Smoleńskie gry i sprawa polska

W Polsce dzieją się dziwne rzeczy w sprawie katastrofy smoleńskiej, a polska prokuratura zwleka z zakończeniem śledztwa – taką opinię wyraziła „Komsomolskja Prawda”. Nasza prokuratura stanowczo zaprzeczyła. Zastanówmy się, co może oznaczać artykuł w rosyjskiej gazecie. 

Po pierwsze, zgodzić się należy, że w sprawie smoleńskiej katastrofy dzieją się u nas rzeczy dziwne, i to od bardzo dawna. Pisałem już swego czasu, że dobra współpraca polskich i rosyjskich śledczych zakończyła się mniej więcej po trzech miesiącach. U nas uznano to za zupełnie niezrozumiałe, ale ustalenie przyczyn tego faktu nie jest trudne. W Rosji na czele komisji badającej przyczyny katastrofy stanął ówczesny premier Władinir Putin, podczas gdy u nas wicepremier Jerzy Miller. Już to musiało wywołać w Rosji zdumienie. Dlaczego na czele polskiej komisji nie stanął równorzędny rangą polityk, czyli też premier – Donald Tusk? Tego nie wiemy, bo premier nigdy się na ten temat nie wypowiadał. Jednak w świecie, w którym obowiązują żelazne zasady dyplomacji, odbiera się takie rzeczy jednoznacznie – jako afront. Stąd np. nigdy nie doszło do spotkania premiera Putina z Jerzym Millerem, bo dojść nie mogło. Gdyby na czele polskiej komisji stanął Donald Tusk, wtedy miałby otwarte drzwi – mógłby interweniować na bieżąco w sprawach drażliwych. Jednak Tusk od samego początku wykazywał wyraźną niechęć, a nawet odrazę do zajmowania się tą kwestią. To był pierwszy poważny błąd strony polskiej. 

Drugim błędem, nie mniej doniosłym w skutkach, było nie przeciwstawienie się przez polskie czynniki oficjalne rosnącej w siłę teorii zamachu i zbrodni. Przypomnę, w tamtym czasie, w roku 2010, TVP 1 była kontrolowana przez ludzi z PiS-u, którzy uczynili z Wiadomości o 19.30 tubę propagandową smoleńskich szaleństw. Nie spotkało się to z żadną, nawet najmniejszą reakcją premiera i rządu, mimo że chodziło o telewizję publiczną. Jak to mogło być interpretowane w Moskwie? Jak można wytłumaczyć tolerowanie festiwalu oszczerstw pod adresem państwa rosyjskiego, i to niemal na co dzień? Zdumiewający był także brak reakcji premiera Donalda Tuska na wysuwane pod jego adresem zarzuty, które dotyczyły przecież czegoś co nazwać można zdradą stanu, ba, dokonania zbrodni wespół z premierem Rosji na prezydencie Polski! Całkowite lekceważenie tego problemu musiało zdumiewać polityków na Kremlu. I nie tylko na Kremlu.

Wyniosłe milczenie strony rządowej przyniosło niepowetowane szkody na polskim podwórku, ale i na zagranicznym. Skąd to się wzięło? Z przekonania, że mądry naród rozpozna szaleńców? A może z założenia, że taki konflikt, taka polaryzacja, służy PO, no bo przecież większość jednak przestraszy się smoleńskiego PiS z twarzą Macierewicza i rzuci się w ramiona premiera. Trudno orzec, ale jedno jest pewne – taka postawa była czymś szalenie nieodpowiedzialnym, idiotycznym. Po trzech latach, kiedy 52 proc. badanych nie wie jaka była przyczyna katastrofy, a 36 nie wyklucza zamachu lub w niego wierzy – Tusk zdecydował się ba powołanie zespołu, który ma tłumaczyć opinii jak interpretować kolejne komunikaty Macierewicza w rodzaju „trzy osoby przeżyły katastrofę”. Po trzech latach! Za późno, stanowczo za późno. 

Wreszcie sprawa trzecia, ujawnienie przez polskie władze, natychmiast po udostępnieniu, stenogramów rozmów w kabinie pilotów (zapisy z tzw. czarnych skrzynek). Zakazywała tego konwencja chicagowska, a mimo to zapisy z czarnej skrzynki zostały w kilka godzin opublikowane w polskich mediach. Decyzję podjął premier, kierując się oczywiście motywami politycznymi. Od tego momentu strona rosyjska stała się znacznie ostrożniejsza i sztywna.
W ogóle fakt braku poszanowania dla poufnych dokumentów i informacji przez państwo polskie, wzbudził pewnie w Rosji dodatkowe pokłady podejrzliwości. U nas bowiem jest tak, że tajne dokumenty znajdują miejsce niemal na drugi dzień na okładkach tabloidów i często ich treść pierwsi poznają dziennikarze, a nie powołani do tego politycy. W Rosji coś takiego jak tajemnica państwowa istnieje na serio. Na tym tle Polska może się jawić jako kraj, w którym nie obowiązują żadne reguły, i że każda informacja i każdy dokument, nawet najtajniejszy, można kupić za 2 grosze w kiosku, by powołać się na słuszną skądinąd opinię Leszka Millera. 

Momentem przełomowym była w tej sytuacji publikacja raportu MAK, z zaskoczenia, podczas nieobecności Donalda Tuska w kraju. Można wysnuć wniosek, że Rosjanie (Putin?), zdenerwowani tą grą – postanowili zamknąć sprawę. Raport wywołał w Polsce bardzo złe reakcje, choć trzeba od razu jasno stwierdzić, że chodziło tu bardziej o przebieg jego prezentacji w wykonaniu gen. Anodiny, niż chłodną analizę jego ustaleń. Donald Tusk poczuł się dotknięty zarówno faktem jego upublicznienia „z zaskoczenia”, jak i konsekwencjami. Postawiło go to bowiem w sytuacji niezręcznej i dało dodatkową amunicję dla jego politycznych wrogów z PiS.
Okazało się, że Putin wcale nie jest zainteresowany w dawaniu Tuskowi kart do gry na polskim podwórku. Intencje Putina można łatwo zinterpretować. Fakty, które omówiłem wcześniej zniechęciły go do postępowania partnerskiego. Mógł też uznać, że Tusk po podjęciu bliskich z nim kontaktów w latach 2009-2010 – stracił ducha do ich kontynuowania po katastrofie smoleńskiej. Tak jakby przyznawał, że Putin był mu potrzebny do „zdenerwowania” Lecha Kaczyńskiego, a nie do tego żeby dokonać przełomu we wzajemnych relacjach. Ostentacyjny chłód Donalda Tuska tak mógł być odebrany.

Moskwa nie mogła też uznać za przyjazny faktu całkowitej pogardy, z jaką jest w Polsce traktowany raport MAK. Tym bardziej, że wnioski, do jakich doszła Komisja MAK są prawie identyczne z wnioskami Komisji Jerzego Millera. Oba dokumenty różnią się w dwóch kwestiach – polski mówi, że piloci Tu-154 nie podjęli próby lądowania, a rosyjski, że tak. Polski raport wykluczył możliwość wywierania bezpośrednich nacisków na załogę, podczas gdy MAK stwierdził, że takie naciski były. Przy okazji, polski ekspert lotniczy, Tomasz Hypki, i nie tylko on, uważa, że MAK jest bliższy prawdy w tych dwóch kwestiach. Ważne jest jednak co innego – oba raporty prawie jednakowo określają przyczyny katastrofy. Uwadze Moskwy nie mogły ujść w tej sytuacji liczne wypowiedzi polskich czynników oficjalnych, które na temat raportu MAK brzmią szyderczo. Nie tak dawno np. minister polskiego rządu, Jarosław Gowin, powiedział, że raport MAK „jest całkowicie załgany”, a raport Millera w pełni wyjaśnia przyczyny katastrofy. Ta zupełnie nieodpowiedzialna wypowiedź, tak co do formy, jak i meritum, jest namacalnym dowodem na to, z czym mamy do czynienia. Nie była to przecież wypowiedź Antoniego Macierewicza czy Jarosława Kaczyńskiego, tylko członka rządu Donalda Tuska!

Wróćmy do publikacji „Komsomolskiej Prawdy”. Czy prawdziwą jest teza, że polska prokuratura wojskowa celowo zwleka z zakończeniem dochodzenia? Postawienie takiego pytania jest sygnałem, że w Rosji oczekuje się, że polska prokuratura pierwsza zakończy śledztwo. Poprzednio to MAK był szybszy i z tego wynikły same nieporozumienia. Teraz Rosjanie wyraźnie zwlekają. Dlaczego? Bo sprawa ma o wiele większy ciężar polityczny niż raporty komisji odnoszące się do technicznych przyczyn katastrofy. Prokuratura musi postawić zarzuty. Zgodnie z ustaleniami raportu MAK bezpośredni dopowiedziani za katastrofę nie żyją. Chodzi to o kapitana Tu-154 oraz o dowódcę polskich sił powietrznych. Ale jak to sformułować żeby nie wywołać burzy? Jeśli rosyjska prokuratura sformułowałaby taki wniosek, w Polsce rozlegnie się ogromny krzyk protestu, być może nie tylko ze strony PiS. Rosjanie czekają więc na to, żeby to polska prokuratura powiedziała pierwsza.

Jednak uwarunkowania polityczne są dla polskiej prokuratury wojskowej równie niekorzystne. Mówił o tym wiele razy Tomasz Hypki, zwracając uwagę na to, że w składzie zespołu prowadzącego śledztwo jest oficer odpowiedzialny kilka lat temu za szkolenie w siłach lotniczych. Jest więc on – uważa Hypki – sędzią we własnej sprawie. Stąd bierze sie to, że polska prokuratura próbuje obciążyć częścią odpowiedzialności za katastrofę stronę rosyjską, a konkretnie kontrolerów wieży na lotnisku w Smoleńsku. Rosjanie się na to nie godzą, uważając, że zachowanie kontrolerów nie miało wpływu na na takie a nie inne zakończenie lotu Tu-154. Zachowywali się oni zgodnie z procedurami, ostrzegli załogę, na 20 minut przed, katastrofą, że „nie ma warunków do lądowania”, a potem wyrazili zgodę na próbne podejście na wysokość 100 metrów. Stan techniczny sprzętu na Siewiernym był taki, że nie mogli oni wiedzieć na jakiej wysokości jest Tu-154. Ich komunikaty „jesteście na kursie i ścieżce” były rutynowe, a samolot znajdował się rzeczywiście na ścieżce lądowania, ale w tej konkretnej sytuacji to wysokość była kluczowa.

Oczywiście Rosjanie zrobili błąd, że w raporcie MAK nie odnieśli się sczegółowo do roli kontrolerów, a stenogramy z rozmów na wieży opublikowali dopiero po tym, jak „przeciekły” do polskich mediów. Nie wyjaśnili też jednego faktu – z kim kontaktowali sie w Moskwie i jakie dyrektywy stamtąd otrzymali. Sprawa jest rzecz jasna drażliwa, bo wedle wszelkiego prawdopodobieństwa Moskwa wydała zgodę na próbne podejście, bojąc się, że bardziej radykalne działanie (np.bezwzględny zakaz podejścia do lądowania czy zamknięcie lotniska) zakończy się potworną awanturą. Oficjalnie Rosjanie twierdzą, że wedle ich procedur nie mieli prawa zamykania lotniska ani zakazywania lądowania. Być może, ale decydująca była obawa przed skandalem. Decydent w Moskwie uznał pewnie, że kapitan Tu-154 zachowa się racjonalnie i odleci na inne lotnisko. Nie przewidział dramatycznego splotu okoliczności na pokładzie, nie przewidział, że dowódca polskiego samolotu będzie pod ogromną presją psychologiczną (pośrednią czy bezpośrednią, o to mniejsza) i że zrobi wszystko, żeby wylądować. 

Te działania strony rosyjskiej nie były przyczyną katastrofy, miały znaczenie drugorzędne. Jednak w Moskwie istnieje obawa, że Polacy zechcą „podzielić się” z Rosją odpowiedzialnością za katastrofę. Edmund Klich proponuje nawet ustalenie parytetu – strona polska 70 proc. odpowiedzialności, rosyjska 30. Sęk w tym, że rosyjscy „odpowiedzialni” żyją, a polscy nie.
Polska prokuratura może jeszcze długo grać na zwłokę, bo zawsze powie, że nie ma w swoim posiadaniu wszystkich oryginalnych dowodów (wrak, skrzynki, itp.). I tu kółko się zamyka. Rosjanie mówią bowiem, że wrak będzie w ich posiadaniu do zakończenia dochodzenia ich prokuratury. Jeśli więc chcieliby, żeby to Polacy pierwsi zakończyli dochodzenie, to musieliby oddać wrak i skrzynki, tymczasem mówią od miesięcy, że z punktu widzenia prawnego jest to niemożliwe. Wygląda więc na to, że muszą pierwsi orzec, kto jest winny katastrofy i komu postawić zarzuty. Mogą też orzec, że winnych nie ma, bo zginęli w katastrofie, ale wtedy decyzją podejmą pewnie nie prokuratorzy, lecz najwyższe władze. A wszystko to jest wodą na młyn naszych tropicieli zamachu, różnych gazet polskich, nawiedzonych artystek i licznych u nas oszołomów. Nie napawa to więc optymizmem.

Jan Engelgard

aw

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *