Rękas: Śnić sen

W sieci popularny jest demot tłumaczący, jak to z pensji 2.000 zł brutto pracownik otrzymuje 1.460 zł – podczas gdy dla pracodawcy łączny koszt to AŻ 2.415 zł! – słowem wyraźnie widać jak „państwo wszystkich okrada„.

Spostrzeżenie jak spostrzeżenie (wyliczenie również…), ciekawsza jest natomiast sugestia zawarta w tym przekazie. Ewidentnie chodzi w nim o wywołanie wrażenia, że „gdyby państwo nas nie okradało” to owe 2.415 zł dostałby ten biedny, wyzyskiwany przez socjalizm pracownik. Niestety, teza taka jest rażąco sprzeczna z oczywistymi wynikami obserwacji natury ludzkiej.

Kto „oszczędzi” – ten będzie miał

Podstawową, naturalną i przecież chwaloną także przez udostępniających ów demot cechą człowieka – jest jego dążenie do maksymalizacji własnych dochodów i zysków (w czym nie ma nic złego, ani dobrego – uprzedzając głosy oburzenia. Tak po prostu jest). Nie ma więc żadnego mechanizmu, który powodowałby automatyczne przekazywanie pracownikom nadwyżki uzyskiwanej przez pracodawcę w wyniku „ukrócenia państwowego okradania podatników„.

Mówiąc prościej: Jeśli od kwoty zarobków N pracodawca odprowadza podatki i składki w wysokości W, to zmniejszenie W o wartość X nie spowoduje automatycznie i w każdym przypadku wzrostu zarobków danego pracownika o X (co jest prawdziwe także dla X = W). Tłumacząc równie obrazowo po ewentualnej zmianie – pracownik po staremu dostawałby swoje 1.460 zł, zaś pracodawca miałby w kieszeni o tego wyrwanego państwu patola więcej! I chwała mu za to i na zdrowie, założył firmę, zarobił to ma – ale przestańmy u licha wmawiać ludziom jakieś bajki o „przypływach podnoszących wszystkie łodzie”, bo są one tyleż zgrabne, co nijak przystające do rzeczywistości. OCZYWIŚCIE, że działalność gospodarcza nie jest charytatywna i nikt przecież tego od przedsiębiorców nie wymaga, ale też niech oni sami nie wmawiają wszystkim naokoło, że np. produkują pastę do zębów dlatego, żeby się ludzie piękniej i chętniej uśmiechali, a nie dal zysku! „Dawanie pracy” to nie łacha – tak samo jak i jej wykonywanie, więc rozmawiajmy poważnie…

Jasne, niektórzy by się podzielili, inni nie – natomiast mit, że „bez podatków każdemu by więcej zostawało w kieszeni” doprowadziłby tylko do atrofii tych sektorów, które – fatalnie i marnotrawczo – ale jednak są opłacane właśnie z tych nieszczęsnych podatków i składek. A na te lepsze, wyłącznie prywatne – za 1.460 zł uratowanego przed „złodziejskim państwem” pracownika stać nie będzie. Nieprzypadkowo zresztą zarówno jako pracownicy, jak i jako przedsiębiorcy (w małej i średniej skali) chętnie wybieramy jako miejsca zamieszkania i działalności państwa, w których wprawdzie podatki są wyższe, ale za to powiązane z pewniejszym niż w Polsce systemem emerytalnym, rozbudowanymi ubezpieczeniami społecznymi i efektywnym systemem redystrybucyjnym.

W dodatku równie jak inne, nieprawdziwy jest uspokajający mit, że rolę mechanizmu regulującego przejmie nieśmiertelna, acz niewidzialne ręka rynku i po radykalnym obniżeniu/likwidacji podatków pojawi się wreszcie „doskonała konkurencja”, w tym przypadku płacowa, a więc pracodawcy dzielący się z pracownikami zaoszczędzonymi na podatkach pieniędzmi zassą kadrę od tych skąpych. Sęk w tym, że w niezmiennych realiach rynku pracodawcy i jego przewagi nad pracującym i szukającym pracy i przy zakładanym całkowitym wycofaniu państwa – w istocie nie będzie żadnej zachęty, by taki mechanizm faktycznie zafunkcjonował. Sama zaś regulacja podatków obecnych relacji pracodawca-pracownik przecież nie zmieni. Reasumując zatem: owszem, po takiej demotywowanej operacji (anty-podatkowej) pieniędzy w kieszeni zostałoby NIEKTÓRYM więcej. Ale czy na pewno Tobie?

Podatek jest kradzieżą!”

Jasne, zaraz zabrzmią krzyki, że przerysowanie, że przecież „nikt nie postuluje całkowitej likwidacji podatków”. Tak? To czemu którego by kuca nie zapytać o którykolwiek z podatków – i tak w każdym będzie widział tylko nieuzasadnione złodziejstwo państwa i każdy będzie za wysoki i w istocie zbędny? To, że czasem podatkowi anarchiści cofają się przed prosta konsekwencją własnych poglądów dowodzi tylko, że sami dostrzegają ich absurdalność, ale nie, że cofnęliby się przed hipotetyczną szansą urzeczywistnienia wizji świata całkowicie bez danin publicznych.

Skądinąd na marginesie dyskusji nad interesującym nas demotem i zawartą w nim sugestią – przypomniano ciekawy pomysł pozostawienia płatności wszystkich kosztów pracy pracownikowi tak, by otrzymywał on kwotę brutto – i sam rozliczał się ze „swojej części” podatków i danin przypadających dotąd na pracodawcę. Pomijając już kwestię realności tej wizji – to dotyka ona kwestii subiektywnej odczuwalności podatków. O to samo zresztą chodzi we wszystkich tych propagandowych obrazkach, zestawieniach i tabelkach, mających uzmysłowić masom pracującym jak wielkiej łaski doświadczają one od swych pracodawców, jak bardzo ci są gnębieni – no i jak wielkie kwoty „płaci się za nic” państwu”. Pomysł auto-rozliczenia ma więc na celu pobudzenie niezadowolenia społecznego i wzmożenie ruchu anty-podatkowego. Rozumowanie to zresztą podlega odwróceniu. Gdyby, jak to bywa gdzie indziej (i jak było w Polsce przed 1992 r.) – podatników całkowicie odciążono z obowiązku samodzielnego rozliczenia podatków – ich wysokość być może nie byłaby bynajmniej interesującą dla nich kwestią debaty publicznej, bo subiektywna odczuwalność problemu uległaby znacznemu zmniejszeniu…

Niestety, coś udającego debatę jednak się toczy – a w jej ramach ludziom w Polsce można wmówić chyba wszystko: że mamy najwyższe podatki na świecie, że koszt pracy wynosi milion od złotówki, że podatki w takich UK czy USA są ujemne. Poklask zdobywają najbardziej fantastyczne wizje, w rodzaju świata złożonego z samych przedsiębiorców – a więc takiego, w którym w sumie nikt nie pracuje, bo wszyscy „mają firmy”. A potem tak sponiewierani umysłowo i PR-owsko ludzie zagłosują na .Nowoczesną czy innego Balcerowicza albo nie robią zgoła nic sensowengo dla realnej poprawy sytuacji ekonomicznej i politycznej swojej, swego kraju i narodu – bo przecież wiadomo, że wystarczy obniżyć podatki, a takowa sama nastąpi, skoro zaś na razie nie ma jak, to lepiej siedzieć na d… i produkować demoty. Trucizna umysłowa okazuje się zatem skuteczna, a neo-liberalizm po raz kolejny objawia się po prostu jako wyższe stadiom trockizmu, śniącego ten sam sen, tylko innymi teraz słowami:

„Stworzymy Nowego Człowieka Przyszłości

Prawa!

Prawa!

Prawa!”

Konrad Rękas

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *