Prof. Grzegorz Kucharczyk: Czas Apokalipsy 1914–1918

Pierwsza wojna światowa nazwana została Wielką Wojną, jednak jej wielkość nie polegała na globalnym wymiarze – już wcześniej zdarzały się przecież konflikty, które z Europy rozprzestrzeniły się na inne kontynenty, dość wspomnieć wojnę siedmioletnią (1756–1763), toczoną również w Ameryce Północnej. La Grande Guerre zasłużyła na swoje miano z całkiem innych powodów, przede wszystkim dla straszliwych, niewyobrażalnych dotąd ofiar ludzkich.

W ciągu dwóch pierwszych miesięcy wojny, w sierpniu i wrześniu 1914 roku zginęło 329 tysięcy Francuzów i – na samym tylko froncie zachodnim – 116 000 Niemców (podczas całej wojny prusko‑francuskiej toczonej w latach 1870–1871 straty po stronie niemieckiej wyniosły „zaledwie” 43 000 żołnierzy). W ciągu czterech pierwszych miesięcy konfliktu Brytyjczycy stracili cztery razy więcej żołnierzy niż w czasie całej wojny burskiej (1899–1902).

The Great War pociągnęła za sobą radykalną przebudowę ładu politycznego Europy i wraz z tym całego świata. Last but not least, była dramatycznym przełomem cywilizacyjnym. Definitywnie skończyła się la belle epoque. Nie trzeba było czekać na okres powojenny, gdy z nostalgią wspominano epokę, gdy wychowawcami całych narodów byli francuscy guwernerzy i angielskie nianie (Jacques Bainville). Już na początku wojny wielu jej uczestników miało przeczucie nadchodzącego końca.

Atmosferę sierpnia 1914 roku – daleką od stereotypowych opinii o ogólnym entuzjazmie – tak oto zapamiętał pewien Anglik (J. B. Booth): Nie było wśród nas nikogo, kto nie miałby świadomości, że stoimy przy łożu śmierci starego, przyjemnego porządku rzeczy; że to życie, które znaliśmy i kochaliśmy, nieodwołalnie dobiegło końca. Jego słynny rodak, Rudyard Kipling pod datą 4 sierpnia 1914, czyli w dniu, w którym Wielka Brytania wypowiedziała wojnę Niemcom, zanotował w swym dzienniku: A propos, zaczyna się apokalipsa

 

Niezaciągnięty hamulec sumienia i wyobraźni

Z kolei księżna Zdzisławowa Lubomirska w prowadzonym na bieżąco dzienniku zanotowała 29 lipca 1914 roku: Włosy mi się na głowie piętrzą devant l’Inconnu [przed Nieznanym]! Noce są fatalne, ciemność staje się widmem. Ale Zdziś [ks. Zdzisław Lubomirski] jeszcze powątpiewa w wojnę – sądzi, że monarchowie założą hamulec sumienia.

Istotnie, latem 1914 roku los wojny, która miała zadecydować o upadku wielu monarszych tronów, decydował się nie w kancelariach dyplomatycznych i sztabach generalnych, ale – po raz ostatni w tym zakresie – na cesarskich dworach. Ostatnie słowo, co do treści ultimatum wysłanego z Wiednia do Belgradu miał cesarz Austrii i apostolski król Węgier Franciszek Józef. Bez zgody cara Wszechrusi Mikołaja II nie zostałaby ogłoszona mobilizacja armii rosyjskiej, która z kolei wywołała reakcję Niemiec. Ta zaś nigdy nie przybrałaby formy powszechnej mobilizacji, a następnie wypowiedzenia wojny Rosji bez zgody cesarza niemieckiego i króla Prus Wilhelma II. We Francji i Wielkiej Brytanii decyzje podejmowały rządy odpowiedzialne przed parlamentami (brytyjski król Jerzy V tylko podpisywał decyzje podjęte przez rząd Asquitha).

Przełom lipca i sierpnia 1914 roku okazał się czasem próby sumień, charakterów i wyobraźni cesarzy i królów. W każdym przypadku walory te występowały w ilościach deficytowych. Słusznie zauważa Henry Kissinger (historyk i polityk w jednej osobie), że do wybuchu Wielkiej Wojny przyczyniła się przede wszystkim dominacja względów militarnych (planowanie mobilizacji) nad względami politycznymi, czyli, krótko mówiąc, brak politycznego przywództwa w Europie. W feralnych dniach lipca i sierpnia 1914 roku nie wykazali się nim ci, którzy uchodzili (lub chcieli uchodzić – jak cesarz niemiecki) w oczach europejskiej opinii publicznej za władców autokratycznych.

Do kryzysu politycznego, a następnie jego eskalacji militarnej w roku 1914 nie doprowadziła bynajmniej silna władza monarsza, ale odwrotnie: brak woli jej wykorzystania w słusznym celu (zachowania pokoju). Nieszczęściem dla Europy i świata było to, że w Niemczech panował mocny w gębie cesarz, typowy bully, który – jak trafnie zauważył Winston Churchill – chciał być Napoleonem bez wygrywania żadnej z jego bitew. W sierpniu 1914 roku, kiedy między innymi za jego sprawą Europa znalazła się w stanie wojny, łkał w swoich komnatach, pytając: Jak Nicky [Mikołaj II] i George [Jerzy V] mogli mi to zrobić?!

Nieszczęściem okazała się słabość charakteru cara Mikołaja II, który ulegając żądaniom swej generalicji, wydał rozkaz powszechnej mobilizacji w reakcji na mobilizację Austro‑Węgier, chociaż plany mobilizacyjne armii CK monarchii były najbardziej przestarzałe ze wszystkich wojsk wielkich mocarstw (armia austro‑węgierska osiągnęła zdolność bojową miesiąc od ogłoszenia mobilizacji, w czasie, gdy na froncie zachodnim zdążono już stoczyć bitwy decydujące dla przebiegu wojny).

Nieszczęściem była też słabość sędziwego cesarza Franciszka Józefa, który również nie potrafił postawić polityki (dyplomacji) ponad wymogami swoich sztabowców. Bardzo wymowna scena rozegrała się w Rzymie, gdy po wypowiedzeniu wojny Serbii przez Austro‑Węgry ambasador cesarza Austrii przy Stolicy Świętej prosił o papieskie błogosławieństwo dla Franciszka Józefa i jego armii. Święty Pius X miał wówczas odpowiedzieć: Niech Pan powie cesarzowi, że nie mogę błogosławić ani wojny, ani tych, którzy jej pragnęli. Ja błogosławię pokój. Podobno papież miał jeszcze dodać: Niech cesarz będzie szczęśliwy, że nie został wyklęty przez Namiestnika Chrystusa.

 

Wojna demokratyczna

Wielka Wojna zaczęła się jako wojna gabinetowa, ale bardzo szybko stała się wojną nowego typu, w której stanęły przeciw sobie milionowe armie. To właśnie podczas pierwszej wojny światowej ostatecznie zwyciężyła rewolucyjna w swojej genezie zasada powszechnego poboru do wojska. Jako ostatni kraj z dawnego koncertu wielkich mocarstw zastosuje ją w styczniu 1916 roku Wielka Brytania. To koniec dawnej epoki i początek nowej.

Nie tylko w tym kontekście wojna ujawniła z całą mocą tendencje istniejące już wcześniej na Starym Kontynencie. Jak trafnie zauważa Kissinger, w dawnej, „metternichowskiej” Europie zabójstwo arcyksięcia z którejkolwiek europejskiej dynastii wywołałoby reakcje zupełnie inne od tych, których Europa doświadczyła w lipcu i sierpniu 1914 roku. Trudno sobie wyobrazić wystąpienie żandarma Europy, Mikołaja I, w obronie kraju, z którego wywodził się zabójca. Lato 1914 roku ujawniło to, co już wcześniej stało się faktem: Europa legitymizmu i arystokratycznej międzynarodówki książąt odeszła w przeszłość.

Na arenę wkroczyły tłumy – milionowe tłumy pod bronią. Ta ostatnia zaś wymazała z nowej wojny jakiekolwiek ślady etosu rycerskiego. Podobnie jak emblematem rewolucyjnego przewrotu we Francji stała się obywatelka Gilotyna, rewolucyjnym symbolem Wielkiej Wojny stał się obywatel Maxim. Karabin maszynowy, w użyciu jeszcze przed rokiem 1914, zrewolucjonizował sposób prowadzenia wojny. Śmierć przychodziła anonimowo, na odległość i do tysięcy ludzi naraz. Stała się bezosobowym fatum.

Jeden z niemieckich żołnierzy obsługujący broń maszynową podczas bitwy nad Sommą (1916) tak opisywał w liście atak brytyjskiej piechoty: Oficerowie szli przodem. Zauważyłem, jak jeden kroczy, spokojnie opierając się na lasce. Kiedy zaczęliśmy strzelać, musieliśmy kilkakrotnie ładować broń. Padali setkami. Nie trzeba było celować, po prostu strzelaliśmy w nich.

Biorący udział w tej samej bitwie Ernst Jünger odnotował: Rycerskość zniknęła na zawsze. Podobnie jak wszelkie szlachetne i osobiste uczucia musiała ustąpić przed nowym tempem bitwy i rządami maszyny. Tutaj nowa Europa po raz pierwszy objawiła się w walce.

A jeszcze rok wcześniej brytyjski pisarz Jerome K. Jerome (autor słynnych Trzech panów w łódce, nie licząc psa) wzywał Niemców: Chodźcie, panowie, uczyńmy z tego najbardziej honorowe zawody, które pozostawią po sobie możliwie jak najmniej goryczy. Przekonajmy się, czy potrafimy uczynić z tego piękny mecz i wyjść z niego uszlachetnieni tym, że rozegraliśmy go do samego końca; mecz, po którym wszyscy wrócimy do domów z czystszymi umysłami, czystszym widzeniem i wskutek cierpienia bardziej dla siebie wyrozumiali. (…) Nazwijmy to meczem. Bo czym innym to tak naprawdę jest?

Krwawą wizytówką tej wojny pozbawionej rycerskości stała się „bitwa materiałowa” (Materialschlacht), bitwa na wykrwawienie (a od roku 1915 – na zagazowanie). Rok 1916 przyniósł dwie najkrwawsze tego typu bitwy na froncie zachodnim: pod Verdun i nad Sommą. W ich wyniku Niemcy stracili 800 tysięcy żołnierzy, Brytyjczycy i Francuzi niewiele mniej (tylko pierwszego dnia brytyjskiej ofensywy w lipcu 1916 roku nad Sommą poległo 60 tysięcy żołnierzy British Expeditionary Force, a do listopada tego roku – blisko pół miliona).

Wojna stała się rzeźnią, pozbawioną wzniosłości i unurzaną w błocie. Tak wyglądało toczone na froncie zachodnim zmaganie pozycyjne w okopach. Tysiące relacji żołnierzy różnych armii mówi to samo, co zapisał w styczniu 1916 roku jeden z brytyjskich żołnierzy: Światła gasną. Teraz szczury i wszy pokazują, kto tu rządzi. Słychać chrupanie, tupanie, skakanie szczurów biegających od deski do deski, wydających z siebie ciche piski za falistą blachą stanowiącą ściany ziemianek. To hałaśliwe krzątanie się nie ustaje. W każdej chwili spodziewam się, że któryś wyląduje mi na nosie. Oprócz tego zaczynają mnie kąsać wszy i pchły.

Ostatnim chyba wyrazem odchodzącej w przeszłość wojennej rycerskości były przypadki spontanicznych rozejmów i wspólnego świętowania Bożego Narodzenia A.D. 1914 przez oddziały siedzące w przeciwległych okopach na froncie zachodnim. Takie sceny nie powtórzą się już w następnych latach Wielkiej Wojny. Zabraknie miejsca na treuga Dei.

 

Coraz więcej państwa

Pierwsza wojna światowa okazała się milowym krokiem na drodze do zwycięstwa etatyzmu. Każda wojna sprzyja rozrostowi i centralizacji kompetencji państwa – Wielka Wojna uczyniła to na skalę gigantyczną. O ile w przypadku państw kontynentalnych zjawisko silnie zaznaczonej obecności państwa w gospodarce czy rzeczywistości społecznej nie było niczym nowym (choć trzeba pamiętać, że w porównaniu do sytuacji po roku 1914, a zwłaszcza po roku 1945 był to etatyzm w mikroskali), to w przypadku tradycyjnie liberalnych pod tym względem mocarstw anglosaskich wojna przyniosła w tej materii prawdziwą rewolucję.

Jak wiemy, od roku 1916 Brytyjczyków objął powszechny pobór (nieznany nawet w okresie wojen napoleońskich). Koniec liberalnego państwa na Wyspach rozpoczął się 8 sierpnia 1914 roku z chwilą wejścia w życie ustawy o obronie Królestwa (Defence of the Realm Act). Ustawę od początku nazywano panią wątpliwej legalności, zważywszy, że rząd wprowadził ją bez debaty w Izbie Gmin, formalnie jednak obowiązywała (wraz z nowelizacjami) do roku 1918. Dawała ona rządowi szereg uprawnień typowych na czas wojny (jak, na przykład, cenzura wojenna, ograniczenie prawa do posiadania broni palnej, prawo rewizji i zatrzymania bez nakazu sądu, zastąpienie sądów przysięgłych sądami wojskowymi także w sprawach cywilnych).

Defence of the Realm Act zapewniał rządowi jednak nie tylko to – na mocy tejże ustawy brytyjski rząd miał prawo przejąć każdy zakład przemysłowy (bądź inny) uznany przezeń za niezbędny dla celów wojennych. Okres Wielkiej Wojny przyniósł w ten sposób rzecz nową w historii gospodarki brytyjskiej: bezpośrednie zaangażowanie rządu w działalność gospodarczą. Niektóre przepisy ustawy o obronie Królestwa – w rodzaju zakazu puszczania latawców czy palenia ognisk bądź nakazu rozcieńczania drinków wodą i wcześniejszego zamykania pubów – cofnięto po roku 1918, jednak obecności państwa w gospodarce nie udało się już „zrolować”. Podobnie jak rozbudowywanych w czasie wojny tzw. programów społecznych.

Jednym z pierwszych aktów wiodących do budowy na Wyspach welfare state był przyjęty w roku 1917 (i kontynuowany po wojnie) Housing Act, w myśl wyrażonej przez premiera Davida Lloyda George’a deklaracji zbudowania przez rząd (czyli za pieniądze podatników) domów godnych bohaterów.

Podobną ewolucję w kierunku etatyzmu można zauważyć w Stanach Zjednoczonych, które do wojny weszły dopiero w roku 1917. Demokratyczna administracja Woodrowa Wilsona położyła wówczas podwaliny pod szeroko zakrojony interwencjonizm państwowy, który rozkwitnie w epoce New Dealu Franklina Delano Roosevelta. W latach 1917–1918 poczyniono w tym kierunku pierwsze kroki, powołując do życia War Industries Board (Izbę Przemysłów Wojennych) – swego rodzaju superministerstwo nadzorujące i sterujące amerykańskim przemysłem pracującym na cele wojenne. Stała się ona – jak zauważył jeden z członków Izby – bezprecedensową dyktaturą nad przemysłem.

Na mocy uchwalonego w roku 1917 Sedition Act rząd federalny mógł osadzać w obozie internowania (bez wyroku sądowego) amerykańskich obywateli, którzy wyrażali się, drukowali lub publikowali w nielojalnym, złośliwym lub obraźliwym języku o rządzie lub wojsku Stanów Zjednoczonych. Do końca wojny na tej podstawie prawnej (wystarczyło wyrazić nawet ustną opinię krytykującą udział USA w wojnie) osadzono w specjalnych obozach internowania około 175 tysięcy obywateli amerykańskich, nie tylko niemieckiego pochodzenia.

Swoją drogą, Wielka Wojna przyniosła w ogóle pierwsze na tak szeroką skalę zastosowanie wobec ludności cywilnej reguły internowania w „miejscach odosobnienia”. Na przykład, w Wielkiej Brytanii do końca roku 1914 internowano około dziesięciu tysięcy obywateli niemieckich znajdujących się w chwili wybuchu wojny na obszarze Zjednoczonego Królestwa.

 

Wojna na kłamstwa

Kolejnym obszarem, na którym w latach 1914–1918 silnie zarysowała się obecność państwa (i utrzymała się tam długo po zakończeniu wojny) okazała się propaganda. Wielka Wojna przyniosła nieznaną wcześniej aktywność propagandową państwa, zarówno jeżeli chodzi o zakres oddziaływania, jak i instytucjonalizację. W tej ostatniej kwestii pionierskie działania podjęli Amerykanie, tworząc w roku 1917 pierwsze regularne ministerstwo propagandy pod nazwą Committee on Public Information (Komisja ds. Informacji Publicznej).

Od roku 1914 państwo zarządza nienawiścią. To bowiem wojna wytworzyła nienawiść, a nie nienawiść popchnęła do wojny. Słowa tracą swe znaczenie, stając się propagandowymi sloganami. W takim charakterze funkcjonuje w niemieckiej propagandzie słowo Kultur (synonim niemieckiej wyższości nad słowiańskim barbarzyństwem, romańską degrengoladą i angielskim kultem mamony), a we francuskiej słowo civilisation (według deklaracji premiera René Vivianiego z 5 sierpnia 1914 roku oznaczało ono ideały rewolucji francuskiej, wolność jednostki oraz prawa narodów do samostanowienia).

Kłamstwo zarządzanej przez państwo propagandy ma krótkie nogi, ale dalekosiężne konsekwencje. Jak, na przykład, wymysł brytyjskiej propagandy (z całej serii opowieści o niemieckich zbrodniach w Belgii – prawdziwych i wymyślonych), że Niemcy wytwarzają mydło z tłuszczu pozyskiwanego ze swych belgijskich ofiar. W roku 1918 owo „sensacyjne doniesienie” okazało się zwyczajnym kłamstwem, jednak z pewnością odegrało swoją rolę; podczas drugiej wojny światowej – kiedy pojawiły się doniesienia, co dzieje się w niemieckich obozach zagłady, wieści te (na przykład w USA) kwitowano początkowo: Już to kiedyś słyszeliśmy.

Trzeba jednak w tym miejscu przypomnieć, że na okres pierwszej wojny światowej przypada pierwsze w XX stuleciu całkiem realne ludobójstwo – dokonana w roku 1915 przez rząd turecki eksterminacja Ormian. Nie doszłoby do niej, gdyby nie trwał konflikt zbrojny angażujący mocarstwa (Rosję, Francję, Wielką Brytanię), dotychczas skutecznie powstrzymujące eksterminacyjne plany Turków.

 

Wielka Wojna jako nowy Kulturkampf

Na arenę wkroczyły tłumy. I intelektualiści. Całe zdyscyplinowane stada „niezależnych” umysłów. Po raz pierwszy w dziejach dwudziestowiecznego świata klerkowie wystąpili w roli zbiorowego autorytetu moralnego, sumienia świata, etc. W tej roli byli również eksploatowani (z pełną z ich strony świadomością) przez państwowe machiny propagandowe. Po raz pierwszy jako broni w wojnie propagandowej użyto zbiorowych listów uczonych i ludzi pióra. Jedne oskarżały Niemców o zbrodnie w Belgii lub celowe zniszczenie katedry w Reims, inne udowadniały, że żadnych niemieckich zbrodni nie było, a Niemcy, najeżdżając neutralną Belgię, nie pogwałciły jej neutralności.

Jak już zaznaczyliśmy, mitem jest obraz pierwszych dni sierpnia 1914 roku jako jednego, wielkiego, ogarniającego całe społeczeństwa entuzjazmu dla wojny. Mit ów został wytworzony przez samych klerków (to pierwsza z długiego szeregu ich kompromitacji i zdrad w dwudziestym wieku), którzy rzeczywiście przeżywali wybuch wojny jako porywające „święto wiosny”, wzniosłe przeżycie duchowe, katharsis

Na wieść o wypowiedzeniu przez Austro‑Węgry wojny Serbii Zygmunt Freud pisał z Wiednia: Po raz pierwszy od trzydziestu lat czuję się Austriakiem i mam ochotę dać temu niezbyt dobrze rokującemu imperium jeszcze jedną szansę. Według Magnusa Hirschfelda, przywódcy niemieckiego ruchu homoseksualnego, wojnę wypowiedziano w imię uczciwości i szczerości, a przeciw brytyjskiej kulturze smokingu. W sierpniu 1914 roku Rainer Maria Rilke napisał wychwalający wybuch wojny poemat Pieśni ognia.

Czytając relacje wielu intelektualistów, nie sposób odnieść wrażenia, że wybuch wojny był dla nich wielką ulgą. Jak pisał monachijski artysta Ludwig Thoma: Zniknęło napięcie, zniknęło poczucie niepewności. Warto w tym miejscu przytoczyć wynurzenia austriackiego artysty (malarza, cokolwiek manque), którego wybuch wojny zastał również w Monachium: Co do mnie, te godziny wydawały się wyzwoleniem od bolesnych uczuć mojej młodości. Nawet dzisiaj nie wstydzę się powiedzieć, że przepełniony burzliwym entuzjazmem, upadłem na kolana i z przepełnionego radością serca dziękowałem Niebiosom, że dane mi jest szczęście żyć w tym czasie. Wojna o wolność rozpoczęła się, potężniejsza od wszystkich, które ziemia widziała. To słowa zapisane w Mein Kampf Adolfa Hitlera – jednego z szeregu „ludzi bez właściwości”, o których świat nigdy by się nie dowiedział, gdyby nie Wielka Wojna.

Karierze nowych, „zastępczych autorytetów” w postaci intelektualistów towarzyszyło w czasie wojny celowe pomijanie autorytetu prawdziwego, który od wieków działał jako moderator międzynarodowej sceny politycznej – Stolicy Apostolskiej. Również pod tym względem Wielka Wojna kontynuowała proces zainaugurowany w roku 1870 ostateczną destrukcją Państwa Kościelnego (wskutek aneksji Rzymu przez Piemont) przy całkowitej bierności czy raczej życzliwej neutralności mocarstw europejskich.

Stolica Apostolska była obecna na kongresie wiedeńskim, jednak sto lat później jej głos (w postaci zgłaszanych przez papieża Benedykta XV inicjatyw pokojowych) celowo pomijano. A kiedy zwoływano do Paryża konferencję pokojową, nikt nawet nie pomyślał, aby zaprosić na nią (choćby tylko w charakterze obserwatora) przedstawiciela Stolicy Świętej.

Nie chodziło w tym kontekście o pozostający w swoistym zawieszeniu w świetle prawa międzynarodowego status Stolicy Apostolskiej (papież był wszak ciągle „więźniem Watykanu”). Istotniejszy w tym kontekście był antykatolicyzm elit politycznych III Republiki Francuskiej oraz antykatolickie tradycje politycznego establishmentu mocarstw anglosaskich. Po obu stronach Atlantyku organizacyjne ramy dla takich sentymentów dawała „diecezja bez granic” – masoneria. Swoją rolę odegrało też osłabienie pozycji, a później całkowita destrukcja ostatniego katolickiego mocarstwa w Europie – monarchii austro‑węgierskiej.

2 sierpnia 1914 roku we francuskiej prasie socjalistycznej pisano: Jeśli Francja zostanie napadnięta, socjaliści jako pierwsi staną w obronie Francji Wielkiej Rewolucji, demokracji, Encyklopedii, roku 1793 i 1848! Niemieckie „idee sierpniowe” z roku 1914 stawiały za nadrzędny cel wojenny Niemiec – oprócz strategicznie uzasadnionych aneksji – promocję niemieckiej Kultur, utożsamianej wyłącznie z protestantyzmem. Cóż dopiero powiedzieć o celach prawosławnej Rosji czy liberalnych Anglosasów!

W tym więc sensie pierwsza wojna światowa okazała się kolejną odsłoną przetaczającego się przez Europę od połowy XIX wieku cyklu antykatolickich kulturkampfów (wojen o kulturę). Warto w tym miejscu przytoczyć mało znany fakt zachowania się wojsk niemieckich wkraczających w sierpniu 1914 roku do nie tylko neutralnej, ale i katolickiej Belgii. Jak wiemy, opowieści o niemieckich okropnościach popełnianych w tym kraju dostarczyły intensywnie eksploatowanego tematu brytyjskiej i francuskiej propagandzie masowo produkującej legendy o nadziewaniu dzieci na bagnety, masowym obcinaniu rąk czy wyrabianiu mydła ze zwłok ludzkich. Co jednak ciekawe, urzędowa antyniemiecka propaganda specjalnie nie nagłaśniała skandalicznego zachowania armii niemieckiej wobec Belgów jako katolików. A przecież niemieccy żołnierze, głównie wyznania protestanckiego, nie kryli pogardy dla belgijskich „papistów”. Znamy cały szereg udokumentowanych zachowań tego typu, jak choćby naigrywanie się z ludzi modlących się przy figurze Najświętszego Serca Jezusowego (na przykład w Tamines) czy masowego bezczeszczenia kościołów.

Ksiądz Maurice Carton de Wiart (brat belgijskiego ministra sprawiedliwości) tak opisał stan kościoła w wiosce Hastiere‑par‑dela, w której Niemcy zamordowali dziewiętnastu mieszkańców, w tym księdza: Wszystko zostało zbezczeszczone. Wprowadzono do środka konie, a szaty liturgiczne podarto i rozrzucono po ziemi. Niemcy używali ich do podcierania się po załatwieniu potrzeb. Relikwiarze zostały wyłamane, a relikwie rozrzucone. Były wśród nich relikwie Matki Bożej z Kolonii uratowane w czasie rewolucji francuskiej. Żołnierze próbowali kolbami od karabinów zniszczyć tabernakulum. Bez powodzenia, jednak ołtarz główny i boczny zostały zniszczone.

W protestanckiej prasie niemieckiej ciągle pojawiały się doniesienia o zatruwaniu studni i masowym wyłupianiu oczu niemieckim jeńcom przez katolickich księży i zakonnice w Belgii (okrucieństwa tego typu popełniane przez ultramontański rząd Belgii opisywał między innymi „Hannoverscher Courier”). W pogłoski te, według relacji bawarskiego attache przy niemieckiej Kwaterze Głównej, twardo wierzył sam cesarz Wilhelm II oskarżający belgijskich i francuskich „klechów” o oślepianie niemieckich żołnierzy.

 

Śmiech demona

Wielka Wojna przyniosła ostateczny krok w kierunku demokratyzacji – i wojny, i ustroju politycznego. Przygotowała grunt pod socjalizm – nie tylko ułatwiając propagandę rewolucyjną (vide Rosja, gdzie dodatkowo zadziałał brak hamulca sumienia ze strony Niemiec pomagających bolszewikom), ale też wprowadzając socjalizm do gospodarki. Nastąpiła barbaryzacja obyczajów, która przetrwała bezsens okopów i „bitwy materiałowe”. Jeszcze na początku roku 1914 tango powszechnie uważano za taniec niemoralny – w roku 1918 opinia taka wydawała się pochodzić z nieznanego świata.

Wojna oznaczała początek końca politycznej i kulturowej dominacji Europy w świecie. Jednak mocarstwo, które okazało się największym zwycięzcą tej wojny (Stany Zjednoczone), nie zechciało – na razie – zebrać owoców swego zwycięstwa, powracając po roku 1919 do izolacjonizmu. Za to inne mocarstwo, uchodzące za największego przegranego (Niemcy), znalazło się w najlepszej pozycji do szybkiego odzyskania wszystkiego, co utraciło. Tkwiła w tym wszystkim jakaś diabelska logika.

W roku 1914 jeden z brytyjskich żołnierzy walczących w Belgii tak oto w liście do rodziny streścił wrażenia z pobytu na froncie: Można było niemal usłyszeć, jak diabeł śmieje się na widok dzieła swoich dzieci.

Jeźdźcy Apokalipsy dopiero rozpoczynali swą straszliwą wędrówkę przez świat.

Prof. Grzegorz Kucharczyk

Artykuł pochodzi z najnowszego numeru „Polonia Christiana”: http://www.pismo.poloniachristiana.pl/spis_tresci,38,0,0,0,PCH,numer.html

a.me.

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Prof. Grzegorz Kucharczyk: Czas Apokalipsy 1914–1918”

  1. Bez tej wojny nie byłoby Polski. Prusak nadal siedziałby w Poznaniu, Austryjak w Krakowie , a w Warszawie Moskal. Więc nad czym te łzy lać? Każda wojna jest okrutna. To nawet ironia losu, że za naszą wolność zapłacili tak srogo wszyscy trzej zaborcy.

  2. Dzisiaj Polska jest. Z całą pewnością 🙂 I powiem więcej. Obecna Polska powstała nie wskutek działań KOR-owskiej antykomunistycznej opozycji, z której wywodzi się PiS (a ideowo także RN), ani wskutek rzeczonej I WŚ. Obecna Polska została bowiem odbudowana przez czołgi Armii Czerwonej, które stąd przepędziły Niemców. Zaś granicę wschodnią i znakomitą zachodnią wytyczył J. Stalin, a nie żaden z Kaczyńskich. Tak więc nie mogę być z PiS-u ani RN. Prędzej z PZPR, ale tam by mnie nie chcieli widzieć i vice versa.

  3. @siemko – proszę wybaczyć, ale Pan chyba nie zrozumiał o co chodziło w tym tekście. Tutaj nie chodziło o to, że na wojnie umarło dużo ludzi i to jest be. Tutaj chodziło o to, że doszło rozwoju sił, które z tradycyjonalistyczno-europejskiego punktu widzenia były złe, a więc egalitaryzm, etatyzm, barbaryzm itd. Co mnie obchodzi, że powstała Polska, skoro została zbudowana na fundamentach Wlk. Rew. Francuskiej? Wolałbym być KUK-poddanym ale w państwie, gdzie ateizm jest zbrodnią, kultura jest prawdziwie kulturalna, gdzie państwo nie jest ziemskim „nadbogiem” itd. Wolałbym żyć bez Polski, ale tam gdzie nie prowadzi się sporów o gender, bo z góry wiadomo że to kretynizm. Wolałbym żyć bez Polski, ale tam gdzie nie opluwa się papieża i KRK co drugi dzień. „Niepodległość państwa” nie jest dobrem nadrzędnym, że wszystko warto poświęcić ku temu – wyzbyć się religii, kultury, tradycji, własności i życia aby tylko istniał byt polityczny o nazwie „Polska”.

  4. @Cogito. Wtedy obowiązywała doktryna Clausewitza „wojna jest jedynie kontynuacją polityki innymi środkami”. Wojna była czymś normalnym, po prostu zdarzały się co jakiś czas. Ponieważ kilkanaście lat wcześniej wynaleziono karabin maszynowy, kolejna wojna w Europie musiała skończyć się wielką rzezią. Dopiero w następnej wojnie światowej nauczono się wojować wojskami pancernymi zamiast piechoty. Gdyby nie wynalazek broni jądrowej wojny światowe toczono by i za naszego życia. Wizja totalnej zagłady powstrzymuje na razie przed tym. Tak więc Pańskie gdybania nie są poważne. Tak samo jak założenie, że po 1914 r., gdyby wojna nie wybuchła, świat zatrzymałby się w miejscu. Sam postęp techniczny i migracja ze wsi do miast podcięły podstawy dawnej kultury i duchowości, przynależnych prostemu ludowi wiejskiemu. Nie trzeba było żadnych wojen i rewolucji. Te ostatnie wybuchały i bez wojen, jak w latach 1789, 1831, 1848…… Z pewnością w 1914 roku ateizm nie był zbrodnią, świat się zmieniał, technika szła do przodu. Przyjmując naiwne założenie, iż od 1914 przez bite 100 lat nie byłoby wojny, w Poznaniu, Wrocławiu i Gdańsku mielibyśmy prawdopodobnie zupełnie genderowy rząd, tyle że niemiecki. W Warszawie może nieco bardziej zachowawczy rosyjski lub jakiś polski autonomiczny w ramach Rosji. Nie wiadomo ile z tej kultury, własności i tradycji by przetrwało bez bytu politycznego o nazwie „Polska”.

  5. Jak się pisze o Apokalipsie I wojny światowej to trzeba również napisać o powojennych epidemiach, które bez CKM-ów i szalonych władców zebrały żniwo wielokrotnie wyższe niż wszystkie fronty I wojny światowej.

  6. @siemko – skąd u Pana ten indeterminizm w historii? To nie jest tak, że niezależnie od wszystkiego na okcydencie w XXI wieku ideologia gender musiała zaistnieć itp. Na całą tą zachodnią degrengoladę (homosiostwo, genderyzm, modernizm itp.) znaczny wpływ mieli agenci sowieccy, którzy skutecznie rozdmuchali to w latach 50 na zachodzie (jeżeli wierzyć uciekinierowi z KGB – Bezmienowowi) aby zdezintegrować to społeczeństwo i w chwili wybuchu 3 wojny światowej nie stawiali tam poważnego oporu. Dalekosiężnie się im udało, bo zachód jest skrajnie zdemoralizowany. Gdyby więc nie było agentów sowieckich na zachodzie nie byłoby tej degrengolady (ew. jako skrajny margines). Gdyby nie było ZSRR to by nie było agentów sowieckich na zachodzie. Gdyby nie IWŚ to by Rosja nie była ZSRR. Tak więc Twoje przewidywania na temat XXI wieku bez IWŚ są blade. PS. W Cesarstwie Austro-Węgierskim ateizm był zdelegalizowany.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *