robotnicza burżuazja czyli autocenzura

Ukazał się numer 132 pisma literackiego „akcent” wydawanego w Lublinie, w którym można przeczytać kilka interesujących artykułów m.in. esej Stanisława Dłuskiego o poecie Władysławie Sebyle, który został zamordowany w Katyniu. Dodatnią stroną kwartalnika „akcent”, jest fakt, że nie ma w nim ani słowa o polityce. Czytelnik oddycha pełna piersią, nic, ani słowa o dziedzinie życia, która ten kraj doszczętnie kompromituje i rujnuje. Rzecz jasna, jeżeli piszę o „akcencie” to przede wszystkim w celu zareklamowania (autoreklama jest dźwignią handlu) moich opowiadań, które w tym numerze zostały wydrukowane. W opowiadaniach – „Budowanie ruin”, „Karuśka” i „Pocałunek” – próbuję zawrzeć moje doświadczenia z okresu, kiedy pracowałem – pod koniec lat 70 –tych – jako robotnik przy budowie „Huty Katowice”. Te doświadczenia próbowałem spisywać od razu po ucieczce z placu budowy, jednak po kilku nieudanych całkowicie próbach zauważyłem, że jestem kompletnie zablokowany, ponieważ uważałem (było to w okresie legalnej „Solidarności” i podziemia w latach 80 –tych), że pisanie prawdy, ostrożniej opisanie tego co doświadczyłem traktowałem jako zdradę wobec robotników, którzy przecież walczyli o wolność Polski. Moje doświadczenia były lekko porażające. Robotnicy z którymi pracowałem byli doszczętnie zdemoralizowani. Kradzieże, bójki, złodziejstwo. W pierwszym tygodniu mojej pracy, kazano mi pilnować magazynu w której ułożono setki rolek papy. Po kilku minutach wszedł do magazynu człowiek, który także pracował na budowie i zaczął wyrzucać rolki na zewnątrz. Zaprotestowałem, a on w okamgnieniu zdzielił mnie żelaznym prętem w głowę, gdybym nie uniósł ramienia do góry, zabiłby mnie, zresztą – doskakując do mnie drugi raz wysyczał: „zabiję”. Uciekłem. Za ile sprzedał trzy rolki papy? Za sto, dwieście złotych. Taka była cena życia ludzkiego dla wielu, bardzo wielu robotników, którzy w dwa lata później tworzyli „Solidarność”. Jak ci ludzie – w przeważającej większości – totalnie zdemoralizowani, mogli zbudować cos zdrowego i normalnego, jakim cudem utworzyli „Solidarność”? Z moich doświadczeń wynikało jasno, że nie mogli, a jednak stworzyli. Czy ze złodziejstwa, kradzieży, która stała się normą, zwierzęcego traktowania kobiet, alkoholizmu może powstać coś pięknego? Takie były moje pytania, które spychałem do podświadomości, urzeczony strajkami, manifestacjami walka robotników o wolność.

  Nałożyłem sobie na umysł i serce kaganiec autocenzury i pisałem podniosłe bajeczki skłamane od a do z. Był jednak drugi powód mojej dobrowolnej niewoli. Z moich doświadczeń wynikało niezbicie, że jedynymi robotnikami, którzy posiadali „etykę pracy”, którzy nie lubili kraść byli członkowie PZPR, a przede wszystkim ci, którzy z nostalgią wspominali lata stalinowskie, lata budowy „Huty Lenina”. Niejednokrotnie słyszałem od nich, ze wtedy majstrzy byli uczciwi („nie to co dzisiaj”), niejednokrotnie opowiadali mi z łezką w oku, jak szybko wznoszono martenowskie piece czy budowano dojazdowe drogi. Oni kochali swoja pracę. Natomiast robotnicy młodzi, ci właśnie, którzy „Solidarność” tworzyli swojej pracy nienawidzili. Przyjeżdżali na budowę by zarobić i kraść i jeszcze raz kraść. Kradzież była norma, kto nie kradł był wspólnymi siłami robotników i dyrekcji z budowy usuwany. Ważna jest jeszcze jedna informacja, gdy przychodził dzień wypłaty, to robotnicy nadstawiali księgowemu swoje kaski do których on wsypywał stosik 500 – setek. Robotnicy zarabiali wyśmienicie, byli tacy co wyciągali 15, 20 tysięcy złotych, jeżeli doliczyć jeszcze dochód ze sprzedawanych desek, cegieł czy cementu to niektórzy z nich  podczas budowy Huty Katowice dorobili się niezłych sum. Często na lewiznę jeździłem z kierowca TiR-a, który z upodobaniem kupował sobie złote zegarki, miał ich na obu rękach, po kilka. To już nie była nawet „arystokracja robotnicza”, tylko rodząca się „robotnicza burżuazja”.

  Cenzura opadła mi definitywnie w latach 90 –tych, wtedy przystąpiłem do powtórnego spisywania moich  doświadczeń, ale cały czas mam przeświadczenie, ze pisząc o „Solidarności” wielu ludzi nakłada sobie na umysł „kaganiec autocenzury”. Jestem trochę nieprzyzwoity pisząc tylko o sobie, w kwartalniku „akcent” zostały wydrukowane także o wiele wartościowsze pozycje od moich opowiadań, przede wszystkim znakomity fragment prozy Andrzeja Muszyńskiego pt. „Gemeinschaft”.  

Piotr Piętak 

M.G. 

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “robotnicza burżuazja czyli autocenzura”

  1. @Autor: „…Z moich doświadczeń wynikało niezbicie, że jedynymi robotnikami, którzy posiadali „etykę pracy”, którzy nie lubili kraść byli członkowie PZPR, a przede wszystkim ci, którzy z nostalgią wspominali lata stalinowskie, lata budowy „Huty Lenina”. …” – znałem takich ludzi w moim dzieciństwie. Znałem, w sumie, znam, bo jeszcze żyje, w moim rodzinnym miasteczku, czerwonoarmistę, który walczył pod Moskwą obsłudze armatki p-panc. Wszyscy ci ludzie podkreślali herozim i UCZCIWOŚĆ czasów stalinowskich, kontastując go z „popaździernikowym knajactwem” oraz zgnilizną „późnego Gierka” a także „demoralizacją i renegacją solidarnościową za 'szkopskie i żydowskie’ pieniądze”. Podobnie było na wsiach. Dopiero „za Gierka” w moich stronach przestana z własnej woli bielić krawężniki chodników i pnie przydrożnych drzewek, pielić chwasty na klombach przy wiejskich kapliczkach i przystrajać przydrożne krzyże. Te „reliktowe zachowania tradycyjne” powróciły w jakimś stopniu w latach 90-tych.

  2. @Autor: Znalem sporo ludzi, bardzo pobożnych, „wiejskich” katolików, którzy na przełomie lat 40-tych i 50-tych, często w ramach tzw. Służby Polsce (SP) pracowali czy to przy budowie Nowej Huty, czy to huty w Częstochowie. Faktycznie, wszyscy ci ludzie byli w pracy czy w relacjach z innymi ludźmi bardzo uczciwi. Co ciekawe, o czasach stalinowskich nie mówili w kategoriach bezpieki, katowania itp., itd., tylko wlaśnie heroizmu i uczciwości, oraz DUMY z własnego udziału w odbudowie Polski i wznoszeniu zrębów jej gospodarczej i militarnej siły. Co do czasów gierkowskich – bardzo sceptyczni, okres tzw. „Solodarności” uważali za czasy sponsorowanej przez Zachód zgnilizny i demoralizacji. Znajomy czerwonoarmista podobnie oceniał czasy Chruszczowa i Breżniewa w Rosji…

  3. @Autor: Z kolei z zupełnie innego środowiska: Przedwojenna inteligencja, żołnierze Września, partyzanci AK (KeDyw) i Powstańcy Warszawscy, w latach 40-tych organizujący życie naukowe we Wrocławiu, z ramienia Rządu RP „uruchamiający” wrocławskie uczelnie. Podejście do wspomnień na temat „mroków epoki stalinowskiej” – bardzo podobne: odbudwa, uczciwość, heroizm. Wysoki krytycyzm wobec „imitacji Zachodu” w czasach Gierka, do „Solidarności” – raczej niechetni, acz malo o tym mówiący, ze względu na pro-solidarnościowe postawy tzw. „nowej inteligancji chowu gierkowskiego”. W stanie wojennym – zaangażowani w dzialalność charytatywna „przy Kardynale Gulbinowiczu”.

  4. Stalinizm zbierał owoce Polski międzywojennej, a Solidarność owoce stalinizmu. Wszystko na ten temat.

  5. 1/ Chyba nie do końca – wg słów autora solidniejszymi pracownikami byli „czerwoni”, i to ich można uważać za „owoc stalinizmu”, a nie „masę wyciągniętą przez PPR z czworaków”, która, tak jak kiedyś kradła w folwarku, tak teraz kradła w fabrykach. W zasadzie, zamiast „masa”, należałoby powiedzieć „swołocz”. 2/ To chyba dobrze, że, mimo wszystko, nie wszystko roztrwoniono. Ciekawe, kto i kiedy, zbierze owoce „poczerwcowej wolności” i jakie będą te owoce.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *