Piętka: Bereza Kartuska – czarna karta historii II RP

W roku 2014 przypada wiele okrągłych rocznic, m.in. stulecie wybuchu pierwszej wojny światowej, siedemdziesięciolecie powstania warszawskiego, czy 25-lecie transformacji ustrojowej. Jest jednak pewna rocznica, która na pewno zostanie przemilczana przez czynniki oficjalne, ponieważ stoi w rażącej sprzeczności z uprawianym od 1989 roku kultem II Rzeczypospolitej.

Chodzi o osiemdziesiątą rocznicę utworzenia tzw. miejsca odosobnienia w Berezie Kartuskiej. Rocznica ta jest dobrą okazją do przypomnienia ciemniejszych kart historii II RP.

Geneza

Obóz w Berezie Kartuskiej formalnie powstał 12 lipca 1934 roku na mocy rozporządzenia z mocą ustawy prezydenta Ignacego Mościckiego z 17 czerwca 1934 roku. Pomysł utworzenia obozu wyszedł od premiera Leona Kozłowskiego i został zaakceptowany przez Józefa Piłsudskiego. Obóz oficjalnie nosił nazwę „miejsce odosobnienia” i przeznaczony był dla osób, „których działalność lub postępowanie daje podstawę do przypuszczenia, że grozi z ich strony naruszenie bezpieczeństwa, spokoju lub porządku publicznego”. Wystarczyło zatem tylko samo przypuszczenie. Akt oskarżenia i wyrok sądowy nie były potrzebne. Rozporządzenie prezydenta RP zezwalało na utworzenie wielu takich miejsc odosobnienia, ale powstało tylko jedno – w Berezie Kartuskiej w powiecie prużańskim na terenie województwa poleskiego.

Bezpośrednią przyczyną utworzenia obozu w Berezie było zabójstwo ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego, dokonane 15 czerwca 1934 roku przez terrorystę z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów Hryhorija Maciejkę. Początkowo o tę zbrodnię podejrzewano utworzony 14 kwietnia 1934 roku Obóz Narodowo-Radykalny i dlatego jego członkowie byli jednymi z pierwszych więźniów Berezy. Powstanie „miejsca odosobnienia” należy widzieć w kontekście sytuacji politycznej Polski przełomu lat dwudziestych i trzydziestych XX wieku. Ustanowione w wyniku przewrotu majowego w 1926 roku rządy autorytarne Józefa Piłsudskiego dążyły do zapewnienia jego obozowi politycznemu (sanacji) dominującej i trwałej pozycji na scenie politycznej.

Na początku lat trzydziestych – jak zauważył Ireneusz Polit – „zaczęła narastać tendencja do wyeliminowania z życia politycznego czynnika opozycyjnego względem sanacji i zastraszenia. Wiązało się to z ogólnym tego typu prądem, który zaczął występować w większości krajów Europy. Przeciwników politycznych eliminowano niejednokrotnie w sposób brutalny. W Polsce ta kwestia prawie zawsze łączyła się z osobą faktycznego dysponenta polityki – Józefa Piłsudskiego. Za jego inspiracją grupa osób mu najbliższych starała się zdominować życie polityczne. (…) W momencie, w którym zwykłe formy zwalczania nie zdawały egzaminu, a grup i partii politycznych protestujących było coraz więcej, trzeba było zastosować środki wyjątkowe. Potrzebny był także moment, za pomocą którego można było by wytłumaczyć społeczeństwu motywy takiego kroku. Takim wydarzeniem stało się zabójstwo ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego, wtedy zdecydowano się na wprowadzenie obozów izolacyjnych” (Ireneusz Polit, „Miejsce odosobnienia w Berezie Kartuskiej w latach 1934-1939”, Toruń 2003, s. 5).

Utworzenie obozu w Berezie wieńczyło proces zaostrzenia kursu politycznego zmierzający do totalizacji państwa. Proces ten rozpoczął się od lekceważenia i łamania przez obóz rządzący Konstytucji RP z 1921 roku, a jego kluczowym momentem było aresztowanie przywódców opozycji parlamentarnej (Centrolewu) i osadzenie ich w twierdzy brzeskiej oraz przeprowadzenie w atmosferze terroru i nadużyć wyborów do Sejmu i Senatu w listopadzie 1930 roku.

Andrzej Garlicki uważa, że „koncepcja utworzenia „miejsc odosobnienia”, czyli używając niemieckiej nomenklatury – obozów koncentracyjnych, musiała być od pewnego czasu przygotowywana w jakichś kręgach obozu sanacyjnego. Żadnych jednak szczegółów nie znamy. Przykład obozów hitlerowskich w Niemczech (Oranienburg i Dachau powstały już w marcu 1933 roku) był kuszący. Należy pamiętać, że wówczas celem tych obozów nie była eksterminacja. Chodziło o złamanie więźniów i zniechęcenie ich raz na zawsze do jakiegokolwiek oporu. A potem mogli wyjść na wolność. Wbrew sądom niektórych historyków nie wzorowano się radzieckich łagrach, znacznie wcześniejszych niż obozy koncentracyjne, bo były ściśle strzeżoną tajemnicą i na ogół o nich nie wiedziano” (Andrzej Garlicki, „Piękne lata trzydzieste”, Warszawa 2008, s. 240).

Lokalizacja i organizacja obozu

Obóz w Berezie utworzono w kompleksie budynków po byłych koszarach carskich. Administracyjnie podlegał on wojewodzie poleskiemu, którym od 5 października 1932 roku był płk Wacław Kostek-Biernacki (1884-1957). Wcześniej dał się on poznać jako komendant twierdzy brzeskiej na czas uwięzienia w niej posłów Centrolewu, odpowiedzialny za ich psychiczne i fizyczne maltretowanie. Wybór miejsca lokalizacji został niewątpliwie podyktowany warunkami naturalnymi. Dużą część Polesia zajmowały bagna i lasy. Do tego dochodziła słabo rozwinięta sieć dróg, z których tylko nieliczne nadawały się do podróży w każdą porę roku. W niektórych powiatach istniały wyłącznie drogi polne użytkowane jedynie w okresie letnim. Podobnie przedstawiała się sprawa połączeń kolejowych. To wszystko sprzyjało izolowaniu osób przetrzymywanych, w tym odcięciu ich od wiadomości z kraju oraz uniemożliwieniu przedostawania się do opinii publicznej informacji o obozie. Główną jednak przyczyną wybrania Berezy Kartuskiej było najprawdopodobniej to, że wojewodą poleskim odpowiedzialnym za nadzór nad obozem był W. Kostek-Biernacki – fanatyczny piłsudczyk, całkowicie dyspozycyjny wobec Komendanta, mający opinię sadysty.

Osadzenie w obozie następowało na podstawie decyzji administracyjnej bez prawa apelacji na okres trzech miesięcy i mogło zostać przedłużone o kolejne trzy miesiące. Znane są przypadki osadzenia trwającego rok. Osoby zwolnione z obozu mogły zostać ponownie w nim umieszczone, jeśli na wolności znowu zachowałyby się „nieodpowiednio”. Wystąpić z wnioskiem o skierowanie do „miejsca odosobnienia” mógł starosta lub właściwy komendant policji. Wniosek taki kierował do miejscowego wojewody, a ten po zaaprobowaniu przesyłał go do referatu „Bereza Kartuska” w departamencie politycznym Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Ostateczną decyzję o skierowaniu do Berezy podejmował minister spraw wewnętrznych (w latach 1934-1939 byli nimi kolejno: Marian Zyndram-Kościałkowski, Władysław Raczkiewicz i gen. Felicjan Sławoj Składkowski). Do obozu wysyłano osoby, którym nie można było udowodnić popełnionych czynów niezgodnych z prawem. Prowadzono także deportacje „prewencyjne”, które dotyczyły głównie komunistów przed świętem 1 Maja. W Berezie osadzano także osoby nie związane z jakąkolwiek działalnością antypaństwową – albo na skutek pomyłek albo w rezultacie podejmowanych z osobistej zemsty donosów i intryg.

Zorganizowaniem obozu zajęli się dyrektor departamentu politycznego w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych Wacław Żyborski oraz naczelnik wydziału narodowościowego w tym departamencie płk Leon Jarosławski. Załogę „miejsca odosobnienia” stanowili funkcjonariusze policji państwowej. W lipcu 1939 roku liczebność załogi wynosiła około 300 policjantów. Wtedy także skierowano do obozu kobiety – funkcjonariuszki. Komendantami obozu byli podinspektor Bolesław Greffner (do 1 grudnia 1934 roku) – wcześniej zastępca komendanta wojewódzkiego policji w Poznaniu i znajomy W. Kostka-Biernackiego z czasów legionowych, a po nim podinspektor Józef Kamala-Kurhański (1884-1941) – wcześniej zastępca komendanta wojewódzkiego policji we Lwowie. J. Kamala-Kurhański za służbę na stanowisku komendanta Berezy został odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Więźniowie

Obóz w Berezie Kartuskiej – chociaż formalnie powołany 12 lipca 1934 roku – zaczął funkcjonować już 6 lipca. Tego dnia o godz. 20.00 przywieziono dwóch pierwszych więźniów – członków Stronnictwa Narodowego z Krakowa. O godz. 21.00 natomiast przywieziono trzech komunistów z Nowogródka. W nocy z 6 na 7 lipca wywieziono z Warszawy do Berezy czołowych działaczy Obozu Narodowo-Radykalnego. Byli to: Zygmunt Dziarmaga, Władysław Hackiewicz, Jan Jodzewicz, Edward Kemnitz, Jerzy Korycki, Bolesław Piasecki, Mieczysław Prószyński, Henryk Rossman, Włodzimierz Sznarbachowski i Bolesław Świderski. Fala aresztowań członków ONR i Sekcji Młodych Stronnictwa Narodowego rozpoczęła się zaraz po zabójstwie B. Pierackiego – w nocy z 15 na 16 czerwca 1934 roku. Aresztowano ponad 1000 osób. Nie ujęto Jana Mosdorfa, który ukrył się i dzięki temu uniknął Berezy. 10 lipca 1934 roku ONR został zdelegalizowany „za doprowadzenie do stałego naruszania bezpieczeństwa, spokoju i porządku publicznego”.

W ciągu pięciu lat istnienia obozu w Berezie Kartuskiej osadzono w nim około trzech tysięcy osób (liczba wydanych numerów więźniarskich przekroczyła w 1939 roku 3000). Stany liczbowe obozu wahały się od 100 do ponad 600 osadzonych. W 1936 roku było 369 osadzonych, w tym 342 komunistów, a 2 czerwca 1938 roku stan obozu wyniósł 650 więźniów, w tym 417 politycznych. Znane są nazwiska 1473 więźniów, w tym: 22 członków Obozu Narodowo-Radykalnego, 60 członków Stronnictwa Narodowego, 69 członków Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (więźniem Berezy był m.in. Roman Szuchewycz, późniejszy dowódca Ukraińskiej Powstańczej Armii), 979 członków Komunistycznej Partii Polski, Komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej, Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi i Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, 129 członków różnych organizacji lewicowych (głównie komunistycznych) deportowanych z Łodzi, 19 działaczy Stronnictwa Ludowego i Związku Młodzieży Wiejskiej „Wici”, 108 kryminalistów (złodzieje, paserzy i sutenerzy), 82 przestępców gospodarczych (przemytnicy, spekulanci, lichwiarze, organizatorzy hazardu) oraz pięciu bezpaństwowców. Ci ostatni byli Żydami zbiegłymi z terenu III Rzeszy, którzy chcieli znaleźć azyl w Polsce, na co władze sanacyjne zapatrywały się niechętnie. Zamknięto przed nimi legalne przejścia graniczne, a jako formę zahamowania ich nielegalnego napływu wybrano m.in. umieszczenie w Berezie.

Więźniem Berezy był także wybitny publicysta konserwatywny Stanisław Cat-Mackiewicz (1896-1966), aresztowany 23 marca 1939 roku pod zarzutem „osłabiania ducha obronnego Polaków” w związku z krytyką polityki zagranicznej Józefa Becka. W obozie spędził 17 dni. Przedtem kilkakrotnie grożono mu osadzeniem w „miejscu odosobnienia” za artykuły krytykujące sanację. Do Berezy o mało nie trafił też Jerzy Giedroyć za opublikowanie w redagowanym przez siebie „Buncie Młodych” artykułu Aleksandra Bocheńskiego pt. „Kirow a Pieracki”.

Deportacje do Berezy nasiliły się po objęciu 15 maja 1936 roku funkcji premiera przez gen. Felicjana Sławoja Składkowskiego. Pojawiły się wówczas tendencje, żeby Bereza stała się środkiem zaradczym na wszelkie „zło” panujące pod rządami sanacji. Od jesieni 1936 roku osadzano w Berezie przestępców gospodarczych, a od końca tego roku także kryminalnych, którzy – podobnie jak w obozach hitlerowskich – byli wykorzystywani jako pomocnicy załogi. Liczba przestępców gospodarczych i kryminalistów wysłanych do Berezy najprawdopodobniej wyniosła około tysiąca osób.

Traktowanie więźniów i ofiary

Więźniów obowiązywał surowy regulamin. Tak samo jak w obozach hitlerowskich nadawano im numery, które musieli podawać zamiast imienia i nazwiska. Wśród kar regulaminowych były m.in.: zakaz korespondencji z rodziną, zmniejszenie racji żywnościowej, kara postu o chlebie i wodzie, kara twardego łoża (pozbawienie pościeli) i kara karceru. Do kar pozaregulaminowych należały: bicie, w tym pałkami, poniżanie i psychiczne dręczenie. Więźniów na każdym kroku obrzucano ordynarnymi wyzwiskami. Zwracanie się do nich per „skurwysynu” stanowiło ze strony policjantów określenie najdelikatniejsze. O ile w twierdzy brzeskiej bicie osadzonych miało miejsce w nielicznych przypadkach, to w Berezie było codziennością.

Oprócz bicia stosowano różnego rodzaju szykany i tortury, w tym karne ćwiczenia (m.in. czołganie się oraz tzw. „kaczy chód”, czyli chodzenie w półprzysiadzie), które odbywały się w sali służącej w lecie za pracownię betoniarską lub w miejscu, gdzie z ustępów wypływała ludzka uryna. Torturą było nawet wypróżnianie się. Stanisław Cat-Mackiewicz zeznał przed komisją powołaną przez rząd Władysława Sikorskiego do zbadania przyczyn klęski wrześniowej, że „wolno było tę czynność fizjologiczną załatwić tylko raz na dobę, rano: dwudziestu ludzi stawało w pokoju z betonową podłogą i na komendę „raz, dwa, trzy, trzy i pół, cztery” każdy z nich miał obowiązek rozpiąć się, załatwić się i zapiąć się, co było oczywiście czasem niewystarczającym absolutnie, tym bardziej, że skandowanie komendy nie było wcale wydłużone, lecz wyrazy „raz i dwa” były mówione w takim tempie, że całość komendy nie mogła wynosić więcej czasu niż półtora sekundy najwyżej. Wobec czego ludzie stale chodzili z niewypróżnionymi żołądkami, co zwłaszcza było dotkliwe przy owej gimnastyce polegającej na kilkugodzinnym kaczym chodzie” (cyt. za: A. Garlicki, „Piękne lata…”, s. 249).

Osadzeni mieli obowiązek pracy fizycznej w obozie lub poza nim. Zmuszano ich m.in. do czyszczenia ustępów przy pomocy małej szmatki, czyli faktycznie gołymi rękami. Do jednych z najbardziej uciążliwych prac należało pompowanie wody przy użyciu kieratu, którego orczyki były specjalnie zamocowane w ten sposób, że więźniowie cały czas musieli pracować w głębokim pochyleniu. Wykonywali też prace zupełnie bezsensowne jak kopanie i zakopywanie rowów lub przenoszenie ciężkich kamieni z miejsca na miejsce. Niewątpliwie zatem – podobnie jak w obozach hitlerowskich – celem pracy było psychiczne złamanie więźniów. Ponadto musieli oni po obozie poruszać się biegiem i nie wolno im było ze sobą rozmawiać. Przyłapanie na rozmowie groziło karcerem.

Wyżywienie było niedostateczne i składało się z kawy zbożowej lub żuru i 400 gramów czarnego chleba na śniadanie (potem 700 gramów, czasem z dodatkiem twarogu), zupy bez tłuszczu i porcji ziemniaków na obiad oraz kawy zbożowej lub żuru na kolację. Koszt wyżywienia jednego osadzonego wynosił od 27 do 49 groszy. Więźniom Berezy dokuczał zatem głód. Nie pozwalano im przy tym otrzymywać paczek od rodzin.

Dzień w obozie zaczynał się pobudką o czwartej rano, po czym następowały apel i śniadanie. O 6.30 rozpoczynała się praca lub karne ćwiczenia, które trwały z przerwą obiadową do godz. 17.00. Przygotowania do snu zarządzano o 18.30.

Agnieszka Knyt w swoim źródłowym opracowaniu na temat Berezy Kartuskiej („Karta” nr 59/2009, s. 24-67) przytacza m.in. fragmenty relacji kilkunastu więźniów „miejsca odosobnienia”. Polscy historycy są raczej ostrożni w szukaniu analogii pomiędzy Berezą a obozami hitlerowskimi, nawet tymi sprzed wojny. Jednakże przy lekturze relacji więźniów Berezy takie analogie natychmiast się nasuwają.

Franciszek Klimka – Polak ze Śląska Opolskiego, skierowany do Berezy 5 września 1939 roku za to, że miał niemieckie obywatelstwo – tak przedstawia przybycie do obozu: „Przy furtce stało dwóch policjantów z gumowymi pałkami policyjnymi w rękach, którymi okładali przechodzących i nawoływali: Szybciej, biegiem. Biegnąc dalej, zauważyłem wyciągnięte dwa sznury policjantów i cywilów (jak się później dowiedziałem – przestępców kryminalnych), zaopatrzonych w specjalne „bykowce”, sękate kostury, koły. Każdy z więźniów musiał przejść przez wyciągnięty w ten sposób „korytarz” policjantów i kryminalistów, którzy wrzeszcząc w niebogłosy: Biegiem, skurwysyny, biegiem, kurwa wasza mać, biegiem, nie bójcie się, jeszcze was nie wieszamy! – okładali trzymanymi w rękach narzędziami biegnących więźniów. (…) Kiedy znaleźliśmy się na placu, każdy musiał położyć się twarzą do ziemi w następstwie wydanej komendy: Od czoła padnij, kłaść się na pyski! Następnie policjanci na tę zbitą masę ludzi wchodzili i depcząc po ludziach, bili ich pałkami gumowymi, krzycząc: Nie podnosić łbów, mordy do ziemi!”

Od razu nasuwa się tutaj analogia z tzw. powitaniem nowo przybyłych więźniów w hitlerowskich obozach koncentracyjnych, które mniej więcej wyglądało podobnie. Celem tzw. powitania było maksymalnie brutalne sterroryzowanie nowo przybyłych więźniów jeszcze przed ich formalną rejestracją w obozie tak, żeby stłumić w nich najmniejszą chęć oporu. Analogia nasuwa się też w związku z wysługiwaniem się przez załogę obozową kryminalistami w terroryzowaniu więźniów politycznych i nadzorze nad nimi.

Trofim Maryszczuk – członek Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, deportowany do Berezy w lipcu 1934 roku – wspomina, że po wprowadzeniu go do kancelarii obozowej i odebraniu rzeczy osobistych kazano mu się odwrócić do tyłu. Gdy to zrobił – „zaczęli we dwóch młócić mnie pałami”. Potem polecono mu przyszyć do odzieży dwa kawałki płótna z nadrukowanym numerem więźniarskim. Po ich przyszyciu zameldował się osobiście u komendanta obozu Bolesława Greffnera. „Kto melduje? Więzień Maryszczuk, panie komendancie. Ha, ha – zaśmiał się drwiąco – nie ma już Maryszczuka, umarł w butach. Jest natomiast… – zerknął na mój lewy rękaw i wymienił mój numer”. Równie dobrze ta scena mogłaby się rozegrać w którymś z niemieckich obozów nazistowskich.

Jakub Prawin – działacz Komunistycznej Partii Polski (późniejszy generał LWP) – wspomina, że więźniów przy pracy zaprzęgano do „wozów, do pługa, do bron, brony obciążano często głazami, aby „lepiej pracowały”. (…) Odrębnym rozdziałem była praca przy walcu. Był to ogromny, kilkutonowy walec do ubijania dróg, poruszany normalnie za pomocą traktora lub wielokonnego zaprzęgu. W Berezie zaprzęgano do tego walca nas, więźniów.” Podobny walec – zwany walcem Krankemanna – był też w KL Auschwitz.

Włodzimierz Sznarbachowski – działacz Obozu Narodowo-Radykalnego i redaktor dwutygodnika „Akademik Polski” (późniejszy pisarz) – relacjonuje, że na pierwszy apel więźniów przybył do Berezy wojewoda poleski płk Wacław Kostek-Biernacki, sprawujący nadzór administracyjny nad obozem. „Wygłosił do nas krótkie pouczenie w stylu wojskowym. Mówił, że znaleźliśmy się w Berezie, ponieważ jesteśmy ludźmi, którzy z tych czy innych powodów nie szanują państwa ani jego ustroju, którzy nie doceniają istnienia i siły wolnej Polski. Wobec tego nauczy się nas tutaj szacunku dla państwa polskiego. (…) Wreszcie wojewoda zapowiedział, że dostaniemy wszyscy jednakowe pasiaki jako symbol, że od każdej jednostki, każdego obywatela państwo wymaga takiego samego minimum lojalności i szacunku dla władzy.” Sznarbachowski podaje, że najgorzej traktowano w Berezie komunistów, nacjonalistów ukraińskich i Żydów: „Oprócz masakrowania przez parę dni aż do nieprzytomności Ukraińców, którzy przy rannym apelu odliczali po ukraińsku, zdarzało się, że to tego, to owego odprowadzano na bok i tłuczono solidnie”.

Inny działacz ONR Mieczysław Prószyński podaje, że po przybyciu do obozu wprowadzono go do „lochu, gdzie leżała słoma”. Kazano mu uklęknąć z podniesionymi rękoma, a po chwili weszło dwóch policjantów, którym podoficer kazał załadować broń. Pozorowanie egzekucji trwało kilka minut, a na koniec podoficer zagroził Prószyńskiemu zastrzeleniem w razie usiłowania ucieczki.

Stefan Łochtin – działacz Stronnictwa Narodowego i dziennikarz konserwatywnego „Dziennika Wileńskiego” – wspomina, że „stosunek policjantów do aresztowanych był bardzo rozmaity. Byli tacy, którzy przynosili po kryjomu jedzenie i wręczali je w ustępie czy gdzie indziej, ale należeli oni do wyjątków. Większość była bardzo surowa – powiedziałbym nawet zwierzęco surowa. Do aresztowanego mówiono: Ty, kurwa twoja mać, świńskie ścierwo itp. W przerwie obiadowej większość policjantów nie pozwalała aresztowanym chodzić do ustępów czy nawet wymyć rąk. W mojej obecności Świerzewski prosił o pozwolenie umycia rąk (mył ustępy policyjne i miał ręce umazane kałem). Odpowiedział mu policjant Bulsiewicz: Ty kurwo inteligencka – możesz obiad z gównem jeść”.

Komendant główny policji państwowej gen. Kordian Józef Zamorski w swojej relacji na temat Berezy stwierdził, że kierowanie policjantów do służby w tym obozie było sprzeczne z ustawą o policji państwowej. Dlatego po objęciu na początku 1935 roku stanowiska komendanta głównego bezskutecznie zabiegał u ministra Kościałkowskiego o zwolnienie policji z obowiązku dostarczania wartowników do „miejsca odosobnienia”. Wedle jego relacji policjanci „stamtąd wychodzący nie mogli iść do służby zewnętrznej. Byli przez parę miesięcy w kompanii rezerwy w Żyrardowie, by zapomnieli o osobistych przejściach w służbie Berezy, by zapomnieli metody tam stosowane. Dopiero wtedy dawałem im przydziały na posterunki.

Mimo tego były trzy wypadki samobójstw wśród policjantów, którzy chorowali na rozstrój nerwowy po Berezie”. Charakteryzując demoralizujący wpływ służby w obozie na funkcjonariuszy stwierdził, że „młodemu chłopakowi w szkole w Mostach okazywano ideał angielski policjanta-obywatela, po to, by go potem posłać na służbę do mordowni, którą bezsprzecznie była Bereza i która była praktycznym zaprzeczeniem wszelkich wzniosłości, o których kandydatowi na policjanta opowiadano w Mostach”.
Więźniowie zwolnieni z Berezy musieli potępić swoją dotychczasową przeszłość polityczną i nie mogli nikogo informować o sytuacji panującej w obozie pod karą ponownego w nim osadzenia. Wielu więźniów doznało dożywotniego uszczerbku na zdrowiu fizycznym i psychicznym.

Znane są nazwiska 14 więźniów, którzy zmarli w obozie i szpitalu więziennym. Według Ireneusza Polita na skutek sadystycznego traktowania i ciężkiej pracy zmarło nie więcej niż 20 więźniów. Rzeczywista liczba ofiar jest jednak trudna do ustalenia z tego powodu, że ciężko chorych lub zmaltretowanych więźniów zwalniano, by uniknąć ich zgonu w obozie. Umierali oni nawet po upływie dłuższego czasu od wyjścia na wolność. Tak było m.in. w wypadku działacza ONR i adwokata Henryka Rossmana (1896-1937), który podczas pobytu w karcerze nabawił się zapalenia nerek i zmarł na uremię dwa lata po zwolnieniu z Berezy.

Bohdan Piętka
Myśl Polska, nr 39-40 (28.09-5.10.2014)

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Piętka: Bereza Kartuska – czarna karta historii II RP”

  1. „…Odpowiedział mu policjant Bulsiewicz: Ty kurwo inteligencka – możesz obiad z gównem jeść…” – kwintesencja „klasy” tzw. II RP. Oj, bolało, potem, bolało … Sanacyjne „elyty” tak robiły laskę Prusakom, że uznały, że Polaków można bezkarnie maltretować, a taki Rusek to wręcz powinien „sanacyjniakom” laskę z wdziecznością zrobić. A tu nie. Przyszedł Wania w obszczanych walonkach, ale zamiast laski, zrobił dziurę w potytlicy. Ale bardziej niż strzał w tył głowy, bolały te obszczane walonki … Ja rozumiem, gdyby zrobił to SS-man w wyglancowanych oficerkach, ale taki Wania?

  2. Hmm, język powinien Panu odpowiadać. Autorytaryzm tak samo. Czy władza państwowa to Antychryst? Ad rem. Od 1920 roku Polskę intensywnie infiltrował wywiad sowiecki, co po 1939 roku nabrało oczywistego przyśpieszenia. W 1943 roku zarówno rząd londyński jak i AK była nadziana agentami Stalina jak kasza skwarkami. Od układu Sikorski-Stalin, wywiad AK pracuje już TYLKO przeciwko Niemcom dla Moskwy, nie prowadząc zupełnie kontrwywiadu przeciwko Sowietom. Czyja to sprawa? Dlaczego AK nie przeszkodziła ukraińskim rzeziom na Wohyniu (27 Wołyńska DP AK liczyła ok. 6,5 tyś ludzi)? Kto dyrygował rozkazodawstwem KG AK? Kto wymyślił „Wachlarz”? Kto był autorem akcji „Burza”: bezsensownej dekonspiracji AK? Kto wywołał powstanie warszawskie? Na wszystkie te pytania dają odpowiedź dyrektywy NKWD z 1941 roku. Oczywiście odpowiedź czy generałowie Tatar, Okulicki i inni byli agentami Stalina, kryją moskiewskie archiwa. Ale wydaje się ona dość oczywista.

  3. A co do śp. Piłsudskiego to mamy relację św. Faustyny Kowalskiej, że został on zbawiony, choć z trudnościami. Ludzki Pan.

  4. W „posoborowym niebie”, do którego prowadzi „sekta posoborowa” – smoły jest dostatek. W ramach „reinterpretacji” pewnie nazwano „niebem” miejsce obfitujące w smołę. Więc narracja jest OK.

  5. W rzucaniu słów na wiatr (czyli w narracji) jest Pan świetny, jak rasowy postmodernista. Tylko gdzie jest prawda albo chociaż jej poszukiwanie? Ja postmodernistów nie lubię i nie czytam, bo jak powiedział Akwinata „jest to odrażające dla rozumu”. Nie wiem zatem i nie obchodzi mnie kogo ma Pan na myśli. Różne myśli kotłują się w ludzkich mózgach. Dlaczego Geremek a nie cesarz Hirohito? Który motek i z jakiej weny Pan nawija. W przeciwieństwie do Pana nie znam wyroków Bożych a narrację eschatologiczną mam ewangeliczną: „Między wami a nami jest przepaść, której nikt choćby chciał przebyć nie może”. Mogę się jednak domyślać, co Pan tam wie, po tamtej naszej dyskusji o moralności, w której sprowadził Pan Ewangelię do sprawiedliwości naturalnej: każda populacja ma reguły i każe odstępców a wszystko inne to tylko „sekta posoborowa”. Ewangelia nie jest zatem żadną tam „Nowiną” tylko przedłużeniem kodeksu Hammurabiego. Skoro Pańska moralność jest czysto naturalna (wbrew przysiędze antymodernistycznej), to i Pana „bóg” wykonuje co najwyżej Pana poczucie sprawiedliwości: na Pana obraz i podobieństwo. Rzecz dla psychologa nie dla mnie. Skoro jednak jest Pan tak pewny łaski i/lub własnej zasługi przed Bogiem (że kiedyś spalono by Pana na stosie) to czego się Pan tak panicznie boi?

  6. „..czego się Pan tak panicznie boi…” – przepiękna hasbarowa insynuacja i manipulacja, w tym samym stylu co poprzednie. Co Pana, i Pannu podobnych trolli boli u Pana Ratnika i w FSSPX? Skąd ta iście komsomolska czujność?

  7. „…Ewangelia nie jest zatem żadną tam „Nowiną” tylko przedłużeniem kodeksu Hammurabiego. …” – bzdura, hasbarowa manipulacja. Pan Jezus powiedzial: „..odpuść im BO nie wiedzą co czynią…”. Mówil też o „sercach skruszonych..”. A więc: warunkiem miłosierdzia jest: 1/ nieświadomość sprawcy lub 2/ skrucha. Punkt 1/ mozna oczywiście założyc „na dzień dobry”, dlaczego nie, natomiast założenie upada w kontacie ze „świadomym kalkulujacym sprawcą”. Oczywiście, „świadomego sprawcę” mozna ratować z punktu 2/, jednakowoż, jesli nie okaże on skruchy, to podpada pod kategorię „bezczelny gnój”, wobec którego wybaczenie win byłoby obrzydliwością.

  8. Pytanie jest manipulacją???? Chyba tylko w umyśle odpowiadającego. Pytam czego się Pan boi a Pan podskakuje jak zdzielony biczem: insynuacja, manipulacja. A czemu nie elokwencja i fluoresnencja? Znaczy boi się Pan. Myśli Pan, że tego nie widać? Widziałem całą pielgrzymkę tzw. tradycji w Częstochowie. Garbaci inteligenci w okularach o przestraszonych oczach i ściągniętych twarzach. Zapytałbym czy Pan jest sprawcą kalkulującym czy sprawcą przestraszonym tj. skruszonym ale wiadomo: takie pytanie to manipulacja. Niestety kolejną, chamską, podlą, bezmyślną manipulacją są Pańskie słowa: „przepiękna hasbarowa insynuacja i manipulacja w tym samym stylu co poprzednie”. Jaka hasbarowa? Dowody. Ma Pan takie dowody jak lefebryści na istnienie Pana Boga. Słyszałem jak ks. Jenkins dowodził. Boki zrywać. Kompromitacja i śmiech na sali (tyle, że wszyscy byli przestraszeni to i nikt się nie śmiał). Ale ateiści, żydzi i inni gnoje się nas nie boją, tylko się z nas śmieją. Dwie godziny bełkotu o metodologicznych zasadach metafizyki! Już za samo zajmowanie się metodologią powinien być sądzony z paragrafu o hasbarach, gojach i gnojach, jak i ja tutaj. Stehlin przynajmniej nie udawał, że czegoś dowodzi tylko unosił się i wrzeszczał. A tak nawiasem mówiąc, gdzie Pan Jezus mówi o smole, Piłsudskim, Geremku? Szukam i szukam i nie mogę nić znaleźć. W dyskusję o wolnej woli nie warto się z Panem wdawać. Zarzuciłby mnie Pan inwektywami o manipulacji, trolowaniu (nieistniejących dyskusji) i Bóg wie czym. A nie lepiej bić w twarz?

  9. Widział Pan w ogóle Ewangelię na oczy? Jezus i Samarytanka („powiedział mi wszystko co uczyniłam”), Jezus i ślepiec („Co chcesz abym Ci uczynił? Abym przejrzał”), Jezus i trędowaty („Jeżeli chcesz możesz mnie uzdrowić, Chcę – bądź oczyszczony”), Jezus i kobieta cierpiąca na krwotok („Nawet psy jedzą okruchy ze stołu pańskiego”), Jezus i paralityk („Co jest łatwiej powiedzieć odpuszczają ci się grzechy czy wstań i choć, otóż żebyście wiedzieli, że syn Człowieczy ma na Ziemi władzę odpuszczania grzechów …), Jezus i cudzołożnica itd. Co jest warunkiem miłosierdzia w tych spotkaniach? Umie Pan czytać, czy dalej tkwi w niewoli prawa? A insynuacja, że Kościół tj. oczywiście „posoborowie” nie udziela sakramentu pokuty, nie wymaga żalu za grzechy, odrzuca skruchę jest chyba świadectwem obłędu.

  10. Pisałem o miłosierdziu wyłącznie w kontekście „wybaczania”, a nie litości nad cierpiącymi. A pisałem to a propos posoborowego ale i lewackiego, „miłosmierdnictwa”, które bardziej dba o niewywieranie zemsty na krzywdzicielu niż o pochylenie sie nad jego ofiarami. Czy to nie było oczywiste? Po prostu nie moge w to uwierzyć.

  11. „…A insynuacja, że Kościół tj. oczywiście „posoborowie” nie udziela sakramentu pokuty, nie wymaga żalu za grzechy…” – kolejna Pańska manipulacja – nie pisałem o sakramencie pokuty, lecz o relacji osoba-osoba. Posoborowie wymaga od człowieka bezwarunkowego wybaczenia winowajcom, nawet jeśli nie są nieświadomi i nawet jeśli nie okazują skruchy.

  12. A jednak pisał Pan w „kontekście”. Jest kontekst a zatem jest i interpretacja. Tylko, że Panu wolno mieć kontekst a mnie nie wolno. Mój kontekst to manipulacja a Pana kontekst to sama prawda. Tylko, że ja za Pana konteksty nie odpowiadam. Wsadził mnie Pan do posoborowia, do hasbary, do lewaków i nie wiem gdzie jeszcze („nie sądźcie a nie będziecie sądzeni”). To Pańskie konteksty nie moje. Ja nigdzie nie pisałem przeciwko sprawiedliwości, dekalogowi, ofiarom czy pokrzywdzonym. To wszystko sam Pan sobie nazmyślał. Zrobił Pan ze mnie kozła ofiarnego (winnego), jeśli już mówimy o ofiarach. Piękna relacja osoba-osoba. Nieprzypadkowo lefebryści uznają tzw. personalizm za błąd i „herezję humanizmu”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *