Verdun lewicy, Piławce prawicy

Na przetrzymanie

Jego rachunek wydaje się prosty. Perspektywicznie przyszłość lewicy (czyli formacji socjal-liberalnej) należy do środowisk i trendów skanalizowanych dziś w Twoim Ruchu, ale generalnie stanowiących pochodną popkultury, redukcji autorytetów i nihilizmu. Na razie jednak to SLD dysponuje elementem niezbędnym do przejścia nadchodzących wyborów samorządowych – resztkami kadr, których „palikotowcy” nie umieli zbudować, a częściowo pogubili i względnie stałym elektoratem. Miller woli więc jeszcze jedne wybory przegrać, niż dać przetrwać Palikotowi. Liczy przy tym, że nawet minimalna reprezentacja sejmowa Sojuszu i tak pozwoli mu wkomponować się w jakieś uzgodnienia rządowe, czy to z PiS-em, czy przeciw niemu.

Oczywiście eksperyment ten jest ryzykowny, przede wszystkim ze względów praktycznych. Do samorządów, a dokładniej do sejmików (te bowiem liczą się jako symbol, ale i element budowy siły partii) – dostać się jest trudniej niż do Sejmu, ze względu na mniejsze okręgi wyborcze. Po prostu – cyfra hamuje. Ordynacja d’Hondta do dziś pozostaje nierozwiązywalną zagadką dla „humanistów” kierujących życiem partyjnym w Polsce, dla których niemożliwym do pojęcia pozostaje fakt, że mogą przekroczyć 5-procentowy próg i nie wziąć żadnego mandatu! Sprawiedliwie należy zauważyć, że odporniejsza na wiedzę pozostaje centroprawica (zwłaszcza PiS), której głęboka wiara, że uzyskanie najwyższego poparcia automatycznie będzie oznaczać zdobycie bezwzględnej większości miejsc w danej radzie – jest zaiste rozczulająca…

Miller ryzykuje więc wynikiem własnej partii, byle tylko wykończyć rywala – czyli przynajmniej jeśli chodzi o metodę zachowuje się poniekąd tak, jak zawsze postępowali politycy centroprawicy siadający do zawierania koalicji wyborczych. Jak pamiętamy, od 1993 r. zasadą było liczenie na drapane (bo przecież i w ’97 arka AWS nie wzięła na pokład wszystkich), na zasadzie „może nam się uda, a tamci utoną!”. Cóż, wiekowy już ex-premier własną karierą wszak nie ryzykuje, SLD i tak już jest na dnie (ale Twój Ruch puka w nie od dołu), w sumie więc założono, że gorzej nie będzie, a uporządkowanie centrolewej części sceny pod własne dyktando warte jest ryzyka.

Pierzyna, Dziecina, Łacina i Jarema

W przeciwieństwie do kontrolowanego rozbicia po lewej – na centroprawicy mamy niekontrolowane zjednoczenie. Wiecznie przegrywający regimentarze, Pierzyna, Dziecina i Łacina, czyli Kaczyński, Ziobro i Gowin zdecydowali się wskazać JKM jako przyszłego kniazia Jaremę. Trudno inaczej określić zawarcie porozumienia, które osieroca co najmniej 7 proc. wyborców, zdeterminowanych, by mimo presji nie głosować na Prawo i Sprawiedliwość. Dotąd ich głosy rozbijały się między Polskę Razem, Solidarną Polskę, KNP i Ruch Narodowy, teraz na placu pozostały już tylko dwie ostatnie, przy czym to zwłaszcza Korwin może zachować się jak Wiśniowiecki pod Piławcami i powiedzieć przepłoszonemu elektoratowi „mości panowie, ja zostałem, proszę do mnie!”. Przeciwnie więc niż Miller – Kaczyński tylko pozornie porządkuje sobie swój kawałek sceny, a przeciwnie, nie dobija, ale tworzy na nim sobie groźnego konkurenta.

Niestety, połączenie wysiłków narodowców i „korwinistów”, choć dałoby bieżąco najlepsze efekty, na razie wydaje się prawie niemożliwe – i to znowu powodów analogicznych jak przy rozgrywce Miller – Palikot. Korzystając z aury anty-systemowości, z upodobaniem pławiąc się w promocyjnym hejcie „GW” i TVN, JKM wykorzystuje swoje pięć minut uznając zapewne, że sam młodszy nie będzie, potencjalnych następców ma bez charyzmy, a w przypadku porażki KNP – to narodowcy mogą stać się kolejną formacją protestu w Polsce.

Rozumowanie to jest pozornie poprawne, a o jego słabości stanowi po pierwsze fakt, że o ile Miller jest w stanie doczekać do rozsypki Twojego Ruchu, o tyle narodowcy póki co rozpraszać się nie zamierzają, millenaryzm jest bowiem wpisany w istotę tego nurtu. Ponadto RN dręczy inny problem – po porażce eurowyborczej w obrębie środowiska podnieśli głowę ci wszyscy, którzy czują się raczej częścią „ruchu narodowego” pisanego z małych liter, a realizować chcą się w marszach, manifestacjach, wlepkach itp. Wreszcie potencjał obecnej neo-endecji do przejęcia głosów ogółu niezadowolonych jest ograniczony, przede wszystkim mentalnym ograniczeniami liderów Ruchu. Innymi słowy ani RN-u przeczekiwać nie ma sensu, ani też nie stanowi zagrożenia dla KNP, wzajemne dąsy, opowieści o „narodowych socjalistach” z jednej i „kucach” z drugiej strony nie mają większego sensu, bo roboty starczy dla wszystkich.

Partia wewnętrzna i ręce na pokład

Na razie jednak JKM wykonał inny manewr, zatrważający jego najwierniejszych zwolenników. Otwarcie drzwi Nowej Prawicy dla „starej gwardii” (w tym byłych posłów – z miejsca powołanych na funkcje partyjne), amnestia dla UPR-owców, a także podkreślenie, że zamykające uchwały Rady Głównej, mającej zamrozić stan partii na dzień wyborów europejskich obowiązywać będą dopiero w przyszłym roku, przy elekcji parlamentarnej, a nie już obecnie, kiedy niezbędna jest armia ludzi – pokazuje, że Korwin próbuje budować partię wewnętrzną. Powtarza więc naraz dwa zabiegi Kaczyńskiego – i ten z odnowieniem „zakonu PC”, i ten z wywołaniem wszystkich rąk na pokład (co w bólach realizowane jest obecnie). Choć więc aktywność Nowej Prawicy w nadchodzącym wyścigu samorządowym ma ograniczać się do sejmików, dużych miast i już oswojonych gmin – JKM wyraźnie liczy na sukces, napływ zwolenników i aktywistów i w porę się przed tym zabezpiecza, grając po skrzydłach, a więc dokładnie odwrotnie, niż dotychczas, gdy wszelką różnorodność i frakcyjność swych formacji ograniczał (choćby u zarania KNP deklarował tendencje przeciwne).

Centrolewica chce te wybory przetrwać, centroprawica wygrać (tylko po co, skoro nadal ma dyskusyjną zdolność koalicyjną?), prawica zaś po prostu dostosowuje się do płynących własnym rytmem wypadków, licząc, że znowu uda się znaleźć na grzbiecie fali. Zabawne, że wszystkie trzy formacje mogą swe zamierzenia zrealizować. I to dopiero postawi je przed pytaniem „co dalej?”, scena polityczna Polski nie tyle się bowiem uprości – co dopiero zacznie swe nowe formowanie.

Konrad Rękas

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *