„Tradycja, chodź do tatusia!”

Na tej samej zasadzie w latach 80-tych opowiadano, że tylko w Polsce poległ ekspert od odgadywania słowa „Miłość” w dowolnym, nieznanym mu języku świata po samym jego brzmieniu. Niestety, Polacy równie gorąco i na przydechu mówili wtedy: „Cielęcina…”.

Polityka a ideologia

Otóż można rozumieć politykę jako mnożenie wielkich liter, albo dowodzenie czemu jedne wyrazy się nią rozpoczyna, a inne nie. A można analizować do czego słowa te i odpowiadające im emocje są wykorzystywane. Stąd też nie widzę żadnej możliwości toczenia jakiejkolwiek racjonalnej dyskusji, w której po jednej stronie byłyby „Wartości”, a po drugiej metodologia polityki. Po prostu – brakuje wspólnej płaszczyzny debaty. Ktoś powie, że ta symfonia jest piękna, kogoś innego interesuje cena instrumentów, z kim sypia dyrygent i kogo zrobiono dyrektorem filharmonii. Niby te sprawy się jakoś wiążą, ale jednak nie są tym samym.

W porównaniu z niektórymi uczestnikami dyskusji na marginesie ŻW (i „Wartości”) nie mam niemal żadnego wykształcenia. Nie mniej zdarzyło mi się zdawać jakieś egzaminy. Na jednym z nich śp. prof. Dyczewski zapytał o cel polityki według Jana XXIII i Makiawela. Koledzy dobrze pamiętali, że pierwszy uczył, iż celem tym jest „dobro wspólne”. Drugi zaś (za)uważał, że polityka celu nie ma, jest bowiem tylko sztuką bądź nauką poświęconą osiąganiu celom wskazywanie przez inne dziedziny. Głównie – jak wiemy dziś – przez rozliczne ideologie. Między tymi dwiema postawami również trudno wykreślić linię sporu. No bo jeśli komuś to pasuje – może przecież swoje Wielkie Litery wpisać jako cele. Ktoś inny jednak nadal będzie jedynie analizował technologię, a więc efektywność, współmierność, dopasowanie do celu i tym podobne kwestie praktyczne. Nadal więc nie będzie się o co kłócić – bo to po prostu nie byłaby rozmowa na ten sam temat.

Ponadto jednak, kiedy już ktoś upiera się przy teleologii, to zapewne przynajmniej zgodzić by się można przy celach takich jak Bóg i dobro wspólnoty (rodzinnej, narodowej, państwowej). Kiedy jednak dochodzą treści (?) kolejne, à la Godność, Honor, Duch itp. to wspólna płaszczyzna dyskusji nieodwracalnie się gubi, bo te wspaniałe słowa trzeba jeszcze bardziej podniosłym językiem opisywać i definiować (?). Tymczasem, jak wspomniano – nie należą już one do metodyki polityki, tylko właśnie do ideologii. A konserwatyzm – i tu jest pies pogrzebany – nie jest ani ideologią, ani tym bardziej kategorią estetyczną, ale szkołą myślenia, tudzież raczej wyczuciem niż definiowaniem wartości, a może po prosto przyzwoitości. A zatem nikt wspominanych wartości nie kwestionuje (no, może poza honorem – który w polskiej tradycji okazywał się przeważnie czymś w rodzaju zastępczego Pana Boga, a ponadto jednak zdecydowanie nie jest kategorią polityczną, chyba że czysto już propagandową, a generalnie należy do sfery osobistej), to jednak jeszcze nie powód, żeby zużywać na nie wszystkie wielkie litery w komputerze.

Bo właśnie niektórzy koledzy nieodmiennie mylą propagandę z polityką. Z tego, że coś jest dla niektórych atrakcyjne wizualnie wyciągają absurdalny wniosek, że jest „słuszne” i konieczne do aprobowania bezwarunkowo, także przez niemogących oglądać się li tylko na walory estetyczne danego zjawiska. Kłania się też uleganie demokratyzmowi, w stylu „tysiące kochają Wyklętych, kimżesz wy, by się im sprzeciwiać?! Co wyście zrobili?! Co byście uczynili wtedy?!”. Bez urazy, ale nie takie ruchy masowe konserwatywny umysł przeżywał, wiedząc dobrze, że raz: gdyby nie było głupich – to kto miałby być mędrcem? A dwa – że gdyby głupi wiedział, że jest głupi, to by głupi nie był. W każdym razie wszystko to bardzo ładnie – ale konserwatyzm to konserwatyzm. A reszta, choćby najładniejsza – nim nie jest. Inaczej, konserwatyzm nie jest ani tylko myśleniem, ani tylko zbiorem chaotycznych wielkich liter. Uproszczając – wydaje się przede wszystkim bezwzględnie racjonalnym myśleniem jak wartości te wcielić w życie i skutecznie ochronić, a nie tylko wykrzyczeć czy zapisać.

Bieżące znaczenie ŻW

Sama dyskusja o ŻW już dawno powinna zostać ucięta nawet przy uznaniu, że komuś wydają się strasznie fajni. Najkrócej tłumacząc – czego innego uczy się tych, którzy chcą aktywnie wpływać na losy wspólnoty narodowej dla jej dobra, a co innego serwuje się członkom tej wspólnoty, by dla tego dobra ofiarnie pracowali. Dla jednych to kwestia umysłu – dla drugich emocji, dla trzecich – interesu. I tylko internet, demokracja, fakt, że każdy dyskutuje o wszystkim – wywołuje fałszywe wrażenie sprzeczności, sporu czy konfliktu.

Niestety też, przy okazji wywoływania tematu „Wyklętych” wciąż kręcimy się wokół tych samych błędów logicznych i umysłowych. Byli zjawiskiem marginalnym, istotniejsi są (do pewnego stopnia) jako przedmiot bieżącej propagandy (czyli „polityki historycznej”), niż byli historycznie. Dalej – skoro mówimy (w czym bodaj wszyscy zainteresowani tematem się zgadzają), że ci ludzie byli w sytuacji bez wyjścia i nie mieli wyboru – to są to ich osobiste dramaty, ale nie wzorzec do naśladowania. Bo zadaniem odpowiedzialnej polityki narodowej jest do takich sytuacji po prostu nie dopuszczać. Tymczasem niektórzy ŻW to przykład na poświęcenie życia – ale właśnie niezależnie od celów wyznaczanych przez narodowe kierownictwo, a nawet wbrew niemu. Przecież właśnie cała ostatnia dyskusja to udowadnia: „mówcie sobie co chcecie, a zawsze najpiękniej jest tylko zginąć z imieniem Polska na ustach, koniec, kropka!” Tu nie ma miejsca na roztropny rząd, tu nadrzędny kult ma rozstrzygać wszystko za dowolną władzę, poza władzą chłopca z karabinem. Właśnie dlatego jest to jednak wzorzec antypolityczny i antynarodowy – przynajmniej w wersji obecnie poddawanej do czczenia. Jeśli ktoś ma pomysł jak można go wykorzystać inaczej, jakie wątki dałoby się z tego kultu wydestylować – proszę się w ogóle nie krępować. Tylko konkretnie, bez wielkich liter, wskazując cele, a nie ideologiczne podstawy i podglebie ułożone z wartości, bo to inny temat rozmowy.

Cóż bowiem, gdyby władza narodowa (legalna, prawowierna, słuszna, zgodna z Wartościami – jak kto woli) w imię wyższej racji, czyli np. przetrwania wspólnoty czy ochrony niewinnych – wydała polecenie „żyjcie, ale na kolanach!” – to czy „Wyklęci” by posłuchali? A gdyby rozkazała: „dajcie się zabić, ale sami, bez wciągania innych”? Przecież znamy odpowiedź – bo ŻW to przecież ci, którzy nie słuchali kolejnych rozkazów swoich dowódców. Jasne, mając ku temu lepsze czy gorsze powody – ale po prostu NIE POSŁUCHALI, ze względów w dużej mierze osobistych. Mówiliśmy zdaje się o przydatności wychowawczej tego mitu. Otóż jest ona znikoma, bądź nawet negatywna. Z upływem czasu tak sami ŻW (jak i poniekąd ich współcześni czciciele) zamieniali się w anarchistów, a najlepszym razie apatrydów. Zwłaszcza, że mit mitem, ale w istocie pod koniec chodziło już tylko o niemal zwierzęcy instynkt przetrwania, nawet samotnie w stogu siana, pozyskując z pistoletem garść cukru. Bez urazy, ale wciąż obracamy się wokół tego samego sentymentu: „bo oni tacy śliczni, bezkompromisowi”. Sorry, ale to nie jest żadna polityka, ani żadne wychowanie. Nie można bowiem czynić reguły z wyjątku, nawet gdyby był on najciekawszy i najlepszy – bo to przecież urąga logice!

Czy podobnie należy patrzeć również na (nader ograniczoną, jak wspomniano) rolę historyczną ŻW? Przewrotnie mówiąc – niekoniecznie. Dzięki upustom szczególnie nadpobudliwej krwi, samobójstwu jednostek nadużywających wielkich liter (a w istocie działających przeważnie dla pięknych oczu polskich kobiet…) – naród jednak przetrzymywał kolejne kryzysy i w następnym pokoleniu brał się do roboty. Oczywiście, per saldo niszczyło to i osłabiało narodową substancję, a przy tym pociągało za sobą niewinne ofiary. Że jednak niektórzy dawali się powystrzelać – to par excellence nawet dobrze. W sumie tylko szkoda, że w niewystarczających jak się okazuje ilościach i jak nie w genach, to w oparach fałszywej historii i fałszywej polityki ten element „ducha narodowego” przetrwał.

Że inaczej się nie da i nie wychowamy porządnych patriotów? Ejże, …przed wojną pokolenie lat 20-tych też uważano za najgorsze, rozpuszczone, rozpustne, konsumpcyjne i niewiedzące co to walka o Polskę. Może teraz nie palmy się sprawdzać jaka naprawdę jest obecna młodzież? I obyśmy się nie musieli przekonywać – co właśnie powinno sprawić, przywoływane po raz tysięczny – odpowiedzialne narodowe kierownictwo. Takie, które nie tylko czuje po polsku, ale i dla Polski myśli. Lepiej więc zastanówmy się jak je uzyskać, zamiast się kłócić o wersaliki.

Konrad Rękas

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “„Tradycja, chodź do tatusia!””

  1. Kilka drobnych uwag – 1. Czy w tytule nie ma przypadkiem błędu ortograficznego? 2. Wiadomo, że errare humanum est, ale jest kilka łatwych do wychwycenia błędów. Np. „ekspert od odgadywaniu słowa” – chyba „ekspert od odgadywania”, lub „ekspert w odgadywaniu”. 3. Należy pamiętać, że wielu tych którzy chwalą Żołnierzy Wyklętych, nie chwali uprawianej przez ówczesne władze polityki (podobnie, jak w przypadku powstania warszawskiego). 4. Po zakończeniu wojny „przerąbane” miało wielu żołnierzy dawnego podziemia. Niektórzy nie mieli możliwości ucieczki za granicę, więc mieli do wyboru albo walkę w lesie, albo ukrywanie się, z nadzieją, że nie zostaną znalezieni, co było raczej mało prawdopodobne. Swój tragiczny los przekuli w odważne działanie, które łatwo oceniać z dzisiejszej perspektywy, w ciepłym mieszkanku i problemami rzędu „wybrać pracę lepiej płatną czy mniej wymagającą?”. Z tego względu uważam, że właśnie istnieją tutaj pozytywne wzorce wychowawcze – nawet w beznadziejnej sytuacji, można zachować swoją godność i wolność. Wiadomo, że nie powinien być to wzorzec dla władz, aby dopuszczać do takich okoliczności, ale sytuacja polityczna bywa różna i czasami obywatele są zdani na siebie w wyniku działań głupców u steru. W takiej sytuacji również należy się umieć odnaleźć, szczególnie, że zawsze walczymy o swoje Zbawienie. 5. Nie zauważyłem, aby długotrwały ucisk buta komunistów i związana z nim uległość większości (bo przecież tylko nieliczni walczyli w lesie), zakonserwowała narodową substancję. Widzę raczej zdecydowaną większość idiotów-lemingów, wstydzących się za swój kraj, tradycje i wartości chrześcijańskie. Jak mam wybierać, to ja już wolę chyba tych Wyklętych, niż maszerujących w KOD czy innym marszu z różowym balonem i bocianem imitującym godło Polski.

  2. Ad. 1 i 2 Dziękuję serdecznie, jak to przydaje się korekta! Ad. 3 Niejasne – o które władze chodzi i jaką politykę? I jaki to ma związek, czemu „należy pamiętać”? Ad. 4 Taka postawa opisana jest w tekście. Sorry, ale tak się niczego opisywać w historii by się nie dało, bo niemal zawsze opisujący znajduje się w innych warunkach, niż opisywany. Ad. 5 No ale to też jest estetyzowanie: „Wyklęci” są ładniejsi od KOD-u więc ich wolę”.

  3. Do diabła z alternatywą, która każe wybierać między wymieraniem heroicznym a wymieraniem hedonicznym. Widocznie nie jest przeznaczone trwać biednemu narodowi polskiemu.

  4. 1 i 2 – proszę uprzejmie 😉 3. Zacznę od końca. Należy pamiętać, ponieważ często utożsamia się tych, którzy szanują/są pełni podziwu dla Żołnierzy Wyklętych czy powstańców ’44 roku z romantycznymi szaleńcami, będącymi zwolennikami przelewania krwi i walki za wszelką cenę. Chodzi o rząd przedwojenny i rząd w Londynie. Realizowana przez te środowiska wizja polityki spowodowała błyskawiczną klęskę w kampanii wrześniowej i w ogóle dopuszczenie do otwartego starcia z sąsiadami. Jaki ma to związek? Ano taki, że nie należy ganić ŻW czy osób, które obecnie chwalą ich działania, bo nie tutaj leży problem. Jak mawiał Arystoteles, prawdziwa wiedza to wiedza o przyczynach, a Żołnierze Wyklęci byli jedynie skutkiem. 4. Jeśli traktujemy kwestię historycznie, to jedyne, co możemy stwierdzić, to fakty i ich konsekwencje. Rozmawiamy jednak o ocenie Żołnierzy Wyklętych, a to już nie jest zadaniem historii. Z historii możemy jedynie wyciągnąć przesłanki do ich oceny. Do tego zaznaczyłem cel w postaci Zbawienia. Podejrzewam, że Żołnierze Wyklęci spokojnie obroniliby swoje działanie na kanwie katolickiego rozumienia wojny sprawiedliwej (działali przed Soborem, więc tym bardziej) i sprzeciwowi wobec opresyjnej władzy. Walczyli o wolność, sprawiedliwość i poszanowanie wyznawanych przez nich wartości (m.in. wyznania, którego praktyka była w czasach komunizmu mocno utrudniona). Do tego uznali, że w końcu uzyskają wsparcie narodu i wygonią komunistów, czym spełnili warunki stawiane przez Kościół, by rozpocząć de facto wojnę z napastnikiem, który wyrządzał Polsce poważne szkody. 5. To, że napisałem o różowym balonie, nie oznacza, że estetyzuję te dwie postawy. Wolę ŻW, bo wolę nawet beznadziejną, ale walkę z przeciwnikiem, niż udział w skretyniałych demonstracjach. W pierwszym przypadku mam szansę na godną śmierć w walce ze złem i w efekcie Zbawienie, jeśli moje intencje były szczere i byłem dobrym człowiekiem, natomiast w drugim przypadku mam szansę na odmóżdżenie i obrzucanie błotem tych, z którymi się nie zgadzam. Mógłbym mieć poważny problem na Sądzie Ostatecznym z wytłumaczeniem tego zachowania.

  5. Panie Włodzimierzu – faktycznie taka alternatywa jest dość upiorna, ale jak napisałem w 5 punkcie do pana Konrada, osobiście wybrałbym wymieranie heroiczne ze względu na cel ostateczny.

  6. Taka alternatywa jest fałszywa, nawet historycznie. Oczywiście jak się zestawi (sztucznie, bo tylko w głowie i o to przecież chodzi w propagandzie) obie postawy to wybór jest ułatwiony. Natomiast nie jestem pewien sprawiedliwości wojny sprawiedliwej żołnierzy wyklętych. Tradycyjnie teologia wymieniała trzy warunki: godziwy powód, legalna władza wypowiadająca wojnę i szansa zwycięstwa. Dwu ostatnich wcale nie było. Trudno byłoby wykazać, że skrajni narodowcy reprezentowali wszystkich Polaków albo, że byli ramieniem, jakiejś legalnej władzy (jakiej?). Już pomijam, że w naprawdę tradycyjnym nauczaniu (św. Tomasz) partyzantka była w ogóle nie do pomyślenia a bunt przeciw tyranowi musiał mieć ogólne poparcie a tego po 1945 roku nie było. Pomijam już, że nie wszyscy uważali i uważają komunistów za tyranię np. piszący tu Piotr Kozaczewski zwraca uwagę, że w porównaniu z Niemcami byli znośni tj. nie byli okupantem. Nie było również szansy zwycięstwa, czego chyba nie trzeba tłumaczyć. Pozostaje jeden powód: godziwy cel. Tego można bronić, ale to za mało. Cel nie uświęca środków. Dla celu ostatecznego, co Pan poruszył, działalność żołnierzy wyklętych niekoniecznie będzie zasługą a takie wrażenie powstaje z budowania fałszywej alternatywy. Alternatywą zbrojnej a bezcelowej walki zawsze będzie męczeństwo za wiarę, które Pan sprytnie przemycił jako postawę „wyklętych”. Co do oceny ŻW to się zgadzam. Do moralnej nie mamy prawa a historyczną wydadzą historycy. Jednak w promowaniu pamięci o wyklętych, nie chodzi o takie czy inne oceny (to byłoby śmieszne) tylko o promocję pewnej postawy emocjonalnej, z którą mamy się utożsamić. Obawiam się czy nie takiej, która uczy jak być przegranym „człowiekiem pierwszej kategorii w Polsce” (wyrażenie prezydenta Dudy), przegranym np. jako dywersant USA w wojnie z Rosją .

  7. Myślałem, że chodzi Panu raczej o alternatywę w sensie eksperymentu myślowego, a nie faktycznego opisu historycznego, bowiem zgadzam się z Pana oceną historyczną tejże. Wydaje mi się, że w teologii nie było warunku legalnej władzy wypowiadającej wojnę, bowiem legalną władzą jest tak, wobec której się sprzeciwiamy. Faktycznie traci ona swoją legalność, gdy np. występuje przeciw prawu Bożemu, ale w takiej sytuacji nie ma możliwości wyłonienia nowej władzy, jeśli starej, urzędującej i niesprawiedliwej nie zrzuci się ze stołków. Co do szans zwycięstwa – jeśli ŻW mieli przeświadczenie, że zmobilizują resztę narodu, a taka myśl im przyświecała, szczególnie na początku działalności, to szansa zwycięstwa była. Co do tego, czy komunistów należy uważać za tyranię, to w okresie stalinowskim, raczej trudno mieć inną opinię. Inna sprawa, że faktycznie w 45 r. większość była tak zmęczona wojną, że było jej zupełnie obojętne, kto będzie u władzy. Pragnę również nadmienić, że moją intencją nie było przemycanie męczeństwa za wiarę. Po prostu ktoś, kto był Żołnierzem Wyklętym, był poszukiwany przez NKWD od zakończenia wojny, bo w trakcie jej trwania działał w podziemiu, nie miał możliwości ucieczki z kraju, miał wybór ukrywania się do końca życia, co najczęściej i tak kończyło się wpadką i śmiercią w katowni lub walki w lesie. Mając takie dwie możliwości, dla Zbawienia lepiej chyba walczyć z bezbożnikami, wyrządzającymi szkodę narodowi i wytłuc ich jak najwięcej, niż dać się złapać, bez zabierania na tamten świat choćby kilku zbrodniarzy. Takie przynajmniej mam wrażenie. Ja mam świadomość, że taka walka jest beznadziejna, ale tu już nie chodzi o ocenę walki w sensie politycznym czy społecznym, ale jednostkowym. Co do kształtowania postawy – od dawna uważam, że powinniśmy szczycić się naszymi narodowymi sukcesami i wygranymi walkami, a nie oporem w sytuacji beznadziejnej. Oczywiście rolę mitu, szczególnie wśród wojska, doceniam (Grecy mieli inne rozumienie mitów, niż my współcześnie, traktujący ich tylko jak bajki) – Spartanie po to opiewali Termopile, aby ukazać waleczność, siłę, odwagę, bojową doskonałość i celowość takiego działania w postaci umożliwienia odwrotu większej ilości żołnierzy, a nie aby cieszyć się z poniesionej ofiary. W Polsce panuje odwrotna tendencja i mam nieodparte wrażenie, że z tej optyki cieszą się głównie ci, którzy są Polsce nieprzychylni.

  8. U św. Tomasza partyzantka jest zawsze oporem nielegalnym (każda władza pochodzi z góry). Władzy trzeba słuchać jaka by nie była i wyjątkiem jest tylko tyran. Ale o tyranii można mówić w warunkach powszechnego oporu przeciw władzy i braku wątpliwości, co do jej charakteru tzn. duchowieństwo, rycerstwo i pospólstwo ma mieć jedną wolę obalić tyrana. Właśnie ta powszechność nadaje u Tomasza oporowi legalność. Tego w 1945 roku ja nie widzę, podobnie jak szansy zwycięstwa z najliczniejszą armia świata. Były tylko (nierealne) nadzieje na powszechny opór, który mógłby doprowadzić tylko do masowej rzezi. Obawiam się, że przeciętny Polak nie ma pojęcia na czym polegała sensowność Termopil czy choćby bliższej nam Somosierry i postawi je na równi z pozbawionym jakiegokolwiek wojskowego sensu powstaniem warszawskim. Nawet na temat ultrapolskiej i zupełnie ikonicznej przecież husarii, Polacy dysponują tylko zespołem przesądów, utrwalonych przez filmy i są wstrząśnięci (sam widziałem), kiedy im wyjaśnić, że jej ideą było połączenie odpowiednio wyposażonej konnicy z musztrą rzymskiego manipułu piechoty. Kiedy Frycz Modrzewski pisze, że podstawą siły jazdy nie jest żaden „duch kawaleryjski” tylko odpowiednia konstrukcja i użycie kopii, to pisze bardzo nie po polsku. W tradycji klasycznej pewne działania są uważane za obiektywnie bezsensowne (nieosiągalne cele, źle dobrane środki) a ich podejmowanie definiuje głupotę. Dla Arystotelesa niewolnicy są przykładem ludzi pozbawionych rozumu, nie mogących przez to brać udziału w życiu politycznym. My już tego rozróżnienia, obawiam się, nie mamy. U nas każdy ma rozum i ten rozum ma swoje „słuszne” racje, które ostają się nawet w obliczu przeciwnych im faktów.

  9. Powszechność jest dość płynną kategorią. W 1945 roku tego nie widać, bowiem masa ludzi była w partiach komunistycznych, które ze swej natury były antykatolickie. Trudno więc doszukiwać się powszechnego sprzeciwu wobec władzy ze strony na przykład pospólstwa po wojnie, bowiem po pierwsze, obawiano się, że wybuchnie następna wojna, po drugie, sporo ludzi było w partii i widzieli szanse dla siebie w nowej rzeczywistości. Stanowisko Kościoła wobec komunizmu jest znane, więc spokojnie można mówić, że duchowieństwo uznawało władzę komunistów za niesprawiedliwą i wręcz tyranię. Rycerstwa nie było, natomiast jego „odpowiednik” w postaci szlachty i elit intelektualnych, zostały w dużej mierze wymordowane, lub w obawie o swoje życie, współpracowali z komunistami. O pospólstwie już mówiłem. Nie ma tutaj jednak akceptacji dla władzy. Jest natomiast strach, partykularne interesy czy bierność. Przypominam, że św. Tomasz żył w czasach, w których stalinowski terror był nie do pomyślenia, dlatego trudno przykładać kalkę stosunku św. Tomasza do partyzantki średniowiecznej na lata powojenne. Co do szans powodzenia – blisko 30 milionowy naród, zmobilizowany do walki z komunizmem, miałby jakieś szanse. Pamiętajmy, że świat zachodni mógłby chcieć podówczas wykorzystać nas jako „tarczę” i przesunąć wpływy komunizmu na wschód, co byłoby bardzo opłacalne zarówno dla USA jak i Wielkiej Brytanii. Tak się nie stało, wojna nie wybuchła i wszystko jest gdybologią. Podejrzewam, że jednak zgadzamy się co do ogólnej oceny prowadzenia romantycznej polityki zarówno przed wojną, tuż po niej, jak i obecnie. Co do husarii – cenna uwaga i również spotkałem się z przeświadczeniem, że to polski duch kawaleryjski był w głównej mierze decydujący o sile polskiej konnicy. Nie mówię, że nie miało to żadnego wpływu, ale nie był on decydujący.

  10. Obawa przed wojną nuklearną była jak najbardziej racjonalna. Podobnie motywacje „współpracy” z komunistami o których Pan pisze. Zamiast dalszej polemiki wkleję Panu cytat (nie mój) z innej dyskusji: „CCCP wyzwolicielem (spod jarzma niemieckiego) – było. I było też imperium – suwerenem wobec niesuwerennej/ nie w pełni suwerennej PRL. III Rzesza (i NRF/RFN) były zainteresowane wyniszczeniem Słowian oraz cywilizacyjną degradacją Polski i depopulacją Polaków, a CCCP – nie. Świadczą o tym choćby statystyki demograficzne 1939-1945, 1945-1989 (uwaga na lata 1955-1956, w PRL i 1958 w CCCP), 1989-2015. Po owocach ich poznacie…”.

  11. Na początku takie małe wtrącenie – jak obrońcy Kuklińskiego pisali o tym, że obawa przed wojną nuklearną była jak najbardziej racjonalna i Kukliński robił wszystko, żeby uratować swój kraj przed realizacją planów ZSRR, to wyzywano go od zdrajcy. Niemniej, pragnę przypomnieć, że ZSRR nie dysponowało bronią atomową aż do 1949 roku. Do tego czasu zostało już bardzo niewielu Żołnierzy Wyklętych, więc nie rozumiem, co ta kwestia ma do poruszanego przez nas problemu. Co do cytatu – znam ten fragment, bo śledziłem dyskusję pod tekstem prof. Wielomskiego. W zasadzie sam Pan odpowiedział tak, jak ja bym to zrobił, więc nie mam nic do dodania 🙂

  12. 1. USA dysponowało bronią atomową i gdyby Polakom, jakimś cudem, udało się wywołać III wojnę światową między mocarstwami, nie widzę powodu dla którego Amerykanie mieliby jej nie użyć w Europie tj. w Polsce przeciwko ZSRR, właśnie przed 1949 rokiem, kiedy nic ich to nie kosztowało. 2. Nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek pisał coś o Kuklińskim. Oceny moralnej należy dokonywać zawsze z punku widzenia samego działającego. Konotacje osobiste mogą być tu nader istotne. Osobiście nie wiem o co facetowi chodziło. Wg mnie ZSRR stale przegrywał „zimną wojnę” i z tego powodu nie groziła nam żadna realizacja planów Układu Warszawskiego. Prawdę mówiąc nie widzę związku sprawy Kuklińskiego z dyskusją.

  13. 1. Nie widzę większego strategicznego znaczenia atakowania bronią atomową Polski, aby „zabolało” ZSRR. 2. To nie było a propos Pana. Zaznaczyłem, że to było tylko małe wtrącenie. Chodziło mi natomiast tylko o to, że często w sprawie Kuklińskiego przytacza się argument, jakoby nie było żadnego ryzyka użycia broni atomowej na terenie Polski i dlatego miałby być on zdrajcą. W przypadku ŻW jednak to użycie było możliwe. Trochę dziwne.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *