. A zatem treść pojęć zależy od sposobu ich użycia. A to się zmienia historycznie, czy to lefebryści akceptują, czy nie. Dzisiaj nikt (z najskrajniejszymi tradycjonalistami tj. sedewakatystami włącznie) nie używa pojęcia „materii” tak jak to robił św. Tomasz, tylko tak, jak Kartezjusz (każdy współcześnie powie, że fizyka jest nauką o materii a u Tomasza żadna nauka o materii nie jest możliwa). Ale skąd mogą o tym wiedzieć, jak nie mogą czytać Kartezjusza? Nie mogą. Mają to samo słowo (materia), więc przyjmują ten sam sens. Co to ma wspólnego z rzeczywistością? Nic. To bełkot. Świadomość jest całkowicie nowożytna (kartezjańska), tak jak u innych ludzi, ale nic o tym nie wie, bo przecież Kartezjusz jest zakazany (zerknie Pan na dualizm: porządek przyrodzony – porządek duchowy w artykułach Ratnika, top nie jest tradycyjne). Więc to się wypiera. I ma Pan lęk przed własnymi myślami na który cierpi p. Ratnik, jak cała ta formacja duchowa. I to jest u nich nieusuwalne. Freudyzm na tym powstał. Freud przyjmował różne (nieistniejące) opozycje między świadomością a nieświadomością, żeby uzasadnić swoją teorię wyparcia.

  14. 1. WK: Raczyłby Pan wyjść poza Sto zabobonów i dojść do teorii autorytetu u OP Bocheńskiego. Pan Ratnik uznaje autorytet deontyczny papieża, przy powątpiewaniu w epistemiczny. Jest w całkiem szacownym gronie w tym wyborze. Który autorytet papieża Pan uznaje? Skoro Kościół pod zwierzchnictwem papieży narobił tyle błędów, to chyba epistemicznego autorytetu papieże u Pana nie mają? Bo jak to tak, z racji funkcji? Trzeba by się zmusić, a to nerwica. Więc, albo deontyczny (wtedy WK = AR), albo żadnego. 2. Emocje są w człowieku w takim stanie, że trzeba je moderować. Proszę przypomnieć sobie, co OP Bocheński pisał o wychowaniu. Pisał, że emocje należy formować kształtować, ba pojawiało się nawet słowo tresura. Odsyłał zawsze do OP Woronieckiego. Na samym początku często jest walka, cnota przychodzi później. Trzeba na nią zapracować. 3. Informuję Pana, że freudyzm jest w psychologii naukowej anachronizmem. To może być źródło inspiracji i tyle.

  15. 1/ Znam „O autorytecie” ale wystarczy „100 zabobonów”, żeby pokazać, że używa Pan słów nie wiedząc, co znaczą: „Autorytetem deontycznym jest natomiast dla mnie ktoś dokładnie wtedy, kiedy jestem przekonany, że nie mogę osiągnąć celu, do którego dążę, inaczej, niż wykonując jego rozkazy. Majster jest autorytetem deontycznym dla robotników w warsztacie, dowódca oddziału dla żołnierzy itd. Autorytet deontyczny rozpada się dalej na autorytet sankcji (gdzie autorytet ma inny cel niż ja, ale słucham jego rozkazów z obawy kary) i autorytet solidarności (gdzie obaj mamy ten sam cel jak np. marynarze mają ten sam cel co kapitan statku w niebezpieczeństwie)”. Pan Ratnik nie uznaje żadnego autorytetu papieża, gdyż uważa, że może nie osiągnąć celu, do którego dąży, jeśli będzie wykonywał jego rozkazy. Jego uznanie dla papieża ogranicza się tylko do tego, że nie będzie go publicznie ośmieszał, żeby nie robić zgorszenia (co nie podpada pod definicję autorytetu) będąc przekonany, że papież się myli i wydaje złe rozkazy. Takich rozkazów się nie słucha (wolność sumienia). Stanowisko p. Ratnika jest zatem sprzeczne (absurdalne). 2/ Znam prace Bocheńskiego, również te formacyjne i te o uczuciach od pierwszych, przedwojennych, odpisywanych z Woronieckiego (pisma Woronieckiego też znam), przez „Etykę wojskową” do ostatnich, takich jak np. „Sens życia” gdzie mottem jest „hej użyjmy żywota” heretyka Mickiewicza (na Indeksie) czy przekornych jak „Podręcznik mądrości tego świata”, oraz poważniejszych jak „O etyce” (znakomitym rozwinięciem jest „Teoria imperatywów” Anny Brożek) . Człowiek albo ma miłość albo jej nie ma. A „wraz z miłością wlane są wszystkie cnoty moralne” (Akwinata). Dlatego walka chrześcijańska jest zawsze jakoś przyjemna (dlatego jest „pokój wam daję”). Pewne walki dają pokój inne nie. Nie każda „tresura” jest właściwym czyli „politycznym” podejściem do siebie. Np. osobiście byłem uczony, żeby nie kierować się lękiem: boisz się, więc już przestałeś patrzeć na Jezusa i patrzysz na siebie. A tradycjonaliści odwrotnie: lęk jest podstawą zbawienia. Przestałeś się bać to koniec z tobą, idziesz do Piekła. W trakcie rozmów z Watykanem, któryś z kardynałów powiedział, że „rozumiemy, że wy musicie się bać, bo nie umiecie inaczej funkcjonować” (ks. Stehlin sam o tym pisał tu na portalu). Gdzie tu formowanie uczuć? Jaka cnota formuje lęk? Cnota „panicznego lęku”? Nie ma takiej. Jest tylko cnota męstwa zapodmiotowana w gniewliwości. A bojaźń Boża jest w woli a nie władzach zmysłowych jest darem Ducha Świętego. Wyklucza się z bojaźnią niewolniczą, a doskonali bojaźń synowską, dążąc do „bojaźni czystej” jaka była w Panu Jezusie Chrystusie. 3/ Przecież wiem, że freudyzm jest anachronizmem, skoro o tym pisałem (vel: „nieistniejące opozycje między świadomością a nieświadomością”). Psychologia rozwojowa i kognitywistyka zostawiła z niego szczątki. Zresztą każdy tomista to wie. Ja pisałem dlaczego freudyzm zaistniał. Dlatego, że Freud (psychiatra) miał szerokie spektrum chorych osobników do badania i formułował swoje wnioski na podstawie badanych nerwicowych zaburzeń. Doszedł do wniosku, że człowiek składa się z samych konfliktów, czyli tzw. kompleksów (kultura-natura, świadomość- -nieświadomość, id-ego, ego-superego, seksualność – rozum itd.). Ale to były choroby powstałe w wyniku tresury. Błędna diagnoza Freuda spowodowała, że dziś mamy zwrot o 180 stopni. Dziś nie ma nerwic (zboczenia popędu bojowego) tylko depresje (zboczenia pożądliwości). 4/ Ponieważ niczego Pan nie rozumie, zadam pytanie: skąd się biorą choroby psychiczne? Co choruje: /a/ „ciało” czy /b/ „dusza”? Św. Tomasz podał jednoznaczną odpowiedź. A Pan, co obstawia? A czy B?

  16. Do WK. 1) Prawdą jest, że autorytet deontyczny obecnego papieża u AR jest nieco kulawy. Jednak wierni mogą uczestniczyć w nabożeństwach FSSPX. AR kłóci się na gruncie epistemicznym – teologicznym. Teza, że ktoś, kto ma wątpliwość, co do linii papieża w jakiejś kwestii, nie uznaje go w ogóle, byłaby w praktyce absurdalna. AR jest praktykującym wiernym, który uległ zniechęceniu, co do katolickiego społeczeństwa, co do kwestii doczesnych. Z pewnością wierzy, że w tym Kościele razem z innymi współwiernymi osiągnie cel podstawowy – wieczny. Zupełnie olał Pan pytanie o własną osobę. Uznaje Pan jakiś autorytet papieża, przy całej pańskiej krytyce błędów? Jeśli tak to jaki? 😉 Wiem, że to trudne pytanie, dlatego był unik. 2) Pan proponuje „bezstresowe wychowanie katolickie”. Tymczasem Kościół katolicki głosi i element miłości, i strachu przed karą. Jedno drugiego nie wyklucza. Lęk to złe słowo, bo lęk jest ogólny i nieuzasadniony, a strach jest reakcją adekwatną. Podręcznik mądrości nie postuluje rugowania „technologii zbawienia”, aczkolwiek wyżej ceni religię opartą na miłości. 4) Pan ma taką manierę, że stara się Pan obwieścić, że oponent jest ignorantem lub idiotą. Psychologicznie jest to częsty przypadek u osób czujących własną słabość. Skoro nic nie rozumiem, to po co Pan pyta? Jako „nicnierozumejący” nie mogę znać odpowiedzi. Dyskutowanie z „nicnierozumiejącym”, którego się już rozpoznało jest idiotyczne. Z konieczności logicznej robi Pan z siebie idiotę, choć to przecież mnie chciał Pan obrazić. PS. Nie uznaję dualizmu ciała i duszy. Panu też to radzę.

  17. Alek: 1/Deontyczny. U Benedykta XVI uznawałem i epistemiczny w dziedzinie teologii. 2/Nie pisałem o „wychowaniu bezstresowym” tylko o tym jak sobie radzić z lękiem, czyli właśnie stresem, którego się nie uniknie. Pan uważa, że należy działać pod wpływem stresu i nawet utrwalać taką postawę (u św. Tomasza relacje między lękiem a strachem są akurat odwrotne niż u Pana: lęk jako akt woli jest OK, uczucie strachu jest patologią). Ja uważam, że w ten sposób można uniknąć pogryzienia przez psa a nie prowadzić życie. Roczne dziecko bezbłędnie rozpoznaje emocje obu rodziców a stojące za nim intencje i cele dopiero w wieku 4 lat. Krótko mówiąc nieszczęśliwy ojciec nie nabierze swojego syna, choćby nie wiem jak się poświęcał i zapierał dla dobra wspólnego. Dziecko bezbłędnie odczyta jego stan wewnętrzny i zrobi wszystko, żeby nie być jak nieszczęśliwy ojciec. 4/ Jeżeli Panu piszę, że Freud się mylił i dlaczego a Pan mnie informuje, że freudyzm jest anachronizmem, to mam Pana:a) pochwalić za inteligencję, b) za błyskotliwość? Czy może c) stwierdzić, że Pan nie rozumie? Otóż uważam, że a i b są nielogiczne. Podobnie jak Pańska tyrada o obrażaniu. To, że się czegoś nie rozumie, nie hańbi. „Kto mało otrzymał od tego, mało wymagać będą”. Nie słyszał Pan o pytaniach „akuszerskich” Sokratesa? Chodzi o wydobycie wiedzy o której się nie wie, że się ją ma. Widocznie nie zna Pan filozofii perypatetycznej, czyli pójdzie Pan do piekła. A nie uznając dualizmu ciała i duszy zaprzecza Pan katechizmowi Gasparriego, czyli też pójdzie Pan do piekła. Na koniec: wyciągnął Pan za daleko idące w nioski z podwójnego przeczenia jakie zna język polski. „Niczego nie rozumieć” znaczy w nim „czegoś nie rozumieć”. Podobnie jak „nic nie istnieje” nie znaczy, że niczego nie ma, tylko, że coś jest.

  18. A) „Jeżeli Panu piszę, że Freud się mylił i dlaczego a Pan mnie informuje, że freudyzm jest anachronizmem, to” Nie mi Pan pisał, bo wtedy nie brałem udziału w dyskusji. O Freudzie pisał Pan z P. Kozaczewskim. Ja bez wczytywania się dodałem wzmiankę o niepożyteczności zajmowania się czymś, co dziś jest pseudonauką. Cieszę się, że była ona zbyteczna. B) Jeśli się chce powiedzieć, że rozmówca coś błędnie zrozumiał, to się mu pisze, że błędnie zrozumiał COŚ. Język polski umożliwia tu pełną „lwowsko-warszawską” precyzję, więc proszę nie ściemniać. C) WK: „Pan uważa, że należy działać pod wpływem stresu i nawet utrwalać taką postawę” Gdzie? Gdzie tak uważam? Cytat z kontekstem proszę! D) WK: „Nie słyszał Pan o pytaniach „akuszerskich” Sokratesa? Chodzi o wydobycie wiedzy o której się nie wie, że się ją ma. Widocznie nie zna Pan filozofii perypatetycznej” Pan to taki mądry! Sam Pan sobie zadaje pytanie, które nie wynika z polemiki rozmówcy, sam wyjaśnia, sam udziela odpowiedzi za rozmówcę i skazuje go na piekło za przypisaną mu niewiedzę, a wszystko to w ramach niestraszenia 😉 WK: „Widocznie nie zna Pan filozofii perypatetycznej, czyli pójdzie Pan do piekła.” 😉 WK: „A nie uznając dualizmu ciała i duszy zaprzecza Pan katechizmowi Gasparriego, czyli też pójdzie Pan do piekła.” Pójdę dwa razy, więc przynajmniej raz wyjdę 😉 A mówili, że to niemożliwe 😉

  19. Proszę Szanownego Pana, strach przed piekłem to jest reakcja organizmu na zagrożenie tkanek miękkich, mówiąc językiem biologii. W teologi brzmi to: ogień piekielny jest fizyczny. To taki strach jak przed ugryzieniem przez psa. Odczuwamy go tylko, gdy widzimy wyszczerzone psie kły. Dajemy dyla i już po strachu. Jeśli poczuł Pan przeze mnie taki strach, to bardzo Pana przepraszam. Zachowałem się obrzydliwie. Jeśli mi Pan wybaczy, to pójdę i wyspowiadam się z tego. Jeśli to był zaś lęk, to tym bardziej mi przykro ale już nic nie poradzę. Jak ktoś się boi psów nawet, gdy ich nie widzi, to ma nerwicę lękową. Właśnie ten nerwicowy lęk jest kluczowy w kierowaniu człowiekiem. Jak człowiek go nie ma, to nie mamy lejca, żeby nim powodzić. Potrzebujemy psów a tu nie ma psów! Ale jeśli zamiast tego zdrowego strachu jest lęk, to jesteśmy w stanie zapędzić go do szeregu rytuałów i zachowań, które mają na celu unikanie psów. Psów nie ma a my go i tak mamy w ręku. Proste, nieprawdaż? Taki lęk można określić jako „strach przed strachem”. O ile jest pod kontrolą woli (akt woli) jest idealny, przynajmniej o ile dobrze rozumiem św. Tomasza.

  20. WK: „strach przed piekłem to jest reakcja organizmu na zagrożenie tkanek miękkich, mówiąc językiem biologii.” Oczywiście można robić teologię na poziomie biologii, tak jak można robić biologię na poziomie chemii, albo i fizyki. Na upartego można tą fizyką przez biologię uprawiać teologię i historię. Jeśli starczy danych, to słuchacze będą stali jak wryci. Ja wiem, że Fra Innocenzo lubił migdałowate wstawki i jeśli intuicja mnie nie myli, to od niego Pan je bierze, ale czyż kora jest biologicznie mniej biologiczna niż migdał? We nauce ciało migdałowate nie ma specjalnych zasług, ale będąc częścią regulatora ludzkich czynów moralnych musi być przez teologię – zwłaszcza moralną – brane pod uwagę. PS. Raczy Pan odpowiedzieć, jakie jest pańskie zdanie na temat chorób psychicznych? Choruje: /a/ „zespół pierwiastków (czytaj ciało)” czy /b/ „dusza niematerialnie latająca na wysokości głowy” ;)?

  21. Panie Włodzimierzu Kowalik: nie przeczę że trafnie opisuje Pan mechanizm lęku przed piekłem i możliwość wykorzystania go do kontroli nad „owieczką”. Ale pozostaje problem taki,że zgodnie z doktryną katolicką śmierć w grzechu ciężkim oznacza piekło. To jest fakt obiektywny, jak myślę obydwaj wierzymy. Nie jest to wymysł lefebrystów. Niektórzy wzniośle namawiają,by oddać się bezgranicznej miłości Boga i zaufać Mu, wszystko czynić z miłości, a bać się grzechu tylko po to aby Bogu nie zrobić „przykrości” (bojaźń synowska). Problem jest taki, że mało kto jest dostatecznie uduchowiony na taką postawę i wielu pewnie nie osiągnie jej w pełni nigdy. Pozostaje więc a) bojaźń niewolnicza-będziemy się lękać,ale przynajmniej jest szansa na uniknięcie gorszego zła po śmierci b) zaprzeczenie obiektywnej doktrynie katolickiej o piekle. Jeśli ma Pan jakąś trzecią opcję, by średnio uduchowiony człowiek uniknął piekła i lęku na ziemi zarazem to chętnie wysłucham

  22. 1/”Raczy Pan odpowiedzieć, jakie jest pańskie zdanie na temat chorób psychicznych?” Wydaje mi się, że „choroba psychiczna” to typowe pojęcie rodzinne z pewnym prototypem w centrum (np. „wariat”) i mniej prototypowymi przypadkami na peryferiach. Akwinata sądził, że dusza jako substancja duchowa (prosta) nie może chorować, bo nic w niej nie może się zepsuć. Choruje wyłącznie ciało. Przeciwnego zdania był, jak wiadomo, Freud wg. którego psychika może być chora. 2/ „Jeśli ma Pan jakąś trzecią opcję, by średnio uduchowiony człowiek uniknął piekła i lęku na ziemi zarazem to chętnie wysłucham”. Mój biskup (JE Z. Kiernikowski) ma. Twierdzi, że bez „inicjacji chrześcijańskiej” można tylko żyć wg ciała, czyli właśnie w bojaźni niewolniczej. Ma się wtedy dobre upodobania (pawłowy „człowiek wewnętrzny”) przy jednoczesnym braku możliwości ich realizacji („prawo grzechu w członkach”). W konsekwencji człowiek jest dalej nieszczęśliwy, nie jest zbawiony oraz idzie na sąd. W takim życiu nie wybiera się dobra jako dobra, tylko mniejsze zło. Życie staje się utylitarnym dążeniem naturalnym do rzeczy nadprzyrodzonych. Ci natomiast, którzy przez swoją inicjację w sakramenty przyjęli Chrystusa (łaska) „nie idą na sąd lecz ze śmierci przeszli do życia”. W wymiarze moralnym oznacza to, że dokonują dobrych uczynków dla nich samych a nie z jakiegoś innego powodu. Psychologicznie mówiąc dobre/złe uczynki są przedmiotem ich popędu przyjemności (upodobania/odrazy) a nie popędu gniewliwego (nadzieja/lęk). Ciekawe jest w tym, że prawdę o rzeczach ostatecznych głosi dopiero Pan Jezus wraz z prawdą o zbawianiu. Obietnica Starego Przymierza dotyczy TYLKO powodzenia doczesnego bo wieczność dla sprawiedliwych i niesprawiedliwych jest JEDNAKOWA. Zatem lęk przed grzechem znaczy w ST co innego niż w nauczaniu Jezusa. Dlatego św. Paweł z naciskiem podaje, że moc prawa kończy się na pouczeniu o grzechu. „Zbawienie z prawa” kończy się śmiercią zgodnie z wyrokiem wydanym w Raju (kara za poznanie dobra i zła). Widziana jako „prawo” Ewangelia staje się „dekalogiem do kwadratu”. Zachowywanie dekalogu jest trudne, Ewangelii ekstremalnie trudne, na granicy niewykonalności a przy znacznie większych konfliktach psychicznych. Ewangelia jest w zasadzie „złą nowiną” której słuchamy nie dlatego, że chcemy, tylko po to by nie było nowiny jeszcze gorszej. I to ma leczyć łaska, która stanowi o „nowym stworzeniu”, tak jak to obrazują przypowieści Pana Jezusa. Jak syn marnotrawny nie musimy już ze świniami wybierać pośród strąków (biologiczna natura) lecz otrzymujemy dziedzictwo Ojca (łaska).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *