Sublimacja czy represja? Polemika z Mirosławem Salwowskim

„Mały błąd na początku, jest wielkim na końcu”. Właśnie w myśl tej zasady Doktora Powszechnego teologia o tańczeniu Mirosława Salwowskiego jest wielkim błędem na końcu. Mimo, że na początku zdaje się tylko nieco zbyt wyniosłą ale w sumie usprawiedliwioną przesadą. W istocie jest wyrazem wielowiekowej, dobrze ugruntowanej tradycji represji uczuć. „Małym” błędem jest w niej założenie, że uczucia ludzkie należy tłumić a nie sublimować. Gdyby bowiem uczucia podlegały sublimacji cała ta  „tradycja” nie miałby racji bytu. Prześledźmy to.

1.      Już sam tytuł wprost mówi o represji, przeciwstawiając „dobre” emocje „złym”.  Sugeruje się w nim, że diabeł ma jakieś upodobania, czyli że w diable jest jakaś miłość . Upodobania te zidentyfikowane jako grzeszne, trzeba naturalnie wyeliminować, co daje nam represję. Prawda jest jednak taka, że „pierwszym ruchem woli i każdej władzy pożądawczej jest miłość”. Tego jednak w woli diabelskiej być nie może  a innych (zmysłowych) władz pożądawczych diabeł jako duch czysty nie posiada. W konsekwencji trudno mówić o „diabelskości” jakichkolwiek upodobań, tym bardziej upodobań ludzkich, czy to w sensie analogicznym czyli upodobań woli, czy tym bardziej w sensie dosłownym, czyli aktów emocjonalnych.  „Wszystko co upragnione w ludzkim szczęściu, zarówno prawdziwym jak i fałszywym istnieje w Bogu w sposób wyższy i doskonalszy” – napisze Akwinata w „Summie teologii”. Diabeł zatem nie doznaje żadnych upodobań. Gdyby takowych doznawał, trzeba byłoby uznać piekło za miejsce przyjemności, wszetecznych ale jednak przyjemności (potocznie tak jest często pojmowane). Szatan jest jednak tylko wyrachowany ale nie namiętny. Takie właśnie wyrachowane i utylitarne podejście do emocjonalności mamy w tekstach Salwowskiego. Nie ma w nich namiętności.

2.      Oczywiście tytuł to tylko retoryka ale retoryka w dziedzinie uczuć jest bardzo znacząca. Retoryka to bowiem nic innego jak gra na uczuciach. Po retoryce retora poznajemy jego uczucia.  

3.      Represja polega na tłumieniu niechcianych emocji. Teksty Salwowskiego zawierają imponujący katalog emocjonalnie nacechowanych, wymyślnych epitetów naprodukowanych przez moralistów pod adresem „niemoralnych” uczuć ludzkich. 

4.      Represja nie jest konfliktem statycznym lecz narastającym. Koszty jej funkcjonowania rosną. Ciągłe szukanie potwierdzenia i wsparcia u zewnętrznych autorytetów dla potwierdzenia oczywistości własnych uczuć dużo kosztuje. Płacenie takich kosztów wskazuje na istnienie potrzeby ich płacenia, nie ma bowiem działania bez przyczyny. Nie czynić czegoś jest bardzo łatwo, bo to zerowy wydatek energetyczny. Salwowski twierdzi, że bierność  „moralna” bardzo kosztuje. Za takim kosztem musi stać wymuszający go konflikt.

5.      Represja pozbawia indywidualności. Wg Salwowskiego „tradycyjny katolik” żeby doświadczyć, co sam czuje, potrzebuje zewnętrznego, obiektywnego świadectwa, które mu powie, co jest odczuwane, co powinno się odczuwać a czego czucie jest naganne. Dla osobistej przecież subiektywności doznania najważniejsze jest normatywne świadectwo  „doktorów i świętych”? Byłaby to „wolność” pralki automatycznej. Nie decydujemy nawet w najbardziej osobistych materiach życia.

6.      W emocjach jest naturalna potrzeba rozumnej miary i gotowość poddania się intelektowi.  Z chwilą gdy miara ta zostanie indywidualnie odnaleziona (dokonuje się to zawsze indywidualnie) rodzi się subiektywne poczucie szczęścia, odczuwa się przypływ energii, rozkoszy i ukojenia. Działanie staje się łatwe, gdyż napędza je energia własna uczuć. Salwowski uważa, że prawdziwa moralność jest trudna, wymagająca i nieprzyjemna, przez co – a nie przez jej błędność – jest przez innych kwestionowana. Taka moralność nie jest dobra sama z siebie lecz ze względu na skutki, jakie niesie. Jest to moralność utylitarna a nie klasyczna.   

7.      „Uczucia idą za intelektem”. Jeżeli człowiek pojmuje swoje doznania tylko jako okazje do zła, to one, siłą natury idąc za intelektem, będą do zła prowadzić, bo to intelekt nadaje im formę i cel.    

8.      Materią cnoty moralnej są konkretne akty pożądania (uczucia) a formą pojęcia intelektu. Z „tanecznej trylogii” nie dowiemy się niczego o tańcu jako takim a dużo o tańcu jako czynności seksualnej. Nie ma sztuki, choreografii, ekspresji, piękna (kłania się platoński Eros). Jest lepiący się do wszystkiego seks. Nagie ciało kobiety jest nieodmiennie przedmiotem pożądania i moralnym skandalem. Nie ma łaski i jej synonimów: powabu, piękna, wdzięku. Nie rozumiem na czym ma polegać „wysokość” tego ideału etycznego?

9.      W tradycji klasycznej cnota moralna jest bardziej sublimacją emocji niż sprawnością woli.  Ponieważ represja nie pozwala uczuciom spontanicznie kierować się ku swoim przedmiotom, nie jest możliwe ani umiarkowanie ani nawet powściągliwość. Nie ma co być umiarkowane i nie da się niczego powściągać. Teksty przywoływane przez Salwowskiego nigdy nie odwołują się do tych cnót. Według nich większość ludzi jest niepowściągliwa i nieumiarkowana. To koresponduje z obserwacją, ale na litość Boską, dlaczego tak jest? Sprawdziłem kilka podręczników teologii moralnej. Tomistyczne różnią się od wszystkich pozostałych pełną afirmacją uczuć. Inne tradycje uczucia arbitralnie negują lub wywyższają jako coś „duchowego”. Co ciekawe tomiści (Gilson, szkoła lubelska, Świeżawski, Torrel OP, Phillippe OP, Pieper, Wald, Pinckaers OP),  zgodnie twierdzą, że traktat o uczuciach z Summy jest zapoznany nawet w tradycji katolickiej.

10.  Sublimacja zmienia tylko funkcję uczuć nie zmieniając ich przedmiotów. Funkcją uczuć seksualnych u Salwowskiego jest jednak kopulacja realna lub tylko wyobrażona, ze względu na którą mamy „niebezpieczeństwo grzechu”. Widać zatem, że funkcja uczuć nie jest wcale sublimowana. To dlatego pruderia jest zwykle tylko maską wewnętrznej nieczystości a nie cnotą.

11.  Sprawność rozumu i woli (intelektu) jest utracona przez grzech pierworodny. Karą (zmazą pierworodną) jest pożądliwość w  ciele domagająca się usprawnień. Jednak wina pierworodna jest całkowicie gładzona (leczona) w sakramentach a nieusuwalną w tym życiu (i dobrą dla nas) zmazę w ciele (najwyraźniejszą w pożądliwości, władzy seksualnej i dotyku) leczą stosowne łaski uczynkowe. Praktyczna negacja cnót wlanych i łask uczynkowych to pelagianizm: człowieka zbawia jego własny wysiłek a łaska jest na miarę  tego wysiłku. W konsekwencji na zbawienie trzeba sobie samemu zasłużyć. A jak już na nie zasłużymy, to ono nam się należy. Pojęcie „zasługi” z „Summy teologicznej” jest jednak inne.

12.  Pelagianizm ma dwie odmiany: „optymistycznie katolicką” i „pesymistycznie kalwińską”. Optymistyczna mówi, że człowiek może sam oprzeć się pokusie, czyli złemu przykładowi grzechu; pesymistyczna, że człowiek może tylko unikać pokusy, której oprzeć się nie może. Salwowski jest pesymistycznym pelagianinem. Żeby nie utracić łaski, za wszelką cenę trzeba unikać okazji grzechu. Jak widać łaska jest jałowa, decyduje natura człowieka.   

13.  Samozbawienie ma konsekwencje. Człowiek bez łaski jest realnie człowiekiem grzechu. Teologia moralna Salwowskiego jest w zasadzie teologią niemoralności. Interesuje ją bowiem wyłącznie grzech i sposoby jego unikania. Dotyczy to całej publicystyki Salwowskiego. To zatrąca o paranoję ale nie znalazłem niczego co miałoby za przedmiot coś pozytywnego. Jakiś pozytywny przedmiot woli. Dobro jest definiowane przez brak grzechu. Wszystkie istotne pytania sprowadzają się do „czy to jest grzechem”?   

14.  Represja powoduje, że rozum nie może kierować uczuciami. W konsekwencji sumienie przestaje byś sądem rozumu a staje się odczuciem np. poruszeniem zazdrości, lęku lub wstydu. W zakończeniu ostatniej części  trylogii tanecznej Salwowski przekonuje nas, że stłumione sumienie to podświadoma (sic!) akcja takich uczuć.  

Cała ta teologia nie jest oryginalna ani szczególnie surowa. W „Tańcu w Polsce średniowiecznej. Świadectwo źródeł pisanych” Sylwii Konarskiej Zimnickiej pokazane są przyczyny tego emocjonalnego zamotania, przedstawione i udokumentowane bibliograficznie w imponujący sposób. Niniejszym polecam Mirosławowi Salwowskiemu rzeczoną pozycję.

Włodzimierz Kowalik

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Sublimacja czy represja? Polemika z Mirosławem Salwowskim”

  1. Takie polemiki sprawiają, że warto ten portal regularnie odwiedzać. Choć bliżej mi do koncepcji Pana Salwowskiego, to nie pozostaje nić innego niż podziękować za tę replikę. Zawsze to miła odmiana między celnymi „analitycznie” lecz nihilistycznymi tekstami Pana Rękasa i bardzo wartościowymi „ideowo” lecz oderwanymi od codzienności tekstami Pana Ratnika. Pozdrawiam. HuvKur

  2. Łał, nie wiem, czy ktokolwiek zrozumie choćby połowę z tych psychologicznych wywodów, dla niepoznaki okraszanych czasami odwołaniami do św. Tomasza z Akwinu. Ja na razie, zrozumiałem, to, że: 1. Autor zarzuca mi pelagianizm (wiarę w to, że człowiek sam może dojść do zbawienia): co jest oczywistą bzdurą; nigdy nie pisałem czegoś podobnego; 2. Autor podsumowuje dziesiątki tradycyjnych przestróg katolickich przed tańcami d-m wdzięcznym mianem: „imponujący katalog emocjonalnie nacechowanych, wymyślnych epitetów naprodukowanych przez moralistów pod adresem „niemoralnych” uczuć ludzkich” – cóż skoro, wypowiedzi Ojców, doktorów i Świętych Kościoła mają dla p. Kowalika taki autorytet…; 3. Skupianie się wyłącznie na negatywach – Być może ktoś musi skupiać na piętnowaniu negatywnych zjawisk w czasach, gdy mało kto chce to czynić.

  3. Marcoviensis Pluralis – odnośnie punktu nr 2 Pana wypowiedzi, nie wiem czy się Pan orientuje, ale w przypadku, kiedy o niektórych kwestiach moralnych w katolicyzmie rozstrzyga sumienie (w tym uczestnictwo w tańcu, który sam w sobie nie jest grzechem, lecz może do niego tylko prowadzić jeśli nieodpowiednio się zachowamy i mamy złe intencje), argumenty z autorytetu dotyczące tychże nie mają większego znaczenia merytorycznego, mogą tylko podkreślić wypowiedź. Osobiście wolę merytoryczne odniesienie się do zarzutów niż zdawkowe rzucenie np. „a święty Tomasz to powiedział (…)”. Jednakże całkiem miło czyta się takie polemiki. Czekam na oficjalną odpowiedź Pana Salwowskiego, gdyż pamiętam, że ma w zwyczaju otwartą polemikę. I słusznie. 🙂

  4. Ad. Marcin Sułkowski – jeśli się pan nie zorientował, to jako „Marcoviensis Pluralis” pisze ja, Mirosław Salwowski. Byłem co prawda, zalogowany pod swym imieniem i nazwiskiem, ale zapomniałem hasła do konta i nie mogłem go odzyskać, dlatego też zarejestrowałem się ponownie tym razem pod tym nickiem. Argument „z autorytetu” może być ważny, szczególnie, gdy dana sprawa wzbudza kontrowersje, wątpliwości i niejasności. A z tym mamy do czynienia choćby w kwestii tańców d-m, gdzie różni ludzie w odmienny sposób, mówią o tym, czy i w jak wielkim stopniu owocują one grzechami. Dla mnie, nauczanie i przeświadczenie Ojców, Doktorów i Świętych, iż rzeczywiście zazwyczaj są one bliską okazją do grzechu jest decydującym kryterium. Stoi przecież za nimi potężne duchowe, duszpasterskie, a nieraz też stricte mistyczne doświadczenie, które pozwala ufać im w kwestiach tego co jest duchowo niebezpieczne bardziej niż innym. Tańce d-m oczywiście nie są niebezpieczne tylko z racji tego, iż przez czyjeś złe intencje mogą one być wykorzystywane w zły sposób. Gdyby tak było, nie miałoby najmniejszego sensu, ujmowanie tańców d-m w kategorię „będących zazwyczaj bliską okazją do grzechu”. Złe intencje wszak mogą uczynić bliską okazją do grzechu nawet najbardziej szlachetne i dobre uczynki, takie jak modlitwa czy jałmużna. Niebezpieczeństwo tańców d-m nie tkwi tylko w złych intencjach osób w nich uczestniczących, ale zasadza się w dużej mierze na ich tradycyjnej specyfice i konwencji, która polega na tym, iż z niemal z samej zasady przekracza się w nich granice bliskości i poufałości pomiędzy płciami, która są uznawane za społecznie akceptowane w innych sytuacjach. W tańcach d-m z zasady można śmielej i dłużej dotykać niewiasty, być bliżej niej, stroje kobiece z reguły są tam bardziej krzykliwe i mniej skromne – i jest to społecznie akceptowane, gdyż mówi się, że to „przecież tylko taniec”. Trudno, żeby ta tradycyjna konwencja i specyfika tańców d-m nie przyciągała w szczególny sposób różnych pokus i złych okoliczności.

  5. Jeszcze jedno – nie wiem, czy zdecyduję się „oficjalnie” ustosunkować się do powyższej polemiki p. Kowalika. Po pierwsze bowiem, trudno jest mi konkretnie polemizować z tak niekonkretnym i ogólnikowym tekstem. Po drugie zaś: z p. Kowalikiem miałem okazję rozmawiać wielokrotnie w necie i z doświadczenia wiem, że debaty z nim praktycznie mogą trwać w nieskończoność. Pisząc polemikę teraz od razu muszę przygotować się na napisanie jakichś 20 tekstów w odpowiedzi na kolejne bardzo ogólnikowe, niekonkretne i przepsychologizowane wywody p. Kowalika

  6. Pamiętałem Pana login właśnie z imienia i nazwiska i nie byłem pewien, czy to właśnie Pan pisze pod nickiem Marcoviensis Pluralis, stąd moja ostrożność. Argument z autorytetu w żadnej poważnej dyskusji nie ma znaczenia. Pod rozwagę należy brać racje, a nie autorytet. Moje osobiste sympatie do przytaczanych przez Pana postaci są już zupełnie inną kwestią, po prostu chciałem zwrócić uwagę na ten fakt, żeby ktoś z obozu przeciwnego nie wytknął Panu tego, bo miałby rację. Pełna zgoda co do tego, że szczególnie współcześnie, tańce są okazją do grzechu. Ale nie zapominajmy, że tylko (i aż, zależy od intencji, łaski etc.) okazją. Analogia, której stara się Pan użyć między tańcami d-m a modlitwą czy jałmużną jest według mnie niewłaściwa, gdyż modlitwa ma znaczenie moralne i mistyczne ze swojej natury, nasze intencje mogą ją wypaczyć. Natomiast taniec jeśli nie ma tu złych intencji ani złych konsekwencji, jest tak samo neutralny jak drapanie po brodzie. Pragnąłbym zwrócić także uwagę, że taniec to nie tylko konkursy z tańcami latyno-amerykańskimi, ale także na przykład zwykły taniec małżeński, który wtedy ma na celu pewne zbliżenie i celebrację. Nie można wszystkiego wrzucać do jednego worka.

  7. Ad. Marcin Sułkowski – pisząc o niebezpieczeństwie tańców d-m oczywiście nie mam na myśli tańców pomiędzy małżonkami. Małżonkowie mają prawo i nawet obowiązek współżyć ze sobą seksualnie, więc byłoby niedorzecznością odradzać im tańczenia ze sobą, które przecież polega na mniejszej intymności i poufałości. „Jeśli dozwolone jest więcej, to tym bardziej dozwolone jest mniej”. Co do domniemanej obojętności moralnej tańców d-m, to jak już pisałem w jednym z tekstów temu poświęconych: samo w sobie obojętne moralnie ( w sensie, iż jako takie nie jest grzechem) jest też leżenie w jednym łożu z nie-swoją żoną. Jeśli do niczego nie dojdzie w czynach lub myślach pomiędzy obojgiem leżących w jednym łożu niepoślubionych sobie osób płci przeciwnej (a przecież nie zawsze do czegoś musi wtedy dojść) to owa czynność nie będzie zła. Ale czy to oznacza, że w takim razie moralne zagrożenie związane z ową praktyką będzie zależało tylko od intencji osób w niej uczestniczących. Oczywiście, że nie. Sytuacja polegająca na leżeniu z nieswoją żoną w jednym łożu z zasady bowiem polega na znacznie większej bliskości cielesnej i poufałości, dlatego w szczególny sposób będzie sprzyjać i przyciągać do siebie pokusy. Podobnie jest z tańcami d-m. Oczywiście, nie wszystkie tańce d-m są niebezpieczne w tym samym stopniu i mogą zachodzić pewne sytuacje, które będą obniżać zagrożenie z nimi związane. Nie zmienia to jednak faktu, iż istnieje w ich wypadku pewne prawidłowość. Zazwyczaj są one bliską okazją do grzechów nieczystości ze względu na swą tradycyjną konwencję i specyfikę, która przyciąga z kolei różne złe i niebezpieczne okoliczności. Co do argumentów z autorytetów, to myli się Pan. Praktycznie rzecz biorąc, bardzo często ludzie uznają ową argumentację i to KTO popiera daną opinię ma dla nich kluczowe znaczenie. I jest dużo racji w takim podejściu. Jeśli np. w kwestii tańców d-m, mam do wyboru opinię uznającą ich nieszkodliwość wyznawaną przez człowieka, który sam bynajmniej nie świeci dobrym przykładem w zakresie moralności seksualnej, a z drugiej strony mam pogląd podkreślający ich niebezpieczeństwo wyznawany przez ludzi bogobojnych, cnotliwych, doświadczonych duchowo i duszpastersko, to oczywiście będę skłaniał się do zaufania tym drugim.

  8. @Marcoviensis Pluralis- W zasadzie przekonał mnie pan. Jedna uwaga, a właściwie przykład: na weselu panna młoda tańczy ze swoim ojcem a pan młody ze swoją matką. Czy źle robią?

  9. Ad. Zar – więzy krwi stwarzają dość dużą barierę psychologiczną, która neutralizuje sporą część z gestów i zachowań w innych sytuacjach mogących być groźnymi i niebezpiecznymi. Tak też taniec ojca z córką czy syna z matką należy oceniać inaczej (znacznie łagodniej) niż taniec niespokrewnionych ze sobą osób płci przeciwnej. Mimo to sądzę jednak, że wielkiej części współczesnych tańców d-m normalny ojciec z normalną córką by nie zatańczył. Nie sądzę np. by ojciec tańczący ze swą córką tango nie czuł przy tym sporego zakłopotania, zamieszania i niesmaku.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *