Ukraina po Schmittiańsku

Nikt nie ma już raczej wątpliwości, że konfliktu na Ukrainie nie sposób rozstrzygnąć za pomocą negocjacji i w drodze „historycznego kompromisu”. Nie wydaje się to możliwe z tego prostego powodu, że Ukraina jest pojęciem wyłącznie geograficznym. Politycznie istnieje tylko dlatego, że włodarzom ZSRR chciało się wytyczyć jej granice, traktując wszystkie republiki związkowe jako byty fikcyjne, które nagle „ożyły” w chwili upadku ZSRR. W rzeczywistości w granice tego państwa wtłoczono Rosjan o ukraińskich korzeniach (część wschodnia) i nacjonalistów ukraińskich, których wyhodowała nieopatrzenie polska szlachta.

Państwo złożone z dwóch oddzielnych narodów, które są wzajemnie skonfliktowane i nienawidzą się, nie może istnieć jako państwo demokratyczne. Obydwie grupy stanowią dwie równe połowy obywateli, co czyni to państwo skrajnie niestabilnym, gdyż każde kolejne wybory – wygrywane zwykle niewielką przewagą głosów – prowadzić mogą do radykalnego przetasowania sceny politycznej, polityki zagranicznej, sojuszy. Demokracja parlamentarna opiera się na konsensusie co do kwestii podstawowych, a tutaj konsensus taki nie występuje i nie jest możliwy. W tej sytuacji państwo musi rozpaść się na dwa oddzielne byty polityczne, albo przyjąć autorytarną formę władzy, za pomocą której jeden z narodów zapanuje nad państwem i narzuci swoją politykę temu drugiemu.

Wydarzenia w Kijowie świadczą, że Ukraińcy dojrzeli do rozwiązania autorytarnego. Opozycja nie jest już opozycją, lecz buntownikami, którzy otwarcie wypowiedzieli posłuszeństwo legalnej władzy. Buntownicy nie uznają już prawowitości rządów prezydenta wyłonionego w wyborach powszechnych; nie uznają ustaw uchwalanych przez parlament. W tej sytuacji ekipa Wiktora Janukowicza stanęła przed następującą alternatywą: albo pozwoli się obalić ulicy, a następnie zamknąć do więzień lub wygnać na emigrację, albo rozstrzygnie egzystencjalny konflikt polityczny na swoją korzyść za pomocą siły, którą dysponuje. Skoro do tej pory mróz nie uśmierzył protestów, to już nie uśmierzy. Bunt nabiera coraz większego rozpędu, a bezczynność władzy traktowana jest przez rewolucjonistów – zresztą logicznie i słusznie – jako objaw jej słabości. Konflikt nabrał już charakteru egzystencjalnego i stoimy wobec Leninowskiej definicji polityki: kto kogo. Czas kompromisów i negocjacji skończył się. Albo władza rozstrzela buntowników, albo buntownicy zgilotynują władzę. Jak ujął to 160 lat temu Juan Donoso Cortes, kraj stanął w sytuacji egzystencjalnego wyboru między „dyktaturą szpady” (= rządu) a „dyktaturą sztyletu” (=rewolucjonistów). Donoso wybrał „dyktaturę szpady” jako „szlachetniejszą” od tyranii rewolucjonistów.

Carl Schmitt pisał 90 lat temu, że „suwerennym jest ten, kto decyduje o wprowadzeniu stanu pozaprawnego”, który – z punktu widzenia normatywnego – „rodzi się z niczego”. Taką sytuację mamy dzisiaj na Ukrainie. Rewolucyjna strona sporu politycznego ogłosiła i faktycznie i werbalnie, że nie uznaje prawa i władzy na jego podstawie ustanowionej. W sytuacji masowych aktów łamania prawa faktycznie mamy do czynienia ze stanem pozaprawnym, który wymknął się zapisom konstytucyjnym. Ukraina wróciła do sytuacji, którą Thomas Hobbes określał mianem „stanu natury”, czyli takiego, gdzie „wszyscy walczą ze wszystkimi”. Pogrążony w chaosie, anarchii i anomii kraj wymaga pacyfikacji za pomocą wszelkich dostępnych metod, także pozaprawnych. Pacyfikacja udana ujawni prawdziwego suwerena; pacyfikacja nieudana da suwerenność dzisiejszym buntownikom. Stanęliśmy przed egzystencjalną sytuacją albo-albo, która wymaga granicznej decyzji, która odda pełnię władzy jednej ze stron i zadecyduje o przyszłości państwa.

Politycy Unii Europejskiej, choć popierają banderowskich nacjonalistów, bardzo niechętnie mówią o sankcjach wobec Wiktora Janukowicza, ponieważ boją się, że Ukraina pójdzie drogą Białorusi i zapanuje tutaj autorytaryzm, który odgrodzi ten kraj trwale od „demokratycznego świata”. Tak, to oczywiste, że rozwiązanie siłowe, które wydaje się jednakże konieczne, oznaczać będzie koniec balansowania Janukowicza pomiędzy Rosją a Zachodem. Dyktatura prezydencka w Kijowie oznaczać będzie koniec opcji zachodniej. Prezydent Ukrainy zdaje sobie sprawę z faktu, że jego możliwości politycznego manewru ulegną radykalnemu skurczeniu i dlatego robi co może, aby uniknąć rozwiązania siłowego. Przyznam, że ze zdziwieniem obserwuję jego spokój i bezczynność w obliczu rewolucji na ulicach. Polityka to skrajnie niebezpieczna, gdyż może skończyć jak Ludwik XVI, który także wahał się nazbyt długo. Osobiście uważam, że w sytuacjach rewolucyjnych należy podejmować decyzje skrajne i szybkie. Powolność, chwiejność zachęca tylko buntowników do dalszych grabieży i nadaje im pewności siebie. Szybko stają się pyszni i bezczelni. Podnoszą głowy, gdy przestają się o nie bać. Prezydent Ukrainy nie chce jednak doprowadzić do ostatecznych rozwiązań, gdyż jest świadomy, że stanie się zakładnikiem Moskwy.

Jednak sytuacja dojrzała do rozstrzygnięcia. Od decyzji (lub jej braku) Prezydenta Ukrainy zależy dziś wiele. Upraszczając sprawę można powiedzieć, że w jego rękach – i pałkach Berkutu oraz resortów siłowych – znajduje się geopolityczna przyszłość kraju. Albo dyktatura Janukowicza w oparciu o Moskwę, albo rządy rewolucjonistów sponsorowanych przez neokoństwo zza Oceanu za pomocą rozlicznych fundacji. Albo Ukraina prorosyjska, albo Ukraina banderowsko-jankeska. Tertium non datur.

Najgorszy byłby wariant podziału Ukrainy na prorosyjską część wschodnią i nacjonalistyczną zachodnią. Najgorszy, gdyż my byśmy graniczyli z zachodnią: nacjonalistyczną, pozbawioną przemysłu i bogactw naturalnych. Nie ma nic gorszego niż wspólna granica z wygłodniałymi i wrogimi nam nacjonalistami. W polskim interesie leżało do tej pory utrzymanie status quo, czyli Ukrainy jako bufora między Wschodem a Zachodem. Niestety, nasiąknięta Giedroyciem polska klasa polityczna nie była intelektualnie zdolna tego pojąć.

Adam Wielomski

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Ukraina po Schmittiańsku”

  1. Najgorszym wyjściem byłoby przejęcie całego 45-milionowego kraju przez banderowców – czy to w wyniku nagłego przewrotu do którego zmierza „majdan”, czy też stopniowego procesu, który ma miejsce od 25 lat. Receptą jest odizolowanie zachodu Ukrainy od reszty kraju. Biedny, kilkumilionowy kraj nie stanowiłby większego zagrożenia dla Polski. Dlatego nie zgadzam się z prof. Wielomskim. Dla banderowców takie rozwiązanie było by wielkim ciosem i upadkiem złudzeń co do Wielkiej Ukrainy. Ich uwaga skierowana byłaby raczej na odzyskanie straconej reszty Ukreainy, nie zaś na polskie pogranicze. Funkcjonowanie Galicji jako niepodległego lub autonomicznego bytu sprzyjałoby też odrodzeniu lokalnej tożsamości, nazwijmy ją galicyjsko-ruskiej, z uwagi na istotną odrębność kulturowo-historyczną Galicji od reszty Ukrainy.

  2. „Albo Ukraina prorosyjska, albo Ukraina banderowsko-jankeska. Tertium non datur.” Nie sadze. Gdyby doszlo do jankesyzacji Ukrainy, a to sie stac niestety moze, szybko „banderowcy” zostaliby unicestwieni i zwycieska okazalaby sie wylacznie “opcja” jankeska. Mysle, ze trzeba mowic: „albo Ukraina jankeska albo prorosyjska.Tertium non datur”.To wlasnie Ukrainy pod berlem Rosji osobiscie sobie zycze.Granica, de facto czy de iure z Rosja moglaby przywiezc do opamietania warszawskich politykow. Pelna kontrola nad Ukraina bardzo by Rosje wzmocnila, a tego nalezy sobie zyczyc.

  3. Zgadzam się, że Wiktor Janukowicz musi zamienić kieckę na spodnie, jeśli chce zostać u władzy. Bierność oczywiście rozzuchwala. Być może jednak Janukowicz nie jest pewny armii z zachodniej części. Logicznym by było rozlokowanie wojska z zachodu Ukrainy pod granicą z Rosją i pozbawienie go ciężkiego sprzętu (na czas transportu i przeglądu). Realne atuty muszą pozostać we władaniu najbardziej zaufanych dowódców.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *