Secesja

(…)
Tweety miał jacht jak okręt wojenny. Gdyby chciał, mógł z francuskiej Riwiery dopłynąć bez tankowania do brata na Bermudach, a nawet do wspólnika na Florydzie. Czasem na Bermudach urządzali spotkania strategiczne, kiedy ktoś im deptał po piętach albo właśnie przeciwnie, kiedy czuli swobodę i mogli bez skrępowania popatrzeć w dal przed siebie. Teraz Tweety nie potrzebował aż tak dużo paliwa. Po spotkaniu z nowym polskim znajomym i paroma innymi ciekawymi ludźmi z różnych stron Europy wracał do Izraela, do rodzinnego gniazda, skąd stary wuj Jeszajahu dyskretnie zarządzał imperium, nad którym nie zachodzi słońce. Tweety czyli Daniel de Lemberg y Bornau nawet do końca nie wiedział o wszystkich biznesach rodziny. Czasem podejmował zadania w branży paliwowej. Czasem latał własnymi liniami lotniczymi i sypiał we własnych hotelach, ale mógł podejrzewać, że rozwijany od pięciuset lat interes nie ogranicza się do branż tak nudnych i banalnych.
Na pokładzie „Merkavy” z Tweetym płynął Bernie, dokładniej zaś Bernard Levinsohn III, kolejny potomek prawniczej dynastii z Nowego Jorku, wychowany i zaaklimatyzowany w Europie. Bernie po prostu odpoczywał, ale dla jego mózgu dwa tygodnie na morzu oznaczały nie tyle bezczynność, ile coś w rodzaju głębszego oddechu. Gdzieś w okolicy Sycylii Tweety wyciągnął Berniego na rozmowę o polskich wekslach, ale Bernie wyraźnie miał ciekawsze pomysły. A Bornauowie od pokoleń z szacunkiem słuchają pomysłów Levinsohnów, więc Tweety z arystokratyczną skromnością zamienił się w słuch.
– Tak, Tweety, ty tu kombinujesz za głupi miliard, a świat potrzebuje zupełnie nowego impulsu.
– Jakaż to idea dojrzała w umyśle latorośli Levinsohnów? – spytał Tweety patrząc ze zdumieniem wokół, na gładkie morze bez śladu życia, ludzkiego czy zwierzęcego.
– Masz styl poety z wiejskiego wesela. Wiesz, że nasi ulubieńcy weszli wam w zeszłym tygodniu na wasze trusty na Wyspach Cooka?
– Słyszałem, że wściubiali nos na Bermudach.
– Wściubiają nosy wszędzie, nawet w Nagorno–Karabachu. Pewnie nawet nie wiesz, gdzie to jest.
– Akurat wiem. Coś kiedyś słyszałem o jakiejś wojnie.
– Tam już dawno nie ma wojny. Może znowu będzie, ale po awanturze w Gruzji Rosjanie raczej sobie dadzą spokój. Macie tam produkcję koniaku razem z paroma Rosjanami, a poza tym twój wuj przyjaźni się z tamtejszymi oficjelami. To towarzystwo z Karabachu rządzi w Armenii.
– No to właśnie z Armenii mamy te nasze najlepsze koniaki, dużo lepsze niż francuskie. Chociaż tak naprawdę to zupełnie inny smak, to taka jakby esencja koniaku – tym razem Tweety spoglądał w górę czekając na to, że zdarzy się cokolwiek.
– Koniaki też lubię, a nawet chyba wziąłem coś tu ze sobą. Byłbyś zdziwiony, jakbyś usłyszał, jaką rolę oni odegrali w ustalaniu przebiegu gazociągu.
– Będę wiedział, jeśli mnie wuj wtajemniczy – Tweety niepewnie spojrzał na dolny brzeg przepoconego żeglarskiego swetra, który wciągnął rano jak zawsze na gołe ciało i nie chciało mu się go zdjąć.
– Nie moja sprawa. W każdym razie od czasu secesji Kosowa jest przyzwolenie na tworzenie odrębnych państw. Wystarczy w deklaracji niepodległości napisać, że się jest przypadkiem szczególnym i bez precedensu. Tak było z Kosowem.
– Jeśli dobrze pamiętam, mój ty prawniku, Kosowo zadeklarowało, że ono nie jest precedensem.
– To i tak nie ma znaczenia. Liczą się fakty dokonane. Czy Bornauowie kiedyś mieli własne państwo?
– Żartujesz okrutnie. Mieliśmy udział w budowaniu Izraela. Mieliśmy ministrów i posłów – tym razem Tweety patrzył hardo w oczy przeciwnika. O nie. Nie ma czegoś takiego, jak przeciwnik. Tweety patrzył w oczy partnera. Czuł się już dumnym przedstawicielem rodu, a nie lekko wzgardzonym krewnym wielkiego Jeszajahu.
– No i co z tego macie? – Bernie nawiązał do ataków, jakie na Bornauów przypuścili potężni imigranci z Rosji oskarżając ich o machlojki podatkowe.
– Tyle, że Ruscy nas zaraz wyproszą i zabiorą nam jeszcze chałupę.
– I każą wam dzieci uczyć po rusku. I jaki z tego wniosek?
– Pewnie chcesz mnie namówić do zakładania nowego Izraela w Tunezji.
– Taki głupi nie jestem. I ciebie nie chcę namawiać. Chcę, żebyś ty namówił wuja.
– Ale do czego mam go namawiać!? – Tweety ostentacyjnie znów patrzył w górę i wydawało mu się, że z południa nadlatuje ptak, ale słońce zanadto raziło go w oczy.
– Na nowe państwo, ale nie dla Żydów, tylko dla wszystkich chętnych. Będzie teraz odrobina teorii. Nie ma już terrae nullius, ziem niczyich. Można usypać wyspę na oceanie, uznać platformę wiertniczą za ląd, albo dokonać secesji. Całkiem niedawno rozpadł się Pakistan…
– …Pakistan?
– Trzydzieści parę lat temu. Akurat uczyłeś się siusiać do nocnika. Potem Związek Sowiecki, Czechosłowacja, Jugosławia, Etiopia. Nawet na Alasce była próba secesji. Myślę, że to Rosja kupiła sobie tam ludzi, chyba nawet męża tej kobity z Partii Republikańskiej, tego jej niby Eskimosa. Liczy się samostanowienie ludności, która pragnie niepodległości. Najlepiej, jeśli ta ludność tworzy odrębny naród. Ale wystarczy lud albo społeczeństwo. Lud czyli etnos. Tak się to teraz nazywa. Tak jest w deklaracjach niepodległości od czasu Kosowa. Nieważne, ile tej ludności jest. Bo ilu ludzi mieszka na Tuvalu albo na Kiribati? Można reaktywować państwo niegdyś bezprawnie zaanektowane, nawet kilkaset lat temu. Można powołać nowe państwo w miejsce państwa upadłego. W ogóle dużo można, tylko wszystko jest trudne i kosztuje. Ale może kosztować mniej niż przenoszenie majątku z kąta w kąt, aż nic w ogóle nie zostanie.
– Może lepiej kupić jakieś państewko? – oczy Tweety’ego zapaliły się do nowej przygody.
– Boję się, że ci, co mogliby sprzedać, nie lubią za bardzo twojej rodziny. Sprzedaliby drogo i z bombami zegarowymi na każdym rogu ulicy. Tak jak ten twój Polak sprzedawał swoje firmy… Zresztą wyście też parę rzeczy tak sprzedali na innym etapie historii rodziny.
– Ja nie odpowiadam za handełesów z Krakowa – Tweety uniósł wzrok tak wysoko, jak jeszcze ani razu podczas tej rozmowy, a na niebie ukazał mu się czarny kontur szybującego ptaka.
Bernie był od niemowlęctwa wyszkolonym adwokatem. Jego twarz wyrażała coś tylko wtedy, kiedy on tego chciał. Dziś akurat nie chciał.
– Nie byłbyś dziś arystokratą, gdyby nie było tamtego Bornaua i gdyby on nie robił interesów z polskimi królami – pouczył młodego żydowskiego arystokratę młody żydowski prawnik i poszedł szukać kaukaskiego koniaku o smaku esencji wszystkich koniaków. – I wiesz co? Szkoda, że ten zgniły świat jeszcze się nie wali. Solidny kryzys przewietrzyłby wszystko i mielibyśmy zupełnie nowe szanse. Ale na razie cały ten gmach jeszcze jakoś trzyma się kupy. Chociaż moim zdaniem to wszystko jest postawione na głowie.
Kapryśne Morze Śródziemne było tego lata dzień po dniu gładkie jak lodowisko. Można było się rozpędzić do dziesięciu węzłów. Dwieście mil dziennie bez problemu. Mimo pogody było pusto. Nieraz godzinami aż po widnokrąg nie było widać nawet zwykłej żaglówki. Rzadka okazja przeżycia samotności. Można było pić albo rozmyślać. Tweety połączył obie możliwości: pił i rozmyślał. Nie było w nim ścisłej racjonalności wuja ani cynizmu najbliższej rodziny. Wyzwanie budowy własnego państwa po prostu wciągnęło go natychmiast jak perspektywa ekscytującego meczu. Patrzył w mapy, przeglądał wyszukiwarki w komputerze klnąc na ślimacze tempo satelitarnej transmisji, aż zawinęli do nowej mariny w Hajfie, w głębi portu u ujścia brudnego biblijnego potoku Kiszon, który ongiś niósł ku morzu ciała proroków Baala i wrogów Izraela. Tweety ucieszył się widokiem rzadkiego, prześwietlonego słońcem palmowego gaju i rzucił okiem na górę Karmel, na wieżowiec Technionu, gdzie akurat tego dnia jego wuj miał ważne posiedzenie. Dlaczego tak często, dlaczego teraz, w środku lata? Przecież normalnie rada dyrektorów spotyka się raz do roku jakoś wiosną…
(…)

Bernie lubił to tempo. Po odpoczynku na jachcie Tweety’ego musiał nadrobić stracone dni. Zostawił Roberta w Warszawie i rano pognał do Londynu pierwszym samolotem. Profesor Nyholm był serdecznym przyjacielem jego ojca, obaj spędzali życie wśród dyplomatów i dyskretnych międzynarodowych problemów, które zazwyczaj nigdy nie wychodzą poza dobrane grono fachowców.
Bruno Nyholm czekał na gościa w Sheratonie obok lotniska, świadom, że młody Levinsohn zaraz po spotkaniu wyrusza w kolejną podróż, a Heathrow jest jego ulubionym miejscem przesiadek. Przed profesorem parowała amerykańska kawa w wielkim kubku, a obok stała w pogotowiu szklanka z ciemną whisky, bo Bruno Nyholm znał przyzwyczajenia swego młodego przyjaciela.
– Witaj, chłopcze. Przeczytałem, przygotowałem się. Kazałem nawet przejrzeć orzecznictwo polskiego Trybunału Konstytucyjnego. Zanim ci opowiem po kolei, pewnie chcesz znać konkluzję?
– Pewnie, Bruno, pewnie, że chcę. Obaj z ojcem lubicie zaczynać od konkretów – wyjaśnił Bernie patrząc z wdzięcznością na whisky.
– Klientowi bym tak szybko nic nie wyjaśnił – roześmiał się szpakowaty dżentelmen o wyglądzie sportowca, któremu nikt by nie dał siedemdziesięciu lat. – Tak, młody Levinsohnie, nie umiem cię traktować jak klienta. No więc są argumenty za uznaniem secesji jakiegoś skrawka Polski, zwłaszcza jeśli mieszka tam grupa, którą można uznać za etnicznie odrębną. Argumenty są coraz poważniejsze, ale i tak polski rząd może powstrzymać secesję w dowolny sposób, więc lepiej się z nim dogadać. Jak rozumiem, masz na to sposób.
– Chyba mam argumenty.
– No to słuchaj. Konstytucja Polski ma klauzulę o integralności terytorialnej. Prawo do integralności jest też podstawą Karty Narodów Zjednoczonych i Aktu Końcowego Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie. Ale ostatnio w orzecznictwie i doktrynie zaczęła przeważać zasada samostanowienia, a koleżeństwo z Brukseli chce popychać naprzód różne secesje. Zawala im się projekt super-rządu, więc będą osłabiać państwa narodowe od środka. Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości mógłby się przychylić do opinii, że jakaś grupa w Polsce ma prawo do samostanowienia. Tyle tylko, że secesja i tak musi się dokonać drogą faktów. Jeśli rząd będzie przeszkadzał, secesji raczej nie będzie. A potem liczy się uznanie przez suwerenne państwa. Libertarianie założyli masę państewek, których nikt nie uznaje. Abchazja i Osetia mają ten sam kłopot.
– Libertarianie uważają, że prawo do samostanowienia ma każda grupa ludzi, nie tylko oparta na wspólnocie etnicznej.
– No właśnie. Ale na razie nie udaje się nikomu nawet dokonać secesji któregokolwiek stanu USA czy prowincji Kanady. Kiedy ktoś chce rozpisać referendum w tej sprawie, stanowe sądy najwyższe uznają to za niemożliwe, i tyle. Secesja Nowego Jorku nie udaje się od półtora wieku. No ale, tam była wojna secesyjna i się nie udała. A generalnie w świecie jest zupełnie inaczej.
Bruno opowiedział Berniemu o wielu mało znanych przypadkach, choćby o portugalskim terytorium, którego od dwustu lat Hiszpania nie chce zwrócić, o pomysłach na secesję Sikhów w Indiach, o niepodległościowej tradycji stanu Vermont, o szansach na niepodległość Quebecu, o Czeczenii, Nowej Kaledonii i wyspie Man. Wiele z tych spraw Bernie znał, ale Bruno miał tak uporządkowaną wiedzę, że przyjemnie było słuchać.
Bernie słuchał z przyjemnością, ale równocześnie skinął na przypadkowego kelnera o ciemnej karnacji i po chwili miał już dolewkę whisky, której nazwy nawet nie pamiętał.
– O ile wiem – podjął profesor udając, że nie widzi manewru – w Polsce są próby wyodrębnienia dwóch specyficznych narodów – Kaszubów i Ślązaków. Jest tam mniejszość czeska, słowacka, ukraińska, łemkowska, białoruska, litewska i niemiecka. Niektóre z nich zamieszkują zwarte obszary, ale przeciwko secesji według kryterium narodowego zaprotestowałyby pewnie wszystkie siły polityczne i media. Gdyby Śląsk się oderwał, to i tak go przejmą Niemcy jako kolonię, a tego chyba nie chcemy. Pewnie łatwiej stworzyć terytorium o specjalnym statusie, a dokładniej mówiąc – kupić. Można kupić niezamieszkałą wyspę, ale takich wysp podobno Polska nie ma, tylko Niemcy obok i Dania. Można również uzyskać specjalny status dla małego miasta w zamian za zrzeczenie się jakichś roszczeń, a Polska ma dużo zobowiązań. Tylko że to są przeważnie zobowiązania wobec wielkich banków, a z tymi nie warto współpracować w naszej sprawie. Może trzeba pomyśleć o zobowiązaniach wobec ocalałych z holokaustu?
– I o tym myślałem.
– Wiesz. Patrzyłem na mapę. To powinno być nad morzem, jak najbliżej granicy z Rosją albo Niemcami. Jest takie miasto. Ma straszną nazwę, po niemiecku Swinemünde, po polsku musisz przepisać z atlasu.
(…)

Po południu w ogromnej, wysokiej Sali Kominkowej hotelu Vespucci, dyskretnie oświetlonej z boku, pod ledwie widocznym w ciemności szesnastowiecznym plafonem Salviatiego, spotkali się ludzie wielcy i mniejsi, żeby pochylić się nad przyszłością czterdziestotysięcznego portowego miasta na granicy Polski i Niemiec. Dwaj panowie byli starzy. Pierwszy szczupły i powściągliwy, drugi zaś pękaty i ruchliwy. Trzej panowie byli młodzi i odzywali się tylko, kiedy ich pytano. Stary szczupły mówił do pękatego po prostu po nazwisku, Millstine, ale młodzi zwracali się do niego per Sir Davidzie. Lord Millstine co chwila nawiązywał do potęgi swej grupy medialnej, chociaż rozmówcy ani przez chwilę jej nie umniejszali.
– Kiedy kazaliśmy Kasparowi Schmiedowi firmować nas po wojnie, granice były zupełnie płynne. Stalin rysował na mapie nowe państwa. Amerykanie robili, co im Stalin kazał . To wtedy zdaje się to Swinemünde trafiło w końcu do Polski. To były piękne lata. Stalin wziął ołówek i wyrysował granicę.
– Piękne. Miałeś dwadzieścia parę lat. Ja się wtedy uczyłem chodzić. Dobrze mi poszło.
– Tak, Szaja, całe życie chodzisz po cienkiej linie. Ten młody człowiek ma tam jakiś biznes?
Wuj Jeszajahu tylko odwrócił twarz do Vittorina. Tweety też.
– Pośrednio, Sir Davidzie – zaczął Rino. – Mam rodzaj udziałów w pewnej firmie w Warszawie. Automaty do gry, takie rzeczy. Oni mają swojego człowieka w Świnoujściu. To tak się po polsku nazywa.
– Automaty? – zdumiał się korpulentny par Anglii.
– Też.
– I dziewczyny?
– Też.
– A ten człowiek dużo tam może?
– Dużo, Sir Davidzie. Był za komunistów policjantem, ale pracował dla wojska i dla Rosjan. W Polsce wojsko nadal rządzi. W zasadzie już trzydzieści lat. To oni rozwalili komunizm. Z papieżem i prezydentem Reaganem. Wojsko się nikomu nie dało, nawet tym, co tak głośno krzyczeli, że je utopią. Tych też omotali, jak Reagana i Wojtyłę. Nigdy się nie dali żadnej ideologii. Byli komunistami, antykomunistami, katolikami, masonami i wszystkim. Wojsko najskuteczniej walczyło z Rosjanami i wprowadzili w Polsce antyrosyjską ideologię. Ich idolem był Piłsudski. Ma tu w Rzymie pomnik.
Jeszajahu uśmiechnął się i spojrzał wymownie na Davida.
– Znałem ich obu – westchnął Lord Millstine w stronę fresków na stropie, gdzie nie było widać ani Reagana, ani Wojtyły. Powiedział to dostatecznie głośno, żeby czterech towarzyszy dokładnie to usłyszało. Stary Bornau, który też znał ich obu, nieznacznie się skrzywił. Tweety pochwycił jego grymas i odwzajemnił go uśmiechem zastanawiając się, który z jego przodków wygłaszał takie uwagi pięćset lat wcześniej o papieżu Borgii, królu Jagiellończyku i cesarzu Habsburgu. Ponadto wcale nie był pewny, czy Reagan i Wojtyła dali się omotać paru sprytnym oficerom polskiego wywiadu wojskowego. Jego zdaniem było raczej odwrotnie, ale każdy ma prawo się mylić.
– Ten rząd jest mój. Mają mi sprzedać jeden kanał telewizji publicznej. Umówione! Wiecie, co jest najśmieszniejsze? Oni tam w Polsce naprawdę wierzą, że moje gazety są niemieckie. Mój kanał telewizji konserwatyści będą nazywać Hitler-TV. Sam tak kazałem. Mam swoich konserwatystów i katolików. Mam także lewicę, co myślicie?
Jeszajahu spojrzał na starszego kolegę tym razem ze smutkiem, ale ten – mimo sześćdziesięciu lat sukcesów w biznesie, a może właśnie tym powodzeniem zepsuty – nie zareagował na zafrasowaną mądrość arystokracji. Arystokracja wszelako szykowała ostrą szpilę na zakończenie konferencji. Coś o tych milionach, które CIA wyłożyło sześćdziesiąt lat temu i o tym, że gdyby prezydent Stanów pstryknął palcem… A zresztą może ten prezydent już nic nie może?
– Tak, kochani – kontynuował po przerwie lord Millstine – rozpętamy nienawiść, jakiej nie było od czasu wojny w Jugosławii. I będziemy mieli to twoje… jak to się nazywa, Rinetto?
– Świnoujście.
– Swinousze, Rinetto.
Wuj Jeszajahu miał szpilę prawie gotową do wbicia w starego parweniusza, którego regularnie spotykał w rozległym campusie Technionu ponad rezydencją Bornauów, ale ten rzucił tylko: – Będziecie rozmawiali z moimi ludźmi. Rinetto, dam ci znać, do kogo masz się odezwać.
Tak oto Millstine przejął sprawę i poszedł. A Bornauowie nie mają własnych mediów, więc siedzieli smutni, oszukani. Może prezydent Stanów Zjednoczonych jednak pstryknął, nie pytając o zgodę Jeszajahu Bornaua? Po wyjściu Sir Davida Bernie rzucił tylko: – On ma jakiś inny biznes do załatwienia. Ale teraz to byśmy go musieli zabić, żeby odzyskać kontrolę.
Vittorino Ensi wyszedł z sali bez zdawkowego choćby pożegnania. Sytuacja zbyt szybko wymknęła się spod kontroli pomysłodawców. O nie! Lordów się nie zabija, ale można zabić prymitywnego gangstera nad Bałtykiem. Bo on niestety nie nadaje się do takiej gry. Owszem, będzie posłuszny, póki się nie połapie. A potem wszystko popsuje. Jak tylko Chudemu powiedzą, że biznesem rządzi ktoś większy, Vittorino będzie dla Chudego nikim i to będzie koniec dochodów w Polsce.
Robert Prus po dwóch godzinach zadzwonił z Polski do Tweety’ego chwaląc się warszawskim sukcesem, a Tweety studził entuzjazm Polaka tłumacząc, że ostateczny sukces niestety może być udziałem innych uczestników procesu, tych – jak to mówią w Watykanie – robotników ostatniej godziny. Jeden siał, inny zbiera. To chyba z Ewangelii. Tweety czasem sięgał po Ewangelię.
Vittorino zamówił bilet lotniczy do Berlina i kolejowy do Szczecina. David Millstine natomiast wydał kilka poleceń swoim ludziom w Niemczech i już po paru chwilach miał w komunikatorze dossier Jana Grodzkiego, Roberta Prusa i wielu innych ciekawych postaci w Polsce.
(…)

Przy stole Rosjanin nadal tłumaczył szczegóły. Chodziło o wiele transakcji, o plany związane z rurociągami, o wody terytorialne w Zatoce Fińskiej, o torpedy z czasów wojny, o krzyżowanie rur pod wodą. O terminalu też była mowa. Iwanuszka wiedział o Świnoujściu niezwykłe rzeczy, a szare pinot zwane tu szarym burgundem rozkręcało go coraz bardziej. Nie mógł być kimś ważnym. Ot, dobrze poinformowany cwaniaczek. To najcenniejszy typ człowieka. Robert zbierał w głowie wszystkie tropy, które należało prześledzić.
– Znasz, Iwan, Artiomowa? – odezwał się wreszcie, korzystając z chwili ciszy.
– Grigorij Walentinowicz to wielki człowiek, wielki dowódca, no i teraz też, chociaż spętany, trochę przez Polaków.
– Polacy w Kaliningradzie czują się też czasem spętani.
– Coś ty! Z nim wszystko można załatwić. Kaliningrad to może być Singapur Europy. Ale zawsze w jedności z Rosją.
– Znasz naprawdę gubernatora, Wanieczka?
– Mów do mnie Iwanuszka. Wypiliśmy morze wódki z admirałem. Poznałem go, jak odchodził z marynarki. Prowadzę mu parę spraw, no, parę spółek z Niemcami. Wiesz, że mieszkał w Świnoujściu?
– Naprawdę? – zdumiał się Robert prawie szczerze, a Tweety wyraźnie zrozumiał sens tej rozmowy.
Iwan Razrublennych, Iwanuszka albo Wanieczka, czterdziestoletni były oficer, który karierę zaczynał jako kadet w czasach prawdziwego komunizmu, dostrzegł zainteresowanie, a na zainteresowaniu potencjalnych klientów zależało mu najbardziej, i zaczął wykład: – Artiomow był dowódcą Floty Bałtyckiej, Bałtfłota. W 1992 roku opuścił Świnoujście. To w ogóle kiedyś było sowieckie miasto. Po wojnie kilkanaście lat byliśmy tam w zasadzie sami. Chruszczow w ramach nowej polityki wyprowadził nas częściowo, na przykład z niemieckich willi nad morzem. Ja tam nie byłem, ale admirał mi opowiadał na przykład, jak Gierek, co rządził w Polsce trzydzieści lat temu, chciał zbudować tunel pod Świną, bo tam mostu nie można. Każdy most trzeba by powiesić okropnie wysoko, bo statki. I nasi nie pozwolili. I nikt nie wiedział, dlaczego. Niemcy nie zdążyli zbudować tunelu w czasie wojny, no i Polakom też nie daliśmy. Potem, jak nasi odchodzili, to znów prezydent Świnoujścia chciał tego tunelu, ale musiał mieć pieniądze od rządu czy coś tam, no i nasi zablokowali w Warszawie. I nikt nie wie, dlaczego. A Grigorij Walentinowicz mi powiedział.

aw

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Secesja”

  1. Styl drętwy, postacie plastikowe, ale przede wszystkim tendencja wyraźna. Jeżeli całość jest taka sama, to paskudne… A może tylko tak dobrane fragmenty? Ale przynajmniej wygląda, że autor coś wie.

  2. Powinno sie przywrocic autonomie Biskupstwu Warmijskiemu. Zeby wszystko bylo tak jak zanim historia zboczyla z wlasciwego toru w 1772.

  3. @DonFabrizio Styl akurat wcale nie gorszy niż tej bandy „murzynów”, co piszą dla Forsytha, nie mówiąc o całej masie innych wysokonakładowych powieści. Wygląda na to, że Masny poznał kogoś, kto sie kręcił w tzw. sferach.

  4. „Kiedy kazaliśmy Kasparowi Schmiedowi firmować nas po wojnie”… Przecież tu chodzi o Axla Springera. Ten Millstein to Weidenfeld.

  5. O ile wiem, autor sie napatrzył i nasłuchał. Ale żadna postac nie jest autentyczna. Ponoc najwazniejsza jest sprawa tunelu. Ale, jak czytałem, to jest wątek osobisty, dużo okropnej psychologii itp.

  6. Freski Salvatiego są w hotelu Columbus na via Conciliazione. To jest ten hotel Vespucci. Artiomow tez jest postacią autentyczną. Tylko nazwisko inne.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *