Pomiędzy pijaństwem a prohibicją

Kwestia relacji pomiędzy piciem alkoholu a chrześcijaństwem nie od dziś wywołuje wiele kontrowersji. Jedni katolicy gorliwie promują abstynencję, czasami posuwając się nawet do stwierdzeń w rodzaju „wszelki alkohol to trucizna”, inni zaś nazywają abstynentów „protestanckimi purytanami”, którzy pogardzają jednym z Bożych darów. Przed oczami pierwszych zawsze będą pojawiać się biblijne przestrogi dotyczące pijaństwa, drudzy zaś nieodmiennie będą przytaczać cudowną przemianę wody w wino, czasami wręcz posuwając się do sugestii, iż w ten sposób Pan Jezus nie tylko, że zaaprobował picie alkoholu, ale nawet pobłogosławił spożywanie go w dużych ilościach. Wyznawcy, którego z zarysowanych wyżej stanowisk mają rację? Odrzucając najbardziej skrajne tendencje obu kierunków utożsamiające z jednej strony wszelki alkohol z trucizną, z drugiej zaś sugerujące, że picie alkoholu w wielkich ilościach może być moralnie w porządku, zaś wszelka abstynencja jest jakimś heretyckim wypaczeniem, można powiedzieć, iż obie strony mają rację. Prawdą jest wszak, że pijaństwo jest nieprawością, która nie podoba się Panu Bogu, ale racją jest też, iż picie alkoholu z umiarem nie jest grzechem, a nawet może być popierane przez Wszechmocnego (czego jednym z dowodów jest rzeczony cud w Kanie Galilejskiej).

Powtarzając zatem za jednym z klasyków można by zatem spytać się: „Jeśli jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle?”. Gdy przyjrzymy się wszak bliżej różnym „okołoalkoholowym” dysputom zauważymy, iż rozmaite spory pomiędzy katolickimi poplecznikami abstynencji a osobami jej niechętnymi, biorą się z pojęciowego chaosu nagromadzonego wokół takich słów jak pijaństwo, trzeźwość czy też tego na czym ma polegać abstynencja. Niniejszy artykuł stanowi skromną próbę chociaż częściowego sprecyzowania tych pojęć i wyjaśnienia różnych nieporozumień narosłych wokół omawianego zagadnienia.

Wino darem Boga, pijaństwo dziełem diabła

Tradycyjnie nauczanie Kościoła zwykło rozróżniać pomiędzy godnym stanowczego napiętnowania pijaństwem a umiarkowanym spożywaniem napojów alkoholowych, które na owo potępienie nie zasługuje. Pismo święte i Ojcowie Kościoła jasno uczą o tym, że pijaństwo jest dziełem szatana (św. Jan Chryzostom), prowadzącym ludzi do piekła (1 Kor 6, 10), odbierającym rozum (Oz 4, 11), wykolejającym młodych (Syr 19, 2), „kąsającym jak żmija” (Przyp 23, 31) oraz będącym przyczyną rozwiązłości (Ef 5, 18). Św. Cezary z Arles w jednym ze swych kazań uczył: „Zło pijaństwa jest bardzo wielkie i Bogu obrzydłe (…) Ten kto zmusza drugiego, aby pił aż do upicia się, popełniłby mniejsze zło raniąc go mieczem, niż przez pijaństwo zabijając jego duszę(…) Wszyscy pijacy są niczym bagna(…) to, co rodzi się z pijaństwa jest przeznaczone dla ognia”. Z drugiej jednak faktem jest też, iż tak Pismo święte jak i Ojcowie Kościoła nie postrzegają picia alkoholu (w tamtych czasach było to głównie wino), jako czegoś złego ze swej natury. W innym przypadku trudno było wszak wyjaśnić zawartą w Biblii pochwałę wina, jako napoju „co rozwesela serce” ( Psalm 104) oraz będącego „dla ludzi życiem, przynoszącym zadowolenie serca i radość duszy” (Syr 31, 27-29). Nie wspominając już o powiedzeniu św. Jana Chryzostoma (i innych Ojców Kościoła), iż wino jest dziełem Boga, a pijaństwo wynalazkiem diabła.

Pijaństwo czy „rozweselenie serca”?

Można się jednak zapytać: Od kiedy zaczyna się zatem pijaństwo? Czy mamy do czynienia z nim tylko wówczas, gdy „urwał nam się film”, a poza tego rodzaju sytuacjami można jeszcze mówić o wprowadzaniu się w pochwalany przez Pismo święte stan „rozweselenia serca”? Czy istnieją jeszcze jakieś inne wyraźne zasady odnoszące się do picia alkoholu?

Naturalne wyczucie, zdrowy rozsądek, medycyna, a nawet samo Pismo święte dają nam wiele jasnych kryteriów pozwalających rozróżnić umiar w piciu i dobre „rozweselenie serca” z tym związane od zgubnej i niszczącej praktyki jaką jest pijaństwo (oraz tego co doń prowadzi). Wymieńmy kilka z tych zasad:

  1. Pijaństwo oznacza utratę kontroli nad swym zachowaniem i reakcjami. Pismo święte ostrzega, iż „wino i moszcz odbierają rozum” (Oz 4, 11); pijaństwo „jest przyczyną rozwiązłości” (Ef 5, 11). W innych fragmentach Biblia dość precyzyjnie wymienia poszczególne oznaki pijaństwa; czytamy w niej wszak, iż nadużywający alkoholu kapłani: „chodzą chwiejnie z powodu wina, zataczają się pod wpływem sycery” (Izaj 28, 7), zaś Księga Przysłów uczy: „U kogo <<Ach>>, u kogo <<Biada>>, u kogo swary, u kogo żale, u kogo rany bez powodu, u kogo oczy są mętne? U przesiadających przy winie, u chodzących próbować mieszanego wina (…) twoje oczy dostrzegą dziwne rzeczy, a serce twe brednie wypowie. Zdajesz się spać na dnia morza lub spoczywać na szczycie masztu. << Obili mnie, nic nie czułem, chłostali, nie wiedziałem. Kiedy się zbudzę, jeszcze nadal o nie poproszę>>” (tamże: 23, 30 – 31; 33 – 35). Widzimy więc, że i tym razem biblijne kryteria nadużycia w piciu alkoholu zasadniczo zgadzają się z naszymi zdroworozsądkowymi i medycznymi ocenami tego zachowania. Pijacy „chwieją się i zataczają”, czyli mówiąc językiem świata medycyny: mają „zaburzenia koordynacji ruchowej”. Brak miary w piciu wina „odbiera rozum”, „jest przyczyną rozwiązłości”, „mętnych oczu”, „widzenia dziwnych rzeczy”, „wypowiadania przez serce bredni”. Czyż nie jest to dobry braku kontroli nad psychologicznymi i duchowymi zachowaniami człowieka przebierającego miarę w piciu? Pijani ludzie są bardziej skłonni do czynienia rzeczy głupich, używania wulgarnej mowy, rozwiązłości, agresji. Nieraz widzą oni też (mam na myśli teraz perspektywę stricte materialną) innych ludzi lub rzeczy w mocno zniekształcony sposób (np. pijanym mężczyznom wydają się atrakcyjnymi niewiasty, które w stanie trzeźwym w ogóle nie wzbudziłyby ich zainteresowania lub też widzą pewne pojedyncze przedmioty „podwójnie”).

  2. Złe picie wiąże się z szkodzeniem swemu zdrowiu. Biblijna księga Przysłów mówi o nadmiarze w piciu wina, iż jest ono niczym „wąż, który w końcu ukąsi, jak żmija (co) swój jad wypuści” (tamże: 23, 32); Mądrość Syracha zaś uczy: „Jak wystarczające jest człowiekowi wychowanemu trochę wina! A śpiąc nie będziesz obciążony od niego, ani nie poczujesz boleści. Bezsenność, wymioty i boleści żołądka mężowi nieumiarkowanemu (…)” (w tłumaczeniu ks. Jakuba Wujka, tamże: 31, 22 – 23). Najwyraźniej więc jedną z cech pijaństwa są występujące wskutek niego różne negatywne reakcje zdrowotne (wymioty, bóle, etc). Jeśli na drugi dzień po piciu pojawia się tzw. kac, jest to pewny znak, iż poprzedniego dnia przebraliśmy miarę i nasz organizm został wskutek tego częściowy zatruty, niczym ukąszony przez węża lub żmiję.

  3. Przy piciu alkoholu należy być raczej tchórzem niż bohaterem. Pismo święte w niejednym miejscu ostrzega przed śmiałością w korzystaniu z alkoholu. Czytamy tam m.in.: „Biada tym, którzy są bohaterami w piciu wina” (Izaj 5, 22);Przy piciu wina nie bądź zbyt odważny” (Syr 31, 25); „wystarczające jest człowiekowi wychowanemu trochę wina” (Syr 31, 22, w tłumaczeniu ks. Jakuba Wujka); „Radością duszy i serca wino miernie pite” (Syr 31, 37, w tłumaczeniu ks. Jakuba Wujka). Nieraz słyszy się ludzi, którzy chwalą się tym, jaką to mają „mocną głowę” przy alkoholu, ile to potrafią kieliszków i kufli wypić i jeszcze po tym nie stracić przytomności. Inni cieszą się na samą myśl o imprezie, w której wedle zapowiedzi ma lać się strumieniami alkohol i licytują się z innymi na to, kto więcej z nich więcej wypije. Słowo Boże pokazuje też zgubne skutki „przesiadywania przy winie” (Przys 23, 30); zostawania „do późna w noc, bo wino ich rozgrzewa” (Izaj 5,11). Biblijne przestrogi przed byciem „bohaterem w picu wina”, „zbytnią odwagą temu towarzyszącą” oraz pochwały „mierności” w jego spożywaniu pokazują wyraźnie, iż takie postawy są całkowicie bezbożne i niechrześcijańskie. Wielowiekowe zaś doświadczenie ludzkości nieraz pokazało, że od bycia „bohaterem w piciu wina” do zostania pijakiem jest już bardzo krótka droga.

  4. Względem picia alkoholu należy zastosować znacznie większą ostrożność i czujność niż wobec jedzenia. Niektórzy próbują osłabiać znaczenie tradycyjnych przestróg katolickich odnośnie przebierania miary w piciu twierdzeniem, że przecież brak umiaru w jedzeniu też jest grzechem, a zatem nie powinno się w jakiś szczególny sposób wyróżniać w tym względzie alkoholu. Kiedy przyjrzymy się jednak uważniej postawie, jaką względem napojów alkoholowych przybiera Pismo święte i Tradycja Kościoła widzimy, że znacznie częściej pojawiają się tam przestrogi przed przebieraniem miary w piciu alkoholu aniżeli nieumiarkowaniu w jedzeniu. Zło pijaństwa jest tam też o wiele bardziej precyzyjnie odmalowane niż grzech obżarstwa. Łatwo jest domyśleć się przyczyn takiej, a nie innej postawy. Ktoś kto obje się np. czekoladą czyni zło, którego bezpośrednie skutki przejawiają się jednak głównie na płaszczyźnie fizycznej. Po nadmiernym jedzeniu zazwyczaj nie jest się jednak wulgarnym, agresywnym, rozwiązłym, nie ma się tendencji do mówienia czy czynienia głupot. Tego wszystkiego nie da się niestety jednak powiedzieć o pijaństwie.

Wbrew twierdzeniom niektórych istnieją więc jasne kryteria określające kiedy zaczyna się nadużywanie alkoholu. Oczywiście próba podania jakiejś uniwersalnej i absolutnie niezmiennej w każdych okolicznościach granicy wypitego alkoholu po przekroczeniu której zaczyna się pijaństwo musi być skazana na niepowodzenie. To czy ktoś się wszak upije daną ilością alkoholu zależy m.in. od tego, w jak krótkim czasie będzie on pił; czy w międzyczasie będzie dużo jadł, wykonywał spory wysiłek fizyczny, ile się waży, etc. Nie znaczy to jednak, iż nie jest możliwe podanie w pewnym przybliżeniu miar, jakie dobrze jest zachowywać przy piciu napojów alkoholowych. Takie standardy zostały już wypracowane przez świat medycyny i czymś złym i głupim jest okazywanie im lekceważenia oraz pogardy. Wszak Słowo Boże uczy: „Oddaj lekarzowi cześć należą jego posłudze, albowiem i jego stworzył Pan (…) daj miejsce lekarzowi, bo jego też stworzył Pan, nie odsuwaj się od niego, albowiem on jest ci potrzebny” (Syr 38, 1; 12). Jasnym jest też, że o ile można pić tak by „nasze serce się rozweseliło” (a więc w celu poprawy swego humoru) to jednak, nie mamy moralnego prawa by czynić to w taki sposób, który będzie owocował byciem bardziej wulgarnym, rozwiązłym, agresywnym, czynieniem rzeczy głupich, zaburzeniami w widzeniu, przysłowiowym „chwianiu się i zataczaniu”, wymiotami czy porannym kacem. Z pewnością więc pijaństwo nie zaczyna się wówczas, gdy leżymy z przepicia pod stołem lub stajemy się bezdomnymi żebrakami.

Czy Pan Jezus pobłogosławił pijaństwo?

Tradycyjnym argumentem tych, którzy usprawiedliwiają grzech pijaństwa (bądź też maksymalnie starają się zawęzić jego granice) jest przywoływanie cudu Pana Jezusa na weselu w Kanie Galilejskiej polegającego na przemianie wody w wino. „Skoro zabrakło na weselu wina, a Pan Jezus sprawił, iż było go więcej (6 stągwi, czyli ok. 500 litrów), to czy nie oznacza ów fakt, że picie alkoholu w dużych ilościach może być OK, a nawet samo pijaństwo należy uznać za czasami uprawnione?” – argumentują zwolennicy takiej „egzegezy” tego fragmentu Pisma świętego. Wiem, że dla niektórych czytelników może się to wydawać niewiarygodne, ale nieraz słyszałem wypowiedzi, które wręcz wprost twierdziły, że cud w Kanie oznacza moralną aprobatę dla pijaństwa w pewnych okolicznościach.

Czy są jakieś podstawy do takowej wykładni cudu przemiany wody w wino? Zacznijmy od

tego, że w omawianym fragmencie Biblii, nie ma ani jednego słowa, które stwierdzałoby, iż weselni goście w Kanie przebrali miarę piciu wina i dopuścili się pijaństwa. Ba, nie ma tam nawet wzmianki, że choćby jeden z gości się upił. Cała więc wizja owego wesela jako pijackiej biesiady jest wymysłem mającym najpewniej źródło w przekładaniu naszych polskich wyobrażeń o tym, jak wygląda wesele (gdzie rzeczywiście dość często dochodzi do pijaństwa) na myślenie o tym, jak mogła przebiegać tradycyjna impreza weselna w Palestynie 2000 lat temu. Skoro zaś pijaństwo tak w Starym, jak i Nowym Testamencie konsekwentnie, bez żadnych wyjątków, nazywane jest grzechem i obrzydliwością w oczach Boga, to wszelkie sugestie, jakoby absolutnie bezgrzeszny i święty Pan Jezus, mógł swym cudem owo zachowanie aprobować i do niego zachęcać, są bluźnierczym nadużyciem. Jak uczy Pismo święte i Tradycja Kościoła Pan Bóg do grzechu nikogo nie kusi (Jk 1, 13; Katechizm bł. Jana Pawła II, n. 2846); nie zachęca, ani nie daje dlań pozytywnego upoważnienia (Syr 15, 20; Pius XII, przemówienie „Ci resce”).

Prócz powyższego istnieje jeszcze parę racjonalnych przesłanek, pozwalających się domyślać, iż w Kanie Galilejskiej pijaństwa nie było. Są to m.in.:

  • Wino w czasach Nowego Testamentu było o wiele słabe i niskoprocentowe. Szacuje się, że by wypić procentową równowartość dzisiejszych dwóch kieliszków „Martini” należałoby spożyć jakieś 22 kieliszki ówczesnego wina. Upicie się zatem ówczesnym winem wymagało zatem znacznie większych ilości owego napoju niż obecnie.

  • Tradycyjne żydowskie wesele mogło trwać nawet 7 dni z udziałem więcej niż 100 osób (mogło to być nawet 200, 300 czy jeszcze więcej osób). Nie można wykluczyć, iż do rzadkości nie należałoby, w tamtym czasie i miejscu, wesela, na których zjawiało się ok. 500 osób. Wszak żydowskie rodziny często były wielodzietne i wielopokoleniowe.

  • Wesele żydowskie obfitowało w jedzenie i skoczne, a więc wyciskające wiele potu (rozdzielnopłciowe) tańce, co dodatkowo zmniejszało niebezpieczeństwo upicia się.

Dobra i zła abstynencja

Skoro jednak umiar w piciu alkoholu jest dobry, a tylko pijaństwo złe, jawi się pytanie, czy aby na pewno abstynencja w tym względzie (czyli całkowite się odeń wstrzymanie) może stanowić postawę właściwą?

Z pewnością, wyrzeczenie się wszelkiego picia alkoholu, ze względu na jakieś większe dobro, jako takie jest godne wielkiej pochwały. Pismo święte podaje mam w tym względzie przykład, jednego z największych proroków, św. Jana Chrzciciela, co do którego, jeszcze przed jego narodzinami zostało zapowiedziane iż „wina i sycery pić nie będzie” (Łuk 1, 15). Spisane Słowo Boże uczy także, iż „Dobrą rzeczą jest nie jeść mięsa i nie pić wina, nie czynić niczego, co twego brata razi <gorszy albo osłabia>” (Rzym 14, 21).

Trzeba przyznać, iż w historii chrześcijaństwa zdarzały się postawy abstynenckie godne potępienia, gdyż zasadzające się na całkowitym odrzuceniu materialnej strony Bożego stworzenia. Tego rodzaju złą abstynencję reprezentowali w pierwszych wiekach istnienia Kościoła zwłaszcza gnostycy i manichejczycy. I taka postawa spotykała się z ostrą reprymendą Ojców apostolskich. Nie sądzę jednak, by można było podobną motywację przypisać większości współczesnych chrześcijańskich ruchów abstynenckich. Owe sięgają bowiem korzeniami do ruchów powstałych w XVIII wieku, kiedy to na wielką skalę zaczęły być upowszechniane alkohole znacznie mocniejsze niż wino, co wiązało się ze wzrostem pijaństwa i problemów z nim związanych. Ówczesne ruchy abstynenckie niekonieczne więc były opozycyjne względem wszelkiego alkoholu i nie zawsze forsowały pogląd o tym, jakoby całkowite niepicie trunków stanowiła moralną powinność dla wszystkich chrześcijan. A już z pewnością 18-wieczni protestanccy abstynenci nie wyznawali manicheizmu czy gnostycyzmu (było to wszak już wtedy herezje dawno wymarłe). Początkowo owe ruchy znajdowały poparcie w łonie różnych wyznań protestanckich, jednak już w pierwszej połowie XIX wieku, zaczęły się one upowszechniać również wśród katolików. Co prawda, na początku napotykały one pewien opór ze strony części hierarchii katolickiej, ale ostatecznie znaczna część kardynałów i biskupów udzieliła im otwartego poparcia. Ruchy abstynenckie zyskały też pochwałę i aprobatę ze strony takich papieży jak Leon XIII czy św. Pius X.

Oczywiście nie można popierać poglądu, jakoby picie alkoholu było samo w sobie złe, jednak abstynencja pojmowana jako rezygnacja z mniejszego dobra na rzecz większego jest niewątpliwie postawą cenną i godną popierania. Można by podać wiele okoliczności i powodów, w których abstynencja jest wskazana. Może tak być, że nawet nasze umiarkowane spożywanie alkoholu będzie dla kogoś go nadużywającego usprawiedliwieniem dla jego pijaństwa. Wówczas zgodnie z zacytowaną wyżej radą św. Pawła zawartą w liście do Rzymian „dobrze jest nie pić wina”. Istnieją ludzie, dla których nawet mała dawka alkoholu zazwyczaj jest wstępem do pijaństwa. Wtedy to trzeba uznać wszelką ilość wina, piwa czy wódki za „oko” lub „rękę”, o których Pan Jezus mówił, że lepiej jest je wyłupić albo odciąć, niż wylądować przez nie w ogniu piekielnym. Może być wreszcie nawet tak, iż wręcz całe grupy społeczne czy etniczne, z różnych czy to naturalnych czy kulturowo-historycznych względów, nie są gotowe na picie alkoholu. Jest tak np. w przypadku dzieci, młodzieży czy niewiast w ciąży. Historia pokazała, iż w dawniejszych wiekach picie alkoholu w niezwykle szybkim tempie wyniszczało i degradowało Indian. A i dziś można by wskazać na niejeden kraj, w którym kultura picia jest tak niska, iż można się zastanawiać, czy nie powinno się tam wprowadzić nawet i prohibicji?

A zatem podsumowując cały ów wywód w maksymalnie krótkich stwierdzeniach: picie alkoholu z umiarem jest moralnie w porządku, ale umiar nie oznacza tu tego, iż jeszcze nie padliśmy pod stół (pijaństwo jest zawsze złe i prowadzi do piekła); Pan Jezus z pewnością żadnym ze swych cudów, po prostu nie mógł dać imprimatur dla pijackiej biesiady; abstynencja zaś choć może być czasami zła i heretycka, to jednak sama w sobie jest godna pochwały.

Mirosław Salwowski

a.me.

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Pomiędzy pijaństwem a prohibicją”

  1. „…by wypić procentową równowartość dzisiejszych dwóch kieliszków „Martini” należałoby spożyć jakieś 22 kieliszki ówczesnego wina.”- Martini ma jakieś 16% alkoholu , jeśli wino w czasach Jezusa było 11 razy słabsze, to zawierało 1,45% alkoholu. Nie moge w to uwierzyć,bo takim trunkiem po prostu nie da się upić- 2 litry odpowiadałyby jednemu dzisiejszemu piwu.

  2. @Zar – bo oczywiście Salwowski pisze bzdury. Nie było słabsze. Ani 11 razy ani nawet dwa razy. Łatwo Pan to sprawdzi empirycznie robiąc wino samemu. Wyjdzie panu 10- 15 %. 11 razy słabszego nawet nie dałoby się normalnie zrobić.

  3. Sok owocowy potrafi mieć 1%, może się więc p. Salwowskiemu coś pomyliło. Nota bene drzewiej się piło rozcieńczone wino bądź piwo na co dzień zamiast wody żeby uniknąć chorób, tyczyło się to również oczywiście dzieci. Zaś w ramach postu mnisi często spożywali zamiast jedzenia wysokoekstraktywne piwo, nazwane stąd nie bez kozery chlebem w płynie.

  4. @Tomasz Dalecki: Dawniejsze wina oraz piwa były słabsze i to znacznie, a to ze wzgledu na brak szlachetnych drozdży, wytrzymujacych wyższy % alkoholu. Średniowieczne piwa rzadko miewały powyzej 3 % alkoholu, a i w czasach mojej młodosci piwo jasne pełne miało zazwycaj od 3.8 do 4.2 % alkoholu. Co do robienia samemu wina: prosze nazrywac (lub kupic) śliwek wegierek i bez mycia wrzucic je do balonu, aby fermentacje prowadziły „dzikie drozdże” (metoda stosowana na Bałkanach i u nas w beskidzie przez górali robiacych zacier na sliwowice). Nie uzyska Pan wiecej niz 8 % alkoholu, w praktyce 6 do 8 %.

  5. @Piotr Kozaczewski – e tam, selekcjonowanie drożdży miało miejsce juz w starozytności. Metoda – nazwijmy ja „bałkańską” – może być stosowana przez pojedynczego wieśniaka, ale nie winiarza, który produkował wino na sprzedaż. Tak poza tym 8 procent to wciąż nawet nie dwa razy mniej, nie mówiąc o 11 :))) Co do piwa – dziś mają 5-6 % dlatego, że robi się je sztuczie. Normalnwe piwo powinno mieć własnie ok 4 %. Szczerze mówiąc za takim tęsknie trochę, niestety nie zanosi się na nie. Ustawa o imprezach masowych zezwala na sprzedaż piwa na stadionach do 4,5% i niestety browary podeszły do tego bez entuzjazmu zapowiadając, ze takie piwo bedzie na stadionach ale nie w normalnej sprzedaży. Cóż, ja niestety na mecze nie chodzę….Piwo w starożytności nie miało w zasadzie nic wspólnego z naszym piwem, miało ok. 1,5 -2 % i nie było traktowane jako napój alkoholowy ale jako posiłek dostarczajacy kalorii (w pewnym sensie jak zupa). Receptury są znane zarówno z analizy pozostałości jak i z tekstów starożytnych z przepisami. Japończycy mieli zrobić piwo i wprowadzić do sprzedaży wg recept ze starożytnego Egiptu – nie wiem, czy w koncu zrobili…

  6. Mnie uczono na „postawach produkcji roślinnej” że nie tylko piwa, ale również wina były kiedyś słabsze, ale raczej od 8% do 12%. Po prostu nie było win mocnych i o średniej zawartości alkoholu. Dodatkowo wszystkie wina były mniej lub bardziej słodkie. Wina wytrawne i mocne powstały później. Nie zmienia to faktu, iż takie słabe wino podawano do posiłków jako codzienny napój zawsze mocno rozcieńczone. Często nawet na 2/5 wina 3/5 wody, ale wątpię, by rozcieńczano wino na dionizjach i weselach i to w takim stopniu jak podaje pan doktor.

  7. Podobał mi się ten artykuł. Chociaż, oczywiście, wątek tańców d-m również się tu niepostrzeżenie wkradł.:D

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *