Tańce mieszane, miłe Bogu czy diabłu cz. III i ostatnia

Zdarza się, iż zarzuca mym opracowaniom na przedmiotowy temat zarzuca się wadliwą metodologię, której rzekomy błąd ma polegać na „wybiórczości” źródeł przejawiającej się „w nieuwzględnianiu katolickich tekstów biorących tańce w obronę” oraz przedstawianiu „nielicznych wypowiedzi Świętych przeciwnych tańcom, tak jakby stanowiły one nieprzerwaną Tradycję Kościoła, podczas gdy w rzeczywistości były raczej izolowanymi i rzadko pojawiającymi się głosami”.

Na pierwszy z zarzutów odpowiem w następujący sposób: znanych mi jest 80 wypowiedzi i postaw autorytetów kościelnych (Ojców, Doktorów, Świętych, Papieży, synodów, teologów katolickich, etc) względem zabaw tanecznych (75 pośród nich umieściłem w opracowaniu znajdującym się pod adresem: http://salwowski.msza.net/pub/ojcowie-doktorzy-i-swieci-o-mieszanych-tancach1.html ). Mam tu na myśli te z wypowiedzi i postaw autorytetów kościelnych, których wymowa jest łatwa do zinterpretowania. Nie uwzględniam w tym miejscu nielicznych, bo 3 wypadków świętych i błogosławionych co do których istnieje trudność interpretacji pewnych ich życiowych epizodów, w których uczestniczyli w tańcach, gdyż nie wiadomo z jakim nastawieniem oni je praktykowali (niechętnym czy też chętnym), a także trudno jest zweryfikować jest ich późniejsze doń nastawienie (nie wiadomo czy traktowali owe swe tańce jako „błędy młodości” czy też nie mieli z tego tytułu wyrzutów sumienia). A więc owych 80 dających się łatwo zinterpretować wypowiedzi i postaw autorytetów katolickich można uszeregować w cztery podgrupy:

  1. Bardzo niechętne, a nawet wrogie tańcom d-m, przedstawiające je wyłącznie bardzo bliską okazję do grzechu, a nieraz nawet jako grzech, nie wspominające nawet o pewnych wyjątkach pozwalających na uczestnictwo w nich. Sztandarowym reprezentantem tej postawy może być św. Proboszcz z Ars. Proszę zgadnąć ile z wypowiedzi i postaw autorytetów kościelnych można spokojnie zaliczyć do tej grupy? Jest ich 55, czyli 68, 75 procent na wspomnianych 80.

  2. Zdecydowanie niechętne tańcom d-m, stanowczo je odradzające i przed nimi przestrzegające jako bardzo niebezpiecznymi, ale przyzwalające na rzadkie w nich uczestnictwo, motywowane odpowiednio ważnymi powodami. Typowym reprezentantami tego nurtu mogą być uznani św. Franciszek Salezy, papież Benedykt XIV oraz czołowi apologeci katoliccy XIX wieku, ks. Ambroży Guillois oraz ks. Jean Gaume. Takich wypowiedzi i postaw jest 20, czyli 25 procent na wspomnianych 80.

  3. Umiarkowanie niechętne tańcom d-m, a więc dostrzegające niemałe zagrożenia z nimi związane, określające je w ogólnych kategoriach „mniej lub bardziej niebezpieczne”, „mające nachylenie ku złemu”, ale nie formułujące owych przestróg w kategoryczny lub stanowczy sposób, w zamian zaś doradzające np. zachowywanie ostrożności przy uczestnictwie w tańcach. Przedstawicielem tego nurtu jest np. kardynał Gousset oraz ks. Konstanty Gawroński. Takich wypowiedzi jest tylko 3, czyli 3, 75 procent na wspomnianych 80.

  4. Mogące być uznane za przychylne tańcom damsko-męskim, gdyż przedstawiające owe, jako dobry sposób na zawarcie znajomości prowadzącej do zawarcia małżeństwa. Takich wypowiedzi są zaledwie 2, czyli 2,5 procenta na wspomnianych 80.

Na czym ma więc polegać ma rzekoma wybiórczość w nieuwzględnianiu absolutnego marginesu (bo stanowiącego tylko 2, 5 procent) wypowiedzi w tradycyjnej moralistyki katolickiej?

Co do drugiego z argumentów, to mogę odpowiedzieć, że w swej istocie zasadza się on na pewnej pułapce. Otóż owszem, można powiedzieć, że skoro w historii Kościoła katolickiego żyło tak naprawdę miliony księży, którzy przez sam fakt bycia osobą duchowną mają powierzoną misję nauczania doktryny katolickiej (zaś katolickich teologów można liczyć w setki tysięcy), to powoływanie się na 75 wypowiedzi i postaw autorytetów kościelnych niczego tu nie dowodzi, gdyż w stosunku do żyjących na przestrzeni wieków kilku milionów księży jest to tylko drobny ułamek odsetka procenta. Stawiając jednak sprawę w ten sposób czyni się praktycznie niemożliwym udowodnienie jakiejkolwiek tezy. Nawet najbardziej uczony teolog nie jest w stanie bowiem poznać i przeczytać choćby połowy z setek tysięcy tomów napisanych w ciągu stuleci przez katolickich teologów. Choćbym podał nie 75 cytatów (różnych osób), ale 750, albo i nawet 7.500 niechętnych lub przeciwnych tańcom d-m, zawsze będzie mógł ktoś powiedzieć coś w rodzaju: „Ależ teologów katolickich było jakieś 100 tyś, a więc 7, 5 tyś niczego tu nie dowodzi, gdyż jest to zdecydowana mniejszość spośród nich”. Czy widać już jak bardzo nieuczciwa jest to metoda dyskusji? Gdybym w innej sprawie dotyczącej wiary i moralności podał na poparcie jakiejś prawdy czy zasady 75 cytatów pochodzących z różnych epok i czasów, to nikt by kwestionował tego, iż w ten sposób udowodnił ciągłość i niezmienność nauczania w tej sprawie.

Sam na przykład nigdy nie widziałem opracowania, w którym podano by więcej niż 30 cytatów autorytetów kościelnych potwierdzających, iż homoseksualizm jest grzechem i obrzydliwością. Co wszak nie przeszkadza twierdzić konserwatywnym katolikom, że „niezmienna i odwieczna doktryna Kościoła odrzucała owe zachowanie, jako występne”. Nie widziałem też jeszcze tekstu, w którym by wyliczono więcej niż 20 kościelnych potępień aborcji, a jednak do głowy by nie przyszło w związku z tym mówić: „E tam, tak naprawdę to antyaborcyjne wypowiedzi autorytetów kościelnych są nieliczne i nie są elementem Tradycji Kościoła”.

Czy w obliczu wyliczenia dziesiątek wypowiedzi i postaw Ojców, Doktorów i Świętych nieprzychylnych „tańcom i balom” pochodzących z różnych wieków i epok historycznych, to naprawdę ja jestem osobą na której spoczywa obowiązek dalszego dowodzenia, iż krytyka tańców mieszanych jest jak najbardziej tradycyjnie katolicka? To raczej ci, którzy ową tezę kwestionują powinni wziąć na siebie „onus probandi” i za pomocą konkretnych cytatów i wypowiedzi pochodzących z okresu pomiędzy II a połową 20 wieku dowieść, iż w tradycyjnej moralistyce katolickiej istniał inny, może nie równie silny, ale przynajmniej mocno osadzony, nurt, który by uważał, iż niebezpieczeństwo tańców d-m jest nikłe i rzadko występujące. Jak na razie, nikt nawet nie próbował tego dowieść, zadowalając się w zamian pustymi oskarżeniami.

Oczywiście fakt, iż w tej chwili jestem w stanie wymienić 78 wypowiedzi i postaw autorytetów kościelnych wrogich i niechętnych tańcom d-m nie oznacza, że jest ich tylko 78. Oczywiście, że jest ich o wiele, wiele więcej. Jestem o tym głęboko przekonany. Sam na początku mego zainteresowania tym tematem, znałem tylko jakieś 4 czy 5 wypowiedzi Ojców i teologów Kościoła w owym przedmiocie. Jednak z biegiem czasu i dociekań liczba ta urosła do 78. Z oczywistych, bo praktycznych względów nie jestem jednak w stanie podać kilku tysięcy takich wypowiedzi i sądzę, że niezmiernie trudno byłoby znaleźć teologa, który potrafiłby w taki sposób udokumentować jakąkolwiek z prawd czy zasad wiary lub moralności katolickiej.

Czy niechęć względem tańców jest protestancka lub islamska?

Obrońcy tańców d-m nie zamykając oczy na masę jasnych wypowiedzi tradycyjnych moralistów katolickich skierowanych przeciw owej rozrywce, nieraz twierdzą, że w swej istocie niechęć okazywana temu zwyczajowi jest „purytańska”, „kalwińska”, „jansenistyczna”, a nawet „muzułmańska”. Powołują się oni na fakt, iż rzeczywiście wielu protestanckich pastorów różnych wyznań przestrzegało przed tańcami i balami, zaś tajemnicą nie jest to, że zakaz damsko-męskich pląsów jest jedną z moralnych reguł islamu (tak w wersji sunnickiej jak i szyickiej). Cóż, wielu pastorów piętnowało też aborcję, homoseksualizm, cudzołóstwo, pornografię, kłamstwo, oszustwo i wiele innych obrzydliwości, przed którymi tradycyjna moralność katolicka również przestrzega i też potępia. Nie znaczy to jednak, że przez fakt napiętnowania tych form niemoralności przez protestanckich pastorów stają się one nagle katolickie. Ten argument jest więc zupełnie nonsensowny i szkodliwy. Tak naprawdę nie warto się nad nim dłużej zatrzymywać.

Warto jednak nieco pochylić się nad próbą dowodzenia rzekomej „niekatolickości” niechęci względem tańców d-m za pomocą przywoływania faktu, iż rzeczywiście ów zwyczaj zdecydowanie bardziej zakorzenił się i zyskał uznanie w krajach od wieków będących katolickimi, aniżeli w krajach o charakterze protestanckim. Wszyscy wszak wiemy o „roztańczonej Ameryce Łacińskiej”, karnawale w Rio, Wenecji, etc. Gdyby jednak konsekwentnie zastosować tą logikę do innych złych lub niebezpiecznych rzeczy, które cieszyły się popularnością w krajach katolickich, to doszlibyśmy do bynajmniej smutnych i zatrważających wniosków. Analogiczną obserwację można wyciągnąć odnośnie skali popularności i poparcia, jaką cieszyły się różne radykalnie lewicowe ruchy w obu tych grupach (katolickich i protestanckich) krajów. Otóż, gdy przyjrzymy się historii takich krajów jak Włochy, Francja, Hiszpania, nie mówiąc już nawet o Ameryce Łacińskiej, to zauważymy, iż ugrupowania komunistyczne i socjalistyczne cieszyły się tam wsparciem dużej części społeczeństwa. Na przykład, we Włoszech przez dziesiątki lat tamtejsza partia komunistyczna otrzymywała w wyborach od 30 do 50 procent oddanych głosów. Nieraz zaś bywało tam tak, iż nawet zatwardziali komuniści uważali się za gorliwych katolików, regularnie chodzili na Msze święte i korzystali z sakramentów. Z kolei w wielu krajach Ameryki Łacińskiej komuniści nie objęli rządów tylko dlatego, że nie pozwalały im na to przewroty tamtejszych, opanowanych przez prawicę armii. Trudno tą występującą w tych tradycyjnie katolickich krajach skalę poparcia dla komunizmu i socjalizmu nawet porównać z często znikomym wsparciem, na jakie radykalna lewica mogła liczyć w krajach tradycyjnie protestanckich. Przykładowo, w USA czy Wielkiej Brytanii, nigdy nie działała silna partia o charakterze stricte komunistycznym lub socjalistycznym (wszak, mimo wszystko, trudno byłoby nazwać Demokratów czy brytyjskich Labourzystów tym mianem). Co prawda, w historycznie protestanckich krajach Skandynawii od lat władzę sprawują partie mające w nazwie przymiotnik „socjaldemokrayczna”, ale i tak trudno jest tu o jakieś analogie, gdyż w rzeczywistości jest (i dawniej też było) tam mało ludności (w Szwecji np. mieszka niespełna 10 milionów osób, a we Włoszech dla porównania przeszło 60 milionów; Norwegia liczy sobie niespełna 5 milionów mieszkańców, a Brazylię zasiedla 150 milionów ludzi). Wychodzi więc na to, że przez dziesiątki lat, w sporej części krajów tradycyjnie katolickich sympatia dla komunizmu i socjalizmu była o wiele większa, aniżeli w krajach tradycyjnie protestanckich. Czy to oznacza więc, iż komunizm i socjalizm są katolickie, a niechęć względem nich protestanckie? Oczywiście, że nie, wszak te radykalnie lewicowe ideologie zostały niejednokrotnie potępione przez Magisterium Kościoła. Podobnych przykładów można by podawać więcej. Zwyczaj modlitwy przed jedzeniem „teoretycznie” jest jak najbardziej tradycyjnie katolicki, a mimo to wydaje się, iż znacznie częściej jest on praktykowany przez pobożnych protestantów, aniżeli pobożnych katolików. Takie formy synkretyzmu i okultyzmu jak voo doo, santeria czy macumba, rozpowszechniły się o wiele bardziej na terenach katolickich (Brazylia, Haiti, Kuba, Luizjana), aniżeli w krajach protestanckich. Czy to oznacza, że te obrzydliwe kulty są tradycyjnie katolickie? Inny przykład: zwłaszcza w krajach Ameryki Łacińskiej (ale także we Włoszech) od dawna upowszechniła się kultura i mentalność bardzo sprzyjająca różnym formom rozwiązłości seksualnej. Widać to choćby po tym, iż jeszcze przed Soborem Watykańskim II, w wielu krajach Ameryki Południowej większość dzieci było poczynanych poza małżeństwem, zaś ideałem mężczyzny stanowił tzw. machos, a więc osobnik, który z założenia źle traktuje swą żonę (zdradza ją i bije), a wyznacznikiem prawdziwej męskości dla niego jest posiadanie licznych kochanek, wizyty w domach publicznych, etc. Aż takiego kulturowo-społecznego przyzwolenia na rozwiązłość seksualną trudno by szukać w protestanckich Stanach Zjednoczonych. Czy to oznacza jednak, że kultura „machismo” jest tradycyjnie katolicka?

Czy tradycyjne przestrogi antytaneczne są dziś aktualne?

Część z obrońców tańców d-m najpewniej wyczuwa, iż wymowa tradycyjnej moralistyki katolickiej w tej sprawie jest zbyt jasna, by można było ją podważać, ale mimo to nie składają oni broni, sięgając po jeden ze swych koronnych argumentów, który można streścić w słowach: „Być może, w czasach, gdy dotknięcie niewieściej dłoni albo ujrzenie kobiecej łydki pobudzało mężczyzn, tańce rzeczywiście były niebezpieczne, ale obecnie, gdy kanony bliskości pomiędzy płciami znacznie się poszerzyły, a widok odsłoniętego ciała jest powszechnością, damsko-męskie pląsy nie stanowią już większego zagrożenia. Poza tym, istnieje wiele znacznie groźniejszych zjawisk (np. pornografia), w świetle których ewentualne niebezpieczeństwo tańców blednie i maleje do minimalnych rozmiarów”.

Ilekroć czytam tego rodzaju wywody, tylekroć zastanawiam się nad tym, jak bardzo oderwani od rzeczywistości wydają się być ich autorzy (mimo, że to oni pozują w nich na „niezajmujących się nieaktualnymi zagrożeniami realistów). Trzeba bowiem być naprawdę ślepcem, ignorantem lub zakłamanym, by twierdzić, że tradycyjne przestrogi katolickie nie mają zastosowania do współczesnych tańców d-m. Dzisiejsza rzeczywistość tańców d-m aż krzyczy, że TAK NIE JEST, a dawniejsze przestrogi przed tą rozrywką są aktualne dziś znacznie bardziej niż kiedyś.

Po pierwsze bowiem: Owszem, gdyby dziś problemem w tańcach było to, iż mężczyzna dotyka w nich niewieściej dłoni bądź od czasu do czasu ujrzy odsłoniętą łydkę partnerki to sam bym twierdził, iż nie ma co odgrzebywać dawnych przestróg kościelnych w tym zakresie. Ale problemem współczesnych tańców jest już coś ZNACZNIE, znacznie więcej. I właśnie między innymi w tym fakcie widać diabelski pazur w tańcach. Z chwilą, gdy dane tańce przestają prowokować, uwodzić, zachęcać do grzechu, a to ze względu na to, że człowiek już z danymi gestami, widokami, etc już się oswoił, szatan inspiruje przekraczanie kolejnych granic bliskości i poufałości w tańcach tak, by swym stopniem swego niebezpieczeństwa były one dostosowane do wrażliwości ludzi żyjących w danym czasie. I tak np. o ile dziś już na parkietach nie króluje menuet i pawana, to mamy tango, latynoskie tańce, dyskotekowe obcieranki, nieskromne wygibasy w klubach studenckich oraz sugestywne wywijanie pewnymi częściami ciała. Szatan powiedział kiedyś św. Proboszczowi z Ars „Otaczam taniec tak jak mur otacza ogród„. Ja dodałbym: kiedy dany mur staje się stary zmurszały i popękany, demony budują wokół tańców nowe, silniejsze i dostosowane do aktualnych warunków mury.

Po drugie: jest zupełnym brakiem realizmu twierdzić, że gesty i postawy będące standardem dzisiejszych tańcach ( a więc objęcia za ramiona, biodra, uściski, przytulenia, wzajemne „obcieranie się” o różne, najczęściej bardzo erogenne części ciała, sugestywne ruchy czynione klatką piersiową, biodrami czy pośladkami, np. rytmiczne wyrzucanie bioder raz w przód, raz w tył albo coś co potocznie zwane jest „kręceniem tyłkiem”) nie będzie kusić i prowokować chłopców, a także dojrzałych mężczyzn do grzechu. Utrzymywać coś takiego, jest równoznaczne z ignorowaniem zdroworozsądkowych i naturalnych kryteriów niebezpieczeństwa w sferze moralności seksualnej. Otóż istnieją tak pewne części ciała jak i pewne gesty, które niemal ze swej natury niosą znacznie większe niebezpieczeństwo prowokowania nieczystych myśli i żądz niż inne. Na przykład, czym innym jest dotknąć niewieściej dłoni, a czym innym uczynić to samo względem niewieściej piersi. Czym innym jest pocałować niewiastę w policzek, a czym innym w pępek. Czym innym jest uścisnąć komuś dłoń, a czym innym ściskać komuś pośladki. Różnica pomiędzy tymi gestami jest chyba dla każdego oczywista i uciekanie się w celu zamazania jej do wykrętów typu „Ale niektórych podnieca dłoń” jest mało poważne. O ile bowiem okoliczności bycia pobudzanym do grzechu przez dotyk/widok niewieściej dłoni vel łydki można owszem sprowadzić na płaszczyznę subiektywno-historyczno-kulturową, o tyle już bycie pobudzanym przez dotyk/widok piersi, pośladków, ud, łona dotyczy już płaszczyzny naturalnej, zdroworozsądkowej, tego w jaki sposób zostaliśmy przez Boga stworzeni. Problem zaś współczesnych tańców nie polega już na przekraczaniu subiektywnych, kulturowych granic, ale na łamaniu ich naturalnych i zdroworozsądkowych ram. Do wspomnianych gestów i ruchów należy jeszcze doliczyć fakt, iż niemal z zasady niewiasty ubierają się na zabawy taneczne w sposób bardziej próżny i mniej skromny niż ma to miejsce w innych społecznych sytuacjach typu: miejsce pracy, robienie zakupów w sklepie, spacer po parku, etc. W czasach, gdy kobiety ubierały na co dzień długie, skromne, zasłaniające suknie, na balach, ubranie to już było już nie tylko bardziej błyszczące, ale odsłaniało część piersi, ramion i pleców. Ta prawidłowość, ma zastosowanie nawet dziś, gdy w codziennym życiu, kanony skromnego stroju drastycznie się obniżyły. Na dyskoteki i do klubów z tańcami powszechnym niewieścim zwyczajem jest ubierać się jeszcze bardziej krzykliwie, prowokująco i nieskromnie. Gdyby zestawić w jednym rzędzie dziewczęta i kobiety bawiące się w dyskotekach i innych klubach z tańcami z ulicznymi bądź zatrudnionymi w domach publicznych prostytutkami, wizualna różnica pomiędzy strojami obu grup tych pań byłaby bardzo trudna lub wręcz praktycznie niemożliwa do uchwycenia.

Po trzecie: współczesne tańce d-m doskonale wpisują się w prze-erotyzowany klimat dzisiejszej popkultury. Znawcy tańców towarzyskich są zdecydowanie bardziej konsekwentni i nie kryją, iż zawierają one w sobie mnie lub bardziej silne elementy erotyczne. Przykładowo w jednym z artykułów poświęconym tańcom czytamy: „O narodzinach i upowszechnieniu się tańca zdecydował przede wszystkim tkwiący w nich erotyzm” (Patrz: Michał Zaczyński, „Tańczę więc jestem”, Wprost, 16. 01. 2005, s. 64). Co więcej tańce takowe są uznawane przez kulturoznawców za metaforę seksualnego zbliżenia. Także przymiotniki, jakie bardzo często występują w zestawieniu z tańcami, dość jasno sugerują ich erotyczny kontekst. Co powiedzieć bowiem o takich określeniach jak: „Taniec zmysłów„, „Gorący taniec„, „Zobacz, jak zapłonie lód” (slogan reklamowy programu pt. „Gwiazdy tańczą na lodzie„) czy „Wirujący seks„, „Brudny taniec” (ostatnie dwa wyrażenia to odpowiednio: tytuł oraz bezpośrednio tłumaczenie produkcji pt. „Dirty Dancing„, znanego hitu filmowego z Patrickiem Swayze w roli głównej)? Oczywiście, że istnieją rzeczy bardziej od nich złe i niebezpieczne (np. pornografia), ale to przecież nie oznacza, że mocą tego faktu współczesne tańce d-m staną niewinne i niegroźne. Tak jak istnienie twardej pornografii nie sprawi, że tzw. miękka pornografia lub erotyka (obecna np. w popularnych wideo-klipach) staną się przez to niegroźne. Przeciwnie, lekceważenie względnie mniejszych zagrożeń będzie sprawiać, iż będziemy coraz mniej odporni i nieczuli na większe niebezpieczeństwa. Temu kto np. będzie patrzył na wyuzdane teledyski w MTV czy Vivie tłumacząc to sobie, iż „przecież dziś można oglądać znacznie gorsze rzeczy niż półnagie tancerki”, łatwiej będzie w końcu sięgnąć i po jawną pornografię.

Po czwarte: istnieje znana zasada mówiąca, iż „jeśli zakazane jest mniej, to tym bardziej zakazane jest więcej”. Jeżeli więc, tradycyjni moraliści przestrzegali przed tańcami polegającymi na lekkim ujęciu niewieściej dłoni, wdzięcznych ukłonach i podskokach, to tym bardziej należy napiętnować współczesne damsko-męskie pląsy, których postawy, ruchy i gesty w zdecydowanej większości aż kipią zmysłowością i wyuzdaniem. Jeśli uchodzący, dzisiejszych czasach za symbol elegancji, dobrych manier i grzeczności walc, jeszcze w XIX wieku był uznawany przez wybitnych teologów i biskupów katolickich za zły i występny wręcz sam w sobie, taki, którego nie ma się prawa wykonywać w żadnych okolicznościach, to tym bardziej należy potępić tańce latynoskie oraz pląsy praktykowane dziś na parkietach dyskotek, klubów studenckich lub innych tego typu miejsc.

Brak podniecenia, brakiem okazji do grzechu?

Często można spotkać się z opinią, iż jeżeli w tańcu nie dochodzi do podniecenia, to tym samym nie ma niebezpieczeństwa grzechu. Twierdzenie, jakoby brak biologicznego podniecenia seksualnego (u mężczyzn nazywane jest to „erekcją”) wykluczał możliwość zgrzeszenia w tej sferze, może się tylko pozornie wydawać słuszne, lecz tak naprawdę nie wytrzymuje krytyki.

Owszem jedną (choć nie jedyną) z istotnych cech grzechów nieczystości jest szukanie bądź wywoływanie seksualnego podniecenia. Nie znaczy to jednak, iż przy każdej nieprawości tego rodzaju, czy tym bardziej przy bliskiej okazji do grzechu, zawsze będzie pojawiać się biologiczne podniecenie. Można zgrzeszyć przeciw VI lub IX Przykazaniu nie będąc podnieconym, a można nie popełniając grzechu być (mimowolnie) podnieconym. Tym bardziej można znajdować się w bliskiej okazji do grzechu i nie być fizjologicznie pobudzonym.

Sednem nieporządku w dziedzinie seksualnej jest przylgnięcie naszej woli do uczynków, myśli, spojrzeń i pragnień przeciwnych cnocie czystości. Istota grzechu w tejże sferze polega na dobrowolnym zabawianiu się myślami, spojrzeniami, pragnieniami i uczynkami seksualnymi, nawet wówczas gdy nie zawsze znajduje to swoje odzwierciedlenie w biologicznej reakcji organizmu. Przykładowo, nałogowego konsumenta pornografii, podniecają już tylko „twarde” materiały z tego gatunku. Czy to oznacza, że taki człowiek może bez grzechu relaksować się oglądaniem „łagodnej” pornografii, tłumacząc się tym, iż przecież nie ma on w trakcie tego erekcji? Oczywiście, byłby to błędny wniosek.

Reakcje biologiczne są tu – w pewnym sensie – drugorzędne. Liczy się nasza wola, nastawienie i rozpoznanie charakteru danej sytuacji. Czy każda nieczysta myśl nad jaką zdarza się nam zatrzymywać, momentalnie wywołuje w nas podniecenie seksualne? Nie. Mimo to jest jednak grzechem, albowiem nasza wola przylgnęła tu do czegoś nieuporządkowanego.

Gdybyśmy postawili absolutny znak równości pomiędzy grzechem i bliską doń okazją, a wystąpieniem biologicznego podniecenia, musielibyśmy „rozgrzeszyć” wiele przejawów niemoralności. Przydrożne billboardy z modelkami reklamującymi bieliznę, wyuzdane teledyski z półnagimi i wykonującymi seksualne ruchy tancerkami, ocierające się o pornografię reklamy ikon do telefonów komórkowych czy nawet pisma w rodzaju „Playboya” lub „CKM” musiałyby być wówczas uznane za niegroźne sposoby spędzania wolnego czasu. Dorośli mężczyźni zazwyczaj nie odczuwają bowiem podniecenia seksualnego obcując z wyżej wymienionymi typami erotyki. Czy to jednak oznacza, iż tego rodzaju erotyczna rozrywka nie uwodzi i nie zachęca do grzechu? Czy na przykład patrzenie na erotyczne reklamy ikon telefonii komórkowej wydatnie nie zwiększa ryzyka, iż sięgniemy po jawne porno? Czy zamiłowanie do teledysków, w których widzimy tancerki w strojach prostytutek, uzdatnia nas do miłowania cnoty czystości, czy raczej sprawi, iż będziemy mieli znacznie mniej siły by uciekać przed pokusą sięgnięcia po pornografię lub oddawania się masturbacji bądź cudzołóstwu? Myślę, że odpowiedź na te pytania jest jasna. Obcowanie z tego rodzaju nieskromnością, choć może nie wywoływać w nas podniecenia płciowego, to jednak jest bliską okazją do grzechu, gdyż czyni bardzo prawdopodobnym, iż nie oprzemy się zachętom do nieczystości. Taka nieskromność i wyuzdanie, choć zazwyczaj jeszcze nie podnieca, jest przedpokojem do świata, w którym celowo szuka się i wywołuje seksualną rozkosz. Taka erotyka jest po prostu przedsionkiem jawnej pornografii. Traktowanie jej jako rozrywki w prostej i krótkiej linii prowadzi do aktywnego korzystania z materiałów pornograficznych. Dlatego też jest bliską okazją do grzechu.

Podobnie sprawa wygląda ze współczesnymi tańcami damsko-męskimi. Układ ich ruchów, gestów i kroków jest jawnie nieskromny i bezwstydny. Nie zawsze jednak wywołują one reakcję biologicznego podniecenia, zachęcają jednak do wejścia w świat nieczystości. Bliskość ciał i/albo sugestywne ruchy w nich występujące, inspirują do poznania ciała płci przeciwnej oraz tajników pożycia seksualnego. Inną sprawą jest to, iż nieraz można zetknąć się ze świadectwami poświadczającymi, że tańce rzeczywiście wywołują także biologiczne podniecenie seksualne.

Jakie są dowody na to, iż tańce mieszane są bliską okazją do grzechu?

Czy naprawdę też brak jest dowodów na to, iż także dzisiaj mieszane tańce stanowią bliską okazję do grzechu?

W dawniejszych czasach wielu spowiedników potwierdzało, iż przychodzący do nich penitenci wskazywali, jak bardzo często pod wpływem zabaw tanecznych grzeszyli w ten, czy inny sposób. Można by też przytaczać niejedno świadectwo zagorzałych bywalców tańców, którzy koniec końców przyznawali, iż są one wielkim niebezpieczeństwem dla dusz. Przykładowo, ok. 1620 r., biskup Autun chcąc dać swej owczarni naukę przeciw tańcom, zasięgnął rady hrabiego de Bussy – Rabutin, człowieka, który znał dobrze rozkosze światowe, sławnego z dowcipu i pism swoich. Taką odebrał odpowiedź:

Zawsze uważałem bale za niebezpieczne; nie sam tylko rozum skłaniał mnie do tego, ale i doświadczenie; a chociaż świadectwo Ojców Kościoła jest bardzo ważne, sadzę, że w tym przedmiocie świadectwo dworaka światowego większą mieć powinno wagę. Wiem dobrze, że są osoby, które na mniejsze niebezpieczeństwo narażają się w tych miejscach, aniżeli inni; wszelako, najzimniejsze temperamenty tu zapalają się. Zwykle na takie towarzystwo składa młodzież, której trudno przychodzi oprzeć się pokusom w samotności, a tym bardziej w podobnych miejscach. Sądzę więc, że prawdziwemu chrześcijaninowinie wypada uczęszczać na bale.”

Znany jest także przypadek Toma Faulknera, instruktora tańca towarzyskiego, który po swoim nawróceniu na chrześcijaństwo zaczął gorliwie zwalczać ową rozrywkę, której sam wcześniej uczył innych. W swych dziełach pt. „Z sali balowej do piekła” i „Zwodniczy urok tańca” Faulkner ukazywał, jak taniec krok po kroku prowadzi do niemoralności seksualnej.

A jakie są dowody na zgubność dzisiejszych zabaw tanecznych? Codziennie przynosi je nam każda dyskoteka. Mieszanka skrajnie wyuzdanych tańców, nieskromnych strojów, bezbożnej i niemoralnej muzyki, alkoholu oraz narkotyków jest wybuchowa. Powszechnie wiadomym faktem jest, iż dyskoteki stały się centrami przelotnego i przypadkowego seksu. Policyjne statystyki mówią, iż większość zgwałceń ma ścisły związek z dyskotekowymi imprezami – dokonywane są w ich trakcie lub po zakończeniu.

Czy lepiej pod tym względem wyglądają tańce poza dyskotekami? Trudno jest w tym miejscu przywołać dane statystyczne, bo zdecydowana większość tańców mieszanych ma obecnie miejsce właśnie w dyskotekach. Pewien wgląd w to, jakie owoce niosą za sobą popularne tańce towarzyskie daje nam jednak program pt. „Taniec z gwiazdami”, a konkretnie rzecz biorąc dalsze losy jego uczestników. Każda edycja tego show przynosi informacje o nowych romansach, konkubinatach, a także zdradach małżeńskich zawiązujących się pomiędzy tancerkami i tancerzami z jednej strony, a występującymi tam „gwiazdami” popkultury z drugiej. Dotychczasowymi owocami tego telewizyjnego show są pozamałżeńskie ciąże, nieślubne związki seksualne, a także porzucone przez jego uczestników żony i mężowie. Iwona Pavlowic, jedna z jurorek „Tańca z gwiazdami” trzeźwo niegdyś stwierdziła, iż nie ma co się temu dziwić, gdyż ocieranie, obściskiwanie i przytulanie w tańcu, w naturalny sposób kończy się seksem.

Nie od rzeczy będzie też przytoczenie w tym miejscu faktu, iż zawodowe tancerki i tancerze należą do grupy osób najbardziej skłonnych do rozwiązłości seksualnej. Jest to spowodowane przyzwyczajeniem się tych ludzi do bliskiego kontaktu cielesnego z płcią przeciwną, a co za tym idzie znacznym zmniejszeniem oporów przed angażowaniem się w odbywanie stosunków seksualnych.

Nie każdy trudni się zawodowo tańcem, ani nie każdemu dane będzie wystąpić w „Tańcu z gwiazdami”. Myślę jednak, iż ogromna większość ludzi, gdyby obiektywnie i szczerze przyjrzała się swemu życiu, przyznałaby, iż mieszane tańce nieraz stanowiły dla nich wielką okazję ku złemu. Sam nieraz byłem świadkiem tego rodzaju wyznań. Ludzie, którzy początkowo bardzo niechętnie reagowali na katolicką naukę o tańcach, po głębszym zastanowieniu przyznawali, iż ze swego osobistego doświadczenia mogą oni potwierdzić, że ów zwyczaj jest wysoce niebezpieczny. Nie bez powodu tzw. imprezowy styl życia (a więc częste i chętne odwiedziny w takich miejscach jak dyskoteki, puby czy kluby nocne) nigdy nie idzie w parze z praktykowaniem tradycyjnych cnót chrześcijańskich. Niemal zawsze zamiłowanie do tzw. imprez (którym zazwyczaj przecież towarzyszą mieszane tańce) wiąże się z bardzo zwiększoną skłonnością do nierządu, cudzołóstwa, rozpusty, masturbacji, pijaństwa, wulgarności czy pornografii.

Istnieje też łatwo dostrzegalna korelacja pomiędzy wzrostem poziomu nieskromności w tańcach i strojach, a natężeniem takich grzechów nieczystości w skali społecznej. Nie twierdzę bynajmniej, iż jedynie nieskromne stroje i tańce napędzają tego rodzaju zjawiska. Tym nie mniej na pewno należą one do ważnych czynników je napędzających. Nie od rzeczy będzie tu przypomnieć wskaźniki przestrzegania dziewictwa w społeczeństwie USA. Jeszcze w pokoleniu Amerykanów urodzonych przed 1890 rokiem zachowanie dziewictwa do ślubu deklarowało prawie 70 proc. badanych. W pokoleniu urodzonym po 1910 r. wskaźnik ten już był ponad dwa razy niższy i wynosił ok. 30 proc. Na przełomie 20 i 21 stulecia zaledwie 7 proc. Amerykanów deklarowało, iż zachowało dziewictwo aż do nocy poślubnej. Czy owe zastraszająco malejące wskaźniki respektowania cnoty czystości nie pokrywają się czasem z rosnącą nieskromnością tańców i strojów? Czy l. 20 i 30 – te ub. wieku nie były czasem rozkwitu tanga, foxtrota, shimmy, onestepu oraz szeregu „gorących” tańców latynoamerykańskich? Czy to nie w tym czasie narodziły się mieszane płciowo plaże, zaś kobiecy strój zaczął odkrywać (wówczas jeszcze nieznacznie) kolana, ramiona i plecy? Czy nie jest więc zastanawiające, iż pokolenie, któremu przyszło w tym czasie wzrastać, w ponad dwukrotnie mniejszym stopniu dochowało przedmałżeńskiego dziewictwa, aniżeli ich ojcowie i dziadkowie, wychowywani w czasach, kiedy to niewieście suknie sięgały kostek, nikt nie myślał o odkrywaniu ramion, mieszanych plażach, nie istniało tango, zaś walc budził spore zgorszenie społeczne? Czy nie daje do myślenia, iż pokolenie wychowane u schyłku XX wieku dało już tylko 7 proc. zachowujących dziewictwo do ślubu? Czy nie jest to dziwnie zbieżne z rozwojem rockandrollowych tańców, dyskotek, minispódniczek, strojów bikini, etc? Jak to się stało, iż w ciągu niewielu ponad 100 lat o 1000 proc. obniżył się poziom przedmałżeńskiego dziewictwa?

Być może zresztą najlepszą ilustracją mocnych związków pomiędzy wysokim poziomem popularności i przyzwolenia na tańce d-m, a niskim poziomem moralności seksualnej jest przyjrzenie się temu, jak pod tym względem wyglądają „najbardziej roztańczone rejony świata”, a mianowicie Ameryka Łacińska (z powszechnym tam cudzołóstwem, nierządem i prostytucją) i nie-muzułmańska część Afryki (która powoli umiera na skutek rozprzestrzeniania się tam AIDS).

Oczywiście, zawsze, pomimo wskazywania tak historycznych jak i aktualnych świadectw, znajdą się osoby, które upierać się będą, iż przynajmniej dla nich mieszane tańce nie są wielkim zagrożeniem. Cóż można na to odpowiedzieć? Bez oskarżania większości z nich o celowe oszustwo, generalnie należy poddać w wątpliwość prawdziwość ich twierdzeń. Dlaczego?

 

„Niejedna droga zdaje się człowiekowi prosta, lecz w końcu prowadzi do śmierci”

Jedna z zasad prawa rzymskiego mówi, iż „nikt nie jest dobrym sędzią we własnej sprawie„. Biblia z kolei powiada: „Jest droga, co komuś zdaje się słuszną, lecz w końcu prowadzi do zguby” (Przys 14, 12); „Każdego droga zdaje mu się prawa, lecz Jahwe osądza serca” (Przys 21, 2); „Serce jest zdradliwsze niż wszystko inne i niepoprawne – któż je zgłębi?” (Jer 17, 9); „Kto jednak dostrzega swoje błędy? Oczyść mnie od tych, które są skryte przede mną” (Ps 19 [18], 13).

Te biblijne maksymy wskazują nam, iż często nasze rozeznanie niebezpieczeństwa jakiejś sytuacji może być po prostu błędne i złe. Coś może nam się wydawać niegroźne lub dobre, podczas, gdy w rzeczywistości jest ono bardzo groźne lub ewidentnie złe. To zaćmienie moralnego sądu jest spowodowane przez nasze wady, słabości, przyzwyczajenia, utarte schematy myślowe, skłonność do ulegania poglądom opinii publicznej lub modom i tym podobne czynniki.

Bez trudu dałoby się wymienić przykłady wielu złych lub bardzo wątpliwych praktyk, które były moralnie aprobowane przez przygniatającą większość społeczeństwa i wielu dobrym ludziom często nie przychodziła do głowy nawet myśl, by uznać je za coś wstrętnego (a nawet, jeśli takowa myśl pojawiała się w ich umysłach, to szybko była zagłuszana przez wpływ czynników, o których wspomniałem wyżej).

W III Rzeszy np. wielka część społeczeństwa sympatyzowała z Hitlerem i nazizmem. Radykalnie antynazistowska opozycja stanowiła w tym kraju tak wąski margines, że był on niemal niezauważalny. Miliony Niemców (w tym także chrześcijan) uważało lidera NSDAP za wielkiego wodza, czemu dawało wyraz w ochoczym wyciąganiu dłoni w geście: „Heil Hitler”. Mało kto zdawał sobie sprawę, iż popierając nazizm, pomaga w ten sposób masowym mordom i ludobójstwu. Dziecko lub młody człowiek wychowywany w tym duchu zapewne niewiele miał okazji, by dostrzec bezbożność i zło hitleryzmu. Bł. Franciszek Jagerstatter, który w 2007 r. został wyniesiony przez Kościół na ołtarze, a tym samym postawiony chrześcijanom jako wzór, był jednym z zaledwie sześciu katolików z Niemiec i Austrii, którzy odmówili udziały w bezbożnej i rasistowskiej wojnie prowadzonej przez Hitlera. To, iż tylko sześciu niemieckojęzycznych katolików na miliony służących w armii hitlerowskiej zdobyło się na taki akt, dobitnie pokazuje stopień zaślepienia nazizmem, jaki dotknął Niemcy.

W Hiszpanii jeszcze do niedawna tzw. corrida (walki z bykami) była uważana przez przygniatającą większość mieszkańców tego kraju za dobrą i niewinną rozrywkę. W tym – przecież katolickim kraju – nie pomogły nawet oficjalne kościelne zakazy wymierzone w walki z bykami. Wieki praktykowania tego zwyczaju przytłumiły naturalny odruch litości dla męczonych dla zabawy zwierząt oraz posłuszeństwo dla nauczania Kościoła.

Z naszego podwórka można podać przykład powszechnego przyzwolenia na walki bokserskie. Niby każdy człowiek wie, iż należy unikać bójek, tym bardziej, jeśli jest to czynione z tak błahych powodów, jak dostarczenie komuś rozrywki. Tymczasem, ci sami ludzie, którzy uznają za słuszne potępienie bójek i bijatyk, nie widzą niczego zdrożnego w pokazach walk bokserskich. Powód? Od dzieciństwa przyzwyczailiśmy się do tego, iż zawodowy boks jest normalny. Chociaż uczono nas, iż bójki są złe, to jednak z drugiej strony obcowaliśmy na co dzień ze społeczną aprobatą bijatyk dla rozrywki i pieniędzy i dlatego szybko nauczyliśmy się uciszać wszelkie odruchy sumienia w tej kwestii.

Gdybyśmy przyjrzeli się wielkiemu stopniowi społecznej akceptacji, jakimi dawniej cieszyły się takie rzeczy jak: niewolnictwo, poligamia, kanibalizm, dyskryminacja rasowa, znów musielibyśmy przyznać, iż nierzadko zdarza się, że coś wstrętnego może jawić się dla większości jako naturalne, dobre i właściwe. Oczywiście, nie stawiam znaku równości pomiędzy mieszanymi tańcami a nazizmem, niewolnictwem, kanibalizmem czy dyskryminacją rasową. Z pewnością te rodzaje zła są gorsze od tańca. Próbuję jedynie wskazać, iż biblijne przestrogi o „zdradliwym sercu” oraz „drodze, która wydaje się prosta, lecz prowadzi do zguby” nieraz już okazywały się prawdziwe. Są one prawdziwe, także w odniesieniu do mieszanych tańców.

Obecnie mało ludzi dostrzega związek pomiędzy nieczystością a tą rozrywką, nie dlatego, jakoby takiż nie istniał, ale powodem tego jest powszechna akceptacja tego zwyczaju. W szkołach organizowane są potańcówki, tańczy się na ślubnych weselach, nasi bliscy i krewni tańczą, księża przestali przestrzegać przed tańcami. Przy tak szerokiej aprobacie dla mieszanych tańców łatwo jest o zagłuszenie dla pewnych odruchów sumienia, jakie mogą tu się odzywać.

Głos sumienia podpowiada nam, iż tańce są niebezpieczne

Czy widząc dwójkę ludzi objętych ze sobą tak jak w walcu czy tangu, gdzieś na ulicy, w kawiarni czy w parku, nie uznalibyśmy śmiało, iż tych dwoje są zainteresowani nie tylko swymi ilorazami inteligencji? Słusznie byśmy uznali, że para ta weszła już na niebezpieczną ścieżkę, która w krótkim czasie może ich doprowadzić do obcowania cielesnego. Być może doszlibyśmy do wniosku, iż skoro pozwalają oni sobie na takie uściski, to prawdopodobnie również sypiają ze sobą. Albo, gdybyśmy znaleźli się w miejscu, gdzie ujrzelibyśmy samych mężczyzn tańczących ze sobą walca, tango albo typowe tańce dyskotekowe, to czy nie uznalibyśmy, iż pewnikiem jesteśmy w klubie dla homoseksualistów? Tymczasem, tego samego rodzaju ruchy taneczne uznajemy za neutralnie erotycznie pomiędzy przeciwnymi płciami. Trudno nie mówić tu o niekonsekwencji, a nawet zakłamaniu. Nie da się jednak całkowicie zagłuszyć głosu sumienia. Także w kwestii tańców jest zauważalne, iż, niejako, w sposób podświadomy i niewyraźny, ów głos sumienia się odzywa. Ujawnia to się, choćby na przykładzie mężów, którzy widząc swe żony tańczące z innymi mężczyznami często odczuwają niepokój (i na odwrót). Innym tego dowodem może być reakcja polegająca na tym, iż widząc mężczyzn tańczących ze sobą popularne tańce towarzyskie lub dyskotekowe, niechybnie podejrzewamy ich o homoseksualizm (gdy patrzymy jednak na takie same tańce w wykonaniu osób odmiennej płci, zarzekamy się są one wolne od wszelkiego erotyzmu). Albo dlaczego ojcowie i matki, którzy chętnie niegdyś chodzili na imprezy z tańcami, sami bardzo niechętnie puszczają własne nastoletnie dzieci na takowe zabawy?

Podane powyżej przykłady są dość jasne w swej wymowie. Na płaszczyźnie pełnej świadomości, wieki kultury i zwyczajów sprzyjających mieszanym tańcom skutecznie zdołały zagłuszyć głos sumienia w tej dziedzinie. Jednak w sferze podświadomych odruchów i reakcji, nasze sumienie wciąż się tu odzywa, podpowiadając nam, iż zwyczaj ten jest bardzo niebezpieczny. Obawa męża o wierność swej oddającej się tańcom z innymi mężczyznami żonie ( i na odwrót), wcale nie jest irracjonalna. Podejrzewanie mężczyzn pląsających ze sobą w rytm tanga lub trzęsących wobec siebie pośladkami o homoseksualizm, nie stanowi nadmiernej podejrzliwości i nadwrażliwości. Niechęć do puszczania swych dzieci na dyskoteki i prywatki nie jest rodzicielską nadopiekuńczością. Wszystkie te reakcje są po prostu objawem zdrowego rozsądku, który podpowiada nam, iż tańce zazwyczaj prowadzą do głębszych form seksualnej zażyłości.

Podsumowanie

Nieraz mówiłem, iż – w pewien sposób – jestem otwarty na relatywizację tradycyjnych przestróg przed tańcami d-m – w tym sensie, że gdyby przenieść tańce, które krytykowano przed wiekami na dzisiejsze parkiety, to mogłoby się okazać, że nie są one już tak niebezpieczne jak dawniej. Ale dziś już ludzie nie chcieliby tańczyć menueta czy pawany, polonez jest tańczony bardziej na zasadzie muzealnego wspomnienia. I nawet ten fakt pokazuje, że tańce mają coś w sobie, co przyciąga do nich niebezpieczeństwo i truciznę ludzkich namiętności. Tańce d-m zawsze bowiem ewoluują w kierunku większej poufałości i bliskości cielesnej pomiędzy płciami, większej nieskromności, większej śmiałości w ruchach i postawach, etc. W momencie, w którym ludzie zaczynają się uodparniać na niebezpieczeństwo danych tańców, zaraz na ich miejsce wchodzą tańce bardziej śmiałe, bardziej poufałe, bardziej nieskromne i bardziej wyzywające. Tak też pawany i menuety w pewnym momencie zostały wyparte przez walce i tango. Dziś zaś np. taki walc raczej już często tańczony nie jest, ale na jego miejsce wchodzą bardzo wyuzdane tańce latynoskie, nieskromne wygibasy w dyskotekach oraz klubach studenckich.
Gdyby zaś dziś na studniówkach jedynym tańcem był polonez, to też bym to zaakceptował. Ba, mógłbym nawet przymknąć oko na na walca, choć ów taniec był w XIX wieku potępiany przez czołowych katolickich teologów i biskupów jako sam w sobie zły i przez to zakazany w jakichkolwiek okolicznościach. Śmiem jednak twierdzić, iż pewna logika objawiająca się w rozwoju i ewolucji tańca, sprawi, iż niemożliwym jest, by ludzie teraz masowo wrócili do menueta, pawany czy poloneza. Jakby bowiem nie patrzeć, taniec był zawsze okazją ku temu, by mężczyzna był bliżej kobiety niż w innych sytuacjach. Jeśli więc np. w średniowieczu nie wypadałoby nawet dotknąć niewieściej dłoni, to już w ówczesnych tańcach było to uważane za normalne. Oczywiście, dotykanie niewieściej dłoni samo w sobie nie jest ani złe, ani nawet niebezpieczne, jednak w tamtych okolicznościach kulturowych mogło czymś takim być i faktycznie nieraz było i dlatego autorytety kościelne niegdyś przestrzegały nawet przed menuetami, pawanami, itp. Gdyby jednak przenieść tamte tańce do dzisiejszych czasów, gdzie uścisk dłoni pomiędzy kobietą a mężczyzną jest czymś powszechnym, to zapewne nie stanowiły by one większego niebezpieczeństwa. I dlatego właśnie szatan inspiruje od XIX wieku tańce, w których już nie tylko ujmuje się niewieścią dłoń, ale można już kobietę objąć, przytulić, ściskać, dotykać w różnych innych miejscach oraz w których wykonywane są różne sugestywnie erotyczne ruchy (co mimo wszystko w innych okolicznościach życiowych nie uchodzi za właściwe nawet dziś).

Chodzi o to, że znajomość tradycyjnego nauczania katolickiego na ów temat lepiej pozwala rozpoznawać zagrożenia tkwiące we współczesnych tańcach. Jeśli bowiem przez wieki, autorytety kościelne przed nimi przestrzegały, to tym bardziej owe przestrogi jawią się realne i aktualne dziś. W świetny sposób można by wykorzystać tradycyjne przestrogi przed tańcami d-m, do zwalczania tego co dziś dzieje się w dyskotekach, klubach studenckich, programach typu „Taniec z gwiazdami”. Ale się tego nie robi, gdyż w zupełnie odrealniony sposób mówi się, iż tańce d-m jeśli w ogóle są okazją do grzechu, to są nią tylko rzadko i dla niektórych ludzi. Sednem jest to by katolicy zobaczyli, że tradycyjne przestrogi antytaneczne są obecnie znacznie bardziej aktualne niż kiedyś i jak powinny być w związku z tym brano o wiele bardziej poważnie niż dawniej.

Komentarz odautorski: Część tego powyższego opracowania była już publikowana na portalu Konserwatyzm.pl bodajże 2 laty. Jednak ze względu na pewne zawirowania, nigdy nie udało się mi się opublikować w tym miejscu całości tego materiału. Dziękuję zatem redakcji portalu Konserwatyzm.pl, iż mogłem to uczynić tym razem. Niniejszym też chciałbym zakończyć poruszanie tego tematu na portalu Konserwatyzm.pl uznając, iż przynajmniej z mej strony temat ów został dokładnie zaprezentowany, omówiony i przedyskutowany. Dlatego też, w przyszłości nie będę już przesyłał na Konserwatyzm.pl tekstów bezpośrednio poświęconych zagadnieniu tańców damsko-męskich – Mirosław Salwowski.

a.me.

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Tańce mieszane, miłe Bogu czy diabłu cz. III i ostatnia”

  1. To na pewno jest prezentacja katolickiego punktu widzenia. Nie rozumiem dlaczego tego typu teksty są tu publikowane. Gdybym przypadkiem zaczął swoją przygodę z portalem konserwatyzm.pl od tego tekstu, to również na nim bym ją zakończył.

  2. Tak, wszystkie trzy części powyższego tekstu są prezentacją tradycyjnie katolickiego punktu widzenia na sprawę tańców d-m. Zamiast obrażać się na rzeczywistość, radzę sprawę przemodlić i przemyśleć.

  3. Ad Student – używając przymiotnika „kalwiński” w tym kontekście dowiódł pan, iż posługuje się terminami, których znaczenia nie rozumie.

  4. „Jeśli jakieś grube ryby kościelne kręcą na coś nosem, zwalnia mnie to od myślenia i wypracowania własnego zdania na dany temat, więc również potępiam to coś. A jak w dodatku niepochlebnie wyraża się o tym Biblia, to już w ogóle”. Tak mniej więcej można streścić ów trzyczęściowy artykuł. Ja sam w życiu przetańczyłem swoje (z kobietami, o zgrozo) i nie jestem przez to jakoś szczególnie niemoralny seksualnie, choć pewnie jakiś tzw. doktor Kościoła nie zgodziłby się z tym. A że taniec może, acz nie musi, pełnić rolę popisu godowego oraz gry wstępnej i prowadzić do seksu? A co w tym niby złego? Chyba Bóg (to do wierzących) dał nam kuśki i szparki po to, byśmy z nich korzystali, a nie dla ozdoby. W sumie to ludzie pokroju p. Salwowskiego budzą we mnie żal, ponieważ nie potrafią cieszyć się życiem, w wyniku czego na dłuższą metę stają się psychicznymi wampirami. Były już wcześniej artykuły o walkach, paleniu, tatuażach, ale konkluzja pozostawała ta sama: ZUO!! Chciałbym, żeby Autor dla odmiany napisał o czymś w tonie pochwalnym, jednak o czymś innym niż samobiczowanie i włosienica.

  5. Ad Jarosław Wiśniewski – proszę wybaczyć, ale fakt publicznego używania przez pana wulgarnego określenia na oznaczenie żeńskich narządów płciowych nakazuje przejawiać wątpliwość odnośnie tego, czy owoce uczestniczenia przez pana w tańcach d-m rzeczywiście są dobre. Wiem, że to już jest uwaga natury personalnej i ponownie proszę o wybaczenie użycia jej w tej dyskusji, ale akurat w tym kontekście sądzę, iż jest ona zasadna i na miejscu. Co do sugerowanego „braku życiowej radości” krytyków tańca d-m, to skąd te aprioryczne założenie. Czy taniec mężczyzny z niewiastą jest jakimś nieodzownym, konstytutywnym elementem „cieszenia się życiem”. Osobiście, jedne z najbardziej radosnych i pogodnych osób, jakie spotkałem w życiu, to ludzie unikający tańców d-m. Mają oni trwałe, szczęśliwe małżeństwa i rodziny, potrafią być pogodni każdego dnia, cieszyć się małymi rzeczami, a ich spotkania w większym gronie pełne są uśmiechu, żartów, serdecznych rozmów, etc. Nie potrzebują oni tańców d-m, by cieszyć się życiem.

  6. @M Salwowski – Panska opinia jest subiektywna, napisana ot tak sobie. Bowiem nie dowiódł Pan, ze ja „dowiodłem” etc. Ale przede wszystkim – skoro juz zaszczycil mnie Pan wpisem, to szkoda, ze nie odpowiedzial Pan na moje pytanie.

  7. Poczytałem … a teraz czas wrócić na ziemię do przekonywania ludzi, że narzeczeństwo bez wspólnego zamieszkania nie jest objawem zaniku popędu seksualnego. Serdecznie pozdrawiam Hiper-idealistów w zaawansowanym wieku 🙂

  8. Ad Student – pozwolę sobie powtórzyć i uzupełnić; twierdząc, iż niechęć względem tańców d-m (uważanie ich za będące zazwyczaj bliską okazją do grzechu) jest „kalwińska” dowodzi pan tego, że albo nie wie pan za co kalwinizm został potępiony przez Magisterium Kościoła (na pewno nie został potępiony za niechęć względem tańców d-m) albo dopuszcza się pan zwykłego oszczerstwa.

  9. Może niedługo się okaże, że telewizji nie wolno oglądać albo używać prądu ??? Nie chciałbym żyć w świecie autora tego tekstu. Czy poglądy autora są katolickie?? Mnie to bardziej przypomina jakąś sektę. Ciągłe zakazy bleeee 🙁

  10. @M. Salwowski – niepotrzebnie Pan powtarza i uzupelnia. Lepiej przeczytac jeszcze raz co napisalem i, przede wszystkim, zrozumiec. Nigdzie nie napisalem, ze „niechęć względem tańców d-m (uważanie ich za będące zazwyczaj bliską okazją do grzechu) jest „kalwińska”. Napisalem za to wyraznie, ze tekstu nie przeczytalem… Wiedze, ze uprawia Pan kalwinska propagande nabylem z poprzednich Panskich tekstow. I nie chodzi mi tu o powod, za ktory kalwinizm zostal potepiony przez Magisterium Kosciola (zreszta to sam Kalwin i jego uczniowie porzucili Kosciol, wiec potepienie bylo jedynie tego konsekwencja), lecz o stosunki spoleczne jakie wprowadzil Jean Cauvin po objeciu wladzy w Genewie. Pan, byc moze nieswiadomie, chcialby dokladnie tego samego. Notabene – Magisterium Kosciola nie potepilo (chyba?) tancow mesko-damskich oficjalnie, wiem za to, ze w spoleczenstwach islamskich kobiety z mezczyznami nie tancza. Moge wiec – jesli Panu odpowiada, na potrzeby tej rozprawki – zamienic propagande z kalwinskiej na islamska. I jeszcze raz ponawiam prosbe o odpowiedz na pytanie postawione w moim pierwszym poscie.

  11. Jeszcze, pozornie bez zwiazku, przytocze opinie kilku świętych mezow Kosciola na temat kobiety: święty Tomasz z Akwinu – „Zarodek plci meskiej staje sie czlowiekiem po 40 dniach, plci zenskiej po 80 dniach. Dziewczynki powstaja z uszkodzonego nasienia lub tez w nastepstwie wilgotnych wiatrow.”; święty Augustyn – „Kobieta jest istota poslednia, ktora nie zostala stworzona na obraz i podobienstwo Boga, to naturalny porzadek rzeczy, ze kobieta ma sluzyc mezczyznie.”; święty Ambrozy – „Kobieta winna zaslaniac oblicze, bowiem nie zostala stworzona na obraz Boga.”; Klemens Aleksandryjski – „U kobiety sama swiadomosc istnienia winna wywolywac wstyd.”; Jan Chryzostom – „Cala plec zenska jest slaba i lekkomyslna.”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *